Anda di halaman 1dari 348

BRIAN W.

ALDISS
WIOSNA HELIKONII
(PRZEOY: MAREK MARSZA)
SCAN-DAL
Gdzie liczne czyny mw wczesnych si podziay,
e nie zakwity nigdzie na wiecznych pomnikach chway?
Tymczasem wiat naprawd to jeszcze istny modzik
myl, e niedawno dopiero si narodzi!
"iele #miejtnoci powstaje coraz nowych,
nne si #lepszaj$! %atrz & w sprzcie okrtowym
le zmian' ( m#zyka & jake jest jeszcze moda'
)to na#k nasz$ niedawno l#dziom poda
*istrz nasz, a ja dopiero wrd +zymian jestem pierwszy!
,o j$ wyjawiam sowem piknych ojczystych wierszy!!!
-#krecj#sz ) nat#rze wszechrzeczy, .. p! n! e!
Prolog: JLI
) tym, jak /#li, syn (lechawa, przy0y do miejsca zwanego )ldorando, gdzie jego
potomkowie mieli mnoy1 si szczliwie z nastaniem lepszych dni!
Juli by ju prawie dorosym, siedmioletnim mczyzn, kiedy u boku ojca przycupn pod
skrami na skraju pustkowi nawet wwczas znanych jako Kampannlat. pytkiej drzemki wyrwao
!o szturchnicie okciem w ebra i ochrypy !os "lechawa#
$ %icher wstaje.
%icher d z zachodu przez trzy dni, niosc &nie! i lodowe okruchy od dalekich 'arier.
(rzeistaczajc wszystko w biaobur )m, napenia &wiat potnym wyciem, jakim& potwornym
krzykiem, nie do zniesienia dla czowieka. *ra+, na ktrej koczowali, niewielk tworzya oson
przed ,uri ywiou- ojcu z synem nie pozostao nic inne!o, jak zakopa) si pod skrami, !dzie na
zmian to przysypiali, to uli po kawaku wdzonej ryby, podczas !dy nad nimi przewalaa si
nawanica.
%icher usta i pojawiy si patki &nie!u- rozta+czony puch zasypywa jaowy pejza. .o
prawda owcy bawili w tropikach, wic /reyr sta wysoko, ale jakby przymarznity do nieboskonu.
0ad !owami ludzi ,aloway je!o promienie podobne zotym zasonom, ktrych ,rdzle zdaway
si tyka) ziemi, ,ady za& wznosiy si coraz wyej i wyej, !inc w oowiowym zenicie nieba.
0iewiele daway &wiata i ani odrobiny ciepa.
1jciec i syn powstali instynktownie, przeci!ajc si, przytupujc, zabijajc !watownie
rce o pkate jak beczki tuowie. 0ic nie mwili. 0ie byo o czym. amie) przesza. %iedzieli, e
trzeba im czeka) dalej. 2e wkrtce nadejd jajaki. 2e wtedy sko+czy si czekanie.
%szelka rze3ba ,aliste!o terenu przepada pod okryw &nie!u i lodu. %z!rza za plecami
dwjki ludzi rwnie nikny w biaej powoce. 4ylko hen na pnocy majaczya ciemna, pospna
szarzyzna tam, !dzie niebo jak posiniaczone rami opadao na spotkanie morza. Jednak oczy ludzi
uporczywie spo!lday na wschd. (rzez pewien czas przytupywali i zabijali rce, a powietrze
wok nich wypenio si kbami pary z oddechw, po czym ponownie zale!li pod namiotem.
"lechaw uoy si wsparty opatulonym w ,utro okciem o ska, dziki czemu m! wbi)
!boko kciuk w za!bienie lewe!o policzka, zoy) na nim ciar !owy i osoni) oczy czterema
za!itymi palcami w rkawicy. 5yn wyczekiwa z mniejsz cierpliwo&ci. %ierci si, jakby !o
!ryzy szwy ,utra. "ni ojciec, ani syn nie byli stworzeni do te!o rodzaju oww. dziada pradziada
chadzali w 'ariery na nied3wiedzia. 6ecz lodowaty dech z podniebnych, nieprzebytych,
wichrowych krtani 'arier ze!na ich wraz z chor 1nes w d, na cieplejsze niziny. 4ote Juli
odczuwa niepokj i podniecenie.
Je!o zoona chorob matka, siostra oraz rodzina matki znajdowali si o par mil std,
wujowie jeszcze dalej, na ryzykownej wyprawie w zamarznite morze, z saniami i oszczepami o
ko&cianych !rotach. Julie!o poeraa ciekawo&), jak te sobie radz podczas parodniowej wichury,
a moe wa&nie w tej chwili ucztuj, !otujc ryby albo kaway ,ocze!o misa w brzowym
kocioku matki. %spomnia aromat misa w ustach, chropowato&) zmieszanej ze &lin papki w
przeyku, smak... 1d tych my&li zaburczao mu w pustym brzuchu.
$ (atrz tam7 $ 1jcowski okie) wrazi mu si w biceps.
5tromy wa oowianych chmur wypyn raptownie na niebo przesaniajc /reyra,
zasnuwajc cieniem ziemi. 8 podna skarpy, na ktrej przywarowali, rozpo&cieraa si wielka,
skuta lodem rzeka $ Juli wiedzia, e zwano j 9ark. (rzykryta bya tak !rub warstw &nie!u, e
dopiero przechodzc przez ni od!adli, e maj pod sob rzek. 'rnc po kolana w puchowej
zaspie usyszeli cichutkie dzwonienie pod butami#
"lechaw zatrzyma si i przytknwszy oszczep !rotem do lodu, a tylcem do ucha,
nasuchiwa mroczne!o nurtu wody !dzie& !boko spod lodu. 0iewyra3ne zarysy pa!rkw
znaczyy przeciwle!y brze! 9arku, !dzienie!dzie upstrzony czarnymi plamami zwalonych drzew,
na poy przysypanych &nie!iem. a nim biaa pustynia bie!a hen ku brunatnej linii wyrzynajcej
si z pospnych kurtyn wschodniej dali nieba. :ruc oczy Juli wpatrywa si w t lini i
wpatrywa. 1czywi&cie ojciec mia racj. 1jciec zawsze mia racj. 5erce mu roso, e to on jest
Juli, syn "lechawa. 5zy jajaki.
0iebawem rozrnili pierwszy szere! zwierzt idcych zbit, szerok aw, poprzedzan,
jak dzib statku, ,al &nie!u, ktry pryska spod chwackich kopyt. 5zy ze spuszczonymi bami, a
za nimi nastpne i nastpne, bez ko+ca. Juliemu wydawao si, e spostrze!y je!o i ojca i e wal
prosto na nich. erkn trwoliwie na "lechawa, ktry ostrze!awczo podnis palec.
$ .zekaj.
Juli dy!ota pod swym nied3wiedzim ,utrem. 0adchodzio jedzenie, tyle jedzenia, e
mo!liby si naje&) do syta wszyscy co do jedne!o czonkowie wszystkich plemion, ktrym
kiedykolwiek ja&nia /reyr z 'ataliks czy te u&miech %utry. % miar zbliania si stada
sunce!o rwnym tempem, zblionym do szybkie!o kroku czowieka, Juli prbowa uzmysowi)
sobie je!o o!rom. 'iaopowe !rzbiety maszerujcych zwierzt wypeniy ju poow krajobrazu, a
wci nowe wyaniay si spoza wschodnie!o horyzontu. Kt wiedzia, co kryje si w tamtej
stronie, jakie tajemnice, jaka !roza; "le i tak nie mo!o tam by) nic !orsze!o od 'arier, od ich
&cinajce!o krew mrozu, od owej rzy!ajcej law po dymicym stoku, olbrzymiej czerwonej
paszczy, ktra mi!na kiedy& Juliemu w&rd kbowiska !nanych wichrem chmur.
:ona ju byo oceni) na oko, e ywa lawina zwierzt nie skada si z samych jajakw. %
ich mrowiu tkwiy !romadki wikszych stworze+, !rujc niczym bloki skalne nad ruchom
rwnin. 4e wiksze zwierzta przypominay jajaki- taka sama wyduona czaszka, uzbrojona po
obu stronach w z!rabne, zakrcone ro!i, taka sama kudata !rzywa, opadajca na zmierzwion
sier&), taki sam !arb na !rzbiecie, bliej zadu. a to wzrostem przewyszay jajaki o poow. 'yy
to olbrzymie bijajaki, potne stworzenia, zdolne unie&) na !rzbiecie dwch ludzi, jak powiedzia
Juliemu jeden z wujw.
Jako trzecie pltay si w tej !romadzie !unandu. %szdzie ha obrzeach stada Juli
dostrze!a ich sterczce szyje. (odczas !dy chmara jajakw obojtnie para naprzd, !unandu
harcoway nerwowo po ,lankach, krcc maymi !wkami na du!ich szyjach. 0ajbardziej
widoczne byy ich wiel!achne uszy, ktrymi strzy!y na wszystkie strony, nasuchujc wszelkich
podejrzanych od!osw. (ara n!, niczym wielkie toki, napdzaa okryty du!owosym ,utrem
tuw te!o pierwsze!o dwunone!o zwierzcia, jakie zobaczy Juli. *unandu poruszay si
dwakro) szybciej ni jajaki i bijajaki, przemierzay dwakro) wikszy dystans, jednak nie odczajc
ani na chwil od !romady. (otny, !uchy, nie milkncy oskot poprzedza nadej&cie stada. 6ecy
u boku ojca Juli bardziej od!adywa ni wypatrzy z ukrycia te trzy !atunki. wierzta zleway si
bowiem ze sob w pstr mozaik &wiata i cieni. .zarny wa chmur nadci!a szybciej ni stado i
cakowicie przesoni ju 'ataliks# dzielna straniczka znw pozostanie niewidoczna przez wiele
dni. (o ziemi sun roz,alowany ywy dywan, w ktrym &cieki pojedynczych zwierzt !iny jak
prdy w rwcej rzece. Jeszcze bardziej skrywajc zwierzta wisia nad nimi tuman powstay z potu,
ciepa i drobnych skrzydlatych insektw, zdolnych mnoy) si jedynie w cieple te!o stada
krzepkokopytnych.
1ddychajc szybciej Juli ponownie wyty wzrok i oto pierwsze szere!i stworze+
docieray ju do otulonych &nie!iem brze!w 9arku. 'yy blisko, coraz bliej, cay &wiat by
jednym niepowstrzymanym tabunem zwierzt. <zuci ojcu ba!alne spojrzenie. "lechaw dostrze!
ruch !owy syna, lecz wpatrywa si przed siebie nieporuszony, zaciskajc zby, zmruywszy od
zimna oczy pod krzaczastymi brwiami.
$ 6e $ rozkaza.
2ywa ,ala rozpeza si brze!iem rzeki, wezbraa, runa na niewidoczny ld. 0iektre
stworzenia, dorose niezdary i rozbrykane 3rebaki, potykay si o ukryte pnie drzew, jak oszalae
wierz!ajc du!imi no!ami, dopki nie stratowaa ich lawina kopyt.
%ida) ju byo poszcze!lne sztuki. 0isko opuszczone by. %ytrzeszczone &lepia w
obwdkach szronu. *rube, zielonkawe sople &liny u pyskw. (ara buchajca z rozdtych chrap
osiadaa lodem na kudatych czoach. %ikszo&) zwierzt bya w opakanym stanie $ brny w
mozole, uwalane botem, odchodami i krwi, z sier&ci zwisajc w lu3nych strkach, podartych
ro!ami ssiadw na strzpy. waszcza bijajaki z olbrzymimi pa!rami szarych kudw na kbach,
jakby &wiadome, e przed nimi czai si co& !ro3ne!o, ku czemu zmierzaj nieuchronnie, z jakim&
tumionym niepokojem szy w morzu pomniejszych krewniakw, wywracajc &lepiami na kady
kwik tych, ktre paday.
=orda przekraczaa zamarznit rzek, ubijajc kopne &nie!i. 1d!osy wyra3nie dolatyway
dwch czatownikw- od!osy nie tylko kopyt, ale i chrapanie- nie milkncy chr stkni),
parskni) i prychni), trzaskanie ro!u o r!, ,urkot uszu strzepujcych uparte !zy.
4rzy bijajaki, bark w bark, zeszy na ld, ktry pk z ostrym, dono&nym trzaskiem. Kaway
kry metrowej prawie !rubo&ci stany nad toni dba pod ciarem prcych na o&lep zwierzakw.
Jajaki o!arna panika. 4e na rzece usioway rozbiec si we wszystkie strony. %iele potykao si i
ju nie podnosio spod naway towarzyszy. 5zczelina rosa. 5zara, nieposkromiona woda trysna w
powietrze $ bystra, lodowata rzeka wci ya. <waa, kotowaa si i pienia, jakby uradowana
wolno&ci, zwierzta za& tony w jej nurcie, ryczc, z otwartymi pyskami. 0ic nie mo!o
powstrzyma) nadci!ajcych zwierzt. 5tanowiy ywio na rwni z rzek. 0apyway
niestrudzenie przykrywajc padych wspbraci, przykrywajc &wieo otwarte w 9arku rany,
wypeniajc je mas cia, a wreszcie zalay dru!i brze!.
4eraz Juli podnis si na kolana i z o!niem w oczach potrzsn ko&cianym oszczepem.
1jciec chwyci !o za rami i przy!nit do ziemi#
$ (atrz, durniu, ,a!ory $ rzek zmierzywszy syna w&ciekym, penym wz!ardy spojrzeniem i
wyci!nitym oszczepem wskaza niebezpiecze+stwo.
%strz&nity Juli znw przypad do ziemi, wystraszony !niewem ojca nie mniej ni my&l o
,a!orach. 5tado jajakw toczyo si wok ich skay, przepywajc z obu stron jej zwietrzae!o
podna. 'rzczce nad nerwowo rozedr!anymi !rzbietami muchy i tnce insekty spowiy teraz
chmur i "lechawa, i Julie!o, ktry wytrzeszczy oczy, aby w tym tumanie dojrze) ,a!ory.
(ocztkowo nic nie zobaczy. Jak okiem si!n) wida) byo jedynie yw, kudat lawin,
wprawion w ruch siami nieod!adnionymi przez czowieka. 1tulia zamarznit rzek, otulia
brze!i, otulia szary &wiat po daleki horyzont, wsuwajc si tam pod bure chmury jak koc pod
poduch. %essaa setki tysicy zwierzt, nad ktrymi k&liwe muchy zawisy czarn, bezkresn
m!awic.
"lechaw &ci!n syna w d i krzaczast brwi wskaza jaki& punkt w lewo. 0a p ukryty
pod suc im za namiot skr Juli wlepi spojrzenie we wskazan stron. >wa o!romne bijajaki
kroczyy prosto na ich stanowisko obserwacyjne. (otne, poro&nite biaym wosem barki niemal
si!ay skalne!o !anku. Juli zdmuchn muszki sprzed oczu i biae kudy okazay si kudami
,a!orw. .ztery ,a!ory, po dwa na !rzbiecie kade!o bijajaka, kurczowo czepiay si sier&ci
swoich wierzchowcw. Jak m! nie zauway) ich wcze&niej. .ho) stopione z o!romnymi
rumakami, prezentoway &wiatu but tych, co jad, !dy inni maszeruj. Jak przyro&nite do
!rzbietw bijajakw, ,a!ory zwrciy pospne, bycze twarze ku wyynie w dali, !dzie stado
zatrzyma si na popas. (od wy!itymi do !ry ro!ami &wieciy oczy. .o rusz ktry& wysuwa biay
mlecz i zapuszczajc !o w szczeliny potnych nozdrzy wymiata dokuczliwe muszki. 0iez!rabne
!owy siedziay na cielskach w cao&ci poro&nitych du!im biaym wosem. /a!ory byy biae od
stp do !w $ z wyjtkiem rowo$szkaratnych oczu. Jechay na bijajakach, jakby stanowiy z
nimi jedno. a ich plecami bujay si prymitywne skrzane juki z pakami i innym orem.
%yczulony ju na za!roenie Juli dostrze! inne ,a!ory. Jedynie uprzywilejowani jechali
wierzchem. /a!orze posplstwo wdrowao na piechot, dotrzymujc kroku zwierztom. %
napiciu, nie o&mielajc si nawet spdzi) much z powiek, Juli dojrza !rupk czterech ,a!orw
przechodzcych kilka metrw od miejsca, !dzie lea z ojcem. 'ez trudu wraziby oszczep midzy
opatki idce!o na czele, !dyby "lechaw rzuci taki rozkaz. e szcze!lnym zainteresowaniem
patrzy na mijajce !o ro!i, para za par. .hocia w nikym &wietle wy!lday na !adkie,
wewntrzna i zewntrzna krawd3 kade!o ro!u bya ostra od nasady po szpic. >uo by da za
jeden taki r!. % dzikich ostpach 'arier ro!i ,a!orw suyy za bro+. %a&nie z ich powodu
uczeni mowie w odle!ych miastach, kryjcych si po zacisznych dolinach, nazwali ,a!ory ras
ancipitw# !atunkiem obosiecznych ostrzy.
"ncipita na czele niezmordowanie wyci!a no!i. braku normalne!o stawu kolanowe!o
je!o krok wydawa si nienaturalny. /a!or maszerowa jak automat, zapewne od wielu ju du!ich
mil. 1dle!o&) nie stanowia adnej przeszkody. 4ypowym dla ,a!orw zwyczajem du!,
wysunit do przodu !ow zwiesi midzy barkami. >o kade!o ramienia mia przypity
rzemieniem, skierowany na zewntrz, r! zako+czony metalowym bolcem. 4ymi ro!ami m!
odsuwa) od siebie zwierzta, ktre podeszy za blisko. (oza tym nie mia broni, tyle e jeden z
jajakw wiz toboek z je!o dobytkiem, w skad ktre!o wchodziy wcznie i my&liwski harpun.
5siednie zwierzta chcc nie chcc d3wi!ay ba!ae innych ,a!orw z tej !romadki. a
przywdc poday jeszcze dwa samce, jak si zdawao Juliemu, oraz samica $ lejszej budowy, z
przytroczon do pasa torb. (od du!im, biaym wosem majtay jej si rowawe wymiona. 0a
ramionach niosa mae, niepewnie uczepione sier&ci matczynej szyi, z !ow zoon na jej !owie i
z zamknitymi oczami. (a!rka stpaa machinalnie, jakby w transie. :ona byo tylko snu)
domysy, ile ju dni idzie tak z towarzyszami, czy z jak daleka.
(rzeci!ay kolejne ,a!ory, z rzadka rozsiane po obrzeach stada. wierzta nie zwracay na
nie uwa!i, po!odziwszy si z nimi jak z !zami, nie majc wyboru. ?oskotowi bijcych o ziemi
kopyt towarzyszyo sapanie, rzenie i puszczanie wiatrw. @ jeszcze jeden d3wik. /a!or wiodcy
may oddziaek wydawa jakie& pomruki czy warknicia, jaz!otliwe tony rnej wysoko&ci,
modulowane dr!ajcym jzykiem, by) moe dla podniesienia na duchu prowadzonej przez nie!o
trjki. 4en od!os napenia Julie!o przeraeniem. %krtce ucich w miar oddalania si czwrki
,a!orw. >alsze zwierzta, a potem dalsze ,a!ory pyny nieprzerwanie, niepowstrzymanie. Juli z
ojcem, plujc muszkami od czasu do czasu, leeli bez ruchu i czekali odpowiedniej chwili, eby
uderzy) i zdoby) potrzebne im jak ni!dy dotd miso.
(rzed zachodem so+ca zerwa si znowu wicher, tak jak poprzednio wiejc od lodowatych
czap 'arier prosto w pyski wdrownej armii. .i!nce w jej szere!ach ,a!ory maszeroway z
opuszczonymi !owami, z oczami jak szparki, a z kcikw ich ust rozpryskiway si du!ie struki
&liny, zamarzajc im na piersiach, jak zamarza ci&nite na ld sado.
Awiat spospnia. %utra, b! niebios, zwin kurtyny &wiato&ci i spowi swoje krlestwo w
caun chmur. (ewnie prze!ra kolejn bitw. /reyr wyjrza spod tej ciemnej zasony, kiedy dotyka
ju horyzontu. (asma chmur podwiny si, odsaniajc zote popioy, w ktrych arzy si stranik.
>ziarsko &wieci nad pustkowiem, male+ki, lecz peen blasku, &wieci mocniej i bardziej
o&lepiajco ni je!o !wiezdna druhna 'ataliksa, mimo e mia trzy razy mniejsz tarcz. (o!ry
si w onie ziemi i znikn. 0asta pdzie+, ktry przewaa latem i jesieni i ktry stanowi
bodaje jedyn rnic midzy tymi porami roku a jeszcze sroszymi miesicami. (dzie+ zala
nocne niebo mtn po&wiat. Jedynie na 0owy <ok 'ataliksa z /reyrem wschodziy razem.
1becnie pdziy samotny ywot, czsto skryte w&rd chmur, stanowicych kby dymu z poo!i
wojennej %utry.
te!o, jak dzie+ przechodzi w pdzie+, Juli wry po!od. 5ma!ajce wiatry wyczaruj
niebawem &nie! swymi podmuchami. (rzypomniaa mu si rymowanka &piewana w praolonecie,
jzyku ma!ii, rzeczy minionych, czerwonych ruin, jzyku katastro,y, piknych kobiet, olbrzymw i
ob,ito&ci poywienia, jzyku niedostpne!o wczoraj. <ymowanka oya w dusznych jaskiniach
'arier#
"#tra w ndzy
2reyra zwdzi,
3as w dymie #wdzi!
Jakby w odpowiedzi na zmian jasno&ci mrowie jajakw przebie!o powszechne drenie i
wszystkie naraz stany. (ostkujc kady si tak jak stay na udeptanej ziemi, podwijajc no!i pod
siebie. 8 przeo!romnych bijajakw byoby to niemoliwe. (ozostay na no!ach tam, !dzie im
wypado, uszami osaniajc oczy. (oszcze!lne !rupki ,a!orw skupiay si dla towarzystwa-
wikszo&) najzwyczajniej le!a obojtnie na ziemi i tak zapada w sen, plecami wparta w boki
znieruchomiaych jajakw.
(osno wszystko. >wie postacie, rozpaszczone na skalnym wystpie, naci!ny skrzan
oson na !owy i drzemay o pustych brzuchach, ukrywszy twarze w skrzyowanych ramionach. $
5pao wszystko oprcz chmary tncych i sscych insektw. @stoty zdolne do marze+ sennych
przedzieray si przez senne zwidy, ktre przynis pdzie+. Kto&, kto by po raz pierwszy spojrza
na ten cay obraz pozbawiony cieni, za to peen nieodstpnej niedoli, wziby !o nie tyle za
wizerunek &wiata, co scen oczekiwania na ,ormalny akt stworzenia.
% tym stanie zupene!o bezruchu co& poczo ruch na niebie, chyba nie&pieszniej od
rozkwitania zorzy, ktra uprzednio zawisa nad scen. 1d strony morza nadleciao samotne
marzysko, szybujc w powietrzu kilka metrw nad lec pokotem mas ywych istot. wy!ldu
byo tylko wielkim skrzydem, rozjarzonym czerwieni jak ar do!asajce!o o!niska, bijcym z
ospa jednostajno&ci. wierzta dr!ay i rzucay si, kiedy nad nimi przelatywao. (rze,runo
nad ska, na ktrej leay dwie istoty ludzkie, Juli z ojcem, tak jak jajaki, dr!ali i rzucali si we
&nie, pod wpywem dziwnych wizji. (o czym zjawa odleciaa samotnie w stron !r na poudniu,
zostawiajc za sob o!on czerwonych iskier, ktre !asy w powietrzu jak jej echa.
(o jakim& czasie zwierzta obudziy si i podniosy na no!i. 5trzepny uszami,
krwawicymi po !zich umiz!ach, i znw ruszyy naprzd. <uszyy i bijajaki, i bie!ajce tam i z
powrotem !unandu. <uszyy ,a!ory. (rzebudzeni ludzie przy!ldali si ich odej&ciu. (rzez cay
dru!i dzie+ ci!na wielka procesja i szalaa zamie), oblepiajc zwierzta &nie!iem. (od wieczr,
!dy wicher !na strzpy chmur po niebie, a mrz ci jak n, "lechaw dostrze! tyy stada. 0ie
byy tak zwarte jak czoo. :aruderzy wlekli si w o!onie rozci!nici na par mil za stadem.
0iektre zwierzta kulay, inne rzziy bole&nie. a nimi i po bokach przemykay podune
puszyste stworzenia, czyhajce tylko na okazj, eby capn) za pcin i powali) o,iar na ziemi.
1statnie ,a!ory wcze&niej miny skaln pk. 0ie szy w o!onie, czy to z szacunku dla
szorujcych brzuchami po &nie!u drapienikw, czy dlate!o, e trudno byoby maszerowa) po tak
stratowanym terenie, przez !ry ajna.
4eraz wsta i ojciec, kiwajc na syna. 1dstawszy chwil z oszczepami w !ar&ciach,
ze&liznli si na rwny !runt.
$ 'ardzo dobrze $ powiedzia "lechaw.
Anie! usany by padlin, zwaszcza nad brze!ami 9arku. Acierwa potopionych zwierzt
zatkay wyrw w lodzie. tych, ktre le!y na ziemi, by odpocz), wiele zamarzo na &mier) i
zdyo ju obrci) si w ld. (rze&wiecay teraz jako czerwone jdra bry lodu, nie do rozpoznania
po przej&ciu zamieci.
rado&ci, e moe rozprostowa) no!i, mody Juli popdzi susami, wydzierajc $ si na cae
!ardo. >opad rzeki i przeskakujc lekkomy&lnie z jednej bezksztatnej bryy lodu na dru!, &mia
si i wymachiwa rkami. 1jciec ostro przywoa !o do siebie i wskaza na ld. Kryy pod nim
niewyra3ne czarne ksztaty, niepene kontury w warkoczach pcherzykw powietrza. 5muyy
szkaratem mtny ywio, uwijajc si na podlodowej biesiadzie wydanej na ich cze&).
(owietrzem przybywali inni drapiecy, wielkie biae ptaszyska nadlatujce ze wschodu i
ponurej pnocy. 5iaday z cikim opotem i wspaniaymi dziobami kuy lodow skorup,
dobierajc si do misa. 0apychay odki, utkwiwszy w owcy i je!o. synu 3renice pene ptasie!o
wyrachowania. 6ecz "lechaw nie traci na nie czasu. (rzyzwa Julie!o i skierowa si na miejsce,
!dzie stado wpado midzy zwalone pnie- po drodze krzycza i wymachiwa oszczepem, eby
odpdzi) drapieniki. 4u mieli atwy dostp do martwych zwierzt. .ho) stratowane, zachoway
jeden nie naruszony ,ra!ment anatomii $ czaszki. @m to "lechaw po&wici uwa!. (odwaa
noem martwe szczki i zrcznie wycina !rube ozory. Krew skapywaa mu z nad!arstkw w &nie!.
Juli tymczasem wdrapa si pomidzy pnie drzew i nazbiera drewna. 5pod zwalone!o pnia
od!arn no! &nie!, zyskujc osonity doek, w ktrym m! roznieci) niewielkie o!nisko. %
ciciw mae!o uku wkrci zaostrzony patyk, ktrym zacz obraca) to w jedn, to w dru!
stron. (rchno zatlio si. (odmucha delikatnie. %ystrzeli male+ki pomyczek, taki sam, jaki
czsto oywa pod ma!icznym tchnieniem 1nesy. Kiedy o!ie+ rozpali si na dobre, Juli umie&ci
na nim swj brzowy kocioek, napeni !o &nie!iem i dosypa soli ze skrzane!o kapciucha
wszyte!o w ,utro. 'y !otw, kiedy ojciec przynis narcze &liskich ozorw i wrzuci je do
kocioka. .ztery ozory dla "lechawa, trzy dla Julie!o. Jedli pomrukujc z zadowolenia, a Juli stara
si uchwyci) spojrzenie ojca i u&miechem okaza) rado&), lecz "lechaw u z marsem na czole i
wzrokiem utkwionym w stratowany &nie!. :ieli przed sob huk roboty. Jeszcze nie sko+czyli
jedzenia, !dy "lechaw podnis si i kopniakiem rozrzuci ar o!niska. Acierwojady poderway si
w jednej chwili, by zaraz si&) z powrotem do swej uczty. Juli oprni kocioek i przytroczy !o do
pasa.
najdowali si niemal u zachodnie!o kresu wdrwki o!romne!o stada zwierzt. 4u na
wyynie zwierzta bd wy!rzebywa) spod &nie!u porosty i erowa) na zielonych kosmykach
brodate!o mchu, ktry otula modrzewiowe lasy. 4utaj te, na niewielkim paskowyu, na cz&)
zwierzt przyjdzie czas rozwizania i wydadz na &wiat mode. % szarawym &wietle dnia "lechaw
z synem zdali do te!o wa&nie, odle!e!o o nieca mil, paskowyu. % oddali widzieli ci!nce
w t sam stron inne !rupki owcw, ktrzy &wiadomie i!norowali nawzajem swoj obecno&)..
Juli zauway, e jedynie ich wyprawa liczy zaledwie dwch ludzi- tak kar paci rd za
pochodzenie z 'arier, nie z rwnin. @m wszystko przychodzio z wikszym trudem.
!ici we dwoje wspinali si na pochyo&). 5zlak usiany by otoczakami, pozostao&ci po
staroytnym morzu, ktre on!i& ustpio przed nacierajcym zimnem $ lecz oni nic nie wiedzieli i
nic nie chcieli wiedzie) o tych sprawach- dla "lechawa i je!o syna liczy si dzie+ dzisiejszy.
0a skraju paskowyu, osoniwszy oczy przed k&liwym zimnem, zatrzymali si
przepatrujc teren. %ikszo&) stada odesza. Jedynym &ladem po wawych jeszcze szere!ach byy
sporadyczne roje insektw w powietrzu i duszcy smrd. 0a paskowyu pozostay tylko te
osobniki, ktrym przyszo urodzi) mode. 1prcz jajakw byy w&rd nich i mizerniejsze !unandu,
i masywne cielska olbrzymich bijajakw. 6eay pokotem na rozle!ej przestrzeni, martwe lub
prawie martwe, z rzadka jeszcze robice bokami. Jaka& obca !rupa owcw podchodzia do
konajcych zwierzt. .hrzknwszy, "lechaw skrci w stron kpy poamanych sosen, pod ktr
leao kilka jajakw. Juli stan nad jednym i przy!lda si, jak ojciec zabija bezradne zwierz, i
tak ju jedn no! na szarych kach wieczno&ci. (odobnie jak je!o olbrzymi krewniak bijajak oraz
!unandu, jajak by nekrorodny $ rodzi tylko poprzez wasn &mier). Kady osobnik by
herma,rodyt $ raz samcem, raz samic. wierzta te miay zbyt prymitywn budow, by posiada)
takie or!any ssakw, jak jajniki i macice. (o sparzeniu, ze wstrzyknitej spermy wewntrz ciepych
cia rozwijay si male+kie niby$larwy, ktre rosnc poeray odek ywiciela. " wreszcie
przychodzi moment, w ktrym larwy jajaka docieray do !wnej ttnicy. %wczas, niczym
nasiona na wietrze, rozprzestrzeniay si po caym or!anizmie rodzicielki, w krtkim okresie
powodujc jej z!on. 0astpowao to nieuchronnie z chwil dotarcia wielkich stad do paskowyu, u
kresu ich wdrwek na zachd. @ tak od stuleci.
%a&nie !dy "lechaw z Julim stanli nad zwierzakiem, je!o brzuch oklap jak stary worek.
Jajak podrzuci bem i skona. <ytualnym zwyczajem "lechaw przebi !o oszczepem. 1baj z
synem uklkli w &nie!u i noami rozpruli mu brzuch. % &rodku byy larwy $ tak mae, e prawie
niewidoczne, za to w masie cudownie smakowite i bardzo poywne. 6ekarstwo dla chorej 1nesy.
6arwy !iny na mrozie, pozostawione w spokoju yyby bezpiecznie pod skr ywiciela.
% swoim maym, mrocznym &wiecie poeray si nawzajem bez skrupuw, staczajc krwawe boje
po aortach i ttnicach. wycizcy ro&li w kolejnych metamor,ozach, powikszajc swoje rozmiary i
zmniejszajc szere!i. % ko+cu dwa czy moe trzy male+kie, chye jajaczki wyoniyby si z
!ardzieli lub odbytnicy, stajc oko w oko z wy!odzonym &wiatem. 0arodziny te nastpiyby w
sam por, by mode uszy &mierci przez stratowanie, kiedy stada pomau &ci!ay na paskowy,
stanowicy punkt zborny przed ich powrotn wdrwk na pnocny wschd, ku dalekiemu
.halce.
<ozrzucone po paskowyu, w&rd jednocze&nie rodzcych i konajcych zwierzt, sterczay
potne supy z kamienia. %bili je tutaj przedstawiciele dawniejszej rasy ludzi. %yciosano na nich
proste !odo# koo czy te koo z mniejszym kkiem w &rodku. 1d &rodkowe!o kka do koa
zewntrzne!o rozchodziy si w przeciwne strony dwa wy!ite w uk promienie. 0ikt z obecnych
na tym wyrze3bionym przez morskie ,ale paskowyu, ani zwierzta, ani owcy, nie zwraca
najmniejszej uwa!i na zdobne supy.
Juli by cakowicie pochonity zdobycz. podartej w pasy skry splt naprdce
prymitywn torb i z!arn w ni zdychajce larwy jajaka. 1jciec rozbiera tusz. Kady skrawek
martwe!o ciaa nadawa si do wykorzystania. najduszych ko&ci zbuduj sanie powizane
pasami skry, ro!i za& miay posuy) za pozy, eby atwiej im. byo zaci!n) sanie do domu.
(owioz one pikne kaway mostka,, opatki i ud3cw, okryte resztk skry. (racowali obaj,
postkujc z wysiku, z do+mi ubabranymi krwi, w obokach pary wasnych oddechw, w ktrych
niepostrzeenie zbieray si roje !zw. 0a!le "lechaw z przera3liwym krzykiem run na plecy, na
prno usiujc wsta) i ucieka). Juli spojrza w popochu. 4rzy wielkie biae ,a!ory podpezy do
nich ze swej kryjwki w&rd sosen. >wa skoczyy na wstajce!o "lechawa i pakami obaliy !o w
&nie!. 4rzeci natar na Julie!o. Juli wrzasn i poturla si w bok. 0a &mier) zapomnieli o ,a!orach i
o zachowaniu czujno&ci. 4o si turlajc, to zrywajc na no!i i unikajc ciosw paki Juli dostrze!a
w ssiedztwie innych owcw, ktrzy ze spokojem obrabiali zdychajce!o jajaka dokadnie tak
samo, jak oni z ojcem przed chwil. 6udzie ci tak si palili, eby sko+czy) robot, zbudowa) sanie
i zmyka), tak bliscy byli &mierci !odowej, e nie przerywali pracy, od czasu do czasu tylko
zerkajc na bjk. @nny miaaby przebie!, !dyby pochodzili z rodu "lechawa i Julie!o. 'yli to
jednak mieszka+cy rwnin, krpi, nieprzyja3ni ludzie. Juli daremnie przyzywa ich na pomoc.
Ktry& z najbliszych cisn okrwawion ko&ci w ,a!ory. @ to wszystko.
8chyliwszy si przed spadajc pak Juli zacz ucieka), po&lizn si $ i upad. /a!or
run na nie!o jak burza. Juli instynktownie przyj pozycj obronn, klkajc na jednym kolanie.
Kiedy ,a!or na nie!o skoczy, z zamachem d3!n od dou noem w obszerny kadun napastnika.
1supiay, zobaczy, e rka znika mu w sztywnej jak drut sier&ci i e sier&) w jednej chwili chlusta
!st, zot posok, tryskajc na wszystkie strony. (otoczy si, walnity ciaem ,a!ora $ a potem
toczy si ju z wasnej woli, byle dalej od niebezpiecze+stwa, toczy si do byle jakie!o ukrycia,
toczy si dyszc a pod sterczc opatk martwe!o jajaka, spod ktrej wyjrza na &wiat, tak na!le
wro!i. 0apastnik Julie!o upad. 4eraz d3wi!ajc si na no!i nia+czy ow zot plam na brzuchu
w swoich ro!owych apskach i zawodzi#
$ "och, aoch, aochchch, aochchch...
<un na twarz i tym razem ju si nie poruszy. a je!o trupem "lechaw le! pod pakami.
6e! jak achman, lecz dwa ,a!ory natychmiast !o d3wi!ny i jeden z nich zarzuci sobie
czowieka na plecy. <ozejrzay si oba, nastpnie popatrzyy przez rami na pole!e!o kompana,
spojrzay po sobie, mrukny, obrciy si do Julie!o plecami i pomaszeroway w przeciwn stron.
Juli wsta. .zu, e dy!oc mu no!i w ,utrzanych no!awkach spodni. 0ie mia pojcia, co
robi). 'ezmy&lnie obszed trupa zabite!o przez siebie ,a!ora $ jake bdzie si chepi przed matk
i wujami $ i pobie! z powrotem na miejsce starcia. (odnis swj oszczep i po chwili wahania
wzi rwnie oszczep ojca. (o czym ruszy w &lad za ,a!orami. 'rny przed nim z mozoem pod
!r, taszczc swoje brzemi. %krtce wyczuy, e chopak lezie za nimi, i o!ldajc si co jaki&
czas prboway od niechcenia odpdzi) Julie!o po!rkami i !estem. 0ajwyra3niej byo im szkoda
wczni na mokosa. Kiedy "lechaw oprzytomnia, ,a!ory postawiy !o na no!i i powiody midzy
sob po!aniajc biciem. Juli parokrotnym !wizdaniem da zna) ojcu, e jest niedaleko, ale ilekro)
"lechaw usiowa spojrze) w ty, zaraz obrywa od ktre!o& z ,a!orw takie!o kuksa+ca, e a si
zatacza. (omau ,a!ory do!oniy inn !rupk swoich, samic i dwa samce. Jeden z nich, stary,
szed z kijem jak on sam wysokim, wspierajc si na nim ciko w trakcie wspinaczki i co chwila
potykajc o sterty odchodw jajakw. 5topniowo coraz rzadsze kupy ajna znikny w ko+cu razem
ze smrodem. %yszli na strom &ciek, ktr stado omino. 0a stoku rosy &wierki i podmuchy
wiatru tu nie docieray. (od !r wchodzio kilka !rup ,a!orw, u!inajc si pod ciarem &cierwa
jajakw. " na samym ko+cu, z trwo! w sercu, poda siedmioletni czowiek, usiujc nie straci) z
oczu swe!o ojca.
(owietrze z!stniao i tak dusio, jakby rzucono zy czar. 4empo spado- &wierki napieray z
obu stron i ,a!ory musiay &cie&ni) kolumn. abrzmia ich prymitywny &piew, spywajc z
szorstkich jzykw mruczandem, ktre niekiedy wznosio si ostrym crescendo, po czym znw
cicho. (rzeraony Juli zosta bardziej w tyle, przebie!ajc od drzewa do drzewa. 0ie m!
zrozumie), dlacze!o "lechaw nie wyrwie si swoim oprawcom, nie zbie!nie na d, !dzie znw
chwyciby swj oszczep i !dzie stanliby rami w rami i wytukli wszystkie kudate ,a!ory do
no!i. 4ymczasem ojciec pozostawa w niewoli, a w pmroku pod drzewami je!o smuklejsza
posta) znikna ju w cibie obcych. .hrapliwy za&piew buchn !o&niej i ucich. % przedzie
rozjarzyo si m!liste, zielonkawe &wiato, zwiastujce nowe nieszcz&cie. Juli &mi!n za kolejne
drzewo. (rzed nim staa jaka& budowla z dwuskrzydow bram od ,rontu, z lekka uchylon. %
szparze &wieci niky o!nik. 0a wrzaski ,a!orw brama uchylia si szerzej. % pro!u ,a!or trzyma
a!iew nad !ow.
$ 1jcze7 1jcze7 $ zawoa Juli. $ 8ciekaj, ojcze7 Jestem tutaj7
0ie otrzyma odpowiedzi. % pomroce jeszcze mtniejszej z powodu a!wi w aden sposb
nie m! dojrze), czy "lechawa ju wepchnito przez bram do &rodka, czy nie. Kilka ,a!orw
obejrzao si obojtnie na je!o krzyki, odpdzajc chopaka bez zo&ci.
$ @d33 i krzycz na wiatrr7 $ wrzasn mu ktry& w olonecie. 0a niewolnikw potrzebowali
tylko dorosych.
Kiedy ostatnia zwalista posta) wkroczya do budynku, przy akompaniamencie dalszych
wrzaskw zamknito wierzeje. Juli popdzi pod bram z krzykiem- walc w surowe drewno
sysza, jak z dru!iej strony z!rzytaj zasuwy. >u!o sta z czoem przyci&nitym do deski, nie
mo!c po!odzi) si z tym, co zaszo. %rota siedziay w kamiennym murze z lu3no spasowanych
ciosw, na ktrych wykwity liszaje du!obrodych mchw. .aa budowla stanowia jedynie wej&cie
do podziemi, w ktrych $ jak Juli wiedzia $ bytoway ,a!ory. 4e leniwe stworzenia wolay, eby
pracowali na nich ludzie. Jaki& czas kry pod wrotami, a wspiwszy si na strom skarp znalaz
co&, co spodziewa si tam znale3). 'y to komin trzykrotnie od Julie!o wyszy, o imponujcym
obwodzie. ?atwy do wspinaczki, bo nachylony ku szczytowi, jak i dlate!o, e kamienne bloki, z
ktrych !o postawiono, z !rubsza tylko spasowane, zapewniay do!odne oparcie stopom. Kamienie
byy nie tak zimne, jak mona by oczekiwa), i nie oblodzone. 0a samym szczycie Juli nieopatrznie
wysun twarz za krawd3 i natychmiast !o odrzucio- pu&ci si i zlecia, ldujc na prawym barku
i koziokujc w &nie!u. 1drzuci !o strumie+ !orce!o smrodliwe!o powietrza zmieszany z
dymem palone!o drzewa i stchymi wyziewami. Komin suy jako wywietrznik nor ,a!orzych.
rozumia, e nie dostanie si do nich t dro!. osta odcity od ojca, utraci !o na zawsze.
rozpaczony siad na &nie!u. 5topy mia obute w skry zasznurowane wysoko na ydkach.
8szyte przez matk spodnie i ka,tan z nied3wiedzie!o ,utra nosi wosem do ciaa. .iepo
dodatkowo zapewniaa mu ,utrzana kurtka z kapturem. % dniach, kiedy zdrowie jej dopisywao,
1nesa przybraa kurtk na ramionach biaymi omykami &niene!o krlika, po trzy omyki z kadej
strony, a konierz przyozdobia wyszywank z czerwonych i niebieskich paciorkw. :imo to Juli
przedstawia sob obraz ndzy i rozpaczy# kurtka wytytana w resztkach jedzenia i upaprana
tuszczem, ,utrzana odzie caa zabocona i silnie zalatujca potem. 4warz jasnot czy &niad,
!dy czysta, pokryway teraz brunatnoczarne brudne zacieki, tuste wosy oblepiay strkami szyj i
skronie. (aczc i walc pi&ci w &nie! Juli pociera paski nos, a szerokie, zmysowe war!i,
wy!ite w podkwk, odsaniay na przedzie zamany zb po&rd biaej braci. (o jakim& czasie
chopak wsta i powlk si midzy ponure &wierki, ci!nc za sob ojcowski oszczep. 0ie mia
wyboru, jak tylko zawrci) po wasnych &ladach do chorej matki, o ile potra,i odnale3) dro! do
domu przez &niene pustkowia. 8&wiadomi te sobie, e jest !odny. 1puszczony przez cay &wiat
jeszcze raz wszcz raban pod zamknitymi wrotami. 0a prno. acz sypa) &nie!, z wolna, lecz
nieustpliwie. Juli stan z pi&ciami podniesionymi do nieba. 5plun prosto na wrota. 4o dla ojca.
0ienawidzi !o za to, e okaza si cherlakiem. %spomnia wszystkie lania, jakie otrzyma z
ojcowskiej rki $ dlacze!o ojciec nie pobi ,a!orw; %reszcie zawrci roz!oryczony od bramy i w
sypicym &nie!u ruszy w d. .isn ojcowski oszczep w krzaki.
*d idc o lepsze ze zmczeniem za!na !o ponownie a nad brze!i 9arku. 0adzieje
Julie!o prysy w jednej chwili. :artwe jajaki zostay zearte do ostatnie!o. (rzybyli ze wszystkich
stron drapiecy obrali je z misa. 0ad rzek oczekiway !o jedynie szkielety i sterty na!ich !natw.
awy z w&cieko&ci i rozpaczy. <zeka znowu zamarza i na twardej pokrywie lodu lea &nie!. Juli
od!arn &nie! no!, spojrza w d. Acierwa potopionych zwierzt wci tkwiy w lodzie-
zauway jedne!o jajaka z !ow zwieszon w ciemny nurt pod lodem. %ielkie ryby wyjaday mu
oczy. 1szczepem i ostrym ro!iem Juli wywierci z mozoem dziur w lodzie, poszerzy otwr i
zaczai si nad nim z uniesionym drzewcem. (etwy przeciy to+. 8derzy. 0iebiesko nakrapiana
ryba z rozdziawionym ze zdumienia pyskiem rozbysa na !rocie, !dy wyci!n ociekajcy wod
oszczep. 'ya du!a na dwie rozpostarte donie, zetknite kciukami. 8pieczona na male+kim
o!nisku smakowaa wspaniale. 'ekn, wcisn si midzy kody i spa przez !odzin. (3niej
pomaszerowa ledwo widocznym po przej&ciu stada tropem na poudnie. /reyr z 'ataliks
zmieniali si na stray nieba, a on wci szed $ jedyna sylwetka poruszajca si w pustkowiach.
$ :atka $ zawoa na on stary =asele, jeszcze zanim wszed do chaty. $ :atka, zobacz, co
znalazem pod 4rzema (ajacami.
@ je!o &lubna stara 6orel, kulawa od dziecka, przyku&tykaa na pr! i wysunwszy nos na
ksajcy zib rzeka#
$ 0iewane, co& znalaz. (anowie z (annowalu czekaj, eby ubi) z tob interes.
$ (annowalu, powiadasz; (oczekaj, a zobacz, co znalazem pod 4rzema (ajacami.
(otrzebuj tu pomocy, matka. .hod3, nie jest zimno. 2ycie przesiedzisz w tym domostwie.
>omostwo prymitywne byo pod kadym wz!ldem. 5kaday si na nie spitrzone !azy,
niektre wysze od czowieka, poprzekadane dylami i deskami, przykryte dachem ze skr, ktry
pors darni. 5zpary midzy !azami utkane zostay mchem i !lin dla ochrony przed wiatrem, a
dyle i pnie drzew podpierajce budowl ze wszystkich stron upodobniay j do zdeche!o
jeozwierza. >o !wnej konstrukcji przyle!ay dodatkowe pomieszczenia, zrodzone z te!o
same!o ducha improwizacji. 'rzowe kominy strzelay w zaspione niebo, dymic leciutko- w
cz&ci pomieszcze+ suszyy si skry i ,utra- w innych je sprzedawano. =asele by handlarzem i
traperem i dorobi si na tyle, e teraz, pod koniec ycia, m! sobie pozwoli) na on i sanie z
trjk psw w zaprz!u. >omostwo =asele rozsiado si na niskiej skarpie bie!ncej zakolem dalej
na poudnie na przestrzeni kilku mil. 5karp zawalay popkane !azy, miejscami spitrzone jeden
na dru!im. *azy daway schronienie drobnej zwierzynie i stanowiy doskonae tereny owieckie
dla stare!o trapera, mniej ju skonne!o do tak dalekich wypraw w teren, jak za czasw modo&ci.
1kazalszym piramidom skalnym ponadawa nazwy, jak na przykad 4rzy (ajace. (od 4rzema
(ajacami dobywa mineray potrzebne do wyprawiania skr. >o zale!ajcych stok mniejszych i
wikszych kamieni przytuliy si zaspy &niene niczym treny rne!o ksztatu i wielko&ci, ale
wszystkie wyci!nite na wschd, w kierunku przeciwnym do dalekich 'arier, od ktrych ze
&wistem d wicher. Kiedy& bya tu plaa na dawno nie istniejcym brze!u morza, pnocne
wybrzee kontynentu Kampannlat za lepszych dni. 1d wschodniej strony 4rzech (ajacw rosa
niewielka kpa !o!w, dziki !ranitowej osonie wypuszczajc tu i wdzie zielone listowie. 5tary
=asele ceni te zielone listki w swoim !arnku, tote obstawia krzaki sidami, aby nie dopu&ci) do
nich zwierzt. apltany w cierniste !azie, nieprzytomny, tam wa&nie lea chopak, ktre!o
=asele wci!n teraz z pomoc 6orel w zadymione sanktuarium swej chaty.
$ 4o nie jest dzikus $ powiedziaa 6orel z zachwytem. $ (opatrz tylko na te niebieskie i
czerwone paciorki przy kurtce. Aliczne, prawda;
$ :niejsza o nie. >aj mu, matka, yk rosou.
4ak te zrobia, masujc mu szyj, a pacjent przekn, poruszy si, odkaszln, usiad i
szeptem poprosi o jeszcze. Karmic !o 6orel ze zmarszczonym czoem spozieraa na policzki,
powieki i uszy chopaka opuche od niezliczonych krwawych uku) !zw, po ktrych za
konierzem zostay mu skrzepy. Juli zjad jeszcze troch rosou, po czym osun si z jkiem i
straci przytomno&). 6orel przytulia !o do siebie, obja i wsunwszy mu rami pod pach, zacza
!o koysa), wspominajc dawne szcz&cie, ktre!o nawet nie potra,ia ju nazwa).
poczuciem winy rozejrzaa si za =asele, ktry poszed do panw z (annowalu ubija)
interes. dja z kolan ciemn !ow modzie+ca i westchnwszy podya za mem. ?yka
!orzak z dwoma zwalistymi handlarzami. @ch kurtki paroway w cieple izby. 6orel poci!na
=asele za rkaw.
$ :oe ci dwaj panowie zabior chopaka ze sob do (annowalu. 0ie moemy !o karmi).
5ami tu przymieramy !odem. (annowal ma wszystkie!o w brd.
$ 1dejd3, matka. :y handlujemy $ wynio&le odpar =asele. (oku&tykawszy na tyy
domostwa przypatrywaa si, jak szurajc sptanymi no!ami ich niewolnik ,a!or zapdza psy do
&nie!owej budy. (odniosa spojrzenie z je!o przy!itych plecw na szarobury krajobraz, na mile
pustkowi zlewajcych si z pustk nieba. 5kd& z !bi tych pustkowi przyby w chopak. e dwa
razy w roku, w pojedynk bd3 parami, z lodowych pusty+ wyaniali si ludzie u kresu si. 6orel
nie potra,ia sobie nawet wyobrazi), skd przychodzili $ wiedziaa tylko, e za pustyni s jeszcze
zimniejsze !ry. Jeden z uciekinierw bekota co& o zamarznitym morzu, ktre mona przej&).
8czynia znak &wite!o koa na zwidych piersiach. a modu drczya si ow pustk wyobra3ni.
1patulona wychodzia wwczas i wystawaa na skarpie, spo!ldajc ku pnocy. " nad ni
przelatyway marzyska wymachujc pojedynczymi skrzydami i rzucajc j na kolana
oszoamiajc wizj ludzi, &witych i w wielkiej masie, ktrzy przetaczaj o!romne paskie koo
&wiata w jakie& miejsce, !dzie nie zawsze sypie &nie! i nie zawsze hula wiatr. %racaa pod dach z
paczem, nienawidzc nadziei przyniesionych jej przez marzyska.
:imo e stary =asele tak wynio&le odprawi on, jak zwykle zapamita sobie, co
powiedziaa. (o dobiciu tar!u z dwoma panami z (annowalu, kiedy niewielka kupka dro!ocennych
zi, przypraw, wenianej wczki i mki leaa ju naprzeciw skr, ktre !o&cie mieli zaadowa) na
swoje sanie, =asele poruszy spraw zabrania przez nich z powrotem do cywilizacji chore!o
chopaka. aznaczy, e modzieniec nosi pikn zdobion kurtk, a przeto $ cakiem
niewykluczone, panowie $ jest kim& wanym lub chociaby synem ko!o& wane!o.
>o&) nieoczekiwanie dla nie!o obaj panowie z wielk rado&ci z!odzili si zabra)
modzie+ca ze sob. 'd musieli troch sobie doliczy), jedn skr jajaka na okutanie wyrostka i
pokrycie dodatkowych kosztw. =asele pozrzdzi troch, po czym ustpi ochoczo- nie sta) !o
byo na ywienie chopaka, !dyby wyy, a !dyby umar $ karmienie psw szcztkami ludzkimi
ni!dy nie sprawiao mu przyjemno&ci, za& miejscowy rytua mumi,ikowania i napowietrzne!o
pochwku mu nie odpowiada.
$ !oda $ rzek i poszed po skr, najmarniejsz, jak mia pod rk.
.hopak tymczasem si ockn. 6orel daa mu jeszcze rosou i od!rzane udko &niene!o
krlika. 5yszc kroki mczyzn zamkn powieki i le! na plecach, wsunwszy do+ pod kurtk.
6edwo rzucia na nie!o obojtnym okiem i odeszli. amierzali zaadowa) na sanie nabyt parti
skr, par !odzin zabawi) w !o&cinie u =asele i je!o maonki, upi) si, odespa) przepicie, a
potem wyruszy) w &mia podr na poudnie do (annowalu. amiary wprowadzili w czyn,
narobiwszy nieze!o haasu przy trunkach. =aasowali nawet, !dy ju posnli na kupie skr,
chrapic o!uszajco. 6orel za& do!ldaa Julie!o, karmic !o, obmywajc mu twarz, !aszczc po
!stej czuprynie, ob&ciskujc ukradkiem.
%czesnym pdniem, o zachodzie 'ataliksy, zabrano !o i pooono, wci w udawanym
omdleniu, na sanie- panowie strzelili z batw, nachmurzyli czoa, by postawi) jaki& obronny mur
midzy kacem a szczypicym mrozem, i odjechali. 1wi dwaj panowie, ktrych ycie nie !askao
po !owach, obrabowali =asele i rabowali ile wlezie kade!o trapera na swej drodze, w peni
&wiadomi, e sami zostan obrabowani i okpieni, kiedy im z kolei przyjdzie przehandlowa) skry.
1szustwo byo dla nich jednym ze sposobw na przeycie, jak ciepe ubranie. @ch prosty plan
zakada, e !dy tylko strac z oczu walce si domostwo =asele. podern !ardo &wieo
nabytemu inwalidzie, cisn zwoki w najblisz zasp i zadbaj o to, by jedynie pikna zdobiona
kurtka $ by) moe w komplecie z ka,tanem i spodniami $ bezpiecznie dotara na pannowalski
rynek. atrzymali psy i wyhamowali sanie. Jeden z mczyzn wyci!n l&nicy metalowy sztylet i
przystpi do lecej postaci. % tej samej chwili posta) podniosa si z wrzaskiem, zarzucia panu z
(annowalu skr na !ow i kopnwszy !o okrutnie w brzuch popdzia zy!zakiem w sin dal, aby
unikn) leccych wczni.
8znawszy, e jest dostatecznie daleko, chopak skrci za szary !az, przykucn i wyjrza,
czy !o nie &ci!aj. % bladym &wietle sanie zdyy mu ju znikn) z oczu. 0ie byo &ladu po
dwch panach. %szystko zamaro, oprcz &wistu zachodnie!o wiatru. osta sam na lodowej
pustyni, na kilka !odzin przed wschodem /reyra.
%ielki strach pad na Julie!o. (o tym, jak ,a!ory porway mu ojca do swych podziemnych
siedzib, przez wicej dni, ni umia zliczy), bdzi po pustkowiach, otumaniony z zimna i braku
snu, doprowadzany do szau przez insekty. a!ubiony i bliski &mierci zwali si w krzak !o!u.
1drobina snu i poywienia szybko jednak przywrcia mu siy. >a si zaadowa) na sanie nie
dlate!o, eby u,a dwm pannowalczykom, ktrzy &mierdzieli mu podo&ci na mil, po prostu nie
m! znie&) starej baby, ktra !o tak uparcie obmacywaa. @ tak po krtkiej przerwie znw tu
wyldowa $ znw na pustkowiu, na lodowatym szczypicym w uszy wichrze. %rci my&l do
matki, do 1nesy i jej choroby. Kiedy j widzia po raz ostatni, kaszlaa, a z ust sczya jej si
spieniona krew. Jake przeraonym odprowadzaa !o spojrzeniem, !dy wychodzi z "lechawem.
>opiero teraz Juli zrozumia, co znaczy ten przeraony wzrok# baa si, e !o ju ni!dy nie
zobaczy. 0ie warto szuka) dro!i powrotnej do matki, skoro jest ju trupem.
atem co dalej;
Je&li mia przey), pozostaa tylko jedna moliwo&). (odnis si i rwnym, wolnym
truchtem pody &ladem sa+.
5anie ci!no siedem wielkich ro!atych psw rasy asokin. (rzodownikiem zaprz!u bya
suka wabica si 5trzy!a. .a t s,or znano jako zaprz! 5trzy!i. .o !odzina asokiny
odpoczyway przez dziesi) minut, a na co dru!im postoju rzucano im cuchnce suszone ryby z
worka. >waj pannowalczycy na zmian to szli za saniami, to na nich jechali. %krtce Juli
zrozumia, e takie s re!uy. 4rzyma si daleko w tyle. 0awet !dy sanie znikay mu z oczu, je!o
wraliwy nos, dopki nie wiao, chwyta smrd podajcych przed nim psw i ludzi. 0iekiedy
zblia si, aby podpatrywa) pannowalczykw. .hcia sam pozna) tajniki powoenia psim
zaprz!iem.
(o trzech dniach nieprzerwanej wdrwki, !dy asokiny wyma!ay duszych odpoczynkw,
dotarli do nastpnej siedziby. 4utejszy traper wznis sobie may drewniany ,ort, przystrojony
poroami dzikich zwierzt. (orozwieszane skry sztywno opotay na wietrze. /reyr zszed z nieba,
z!asa te blada 'ataliksa i ja&niejszy stranik wsta ponownie, a dwaj panowie nadal bawili w
!o&cinie, to przekrzykujc si z !ospodarzem po pijanemu, to pochrapujc. Juli ukrad z sa+ troch
sucharw i spa niespokojnie, owinwszy si w skr po zawietrznej sa+.
@ dalej w dro!.
Jeszcze dwa postoje przedzielone kilkudniow podr. aprz! 5trzy!i uparcie poda na
poudnie. kadym dniem sab lodowaty dech wiatru. % ko+cu nie ule!ao ju wtpliwo&ci, e
dojedaj do (annowalu. :!listo&) dali, ku ktrej zmierza zaprz!, okazaa si lit ska.
rwniny na wprost podniosy si stoki !r pod !rub pokryw &nie!w. (odniosa si i sama
rwnina i brnli teraz pod!rzem, !dzie obaj panowie musieli maszerowa) przy saniach, a nawet je
popycha). %znosiy si tu rwnie kamienne wiee, niekiedy obsadzone czatami, ktrym musieli
si opowiada). Juli te musia.
$ @d za ojcem i wujem $ odkrzykn.
$ ostajesz w tyle. >opadn ci marzyska.
$ %iem, wiem. 1jcu pilno do domu, do matki. :nie te. (rzepu&cili !o machniciem rki,
u&miechajc si pobaliwie do mode!o zucha.
%reszcie panowie zarzdzili postj. 5trzydze i jej zaprz!owi rzucono suszone ryby i
uwizano psy do palikw. (anowie wybrali sobie przytuln kotlink na stoku, okutali si w ,utra,
nama&cili od &rodka !orzak i zapadli w sen. Juli podkrad si bliej, !dy tylko usysza ich
chrapanie. 1bu mczyzn naleao zaatwi) niemal jednocze&nie. 2adnemu nie sprostaby w
otwartej walce, zatem musi ich wzi) przez zaskoczenie. <ozwaa d3!nicie noem lub rozupanie
czaszek kamieniem- oba sposoby byy ryzykowne. <ozejrza si, czy nikt !o nie widzi. 1dczepi z
sa+ rzemie+, podpez do pannowalczykw i zrcznie powiza praw kostk jedne!o z lew
dru!ie!o, aby ten, ktry zerwie si pierwszy, zosta przytrzymany przez towarzysza. (anowie
chrapali dalej. 1dczepiajc rzemie+ Juli zauway na saniach pk wczni. :oe wozili je na
wymian i nie znale3li nabywcy. 0ie zastanawia si nad tym. %yci!n jedn z wizade, zway
w doni i stwierdzi, e nie nadaje si do rzucania. "le !rot miaa chwalebnie ostry. (owrci do
kotlinki i trci no! jedne!o z panw, ktry z jkiem przekrci si na plecy. Juli podnis
wczni, jakby si zamierza na ryb, i przeszy mczyzn na wylot przez kurtk, ebra i serce.
(annowalczyk wykona konwulsyjny ruch. e straszn min, z wybauszonymi oczami siad,
schwyci za drzewce wczni, oklap na niej, a potem pomalutku z przeci!ym westchnieniem,
zako+czonym kaszlniciem, opad z powrotem na plecy. ust pocieka mu krew i wymioty. Je!o
kompan poruszy si tylko i co& wymamrota. Juli z tak si przedziurawi pannowalczyka, e
wcznia u!rzza mu w ziemi na dobre. %rci do sa+ po dru! i potraktowa dru!ie!o z panw
tak jak pierwsze!o $ z rwnym sukcesem. 5anie byy je!o. %raz z zaprz!iem.
?omotao mu w skroni. 2aowa, e panowie z (annowalu nie byli ,a!orami. aprz!
warczce i skowyczce asokiny i odjecha. %ysoki !rzbiet !rski przesoni ,al mtne!o &wiata
na niebie. 'ie!a tu teraz wyra3na dro!a, trakt z kad mil szerszy. (i si zakosami, znikajc za
wynios skaln turni. dru!iej strony tej skay otwieraa si zaciszna, !boka dolina, do ktrej
broni dostpu potny zamek. .z&ciowo zbudowano !o z kamienia, cz&ciowo wykuto w skale.
:ia szerokie okapy, aby &nie! zsuwa si z dachu na dro! u je!o stp. (od zamkiem zbrojna
warta w sile czterech ludzi staa w szere!u przy drewnianym szlabanie zamykajcym dro!. Juli
zatrzyma si i czeka, a podejdzie do nie!o wartownik w ,utrze byszczcym od mosinych
sprzczek.
$ .o& za jeden, chopcze;
$ Jestem z dwoma przyjacimi. Je3dzili&my na handel, jak widzisz. ostali w tyle z dru!imi
saniami.
$ 0ie widz ich.
Je!o olonet obco brzmia w uszach Julie!o, inaczej ni mowa 'arier.
$ jawi si. 0ie poznajesz zaprz!u 5trzy!i; $ strzeli z bata w stron zwierzt.
$ " poznaj. 1czywi&cie. 4 suk nie na darmo nazwano 5trzy!. $ 8stpiwszy z dro!i
wartownik podnis krzepkie prawe rami. $ (rzepu&ci) 5trzy!7 $ zawoa.
1twarto szlaban, &wisn bat, Juli krzykn i przejechali. %idok (annowalu zapar mu dech
w piersiach. (rzed nim wznosia si o!romna &ciana urwiska, tak stroma, e nie trzymay si jej
&nie!i. % &cianie bya wykuta kolosalna posta) %ielkie!o "khy. (rzykucnita w tradycyjnej pozie#
kolana przy barkach, ramiona owinite wok kolan, rce splecione do+mi do !ry, trzymajcymi
&wity pomie+ ycia. 1lbrzymi !ow wie+czya kpka wosw. (czowiecza twarz budzia
!roz. 5ame jej policzki napeniay lkiem. Jednak wielkie mi!daowe oczy patrzyy dobrotliwie, a
w uniesionych kcikach war! i majestatycznych brwiach kryy si zarwno askawo&), jak i
okrucie+stwo.
1twr w skale przy je!o lewej stopie wydawa si bardzo may. (odjedajc bliej saniami
Juli zobaczy jednak, e sam wylot jest przeo!romny- chyba na trzykrotny wzrost czowieka. %
!bi Juli dostrze!a &wiata i strae o obcym wy!ldzie, obcej wymowie i z obcymi my&lami w
!owach. %yprostowa swoje mode ramiona i &miao ruszy naprzd. 1to jak Juli przyby do
(annowalu.
:ia ni!dy nie zapomnie) powitania (annowalu i poe!nania nieba. 1szoomiony
przeprowadzi sanie pod szlabanem, przez za!ajnik rachitycznych drzew i zatrzyma je przed
bram, aby o!arn) wzrokiem rozle!e sklepienie, pod ktrym tak wielu ludzi przeyo swoje dni.
a bram m!a czya si z ciemno&ci, rodzc widmowy &wiat ksztatw bez konturw.
'ya noc- samotni przechodnie, okutani w !rube szaty, paradowali w obokach m!y, kbicej si
nad ich !owami i snujcej si ospale za lud3mi jak wystrzpione poy paszczy. %ok tylko
kamie+ i kamie+, pocity na &ciany i mury, na kramy, komory i ma!azyny, i kondy!nacje schodw,
!dy ta o!romna tajemnicza jaskinia, bie!nca coraz wiksz stromizn w !b !ry, zostaa w
ci!u stuleci posiekana na niewielkie tarasy, oddzielone jeden od dru!ie!o schodami i bocznymi
&cianami. przymusowej oszczdno&ci pojedyncze ka!a+ce u szczytu kadej kondy!nacji
schodw mi!otay przekrzywionymi w lekkim przeci!u pomieniami, o&wietlajc nie tyle dro!,
co m!list pomrok i wasny kope). 0iestrudzony ywio wody przez tworzce wieczno&) stulecia
wypuka w skale szere! poczonych !rot rnej wielko&ci i na rnych poziomach. 0iektre z
nich byy zamieszkane i obrobione rk czowieka. 1trzymay nazwy i wyposaono je w
podstawowe urzdzenia i sprzty domowe.
>zikus przystan, nie mo!c pody) dalej bez przewodnika w !b tej oazy ciemno&ci.
0ieliczni !o&cie przybywajcy do (annowalu tra,iali tak jak Juli do jednej z wikszych
jaski+, zwanej przez mieszka+cw <ynkiem. 4u wykonywano wikszo&) prac niezbdnych w yciu
spoeczno&ci, poniewa sztuczne o&wietlenie wcale czy prawie wcale nie byo potrzebne, !dy tylko
oczy przywyky do pmroku. a dnia miejsce rozbrzmiewao !warem i bezadnym kuciem
motw.
0a <ynku Juli wymieni asokiny i sanie z towarem na rzeczy potrzebne mu do nowe!o
ycia. :usi tu zosta). 0ie ma dokd i&). 5topniowo oswoi si z mrokiem, dymem, pieczeniem
oczu i pokasywaniem pannowalczykw, kojarzc sobie to wszystko z poczuciem bezpiecze+stwa.
(rzychylny los zetkn !o z wyjtkowej zacno&ci i dobroci kupcem imieniem Kyale, ktry
wsplnie z on prowadzi kram na jednym z placykw w <ynku. Kyale by smtnym
czowieczkiem, z wiecznie nieszcz&liw min i obwisym czarniawym wsem. 0ie wiedzie)
czemu obdarzy Julie!o przyja3ni chronic !o przed wydrwi!roszami. 0ie szczdzi te trudu, by
wprowadzi) przybysza w nowy dla nie!o &wiat. chrem d3wikw rozbrzmiewajcych w <ynku
czy swj !os strumie+ 9akk, pyncy w !bi wasnej czelu&ci na tyach jaskini. Juli pierwszy
raz w yciu o!lda pyncy swobodnie strumie+, ktry sta si dla nie!o jednym z cudw osady.
6ubi sucha) plusku wody, w swojej animistycznej duszy uwaajc 9akk za istot na poy yw.
'rze!i 9akku spina most, a za mostem <ynek ko+czy si stromizn z mnstwem schodw
i szerokim balkonem na ich szczycie, !dzie zasiad olbrzymi, ciosany w skale "kha. 4 ,i!ur, jej
wynurzajce si z mroku ramiona, wida) byo nawet z dru!ie!o ko+ca <ynku. "kha w
wyci!nitych doniach trzyma najprawdziwszy o!ie+, re!ularnie podsycany przez kapana, ktry
wychodzi przez drzwiczki w brzuchu pos!u.
6ud "khy !orliwie bi czoem u stp swe!o bo!a, skadajc mu w o,ierze wszelkie!o
rodzaju dary, odbierane przez kapanw, prawie niewidocznych pod szatami w czarne i biae pasy.
%ierni leeli twarzami do ziemi, a nowicjusz zamiata posadzk miotek z pir i dopiero !dy
sko+czy, podnosili pene nadziei spojrzenie na oczy z czarne!o kamienia hen ponad nimi, w
pajczynie cieni, i wracali na mniej &wity !runt.
4e obrzdy byy dla Julie!o tajemnic. apyta o nie Kyala i otrzyma wykad, po ktrym
czu si jeszcze !upszy. 0ikt nie obja&ni swojej reli!ii obcemu. :imo to Juli nabra
prze&wiadczenia, e owa przedstawiona w kamieniu pradawna istota odpiera moce szalejce w
&wiecie zewntrznym, zwaszcza wadc nieba %utr i wszelkie ze siy sprzymierzone z
niebiosami. "kha niezbyt interesowa si lud3mi, drobiaz! ludzki uchodzi je!o uwa!i. (ra!n od
nich jedynie re!ularnych o,iar, eby mie) si do walki z %utr, za& potny kler akha+ski czuwa
nad zaspokajaniem boskich pra!nie+, eby na ludzi nie spado nieszcz&cie.
(annowalem rzdzili kapani w sojuszu z milicj- nie byo tu absolutne!o wadcy, chyba
eby za takie!o uzna) "kh we wasnej osobie, ktry wedle powszechne!o mniemania !rasowa z
niebia+sk maczu! po !rach, szukajc %utry i je!o straszliwych wsplnikw, takich jak wij.
Juli by zaskoczony. na %utr. >o wielkie!o ducha %utry "lechaw i 1nesa, rodzice
Julie!o, wznosili mody w !odzinie trwo!i. %utra jawi im si jako dobroczy+ca, dawca &wiata. @
przeni!dy, jak si!a pamici, nie wspomnieli o "khce.
<ynek i ssiednie komory czyy si systemem korytarzy pokrtnych jak stanowione przez
kapanw prawa. >o jednych komr wstp by wolny, do innych wzbroniony zwykym
&miertelnikom. 1 zakazanych rejonach mieszka+cy woleli nie rozmawia). Juli sam wkrtce
zauway, jak wlok !rzesznikw z rkami skrpowanymi na plecach, jak wiod ich mrocznymi
schodami w&rd monumentalnych cieni, jednych do iemi Awitej, innych do karne!o
!ospodarstwa za <ynkiem, zwane!o 1bor. bie!iem czasu Juli zacz chadza) wskim,
najeonym schodami korytarzem prowadzcym do wielkiej, rwnej jak st jaskini noszcej nazw
5todoy. 5todoa rwnie miaa swj o!romny pos! "khy w a+cuchu z podobizn
jakie!o& zwierzaka zawieszonym na szyi bstwa patronujce!o tutaj sportom- w 5todole odbyway
si pozorowane walki, pokazy, zawody atletw i pojedynki !ladiatorw. Aciany pomalowano w
spiralne desenie o barwach od karmazynu do amarantu. 0a o! 5todoa bya niemal wyludniona i
w jej pustych przestrzeniach dudniy !ucho !osy- zachodzili tam wwczas co poboniejsi
pannowalczycy, wznoszc ba!alne mo!y pod kopu ciemno&ci. a to z okazji zawodw 5todoa
jarzya si &wiatem i rozbrzmiewaa muzyk, a tum wypenia j po brze!i.
<ynku prowadziy wej&cia do dalszych wanych !rot. 1d wschodniej strony, przez szere!
male+kich tarasw czy te duych podestw poczonych schodami z solidn balustrad,
wchodzio si do rozle!ej mieszkalnej !roty zwanej 9akk, od strumienia, ktry std wypywa,
szemrzc na dnie !bokie!o wwozu. (onad o!romnym portalem 9akku znajdowaa si niezwykle
kunsztowna paskorze3ba, przedstawiajca dziwne, obe ksztaty po&rd ,al i !wiazd, prawie
zniszczona w jakim& dawnym zawale. 9akk bya najstarsz po <ynku jaskini, w cao&ci zajt
przez BkwateryC, jak je nazywano, jeszcze sprzed wielu stuleci. (rzybyszowi z zewntrzne!o
&wiata, !dy stan w pro!u i o!lda czy raczej od!adywa spitrzone tarasy ulatujce w mrok,
ledwo rozja&niony 9akk zdawa si nocn mar, !dzie ciaa nie sposb oddzieli) od cienia, tote
serce dziecicia 'arier zatrzepotao pochliwie. aiste trzeba byo mocy "khy, eby zbawi) te!o,
czyja no!a stana w tej zatoczonej nekropolii.
"le Juli przystosowa si z wa&ciw modym atwo&ci. acz patrze) na 9akk jak na
marnotrawne miasto. % !ronie rwie&nikw, uczniw !ildii, wasa si po labiryncie skupionych
na wielu poziomach kwater, czsto ze sob poczonych. 'ez ko+ca pitrzyy si jedna na dru!iej
izby z wyrosymi z nich meblami, ktre wyciosano w tej samej skale co podo!i i &ciany, w jednym
nieprzerwanym ci!u linii i powierzchni. <wnie zoona bya struktura praw wasno&ci publicznej
i prywatnej w tym penym adu mrowisku, zawsze jednak wizao si to z !ildyjsk or!anizacj
9akku i zawsze przypadki sporne rozsdza kapan.
% jednej z takich kwater 4uska, a!odna maonka Kyala, znalaza Juliemu mieszkanie,
zaledwie o trzy kwatery od wasnej. % okr!ej izbie bez su,itu czu si jak wewntrz kamienne!o
kwiatu. 9akk wznosi si stromo, rozja&niony mtnym &wiatem naturalnym, mtniejszym ni w
<ynku. (owietrze byo !ste od kopcia ojowych lamp, chocia wcale nimi nie sza,owano $ na
!linianej podstawie kadej lampy zosta odci&nity numer i kler pobiera od niej podatek.
4ajemnicze m!y trapice <ynek nie miay takiej wadzy nad 9akkiem. 5td wioda !aleria
bezpo&rednio do 5todoy. (od nie wy!adzonym sklepieniem na niszym poziomie przechodzio si
do wysokiej jaskini zwanej *robl, z czystym, &wieym powietrzem. :ieszka+cy 9akku uwaali
jednak tych z *robli za barbarzy+cw, !wnie dlate!o, e naleeli oni do niszych !ildii, jak
rze3nikw, !arbarzy, kopaczy nertu, !liny i skamieniae!o drewna. % skalnym plastrze miodu
przyle!ym do *robli i 5todoy znajdowaa si jeszcze jedna wielka jaskinia, pena siedzib ludzi i
byda. 'ya to 4urma, przez obcych omijana z daleka. Juli zawdrowa tam akurat wtedy, !dy pen
par szy roboty !ildii skalnikw nad poszerzaniem jaskini. 4urma zbieraa z pozostaych rejonw
wszelkie nieczysto&ci karmic nimi &winie i ciemnolubne, rosnce w cieple pody rolne. 0iektrzy
chopi z 4urmy hodowali dodatkowo raj, ptaka o &wieccych oczach i luminescencyjnych plamach
na skrzydach. <aje trzymane w klatkach rozja&niay nieco kwatery 9akku i *robli, chocia i od
nich kapani "khy &ci!ali podatek.
B% *robli !bury, w 4urmie chopy jak turyC $ !osio miejscowe porzekado. 4ymczasem
Juli zauway, e ludzie s tu wszdzie otpiali i oywiaj si tylko na i!rzyskach, z wyjtkiem
!arstki handlarzy i traperw zamieszkujcych tarasy swojej !ildii w <ynku, i z bo!osawie+stwem
"khy re!ularnie wyprawianych w interesach na &wiat zewntrzny, jak owi dwaj znajomi mu
panowie. e wszystkich jaski+ wikszych i mniejszych bie!y w !b litej skay chodniki i tunele,
jedne do !ry, inne w d. (annowal by peen le!end o czarodziejskich potworach przybywajcych
z ciemno&ci pierwotnej skay lub o ludziach moc czarw porwanych w samo serce !ry. 6epiej
wic siedzie) na tyku w (annowalu, pod opieku+czym &lepym okiem "khy, ni szuka) !dzie&
!uza. 6epszy te (annowal i podatki ni u&ciski mrozu na zewntrz. 1we le!endy oywiaa !ildia
bajarzy, ktrej czonkowie obstawiali schody lub czyhali na tarasach, snujc swoje ,antastyczne
opowie&ci. % tym &wiecie m!listej pomroki sowa byy jak latarnie.
>o jednej z dzielnic (annowalu wymienianej przez ludzi najcz&ciej szeptem Juli mia
wstp wzbroniony. 'ya to iemia Awita. 5zo si tam !aleri lub z <ynku schodami, lecz wej&)
strze!a milicja, a ludzie omijali je z powodu zej sawy. 0ikt z wasnej nieprzymuszonej woli nie
przemierzy krtych dr! do iemi Awitej. :ieszkaa w niej milicja, zawsze na stray prawa
(annowalu, oraz kapani, zawsze na stray pannowalskie!o ducha.
5plendor tutejszych porzdkw przesoni Juliemu ich nikczemno&). 0iewiele potrzebowa
czasu, aby pozna) elazny ry!or, w jakim yli ludzie. 0iko!o tu nie dziwi ad, w jakim si urodzi,
ale nawyke!o do otwartych przestrzeni i prostych zasad przetrwania dzikusa zdumiewa &cisy
nadzr nad kadym krokiem czowieka. (annowalczycy na dodatek uwaali si za szcze!lnie
uprzywilejowanych.
8czciwie zdobyte skry przeznaczy Juli na zakup kramu w ssiedztwie Kyala, zamierzajc
otworzy) interes. 1kazao si, e istnieje mnstwo przepisw zakazujcych nawet tak prostej
rzeczy. 0ie m! rwnie handlowa) bez kramu, nie posiadajc specjalne!o zezwolenia, aby je za&
uzyska), trzeba si byo urodzi) czonkiem !ildii domokrcw.
(otrzebna mu bya !ildia, terminowanie i pewne przywileje $ rodzaj e!zaminu $ ktre
nadawali jedynie kapani. (otrzebne mu byo rwnie dwucz&ciowe za&wiadczenie od milicji,
razem z ubezpieczeniem i re,erencjami. 0ie m! te handlowa), dopki nie mia kwatery na
wasno&). 'y jednak zosta) wa&cicielem wynajtej mu przez 4usk izby, musiaby by)
zameldowany na stae przez milicj. " nie m! speni) nawet najbardziej podstawowe!o warunku#
wiary w "kh i wykazania si re!ularnymi o,iarami.
$ 4o proste. %y jako dzikus musicie najpierw suy) u kapana.
1to co usysza od kapitana milicji o surowym obliczu, przed ktrym przyszo mu stan).
Kapitan przyjmowa Julie!o w maej kamiennej salce z balkonem umieszczonym moe metr nad
jednym z tarasw <ynku, skd wida) byo ca ruchliw sceneri. wyczajowe skry kapitan
przykry biao$czarnym, du!im niemal do podo!i paszczem. 0a !owie mia brzowy hem,
udekorowany &witym symbolem "khy, koem o dwch szprychach. 5krzane buty si!ay mu do
poowy ydki. a nim sta ,a!or z czarno$bia opask na biaym kudatym czole.
$ (atrzcie na mnie $ warkn kapitan.
6ecz Juli apa si na tym, e wci ucieka spojrzeniem ku milczcemu ,a!orowi, dziwic
si je!o obecno&ci. "ncipita sta jak niemy pos!, niez!rabn !ow wysunwszy do przodu. <o!i
mia stpione, krtko przyrnite, a ich tnce krawdzie spiowane pilnikiem. Juli zauway
skrzan obro ze smycz, na poy ukryt w biaej sier&ci na szyi, znak posusze+stwa
czowiekowi. 0awet taki ,a!or by !ro3ny dla pannowalczykw. %ielu o,icerw paradowao z
posusznym ,a!orem u boku- ceniono je, poniewa widziay w ciemno&ci. .ywile lkali si tych
niez!rabnych stworw mwicych uproszczonym olonetem.
Jak to moliwe $ zastanawia si Juli $ eby ludzie wspyli z tymi bestiami, ktre mu
porway w niewol ojca, z bestiami znienawidzonymi w pustkowiach od dziecka; Ju rozmowa z
kapitanem bya przy!nbiajca, a naj!orsze !o jeszcze czekao. 0ie moe tu y) nie przestrze!ajc
re!u, a tym nie byo ko+ca- nie ma inne!o sposobu $ wbija mu Kyale do !owy $ jak tylko
podporzdkowa) si. "by zosta) obywatelem (annowalu, musisz my&le) i czu) jak pannowalczyk.
osta wic przydzielony do suby u kapana w alei kwater, przy ktrej mia swoj izb.
:usia uczszcza) na liczne sesje, podczas ktrych nauczano !o zrytualizowanej historii
(annowalu DCzrodzone!o z .ienia %ielkie!o "khy na wiecznych &nie!achC...E i zmuszano do
wkuwania wielu wersetw na pami). :usia rwnie robi) wszystko, co tylko kapan 5ataal mu
zleci, cznie z nudnym lataniem w te i we w te na posyki, leniwe!o z natury 5ataala. 0iewielk
pociech znajdowa Juli w tym, e pannowalskie dzieci przechodziy podobne szkolenie w modym
wieku.
5ataal by masywnej budowy, twarz mia blad, uszy mae, rk cik. *ow !oli, brod
zaplata w warkocze zwyczajem wielu kapanw swoje!o zakonu. % warkoczach bielay mu siwe
sploty. :ia czarno$biay chaat do kolan. @ !bokie dzioby na twarzy. Juli dopiero po jakim&
czasie zorientowa si, e 5ataal pomimo siwych wosw nie przekroczy wieku &rednie!o, e
dobija zaledwie dwudziestki. .hodzi jednak przy!arbiony, przez co wydawa si i starszy, i
poboniejszy.
5ataal zawsze zwraca si do Julie!o uprzejmie, cho) bez pou,ao&ci, na dystans. Juli
odzyska rwnowa! ducha przy tym czowieku, ktry jak !dyby mwi# to jest nasze wsplne
zadanie, a ja nie zamierzam !o komplikowa) z!bianiem twoich prawdziwych pobudek. Juli w
milczeniu uczy si wic wszystkich tych niezbdnych, !rnolotnych wersetw.
$ "le co to znaczy; $ spyta w pewnym momencie, zupenie skoowany.
5ataal powsta i z wolna obrci si w male+kiej kwaterze- cie+ skrywa posta) kapana,
tylko Je!o ramiona majaczyy na tle uny dalekiej lampy. 0iky re,leks zami!ota mu na ysinie,
!dy nachylajc !ow ku Julie$mu, rzek ostrze!awczo#
$ 0ajpierw nauka, modzie+cze, potem interpretacja. 0auczysz si, mniej bdzie wtedy
kopotw z interpretacj. 8cz si na pami)- nie musisz bra) te!o na rozum. "kha ni!dy nie
wyma!a od swe!o ludu zrozumienia, tylko posusze+stwa.
$ (owiedziae&, e "kha nie dba o niko!o w (annowalu.
$ 5edno jest w tym, Juli, e (annowal dba o "kh. 0o wic, jeszcze raz#
4to si 2reyra raczy jadem
/ako ry0a /adem chorym,
Tem# 2reyr p5niejszej pory
)gniem pore ciao sa0e
$ "le co to znaczy; $ obstawa przy swoim Juli. $ Jak mam si te!o nauczy), skoro nic nie
rozumiem.
$ (owtarzaj, synu $ surowo rzek 5ataal. $ BKto si...C
Juli wsik w nocne miasto. 5chwytao je!o dusz w sie) cieni, tak jak w &wiecie
zewntrznym mczy3ni chwytali w sieci ryby pod lodem. % snach odwiedzaa !o matka, z jej ust
leciaa krew. 'udzi si wwczas i lec na wskiej pryczy kierowa spojrzenie w !r, wysoko
ponad &ciany izby w ksztacie kwiatu, do sklepienia 9akku. .zasem, !dy powietrze byo czyste,
dostrze!a odle!e szcze!y, wiszce tam nietoperze i stalaktyty, i na skale bysk kropli rosy nie
bdcej ros, i pra!n uciec jak najdalej od side, w jakich si znalaz. 4ylko e nie mia dokd
pj&). (ewne!o razu, w czarnonocnej rozpaczy, przekrad si do mieszkaC ni maonkw Kyale,
szukajc pocieszenia. Kyale by zy, e !o wyrwano ze snu, i kaza mu si wynosi), lecz 4uska
powitaa chopaka czuym sowem jak wasne!o syna. (o!askaa po ramieniu i uja je!o do+ w
swoje donie. (o chwili wybuchna cichym paczem i powiedziaa, e sama ma syna mniej wicej
w tym samym wieku, te takie!o dobre!o i mie!o chopca imieniem 8silk. "le 8silka zabraa jej
milicja za zbrodni, ktrej wcale nie popeni, jest te!o pewna. Kadej nocy lec bezsennie
my&laa o$nim, zamknitym w jednym z owych strasznych zakamarkw iemi Awitej pod stra
,a!otw, niepewna, czy !o jeszcze zobaczy.
$ :ilicja i kapani s tu bardzo niesprawiedliwi $ szepn jej Juli. $ :oi pobratymcy na
pustkowiach przymieraj !odem, ale wszyscy s rwni w obliczu zimna.
$ 5 w (annowalu ludzie $ po chwili milczenia odezwaa si 4uska $ i kobiety, i mczy3ni,
ktrzy nie ucz si wersetw i zamierzaj obali) tych, co panuj. Jednak bez naszych panw
zniszczy nas "kha.
$ @ my&lisz, e 8silka zabrano... poniewa chcia obali) panw;
Aciszonym !osem, &ciskajc kurczowo je!o do+, odpara#
$ 0ie zadawaj takich pyta+, bo bdziesz mia kopoty. 8silk zawsze si buntowa... to
moliwe, pewnie wpad w ze towarzystwo...
$ 5ko+czcie te swoje po!awdki $ zawoa Kyale. $ %racaj, babo, do ka... i ty te, Juli.
Juli tai te sprawy w sobie przez cay czas, odbywajc sesje z 5ataalem.
$ 0ie jeste& !upcem, cho) jeste& dzikusem, a to da si zmieni) $ rzek 5ataal. $ %krtce
przejdziesz na wyszy poziom. 'owiem "kha jest bo!iem ziemi i podziemia, a ty pojmiesz cos z
te!o, jak ziemia yje, a my w jej yach. 2yy te zw si oktawami &rdziemnymi i aden czowiek
nie moe by) ani. szcz&liwy, ani zdrowy, je&li nie yje w swojej wasnej oktawie &rdziemnej. (o
trochu moesz doj&) do objawienia. " je&li si postarasz, to kto wie, sam moe zostaniesz kapanem
i bdziesz suy "khce w !odniejszy sposb.
Juli trzyma jzyk na wodzy. 0ie m! powiedzie) kapanowi, e nie potrzeba mu adnych
wyjtkowych ask "khy, e je!o nowe ycie w (annowalu jest jednym wielkim objawieniem.
5pokojnie pyny dni, jeden za dru!im. 0iezomna cierpliwo&) 5ataala zacza wywiera) wraenie
na Julim, ktry z coraz mniejsz niechci odnosi si do swoich lekcji. 0awet bdc z dala od
kapana my&la o je!o naukach. %szystko byo nowe j dziwnie podniecajce. 5ataal mwi mu o
pewnych kapanach, ktrzy odprawiajc !odwk porozumiewali si z umarymi, nawet z
postaciami historycznymi. Juli ni!dy nie sysza o czym& takim, ale wzdry!a si nazwa) to bzdur.
asmakowa w samotnych wdrwkach po pery,eriach miasta, a !ste cienie nabray wreszcie
swojskie!o kolorytu. (rzysuchiwa si rozmowom ludzi, czsto na temat reli!ii, oraz bajarzom,
ktrzy bajali na ro!ach ulic, rwnie czsto wplatajc motywy reli!ijne do swych opowie&ci.
<eli!ia stanowia pie&+ ciemno&ci, tak jak strach pie&+ 'arier, !dzie plemienne bbny
odpdzay ze duchy. (omau Juli zacz dostrze!a) w reli!ijnych dysputach nie prni, a jdro
prawdy# ycie i &mier) czowieka musi mie) jakie& wyja&nienie. 4ylko dzikusy nie potrzebuj
wyja&nie+. (ostrze!anie jest jak odkrycie tropu zwierzyny na &nie!u.
Kiedy& znalaz si w cuchncej cz&ci 4urmy, !dzie ludzkie nieczysto&ci wylewano do
du!ich roww, w ktrych rosy we!etujce w ciemno&ci zboa. 4utaj ludzie byli jak tury, je&li
wierzy) porzekadu. Jaki& czowiek z krtk, potar!an czupryn, a zatem ani kapan, ani bajarz,
wskoczy na taczk do rozwoenia nieczysto&ci.
$ (rzyjaciele $ zwrci si do obecnych. $ (osuchajcie mnie chwil, dobrze; 1dcie
robot i wysuchajcie, co mam do powiedzenia. :wi nie w swoim imieniu, lecz w imieniu
wielkie!o "khy, ktre!o duch yje we mnie. :usz przemwi) w je!o imieniu, chocia ryzykuj
yciem, albowiem kapani ,aszuj sowa "khy do swoich wasnych celw.
:czy3ni przystanli i suchali. >wch prbowao stroi) sobie arty z mode!o czowieka,
lecz reszta, cznie z Julim, ule!a ciekawo&ci.
$ (rzyjaciele, kapani powiadaj, e musimy tylko skada) o,iary "khce i nic wicej, e to
wystarczy, aby on uchowa nas w wielkim sercu swojej !ry. " ja powiadam, e to kamstwo.
Kapani s zadowoleni, ich nie obchodzi nasze cierpienie, cierpienie szarych ludzi. :oimi usty
"kha o!asza wam, e powinni&my czyni) wicej. (owinni&my by) lepsi w naszych sercach.
2yjemy sobie zbyt wy!odnie $ zoymy o,iary, zapacimy podatki i nic nas nie obchodzi. % !owie
nam tylko przyjemno&ci i i!rzyska. Jake czsto syszycie, e "kha si o nas nie troszczy, e dba
jeno o swoj wojn z %utr. :usimy !o zmusi), by si o nas troszczy, musimy sta) si !odni je!o
troski. :usimy si poprawi) 4ak, poprawi)7 @ wy!odniccy kapani te musz si poprawi)...
Kto& nadbie! z wie&ci, e idzie milicja. :ody czowiek zawaha si.
$ 0a imi mi 0aab. apamitajcie moje sowa. @ dla nas jest miejsce w wielkiej wojnie
0ieba z iemi. %rc !osi) to przesanie, je&li zdoam... przesanie do cae!o (annowalu.
(oprawmy si7 (oprawmy si, pki nie jest za p3no...
Ju zeskakiwa na ziemi, !dy za,alowaa !romada !apiw. <oztrci ich wielki ,a!or na
uwizi, z onierzem trzymajcym koniec smyczy. ro!owaciae, potne apska ucapiy 0aaba za
rami. 0aab krzykn z blu, ale wochata biaa apa zacisna mu si na !ardle i odprowadzono !o
w stron <ynku i iemi Awitej.
$ 0ie powinien wy!adywa) takich rzeczy $ mrukn siwowosy$mczyzna w
pierzchajcym tumie.
Juli odruchowo poszed za nim i Bpoci!n mczyzn za rkaw.
$ 4en czowiek 0aab nie powiedzia ani sowa przeciwko "khce... dlacze!o zabraa !o
milicja;
:czyzna rozejrza si ukradkiem.
$ (oznaj ci. Jeste& dzikusem, inaczej nie zadawaby& takich !upich pyta+.
Juli w odpowiedzi podnis pi&).
$ 0ie jestem !upi- !dybym by, nie zadabym moje!o pytania.
$ *dyby& nie by !upi, siedziaby& cicho. Jak my&lisz, kto tutaj ma wadz; Kapani, rzecz
jasna. 5koro !ardujesz przeciwko nim...
$ "le ta wadza naley do "khy...
5iwowosy umkn w ciemno&). " tam, w owej ciemno&ci, w tej wszechwidzcej ciemno&ci,
wyczuwao si jak& upiorn obecno&). "khy;
(ewne!o dnia w 5todole miay si odby) wielkie zawody sportowe. %tedy to Juli,
zadomowiony ju w (annowalu, ule! szcze!lnej przemianie duchowej. 0a zawody &pieszy z
Kyalem i 4usk. % niszach pony lampy ojowe, wskazujc dro! z 9akku do 5todoy- ludzie
tumnie walili wskimi skalnymi korytarzami, pili si na wytarte schody, i w&rd nawoywa+
stawali rzdami wok areny. 0iesiony ,al ludzk Juli dostrze! na!le w dali komor 5todoy, jej
mi!otliwy od &wiate kamienny kr!. (ocztkowo widzia zaledwie skrawek jaskini zamknity
ykowanymi &cianami tunelu i cib idcych. % miar jak si zblia, rosa mu w oczach ta jakby
ujta w ramy panorama, a w niej wyrasta sam "kha wysoko nad !owami tumw. Juli przesta
sucha), co mwi do nie!o Kyale. 5po!lda na+ "kha, upir z ciemno&ci ukazywa swoje oblicze.
% 5todole !raa muzyka, piskliwa i podniecajca. *raa dla "khy. "kha szeroko $ i
strasznobrewy sta i patrzy o!romnymi oczyma z kamienia, niewidzcymi, a przecie widzcymi
wszystko, o&wietlony od dou pochodniami. %ar!i wykrzywiaa mu po!arda.
(ustkowia nie znay nicze!o podobne!o. (od Julim u!iy si kolana. % je!o duszy jaki&
potny !os, w ktrym z ledwo&ci rozpoznawa swj wasny, zawoa# B1 "kho, nareszcie wierz
w ciebie. 4y& jest panem. %ybacz mi, pozwl zosta) twoim su!C. Jednak wraz z !osem te!o, kto
pra!n odda) si w niewol, dru!i !os przemawia w sposb bardziej wyrachowany. :wi#
B(annowalczycy musz pozna) wielk prawd, dla ktrej warto i&) dro! wskazan przez "khC.
dumiewa si tym wewntrznym zamtem, walk, ktra nie osaba z wkroczeniem do jaskini, !dy
kamienny b! ukaza si w caej okazao&ci. 0aab powiedzia# B>la ludzi jest miejsce w wojnie
0ieba z iemiC. .zu, e ta wojna wre w nim samym.
awody byy pasjonujce. (o wy&ci!ach bie!aczy i rzutach wczni przysza kolej na
zapasy ludzi z ,a!orami, ktrym uprzednio amputowano ro!i. 0astpnie odbyo si strzelanie do
nietoperzy, i Juli otrzsn si ze swych pobonych rozterek, podekscytowany widowiskiem. 'a
si nietoperzy. %ysoko nad tumem a czarno byo od puchatych stworkw, ktre zwisay ze stropu
!owami w d, otulone w boniaste skrzyda. ?ucznicy wystpowali kolejno, szyjc do nich z
ukw uwizanymi na jedwabnej nici strzaami. 4ra,ione nietoperze spaday z trzepotem skrzyde
na ziemi, by p3niej wyldowa) w !arnkach. wyciya dziewczyna. % jaskrawoczerwonej
sukni zapitej pod szyj i du!iej do ziemi, naci!aa uk i strzelaa celniej od wszystkich
mczyzn. :iaa du!ie, czarne wosy. 0azywaa si @skadora i tum wiwatowa jak szalony na jej
cze&) $ a Juli naj!o&niej.
%reszcie przysza kolej na walki !ladiatorw, ludzi z lud3mi i ludzi z ,a!orami, kolej na
krew i &mier). Jednak przez cay czas, nawet !dy @skadora napinaa swj uk i sw wdziczn kibi),
nawet wtedy my&li Julie!o z rado&ci wracay do zdumiewajce!o odkrycia w sobie wiary.
(rzypuszcza, e lepsze jej poznanie u&mierzy w nim duchowy zamt. %spomnia opowie&ci
zasyszane przy ojcowskim o!nisku. 5tarsi prawili o parze 5tranikw 0ieba i o tym, jak ludzie na
ziemi obrazili nie!dy& 'o!a 0iebios imieniem %utra. (rzeto %utra ode!na ziemi od ciepa
swe!o o!nia. 4eraz 5tranicy wypatruj !odziny powrotu %utry, ktry znowu askawym okiem
spojrzy na ziemi, by zobaczy), czy ludzie sprawuj si lepiej. Je&li si poprawili, zdejmie okowy
mrozu. 4ak $ musia przyzna) Juli $ 5ataal ma racj, moi pobratymcy to dzikusy- jake inaczej
ojciec daby si powlec ,a!orom; % tamtych opowie&ciach musi jednak tkwi) ziarno prawdy.
4utaj, w (annowalu, tra,niej przedstawiaj t histori. %utra jest ju tylko po&ledniejszym
bstwem, za to m&ciwym i hasajcym po niebie. %a&nie z nieba !rozi niebezpiecze+stwo. "kha
za& to wielki b! ziemi, panujcy w jej wntrzu, tu !dzie bezpiecznie. 5tranicy nie s yczliwi-
bdc w niebiosach nale do %utry i mo! obrci) si przeciwko rodzajowi ludzkiemu.
apamitane wersety poczy teraz nabiera) .sensu. 'ia z nich &wiato&) wiedzy, a Juli z
przyjemno&ci wyszepta to, co uprzednio byo mu tortur, utkwiwszy wzrok w obliczu "khy#
3ie0a zwidy jeno roni$,
6 nie0a pyn$ przeciwnoci7
)d nie0ios wszelkiej podoci
(khy ziemia nam o0ron$!
0azajutrz pokornie uda si do 5ataala i oznajmi mu, e zosta nawrcony. %idzia
zwrcon ku sobie blad, powan twarz kapana- 5ataal bbni palcami w kolano.
$ Jak zostae& nawrcony; Kamstwo chodzi po ludziach w dzisiejszych czasach.
$ 5pojrzaem w oblicze "khy. (ierwszy raz zobaczyem je wyra3nie. :oje serce stoi teraz
otworem.
$ 1ne!daj aresztowano kolejne!o ,aszywe!o proroka.
Juli waln si w pier&.
$ 4o, co czuj w sercu, nie jest ,aszywe, ojcze.
$ 4o nie jest takie atwe $ rzek kapan.
$ 1ch, jest atwe, jest atwe, teraz wszystko bdzie atwe7 $ (ad kapanowi do n!,
wykrzykujc w uniesieniu.
$ 0ic nie jest atwe.
$ :istrzu, tobie zawdziczam wszystko. (om mi. .hc zosta) kapanem, by) takim, jak
ty.
(ar nastpnych dni szwenda si po zaukach i kwaterach, dostrze!ajc nowe rzeczy. Ju
nie czu si spowity w caun mroku, po!rzebany pod ziemi. (rzebywa w askawej krainie,
chroniony od wszelkich ywiow, ktre dawniej .zyniy z nie!o dzikusa. % nikym &wietle
poczu si Jak ryba w wodzie. obaczy, jak pikny jest (annowal, wszystkie je!o jaskinie.
amieszkae z dawien dawna, upikszone przez rzesze artystw. .ae powierzchnie &cian byy
ozdobione ,reskami i paskorze3bami, z ktrych wiele przedstawiao ywot "khy i stoczone przez
nie!o wielkie bitwy, a take bitwy, jakie stoczy, !dy wicej ludzi znw uwierzy w je!o moc. 0a
stare i wyblake malowida nakadano nowe. "rty&ci pracowali bez wytchnienia, czsto usadowieni
ryzykownie na szczycie rusztowa+ podobnych do szkieletu jakie!o& mityczne!o zwierzcia o
du!iej, si!ajcej stropu szyi.
$ .o ci jest, Juli; 0iczym si nie zajmujesz $ zauway Kyale.
$ ostaj kapanem. (odjem decyzj.
$ 0i!dy ci nie przyjm, jeste& obcy.
$ :j kapan rozmawia z wadzami.
Kyale przypatrywa mu si smtnie, poskubujc nos- powoli je!o do+ opada, a wreszcie
zamiast czubka nosa zacz skuba) koniec wsw. %zrok Julie!o by ju tak przyzwyczajony do
mroku, e odbiera wszelkie niuanse wyrazu twarzy przyjaciela. Kiedy Kyale bez sowa odszed na
zaplecze kramu, Juli pody za nim. (onownie ujmujc ws dli dodania sobie pewno&ci Kyale
pooy mu dru! do+ na ramieniu.
$ >obry z ciebie chopak. (rzypominasz mi 8silka, lecz mniejsza o to... (osuchaj mnie#
(annowal nie jest taki, jak za moje!o dzieci+stwa kiedy lataem na bosaka po bazarach. 0ie wiem,
co si dzieje, ale nie ma tu ju spokoju. .ae to !adanie o zmianach... bzdury, na mj rozum 0awet
kapani si tym zarazili, a jacy& szale+cy bredz o poprawie (owiadam ci, lepsze jest wro!iem
dobre!o $ je&li rozumiesz, co mam m my&li.
$ 4ak, rozumiem, co masz na my&li.
$ 4o dobrze. (ewnie wydaje ci si, e kapan ma atwe ycie. :oe i mia. "le odradzabym
kapa+stwo w dzisiejszych czasach. Ju nie jest takie... takie bezpieczne jak dawniej, e tak
powiem. 4am zacz si ,erment. .hodz suchy, e w iemi Awitej czsto u&miercaj kapanw
heretykw. 6epiej miaby& si tutaj, u mnie, terminujc i poma!ajc mi. :wi to wszystko dla
twoje!o dobra, rozumiesz;
Juli utkwi spojrzenie w wydeptanym chodniku.
$ 0ie umiem te!o wyrazi), jak si czuj, Kyale. Jestem jakby peen nadziei... :y&l, e
wszystko powinno si zmieni). Ja sam pra!n si zmieni), ale nie wiem jak.
%estchnwszy Kyale zdj do+ z ramienia Julie!o.
$ 0o c, chopcze, skoro taka twoja wola... 4ylko nie mw, e ci nie ostrze!aem...
Juli wzruszy si nietajon trosk w szorstkich sowach Kyala Kyale za& przekaza onie
wie&) o zamiarach Julie!o. @ !dy wieczorem Juli wrci do swej male+kiej okr!ej izdebki, zasta
w niej 4usk.
$ Kapani maj wszdzie dostp. Je&li ci przyjm, wszystkie drzwi stan przed tob
otworem. 'dziesz chadza po iemi Awitej jak po <ynku.
$ .hyba tak.
$ :!by& wtedy odkry), co si stao z 8silkiem. rb to dla mnie @ przyjd3, i powiedz mi,
jak si cze!o& dowiesz.
(ooya mu do+ na ramieniu. Juli u&miechn si do niej.
$ :asz dobre serce, 4usko. .zy ci wasi buntownicy, ktrzy pra!n obali) monych
(annowalu, nie maj adnych wie&ci o twoim synu; (rzestraszya si.
$ Juli, ty si zmienisz nie do poznania, jak zostaniesz kapanem. >late!o nie powiem ci nic
wicej, boj si, e &ci!n nieszcz&cie na ca moj rodzin.
Juli spu&ci wzrok.
$ 0iech mnie "kha pooy trupem, je&li kiedykolwiek ci skrzywdz. Kiedy nastpnym
razem zjawi si przed 5ataalem, w cieniu za kapanem sta onierz z ,a!orem na smyczy. Kapan
zapyta Julie!o, czy porzuci wszystko, aby pj&) dro! "khy.
$ (orzuc $ odpar Juli.
$ 0iechaj tak si stanie.
Kapan klasn w donie i onierz odmaszerowa. Juli zrozumia, e wa&nie utraci swj
skromny dobytek- oprcz przyodziewku na !rzbiecie i rze3bione!o przez matk noa wszystko
odbierao mu wojsko. Kiwnwszy Juliemu palcem 5ataal bez jedne!o sowa ruszy w !b <ynku.
Juli z bijcym sercem pody za nim. (rzed wej&ciem na drewniany most przerzucony nad
czelu&ci, w ktrej 9akk ciska si i miota, Juli obejrza si i ponad rojnym tar!owiskiem, za
sklepieniem dalekiej bramy, je!o spojrzenie wyowio biel &nie!u. 0ie wiadomo dlacze!o pomy&la
o @skadorze, dziewczynie z kaskad czarnych wosw. @ zaraz po&pieszy za kapanem.
:inli &wite tarasy, !dzie wierni toczyli si, aby zoy) o,iar u stp pos!u "khy. Aciany
za pos!iem pokryte byy zawiymi ,reskami. 5ataal przemkn koo nich i po niskich schodkach
wprowadzi Julie!o w wski, korytarz. a zakrtem o!arny ich ciemno&ci. 'rzkn dzwon. Juli
potkn si, z dusz na ramieniu. >otar do iemi Awitej prdzej, ni si spodziewa.
% przeludnionym (annowalu pierwszy raz otaczaa !o pustka. Fcho powtarzao kroki. Juli
mc nie. widzia- kapan w przedzie by przywidzeniem, nico&ci, czerni w czerni. Juli nie &mia
przystan) ani wyci!n) rki, ani zawoa) $ teraz wyma!ano, aby poda na &lepo, a wszystko, co
!o spotka, musi przyj) jako prb swoich intencji. 5koro "kha kocha !robowe ciemno&ci, to Juli
te ma je kocha). :imo to ciya mu owa nieobecno&) wszystkie!o, prnia wpisujca si w je!o
zmysy samym szelestem.
.a wieczno&) wdrowali do wntrza ziemi, a przynajmniej tak si zdawao. Awiato
wtar!no a!odnie, cho) znienacka, snopem jak pal wraony w to+ jeziora stojcej ciemno&ci,
tworzc na dnie, &wietlisty kr!, do ktre!o zdali niczym para utopcw. 4o &wiato zarysowao
masywn sylwetk kapana w czarno$biaej, zwiewnej szacie. (ozwolio Juliemu zorientowa) si
nieco w otoczeniu.
nikny &ciany.
'yo to straszniejsze ni cakowite ciemno&ci. 4ak ju si zdy przyzwyczai) do
zatoczonej osady, do te!o, e ma zawsze w zasi!u rki ska, mur, mskie plecy czy kobiece
ramiona, e poczu lk przestrzeni. <ymn jak du!i na posadzk, a mu dech zaparo. Kapan nie
obejrza si. >otarszy do jasnej plamy maszerowa dalej klap$klap rwnym krokiem, niemal w
okam!nieniu znikajc za kolumn mtne!o blasku. rozpaczony, e !o porzucaj $ chopak zerwa
si i pobie! przed siebie. (odnis spojrzenie, przyszpilony snopem &wiata. %ysoko nad !ow
zobaczy otwr, przez ktry wpadaa jasno&) dnia. 4am w !rze znajdowaa si wszystko, co
pozna w yciu, cze!o wyrzeka si dla bo!a ciemno&ci. >ostrze! chropowat ska. 0areszcie
poj, e znajduje si w komorze wikszej ni reszta (annowalu i wyszej. 0a jaki& sy!na $
zapewne uderzenie dzwonu, ktre sysza wcze&niej $ kto& otworzy !rne wyj&cie na &wiat
zewntrzny. Ku przestrodze; >la pokusy; .zy eby tylko zrobi) na nim wiksze wraenie; 'y)
moe i jedno, i dru!ie, i trzecie, s przecie o wiele sprytniejsi ode mnie $ pomy&la i rzuci si w
po!o+ za znikajc postaci kapana. (o chwili wyczu bardziej, ni spostrze!, e z!aso za nim
&wiato- zamknito !rne wyj&cie. %rcia czarna noc. % ko+cu dotarli na dru! stron
!i!antycznej jaskini. Juli usysza, jak kapan zwalnia kroku. 5ataal nieomylnie tra,i do ,urty i
zastuka. 0iebawem otworzono im. ami!otaa ojowa lampka, ktr trzymaa nad !ow
podstarzaa kobieta, bez przerwy poci!ajca nosem. %pu&cia ich do kamienne!o korytarza,
zapierajc za nimi ,urt. Juli zauway maty na posadzce. 5zere! drzwi. obu stron bie! po
&cianie na wysoko&ci biodra wski ornament, ktremu Juli chcia przyjrze) si bliej, ale nie &mia-
ornament stanowi jedyn ozdob &cian. (oci!ajca nosem baba zastukaa do jednych z drzwi.
8syszawszy odpowied3 5ataal pchn je i !estem zaprosi Julie!o do &rodka. .hylc !ow Juli
min wyci!nit rk nauczyciela i wszed do pokoju. >rzwi zamkny mu si za plecami. 0i!dy
ju nie zobaczy 5ataala.
0a elaznym stojaku palia si podwjna lampa. :eble z kamienia byy przeno&ne,
zarzucone barwnymi kilimami. a kamiennym stoem siedzieli dwaj mczy3ni, ktrzy bez
u&miechu podnie&li wzrok znad jakich& dokumentw. Jeden by kapitanem milicji- hem z !odem
w postaci koa spoczywa na stole przy je!o okciu. 5iedzcy obok wysuszony siwy kapan o
przyjaznym obliczu zamru!a jakby o&lepiony samym widokiem twarzy Julie!o.
$ Juli z ewntrz; (rzychodzc tutaj uczynie& krok na du!iej drodze do te!o, aby zosta)
kapanem %ielkie!o "khy $ powiedzia piskliwym !osem. $ Jestem ojciec 5i,ans i musz ci
najpierw napyta), czy popenie& !rzechy, ktre nie daj spokoju twemu sumieniu i z ktrych
chciaby& si wyspowiada).
0a!e odej&cie 5ataala bez jedne!o sowa poe!nania speszyo Julie!o, wszelako wiedzia,
e musi teraz wyrzec si takich przyziemnych spraw, jak mio&) i przyja3+.
$ 0ie mam si z cze!o spowiada) $ rzek ponuro, nie patrzc wysuszonemu kapanowi w
oczy.
Kapan odchrzkn. *os zabra kapitan.
$ :odzie+cze, spjrz na mnie. Jestem kapitan Fbron ze 5tray (nocnej. %jechae& do
(annowalu saniami ci!nionymi przez zaprz! asokinw zwany s,or 5trzy!i. ostay one
skradzione dwm znamienitym obywatelom nasze!o miasta o imionach "trimb i (rast, kupcom z
9akk. @ch zwoki znaleziono niewiele mil std, nadziane na wcznie, jak !dyby obu zakuto
podczas snu. .o nam powiesz o tej zbrodni;
Juli utkwi spojrzenie w pododze.
$ 0ic o niej nie wiem.
$ " nam si zdaje, e wiesz o niej wszystko... *dyby to przestpstwo popeniono na terenie
(annowalu, !roziaby za nie kara &mierci. .o masz do powiedzenia;
Juli poczu, e dry. 0ie te!o si spodziewa.
$ 0ie mam nic do powiedzenia.
$ % porzdku. 0ie moesz zosta) kapanem, dopki ciy na tobie ta wina. :usisz
wyspowiada) si ze zbrodni. (ozostaniesz w zamkniciu tak du!o, a si przyznasz.
Kapitan Fbron klasn w donie. %eszli dwaj onierze i chwycili Julie!o. .hwil szarpa
si z nimi, prbujc, jak silni s napastnicy, po czym da si wyprowadzi) z wykrconymi do tyu
rkami. 4ak $ my&la $ iemia Awita... pena kapanw i onierzy. aatwili mnie na cacy. "le ze
mnie !upek, ale o,iara. 1ch ojcze, czemu& mnie porzuci...
2eby chocia naprawd potra,i zapomnie) owych dwch panw. (odwjne zabjstwo
wci mu ciyo na duszy, mimo e usiowa je usprawiedliwia) przypominaniem sobie, e
przecie oni chcieli !o zabi). @le to nocy, lec na pryczy w 9akku i wpatrujc si w odle!e
sklepienie, widzia oczy pannowalczyka, te!o, ktry usiad i prbowa wyrwa) wczni ze swych
wntrzno&ci.
.ela bya maa, wil!otna i ciemna. 1chonwszy z szoku samotno&ci zbada j po omacku.
Je!o wizienie skadao si z !oych &cian, je&li nie liczy) &mierdzce!o rynsztoka i niskiej pki do
spania. Juli siad na niej i ukry twarz w doniach.
>ano mu mnstwo czasu do namysu. % czarnej jak smoa ciemno&ci je!o my&li yy
wasnym yciem niczym majaki chorej wyobra3ni. 6udzie znani mu i zupenie obcy krcili si
wok, zajci tajemniczymi sprawami.
$ :atko7 $ zawoa. 1to 1nesa, taka jak przed chorob, smuka i pena ycia, z powa! na
poci!ej twarzy, w kadej chwili !otowa zaja&nie) u&miechem do syna $ co prawda u&miechem
pow&ci!liwym, ledwo rozchyliwszy war!i. 5za z o!romn wizk chrustu na plecach. % przedzie
bie!y czarne ro!ate prostaczki. 0iebo paao bkitem w promieniach 'ataliksy i /reyra. Jasno&)
o&lepia 1nes i Julie!o, ktrzy wyszli &cieyn z mrocznych modrzewi. 0i!dy jeszcze nie byo
takie!o bkitu- zdawao si, e barwi &niene zaspy i zalewa cay &wiat. (rzed nimi sterczay ruiny
jakiej& budowli. :imo e zostaa solidnie postawiona w zamierzchej przeszo&ci, ze po!ody
skruszyy j niczym star hub. 1d ,rontu wiody do niej niskie schodki, obecnie w ruinie.
.isnwszy chrust 1nesa wbie!a na nie prawie w podskokach, taka rozpieraa j rado&). 8niosa
donie w rkawicach i nawet zanucia ,ra!ment piosenki w rze&kim powietrzu. <zadko o!lda Juli
matk w podobnym natroju. >lacze!o bya w takim humorze; >lacze!o tak rzadko; 0ie majc
odwa!i zada) tych pyta+ wprost, a spra!niony jej sw, zapyta#
$ Kto to zbudowa, matko;
$ 1ch, to zawsze tu stao. Jest tak stare, jak wz!rza...
$ "le kto to zbudowa, matko;
$ 0ie wiem... pewnie rodzina moje!o ojca, dawno temu. %ielcy byli z nich ludzie, mieli
spichlerze pene zboa.
>oskonale zna le!end o wielko&ci rodu matki i spichlerzach ze zboem. %szed na
rozwalone schody i pchn oporne drzwi. (rzestpi pr!, wzniecajc tuman &nie!u. % &rodku byo
ziarno, sterty zociste!o ziarna, tyle, e wystarczyoby dla wszystkich do ko+ca &wiata. <uszyo na
nie!o rzek, wielkie !ry zboa toczyy si kaskad w d, po schodach. " spod nich wy!rzebay
si na wierzch dwa trupy i brny na o&lep ku &wiatu.
5iad z !o&nym krzykiem,, skoczy na no!i, na posadzk, przemierzy j do drzwi celi. 0ie
mia pojcia, skd wziy si te zatrwaajce majaki- nie wy!lday na czstk je!o ja3ni.
:arzenia s nie dla ciebie, cwaniaku $ pomy&la. $ Jeste& zbyt twardy. 4eraz wspominasz
matk, ale ni!dy nie okazae& jej mio&ci. a bardzo bae& si pi&ci ojca. %iesz co, ja chyba
naprawd nienawidziem ojca. @ chyba si ucieszyem, !dy porway !o ,a!ory... a ty nie;
0ie, nie... 4o tylko dlate!o, e ycie uczynio mnie twardym. 4wardziel jeste&, cwaniaku,
twardziel i okrutnik. abie& tamtych dwch ,acetw. .o z ciebie wyro&nie; 0ajlepiej przyznaj si
do zabjstw i niech si dzieje, co chce. 5prbuj mnie pokocha), sprbuj pokocha)...
4ak mao wiem. 1t to. %szystko... chciaby& wiedzie). "kha wie na pewno. 4amte oczy
widz wszystko. "leja... ty jeste& tyci, cwaniaczku.., ycie jest niczym wicej, jak tylko jednym z
owych dziwnych wrae+, kiedy marzysko szybuje nad !ow.
>ziwowa si wasnym my&lom. %reszcie krzykn na strae, aby otworzyy cel, i okazao
si, e przesiedzia w zamkniciu trzy dni.
<ok i dzie+ suy Juli w iemi Awitej jako nowicjusz. 0ie wolno mu byo opuszcza)
klauzury, przebywa tylko w klasztornej nocy, nie wiedzc, czy /reyr i 'ataliksa e!luj po niebie
razem, czy osobno. (ra!nienie, eby przemierza) biae bezdroa, opuszczao !o stopniowo,
za!uszone mrocznym majestatem iemi Awitej.
(rzyzna si do zabjstwa obu pannowalczykw. 0ie &ci!no to na nie!o adnej kary.
:istrzem Julie!o i pozostaych nowicjuszy by ojciec 5i,ans, wysuszony siwy kapan o
mru!ajcych oczkach.
$ 4amta nieszczsna sprawa zabjstw $ rzek spltszy palce $ jest ju zamknita za murami
przeszo&ci. 0i!dy jednak nie wolno ci po!rzeba) jej w niepamici, eby& nie zacz wierzy), e to
si nie zdarzyo. 4ak jak rne dzielnice tworz jeden (annowal, tak i w yciu wszystko si ze sob
splata. 4wj !rzech i twoje pra!nienie suenia "khce id ze sob w parze. :y&lae&, e to
bo!obojno&) skania ludzi do suenia "khce; 0ic podobne!o. *rzech jest potniejsz si
sprawcz. 8wierz w ciemno&) $ poprzez !rzech po!odzie& si z wasn uomno&ci.
5owo ,,!rzechC czsto !o&cio wwczas na war!ach ojca 5i,ansa. Juli nie odrywa od nich
oczu, z ciekawo&ci ucznia chonc sowa mistrza. <uchy tych war! na&ladowa p3niej w
samotno&ci, powtarzajc to wszystko, cze!o musia nauczy) si na pami).
1jciec 5i,ans mia wasne mieszkanie, do ktre!o wraca po naukach, Juli za& z reszt
podobnych sobie sypia w dormitorium, $ najciemniejszym zakamarku ciemno&ci. %
przeciwie+stwie te do ojcw, nowicjuszy obowizywa zakaz wszelkich uciech- &piewy, trunki,
dziewki i !ry byy zabronione, jado bardziej ni skromne $ ndzne resztki z codziennych o,iar,
ktre wierni skadali "khce.
$ 0ie mo! si skupi). Jestem !odny $ uali si raz Juli przed swoim mistrzem.
$ *d jest powszechn norm. 0ie oczekujmy od "khy, e bdzie nas tuczy. 1n nas broni
przed wro!imi mocami z zewntrz, pokolenie za pokoleniem.
$ .o jest waniejsze# przetrwanie !atunku czy jednostki;
$ Jednostka jest wana we wasnych oczach, ale pokolenia maj pierwsze+stwo.
Krok po kroku uczy si dyskutowa) na sposb kapana.
$ "le pokolenia skadaj si z jednostek.
$ (okolenia nie s prost sum jednostek. 1bejmuj rwnie aspiracje, plany, histori,
prawa, a nade wszystko ci!o&). 1bejmuj zarwno przeszo&), jak i przyszo&). "kha ode!nuje
si od wspdziaania z poszcze!lnymi jednostkami, tote jednostki naley podporzdkowa),
ujarzmi), je&li zachodzi konieczno&).
1jciec sprytnie nauczy Julie!o sztuki dowodzenia wasnych racji. jednej strony ucze+
musia &lepo wierzy), z dru!iej potrzebny mu by rozum. 2ywcem po!rzebana spoeczno&) musiaa
na du! wdrwk przez lata zabezpieczy) si na wszystkie strony, potrzebne jej byy i modlitwa, i
bystro&) umysu. Awite wersety !osiy, e kiedy& w przyszo&ci "kha moe ponie&) klsk w swej
samotnej walce i &wiat zostanie wydany na pastw o!nia, ktry spynie z nieba. Jednostka
ujarzmiona nie sponie w poarze.
Juli kry po !robowych komnatach, a po !owie Julie!o kryy owe my&li, wywracajce
cae pojmowanie &wiata do !ry no!ami. 0a tym zreszt pole!aa ich atrakcyjno&) $ wszelkie
bowiem nowe spojrzenie podkre&lao jedynie je!o poprzedni niewiedz. % tym oszoomieniu
wyzut z wszystkie!o dusz koia pewna zmysowa rozkosz. 0iebawem mia dostpi)
wtajemniczenia w sekretne arkana czytania z murw, ktre prowadzio kapanw przez labirynt
ciemno&ci. @ jeszcze jedn znajdowa rozkosz, jak dro!owskaz w&rd bezdroy. :uzyk.
(ocztkowo Juli w swej naiwno&ci wyobraa sobie, e syszy z !ry !osy duchw. 0ie kojarzy z
niczym pie&ciwej linii melodycznej, wy!rywanej na jednostrunnej krucie. 0i!dy nie widzia kruty.
Je&li to Be duch, to moe lament wiatru w jakiej& skalnej szczelinie;
4ak skrywa swoj rozkosz, e niko!o nie spyta o te d3wiki, nawet innych nowicjuszy, a
pewne!o razu ojciec 5i,ans wprowadzi !o niespodziewanie na naboe+stwo.. .hry miay tu due
znaczenie, ale monodia chyba jeszcze wiksze $ z solowym &piewem rozchodzcym si po
zakamarkach mroku. Juli najbardziej ukocha jednak !osy nieczowiecze, !osy pannowalskich
instrumentw.
'ariery nie znay podobnej pie&ni. Jedyn muzyk nkanych tam plemion byy przewleke
rytmy bbna ze skry, klekot zwierzcych ko&ci uderzanych jedna o dru! i klaskanie ludzkich
doni, do wtru monotonnych za&pieww. @ wa&nie w przepych i bo!actwo ,ormy nowej muzyki
utwierdziy Julie!o w przekonaniu, e budzce si w nim dopiero ycie duchowe jest realne.
5zcze!lnie jedna wspaniaa melodia ,,1ldorandoC zawojowaa !o bez reszty. awieraa parti dla
instrumentu, ktre!o d3wiki to wzbijay si ponad inne, to nurkoway w ich !szczu, by w ko+cu
znale3) bezpieczn przysta+ we wasnym motywie.
>la Julie!o muzyka staa si niemale alternatyw &wiata. <ozmowy z innymi
nowicjuszami przekonay !o, e w niewielkim stopniu podzielaj oni je!o uniesienia. a to
silniejsze w nich byy $ u&wiadomi sobie $ zrby wiary w "kh, silniejsze ni w nim samym. Juli
nie wyssa ani mio&ci, ani nienawi&ci do "khy z mlekiem matki, nie mia bo!a %e krwi, jak
wikszo&) nowicjuszy.
% czasie krtkich !odzin przeznaczonych na sen opaday !o duchowe rozterki i poczucie
winy, e jest inny ni pozostali nowicjusze. Kocha muzyk "khy. 'ya nowym jzykiem. "le czy
muzyka nie jest bardziej dzieem ludzi ni...
1pdziwszy si od tej wtpliwo&ci natychmiast popad w dru!. " jak to jest z jzykiem
reli!ii; .zy to rwnie nie wymys ludzi, by) moe miych, sabych ludzi, takich jak ojciec 5i,ans;
,,%iara to nie spokj ducha, lecz katusze- jedynie %ielka %ojna niesie spokjC. (rzynajmniej ta
cz&) wyznania wiary !osia prawd. 4ymczasem Juli zamkn si w sobie i tylko powierzchownie
brata z towarzyszami.
bierali si na rekolekcjach w niskiej, wil!otnej, m!listej sali zwanej 5zpar. .zasami
siedzieli w absolutnych ciemno&ciach, czasem w blasku kapa+skich ojwek. awsze pod koniec
lekcji kapan kad do+ na czole nowicjusza, odwoujc si do je!o rozumu !estem, z ktre!o
p3niej nowicjusze kpili w dormitorium. Kapani mieli szorstkie palce od czytania z murw, dziki
ktremu wawo przemierzali labirynty iemi Awitej nawet w najczarniejszej ciemno&ci.
% 5zparze nowicjusze siedzieli w osobliwe!o ksztatu kojcach z !linianej ce!y, twarz do
nauczyciela. Kady kojec oznakowany by odrbnym prelie,em dla uatwienia identy,ikacji w
mroku. 0auczyciel zasiada naprzeciwko, wyej od nich, okrakiem na !linianym siodeku.
:ino zaledwie kilka ty!odni nowicjatu, !dy ojciec 5i,ans podj temat herezji. :wi
&ciszonym !osem, czsto przerywajc, !dy trapi !o kaszel.
1d niewiary !orsza jest za wiara. Juli pochyli si w stron ojca. 0ie mieli z 5i,ansem
lampki, ale mia j nauczyciel w ssiednim boksie, mi!otliwe &wiateko, ktre otaczao !ow
5i,ansa m!iek pomara+czowej aureoli, kryjc cieniem je!o twarz. .zarno$biaa szata jeszcze
bardziej wtapiaa sylwetk starca w mrok komory. 5trzpy m!y bdziy po ktach i snuy si za
kadym, kto przechodzi w pobliu, )wiczc czytanie murw. 0iziutk !rot wypeniay
pokasywania i szepty przypominajce dzwoneczki- krople wody kapay nieustannie.
$ 1,iara z czowieka, ojcze, powiedziae&, o,iara z czowieka;
$ .iao ceni si wysoko, ducha nisko. 1n wystpowa przeciwko kapanom, mwic, e
powinni by) skromniejsi w wyrczaniu "khy... Jeste& dostatecznie zaawansowany w naukach,
powiniene& by) przy e!zekucji... <ytua z barbarzy+skich dni...
0iespokojne oczy, dwie pomara+czowe iskierki, mru!ay w ciemno&ci jak sy!nay
przekazywane z wielkiej dali.
% oznaczonej porze Juli wkroczy w ponur !aleri, nerwowymi palcami usiujc czyta) z
murw. %eszli do najwikszej !roty iemi Awitej, zwanej 5tanow. akazano &wiate. Juli
ukradkiem trzyma si poy ojca 5i,ansa, eby !o nie z!ubi). :rok wypeniay szepty schodzcych
si kapanw. (3niej !os kapana recytujcy dzieje du!iej wojny "khy z %utr. >o "khy naley
noc, a do kapanw obrona wiernych przez du! noc bitwy. .i, ktrzy przeciwstawiaj si
obro+com, musz umrze).
$ %prowadzi) wi3nia.
%iele mwiono w iemi Awitej o wi3niach, lecz ten stanowi wyjtek. >a si sysze)
tupot cikich sandaw milicji, jakie& szurania. (otem jasno&). 5nop &wiata. 0owicjuszom
zaparo dech. Juli rozpozna o!romn komor, przez ktr dawno temu wid !o 5ataal. 4ak jak i
wwczas, 3rdo jasno&ci znajdowao si wysoko nad morzem !w. % jej kr!u staa drewniana
rama, a na niej rozpita posta) ludzka 3 rozpostartymi ramionami i no!ami- w pozycji pionowej i
na!a. %izie+ krzykn i w teje chwili Juli pozna t pen aru, szczer twarz pod krtko
ostrzyon czupryn. 'y to 0aab $ w mody mwca, ktre!o kiedy& sysza w 4urmie. *os i
przesanie 0aaba rwnie byy mu znajome.
$ .ho) macie mnie za wro!a, kapani, jam nie wro!iem waszym, lecz przyjacielem.
pokolenia na pokolenie, coraz !biej toniecie w bezczynno&ci, topniej wasze szere!i, (annowal
umiera. 0ie wystarczy nam by) jeno biernymi czcicielami "khy. 0ie7 :usimy walczy) u je!o
boku. :y te musimy cierpie), bra) udzia w wielkiej wojnie 0ieba z iemi. :usimy si
poprawi) i oczy&ci).
a plecami przywizanej postaci stali w byszczcych hemach milicjanci z eskorty. 0owi
wchodzili z dymicymi a!wiami i z ,a!orami na krtkich smyczach. atrzymali si. 1brcili w
stron wi3nia. %ysoko nad !owy wznie&li a!wie, a dym leniwymi spiralami wzlatywa do !ry.
>robnym kroczkiem wysun si naprzd zasuszony kardyna, z!ity pod brzemieniem czarno$
biaej szaty i kunsztownej mitry. 4rzykro) uderzy zotym pastoraem w ziemi, wykrzykujc
piskliwie w &witym olonecie#
$ (oliczone, zwaone, rozdzielone... 1 %ielki "kho, 'oski %ojowniku, przybywaj7
8derzy dzwon. >ru!i snop o&lepiajce!o biae!o &wiata raczej utrwali, ni rozproszy
pier&cie+ mroku. a wi3niem, za ,a!orami i szere!iem onierzy ukaza si "kha krlujcy pod
sklepieniem. 4um zaszemra w podnieceniu. 0iemal przezroczyste cienie milicjantw i cikich
biaych bestii, kredowobiay "kha w snopie &wiata $ cay ten widmowy obraz by zaklty w
obsydianie. 5woj na poy czowiecz !ow b! mia wysunit do przodu, usta otwarte. 1czy jak
zawsze niewidzce.
$ (rzyjmij to !rzeszne ycie, o %ielki "kho, przyjmij jako odkupienie !rzechu.
>o skaza+ca wawo doskoczyli milicjanci z eskorty. Jeden chwyci za osadzon z boku
ramy korb i wprawi j w ruch. <ama skrzypic zacza si skada). %i3niowi wymkn si cichy
okrzyk, !dy prze!ia G,H w ty. awiasy ramy rozwary si obnaajc ca bezsilno&) wy!ite!o w
uk ciaa. szere!u wystpi ,a!or w asy&cie dwch kapanw po bokach. 5tpione ro!i wielkiej
bestii, zako+czone srebrnymi skuwkami, si!ay niemal uszu onierzy. % przeci!u 5tanowej
leciutko ,alowaa du!a, biaa sier&) ,a!ora, ktry stan w typowej, nieruchomej postawie, z !ow
i piersi wysunit do przodu. nowu zabrzmiaa za!uszajca krzyk 0aaba muzyka# bben, !on!i
i kruty, za& nad nie wzbija si nieprzerwany tryl hornu. 0araz wszystko ucicho.
.iao byo ju zoone we dwoje, stopy i no!i wykrcone !dzie& i niewidoczne, !owa
odrzucona daleko w ty, wystawione !ardo i pier& poyskiway blado w snopie &wiata.
$ (rzyjmij, o %ielki "kho7 (rzyjmij, co ju jest 4woje7 %yrwij z korzeniami7
0a krzyk kapana ,a!or zrobi krok w przd i pochyli si. 1tworzy szu,lowaty pysk i
przyoy rzdy tpych zbw z obu stron wystawione!o !arda. acisn szczki. (odnis !ow,
a razem z ni wielki ochap ciaa. awrci na swoje miejsce pomidzy dwjk onierzy,
przeykajc bez apetytu. (o biaej piersi spywaa mu czerwona struka. !as dru!i snop &wiata.
"kha odpyn z powrotem w swoj macierzyst ciemno&). %ielu nowicjuszy zemdlao.
$ "le po co wysu!iwa) si tymi diabelskimi ,a!orami; $ zapyta Juli, !dy przepychali si do
wyj&cia. $ 5 wro!ami czowieka. 0aleaoby je wybi) do no!i.
$ 5 stworzeniami %utry, o czym &wiadczy ich kolor. 4rzymamy je, eby przypominay nam
o wro!u $ powiedzia 5i,ans.
$ " co bdzie z... z ciaem 0aaba;
$ 0ie zmarnuje si. %szystko ma jakie& zastosowanie. .ae zwoki mo! pj&) na opa...
moe dla !arncarzy, ktrzy stale co& wypalaj w piecach. 0ie wiem dokadnie. %ol trzyma) si z
dala od spraw !ospodarczych.
%yczuwajc niech) w !osie stare!o kapana Juli nie odezwa si wicej. % my&li
powtarza sobie# diabelskie ,a!ory. >iabelskie nasienie. "kha nie powinien mie) z nimi nic
wsplne!o.
Jednak jak iemia Awita du!a i szeroka. %szdzie krciy si ,a!ory, wszdzie sycha)
byo ich niezmordowane czapanie w&rd krokw milicji, wszdzie zapalay si ich &wiecce w
mroku oczy, ypice spod krzaczastych brwi.
(ewne!o razu Juli o&mieli si wyjawi) swojemu mistrzowi, jak to ,a!ory na pustkowiach
porway i zabiy je!o ojca.
$ 0ie ma pewno&ci, e !o zabiy. /a!ory nie zawsze bywaj tak cakiem ze. .zasami "kha
ujarzmia ich ducha.
$ Jestem pewny, e on ju nie yje. reszt nie ma chyba sposobu, eby si przekona);
8sysza, jak kapan oblizuje z wahaniem war!i, jak si ku niemu nachyla w ciemno&ci.
$ Jest taki sposb, mj synu.
$ 0o tak, !dyby wysa) z (annowalu wielk ekspedycj na pnoc...
$ 0ie, nie... s inne sposoby, subtelniejsze. Ktre!o& dnia lepiej poznasz pannowalskie
labirynty. "lbo i nie poznasz. @stniej bowiem inne zakony kapa+skie, bractwa onierzy
mistykw, o ktrych nie wiesz. "le chyba lepiej bdzie, jak ju nic wicej nie powiem...
Juli nie da mu .jednak spokoju. *os kapana przycich jeszcze bardziej, !inc niemal w
pluskach kapicej obok wody.
$ 4ak, onierz; mistycy, ktrzy zaparli si rozkoszy ciaa i w zamian posiedli tajemne
moce...
$ (rzecie te!o wa&nie ordownikiem by 0aab i za to zosta zamordowany.
$ 5tracony z wyroku sdu. akony %ysze ycz sobie, aby&my my, zakony
administracyjne, pozostali tacy, jacy jeste&my... 6ecz oni... oni porozumiewaj si z umarymi.
*dyby& by jednym z nich. m!by& porozmawia) ze swoim ojcem po je!o &mierci.
% ciemno&ciach Juli a si zajkn ze zdumienia.
$ %iele jest ludzkich i boskich zdolno&ci, ktre mona w sobie rozwin), mj synu. Ja sam,
kiedy zmar mj ojciec, z rozpaczy zaczem morzy) si !odem i po upywie wielu dni
zobaczyem !o wyra3nie, jak wisi w ziemi "khy niby w jakim& innym ywiole, zatkawszy sobie
do+mi uszy, jakby sysza niemiy d3wik. Amier) nie jest kresem, tylko nasz kontynuacj w
"khce $ przypomnij sobie nauki, mj synu.
$ %ci jestem zy na ojca. (ewnie dlate!o jest mi ciko. 'o on si na koniec okaza saby.
Ja chc by) silny. *dzie s owi... owi onierze mistycy, o ktrych mwisz, ojcze;
$ 5koro, jak wyczuwam, nie wierzysz moim sowom, nie ma sensu, ebym ci dalej o nich
opowiada.
% !osie kapana kry si cie+ starannie skalkulowanej irytacji.
$ (rzepraszam, ojcze. :asz racj, dzikus ze mnie... 8waasz, e kapani powinni si
poprawi), jak twierdzi 0aab, prawda;
$ Ja wybieram zoty &rodek.
5pity i pochylony w przd siedzia przez chwil, mru!ajc, jakby mia wiele wicej do
powiedzenia, a Juli sysza trzepot je!o wysuszonych powiek.
$ %iele schizm dzieli iemi Awit, Juli, o czym przekonasz si, je&li przyjmiesz
&wicenia. 2ycie nie jest takie beztroskie, jak wwczas, kiedy byem mody. .zasami zdaje mi si...
Krople wody kapay kap$kap kap- w oddali kto& zakasa.
$ .o, ojcze;
$ 1ch... masz dosy) wasnych heretyckich my&li, ebym jeszcze ja mia zasiewa) ci nowe.
5am nie wiem, po co z tob !adam. Koniec lekcji na dzisiaj, chopcze.
0ie od 5i,ansa, ktry kocha si w eni!matycznych niedomwieniach, lecz w rozmowach ze
swymi towarzyszami Juli stopniowo zacz dowiadywa) si cze!o& o strukturze wadzy
jednoczcej spoecze+stwo (annowalu. <zdy sprawowali kapani pospou z milicj, wspierajc
jedni dru!ich. 0ie byo tu najwysze!o sdzie!o, adne!o wielkie!o wodza w rodzaju przywdcw
plemion z pustkowia. 0ad jednym zakonem kapa+skim stay nastpne. *iny w meta,izycznym
mroku, w tajemnych hierarchiach bez adne!o szczytu, bez zakonu, ktry miaby wadz nad
wszystkimi innymi. Kryy suchy, e pewne zakony zamieszkuj odle!lejsze jaskinie a+cucha
!r. % iemi Awitej panowaa swoboda obyczajw. Kapani mo!li suy) jako onierze,
onierze jako kapani. Kobiety umilay ycie jednym i dru!im. "kha przebywa !dzie& indziej.
*dzie&... !dzie bya wiksza wiara. *dzie& w tym rozci!nitym a+cuchu wadzy $ my&la Juli $
musi znajdowa) si zakon wojownikw mistykw 5i,ansa, ktrzy potra,i przywoywa) umarych i
dokonuj innych zdumiewajcych czynw. .iche po!oski, doprawdy nie wicej warte posuchu
ni ,szmer wody &ciekajcej po &cianie, przebkiway o zakonnikach osiadych w jakim& innym
miejscu nad !owami mieszka+cw iemi Awitej, zwanych, je&li ju w o!le ich nazywano,
arcystrami.
"rcystre, jak poszeptywano, byli do sekty wybierani. (enili podwjn sub oniersk i
kapa+sk. 'yli strami wiedzy. %iedzieli o sprawach nie znanych nawet w iemi Awitej i owa
wiedza dawaa im wadz. Jako stre przeszo&ci ro&cili sobie prawa do przyszo&ci.
$ Kim s ci arcystre; .zy my ich widujemy; $ spyta Juli.
4ajemnica podniecaa !o i jak tylko usysza o arcystrach, zacz marzy) o wstpieniu do
tajemniczej sekty. 4eraz, pod koniec nowicjatu, znw na!abywa ojca 5i,ansa. upywem czasu
wydoro&la, nie opakiwa ju swoich rodzicw i nie nudzi si w iemi Awitej. 1statnio odkry w
swoim mistrzu wielk sabo&) do plotek. 5zybsze mru!anie oczu, drenie war! kapana zdradzao,
e zaraz wymknie mu si co& ciekawe!o. (odczas codziennych wsplnych zaj) w zakonnej sali
modw ojciec 5i,ans pozwala sobie za kadym razem na drobn porcj rewelacji.
$ "rcystre mo! by) w&rd nas$. 0ie wiemy, ktrzy to s. ewntrznie niczym si od nas
nie rni. >la ciebie rwnie dobrze i ja mo! by) arcystrem.
0azajutrz po modlitwie ojciec 5i,ans przywoa Julie!o !estem doni.
$ .hod3 $ rzek. $ (oniewa twj nowicjat dobie!a ko+ca, co& ci poka. (rzypominasz
sobie, o czym mwili&my wczoraj;
$ 1czywi&cie.
1jciec 5i,ans zasznurowa usta, z caej siy zacisn powieki, wycelowa swoim maym,
ostrym jak u czarownicy nosem w sklepienie i kilkana&cie razy kiwn ener!icznie !ow. (o czym
ruszy sztywnym, drobnym kroczkiem, pewny, e Juli pody za nim. % tej cz&ci iemi Awitej
rzadko zdarzay si &wiata, w innych rejonach byy cakowicie zakazane. 1baj szli pewnie w
absolutnej niebawem ciemno&ci. %yci!nitymi palcami prawej doni Juli muska leciutko
skomplikowany ornament wijcy si wzdu &ciany korytarza. :ijali %arrborw i tu Juli czyta ju z
murw. 5chody zostay zapowiedziane z daleka. (ara &wietlistookich rajw trzepotaa si w
plecionej klatce na rozdrou !wne!o korytarza, boczne!o chodnika i schodw na !r. Juli i stary
mistrz wytrwale tupali klap$klap$klap, po schodach w !r, przez korytarze poprzecinane
kolejnymi schodami, instynktownie wymijajc innych wdrowcw w !stym jak wapie+ mroku.
%a&nie szli przez (odzwonn. (owiedzia o tym Juliemu ornament na skale pod je!o palcami. %
ni!dy nie powtarzajcym si deseniu splecionych !azek i!ray drobne zwierztka, ktre, zdaniem
Julie!o, musiay by) wytworem wyobra3ni jakie!o& dawno zmare!o artysty $ zwierzta skakay,
pyway, wspinay si i pezay. 0ie wiedzie) czemu, Juli przedstawi je sobie w ywych kolorach.
(asma muralnych ornamentw ci!ny si na skale kilometrami we wszystkich kierunkach,
ni!dzie nie szersze od doni. 4o by jeden z sekretw iemi Awitej- nikt nie zabdzi w labiryncie
jej ciemno&ci, je&li tylko zapamita wzory rozpoznawcze sektorw i zaszy,rowane symbole,
oznaczajce zakrty, schody czy odcinki korytarzy, wplecione w ornament.
5krcili w nisk !aleri, w ktrej echo odbijao tylko ich kroki. 4utaj ornament &cienny
przedstawia osobliwych ludzi, ktrzy z odwrconymi do !ry do+mi siedzieli przed drewnianymi
chatami. 1ni musz przebywa) !dzie& na zewntrz $ pomy&la Juli, zachwycony sceneri, ktr
wyczuwa pod rk. %pad na 5i,ansa, ktry zatrzyma si, na!le. 1party o &cian staruszek nie
sucha przeprosin.
$ amilknij i daj mi spokojnie odsapn) $ rzek. (o chwili, jakby aujc surowo&ci swe!o
tonu, doda#
$ 5tarzej si. % najblisze urodziny sko+cz, dwadzie&cia pi) lat. "le &mier) jednostki jest
niczym dla nasze!o (ana "khy.
Juli lka si o nie!o. 1jciec obmacywa &cian. 5pywajca po skale woda nasycaa
wszystko wil!oci.
$ =a, tak, tutaj...
:istrz otworzy male+k klap- zalao ich o&lepiajce &wiato. Juli musia na moment
przysoni) oczy. 0iebawem stan przy ojcu 5i,ansie i wyjrza przez otwr. " dech mu zaparo ze
zdumienia. % dole na wz!rzu rozoyo si miasteczko. %e wszystkich kierunkach bie!y krte
uliczki, miejscami w&rd nader okazaych budynkw. 8liczki krzyoway si z zaukami, midzy
ktrymi chaotyczna zabudowa tworzya mieszkaniowy labirynt. jednej strony miasteczko
opywaa rzeka w !bokim kanionie, a na samej krawdzi urwiska ryzykownie przycupny domy.
6udzie drobni jak mrwki wdrowali 8liczkami i toczyli si w pozbawionych stropw izbach.
8liczny !war dolatywa sabym echem a do miejsca, z ktre!o obaj spo!ldali w d.
$ *dzie my jeste&my;
5i,ans wyci!n rk.
$ 4o jest 9akk. apomniae& !o, prawda;
pewnym rozbawieniem, marszczc nos, obserwowa Julie!o, ktry !api si w d z
rozdziawion !b. Jaki ze mnie !upek $ my&la Juli. amiast rozpozna) 9akk, musiaem si pyta),
niby jaki& dzikus. %idzia w dali uk wej&cia do 5todoy, niewyra3ny jak ld na horyzoncie. 'liej,
patrzc z ukosa, rozrnia znajome kwatery i zauek, przy ktrym bya je!o izba, i mieszkanie
Kyala i 4uski. 0a ich wspomnienie $ ich oraz &licznej czarnowosej @skadory $ o!arna !o tsknota
$ a raczej cie+ tsknoty, !dy nie ma sensu tskni) za tym, co minione. Kyale i 4uska z pewno&ci
zapomnieli o nim, tak jak i on o nich. 0ajbardziej zaskoczya !o jasno&) 9akku, zapamita
bowiem miejsce pene !bokich cieni, wyprane z wszelkich barw. 4a przemiana wskazywaa, jak
bardzo poprawi mu si wzrok podczas pobytu w iemi Awitej.
$ (rzypominasz sobie, jak mnie pytae&, kim s arcystre $ rzek ojciec 5i,ans. $ (ytae&,
czy ich widujemy. 1to moja odpowied3. $ %skaza na lece pod nim miasto. $ 6udzie tam w dole
nie widz nas. 0awet je&li podnios wzrok, nie zdoaj nas wypatrzy). 5toimy ponad nimi. 4ak
samo arcystre stoj ponad zwyczajnymi czonkami bractwa kapanw. %ewntrz naszej ,ortecy
ley ukryta ,orteca.
$ 1jcze 5i,ansie, pom mi. .zy owa, ukryta ,orteca jest... czy jest nam przyjazna;
,,8kryteC nie zawsze znaczy ,,przyjazneC.
1jciec zamru!a powiekami.
$ (owiniene& raczej zapyta), czy ukryta ,orteca jest nam potrzebna dla przetrwania. %tedy
odpowied3 brzmi# ,,4ak $ za wszelk cenC. >ziwna moe ci si wydawa) taka odpowied3,
zwaszcza z moich ust. Jestem za zotym &rodkiem we wszystkim, z wyjtkiem te!o jedne!o.
1stateczno&ci nasze!o ywota, przed ktrym "kha usiuje nas broni), wyma!aj ostatecznych
&rodkw. "rcystre s strami (rawdy. (ismo Awite podaje, e nasz &wiat wyco,a si tu przed
o!niem %utry. %iele pokole+ temu lud (annowalu o&mieli si odwrci) od "khy i zamieszka
poza wntrzem chronicej nas &witej !ry. :iasta podobne 9akkowi, ktry mamy przed sob,
budowano pod !oym niebem. %wczas zostali&my pokarani poo! zesan przez %utr i je!o
kohorty. *arstka tych, co przeyli, powrcia do nasze!o naturalne!o domu, tutaj. 4o nie tylko
(ismo Awite, Juli. %ybacz mi blu3nierstwo owe!o BtylkoC. 4o jest (ismo Awite, powinienem by
rzec. @ to jest te historia nasze!o ludu. "rcystre w swej ukrytej ,ortecy struj przy tej historii i
wielu innych rzeczach, ktre przetrway do dnia dzisiejsze!o z okresu !oych niebios. %ierz, e
dla ich oczu odkryte jest to, co jest zakryte dla naszych.
$ >lacze!o nas z iemi Awitej uwaaj za niedorosych do poznania tych rzeczyC7
$ %ystarczy, e znamy je w postaci (isma Awite!o, jako przypowie&). :oim skromnym
zdaniem na! prawd zamyka si przed nami, po pierwsze, dlate!o, e ci, ktrzy s u wadzy,
zawsze wol kry) wiedz dajc im wadz, a po dru!ie, poniewa uwaaj, e uzbrojeni w takow
wiedz mo!liby&my znw pokusi) si o powrt w zewntrzny &wiat !oych niebios, w porze !dy
%ielki "kha prze!na &nie!i.
:y&li Julie!o wiroway jak na karuzeli. askoczya !o szczero&) ojca 5i,ansa. 5koro
wiedza to wadza, czym w takim razie jest reli!ia; (rzyszo mu do !owy, e zapewne poddaj !o
prbie, i zdawa sobie spraw, e kapan z ywym zainteresowaniem oczekuje od Bnie!o
odpowiedzi. 0ie chcc si za bardzo wychyli), podpar j imieniem "khy.
$ .hyba "kha prze!aniajc &nie!i zaprasza tym samym do powrotu w podniebny &wiat; 0ie
jest z!odne z natur mczyzn i kobiet, eby rodzi) si i umiera) w ciemno&ci.
1jciec 5i,ans westchn.
$ 4ak powiadasz... ale ty& urodzi si pod niebem.
$ @ mam nadziej, e pod niebem umr $ powiedzia Juli z arliwo&ci, ktra zadziwia je!o,
same!o. 1bawia si, czy ta spontaniczna odpowied3 nie wzbudzi !niewu mistrza, ale staruszek
pooy mu tylko do+ na ramieniu.
$ Kadym z nas tar!aj sprzeczne pra!nienia... $ %alczy ze sob, czy to eby przemwi),
czy moe zamilcze), po czym rzek a!odnie# $ .hod3, wracamy, ty poprowadzisz. aczynasz
czyta) &cienne hiero!li,y jak mistrz.
5pu&ci zason na 9akk. (opatrzyli na siebie w powracajcej ,al nocy. (o czym zawrcili
przez ciemn odno! !alerii.
%y&wicenie Julie!o na kapana byo wielkim wydarzeniem. zawrotami !owy po
czterech du!ich dniach postu stawi si w %ysokim <o!u przed swoim kardynaem. %raz z nim
stawili si trzej inni modzie+cy w wieku Julie!o, ktrzy tak jak on mieli zoy) &luby kapa+skie,
jak on mieli sta) w nakrochmalonych szatach i przez dwie !odziny &piewa) bez akompaniamentu
muzyki, i jak on wyuczyli si caej litur!ii na pami) z tej okazji. @ch cienkie !osy w o!romnej
mrocznej &wityni rozbrzmieway !ucho jak w studni.
8$d5 nam ,iemnoci
9trojem i str#n grzeszn$ tr$1 w nas,
3iech gra! *y piewajmy wraz,
*y kapanw kwiat,
(kha nam wiatem wiatoci
)rem prawda prawd!
(omidzy nimi a siedzc postaci kardynaa pona samotna &wieca. 5tarzec nie poruszy
si przez ca uroczysto&)- zapewne przysn. 6ekki powiew wychyla chybotliwy pomie+ &wiecy
w je!o stron. % !bi stali trzej mistrzowie, wprowadzajcy nowicjuszy w szere!i kapanw. Juli
widzia w cieniu swoje!o 5i,ansa, jak marszczy nos niczym jdza w ekstazie i kiwa !ow do taktu.
0ie dostrze! milicji ani ,a!orw. 0a zako+czenie inicjacji sztywna, starcza posta), strojna w czer+,
biel i zoto a+cuchw, d3wi!na si na no!i i wysoko wznisszy rce zaintonowaa modlitw
nowicjuszy#
$ .. i racz wskaza) nam, "kho %iekuisty, dro! do coraz dalszych jaski+ my&li twojej, a
odnajdziemy w sobie tajemnice owe!o oceanu niesko+czono&ci bez kresu i bez miary, ktry &wiat
zowie yciem, a ktry dla nas nielicznych wybra+cw jest %szystkim, co jest ponad Amier) i
2ycie...
1zway si horny, !o&niejca muzyka wypenia i %ysoki <!, i serce Julie!o, 0azajutrz
otrzyma swoje pierwsze zadanie- mia pj&) midzy wi3niw (annowalu i wysuchiwa) ich
skar!.
Awieo wy&wiceni kapani podle!ali ustalonemu porzdkowi. 0ajpierw odbywali sub w
Karnej Kolonii, nastpnie przechodzili do suby bezpiecze+stwa, a dopiero p3niej wypuszczano
ich do pracy w&rd zwykych obywateli. % tym procesie hartujcym krzepli poprzez oderwanie od
ludzi, ktrzy ich doprowadzili do &wice+.
Karna Kolonia bya pena !waru i poncych !owni. 'ya te pena dozorcw,
rekrutowanych spo&rd milicjantw, razem z ,a!orami. :ie&cia si w wyjtkowo wil!otnej !rocie.
(rawie cay czas rosi drobny deszcz. %ystarczyo popatrze) w !r, by dostrzec lecce ukiem w
d koraliki wody, ktre powiew wiatru strca ze stalaktytw uczepionych sklepienia. >ozorcy
nosili buty na !rubych zelwkach, ktrymi stukali po chodnikach. 0ieodczne biao!rzywe ,a!ory
nie nosiy nic, dostatecznie wyposaone przez natur.
'rat Juli mia peni) sub na zmianie jedne!o z trzech porucznikw stray,
nieokrzesane!o prostaka imieniem >rawo!, ktry chodzi tak, jakby roz!niata karaluchy, a mwi,
jakby je przeuwa. 0ieustannie, z irytujcym bbnieniem, uderza si kijem po cholewach.
%szystkiemu, co dotyczyo wi3niw $ z samymi wi3niami wcznie $ towarzyszyy uderzenia.
%szelkie czynno&ci wykonywano pod uderzenia !on!w, wszelk zwok karano uderzeniami kija.
!iek by na porzdku dziennym. %i3niowie stanowili zowro! band. Juli musia
sankcjonowa) powszechn przemoc i czsto opatrywa) jej o,iary.
%krtce zrodzi si w nim bunt przeciwko bezrozumnej brutalno&ci >rawo!a, za& nie
sabnca wro!o&) wi3niw szarpaa mu nerwy. 5zcz&liwe byy dni pod skrzydami ojca 5i,ansa,
nawet je&li Juli nie zawsze to docenia. % tym nowym surowym otoczeniu tskni za !stym
mrokiem, cisz, modlitw, a nawet za samym 5i,ansem, za je!o nie&mia yczliwo&ci. >rawo!
nie wiedzia, co to jest yczliwo&).
% skad Karnej Kolonii wchodzia znana mu wcze&niej 1bora. 'ry!ady wi3niw
wyburzay w niej tyln &cian, powikszajc przestrze+ robocz. (raca nie miaa ko+ca.
$ 4o s niewolnicy i musisz ich ba), eby si ruszali $ rzek >rawo!.
8wa!a ta otworzya Juliemu oczy na ponury ,ra!ment historii $ pewnie kawa (annowalu
zosta otwarty w ten sposb. %ybrany !ruz wywoono w cikich drewnianych wzkach
dwukoowych, z trudem popychanych przez pary wi3niw. %zki toczyy si do skraju !bokiej
przepa&ci, !dzie& w !bi lochw, !dzie hen w dole rwa 9akk i byo do&) miejsca na cay !ruz
&wiata.
% 1borze znajdowao si !ospodarstwo rolne, w ktrym pracowali wi3niowie. 8prawiali
ciemnolubny jczmie+ na chleb i hodowali ryby w stawie zasilanym przez wypywajcy ze ska
potok. .odziennie odawiano parti wikszych ryb. .hore ryby zakopywano w du!ich za!onach,
na ktrych rosy jadalne !rzyby o!romnych rozmiarw. @ch ostra wo+ uderzaa w nos kade!o, kto
wkracza do 1bory.
% ssiednich jaskiniach byy podobne !ospodarstwa oraz kopalnie czertu. Jednak Juli mia
o!raniczone moliwo&ci poruszania si niemal tak samo, jak wi3niowie- !ranice 1bory byy
rwne !ranicom je!o rewiru. askoczony usysza, jak >rawo! w rozmowie z jakim& dozorc
mwi, e pewien boczny korytarz prowadzi z 1bory do <ynku. <ynek7 4a nazwa od&wieya w
pamici obraz- tumne!o &wiata, ktry pozostawi w innym yciu, i z nostal!i wspomnia Kyala i
je!o on. 0i!dy nie bdziesz prawdziwym kapanem $ powiedzia sobie w duchu.
*on!i biy, dozorcy wrzeszczeli, wi3niowie wytali odmawiajce posusze+stwa ciaa.
(a!ry czapay tam i z powrotem, chlastajc mleczami po szparach nozdrzy, z rzadka wymieniajc
midzy sob jakie& pomruki. Juli nienawidzi ich obecno&ci. 1bserwowa, jak czwrka wi3niw
pod okiem ktre!o& z dozorcw >rawo!a trauje staw rybny. % tym celu zmuszono ich do wej&cia
po pas w lodowat wod. Kiedy wk si napeni, mo!li wyle3) i wyci!n) pow na brze!.
?owili !uty. 'ladote, o &lepych niebieskich oczach. <zucay si bezradnie, wyrwane z
naturalne!o ywiou. 1bok dwjka wi3niw przetaczaa wzek z tuczniem. Koo Bwzka
zawadzio o kamie+. %izie+ przy lewym drku potkn si i run. (adajc trci jedne!o z
rybakw, modzika, ktry pochylony apa za sznur sieci- chopak wpad !ow do wody.
>ozorca podnis krzyk i kij, walc, ko!o popado. Je!o ,a!or dopad lece!o wzkarza i
usun !o z dro!i. >rawo! z dru!im dozorc nadbie!li w por, by dooy) kijami po !owie
modemu wi3niowi, !ramolcemu si wa&nie ze stawu. Juli chwyci >rawo!a za rami.
$ ostawcie !o. 4o by wypadek. (omcie mu si wykaraska).
$ Jemu nie wolno wazi) samowolnie do stawu $ rzuci z w&cieko&ci >rawo! i
odepchnwszy okciem Julie!o mci kijem dalej.
%izie+ !ramoli si ociekajc wod i krwi. (rzybie! jeszcze trzeci dozorca ze
skwierczc na deszczu a!wi, z ,a!orem depczcym mu po pitach- &lepia ,a!ora rowiy si w
mroku. 0owo przybyy pokrzykiwa zmartwiony, e omina !o zabawa. dy jednak przyczy)
si do >rawo!a i kompanii i do ich kopniakw, ktrymi odprowadzono pprzytomne!o wi3nia do
celi w ssiedniej !rocie. Kiedy wrzaski ucichy i tum si rozproszy, Juli cichaczem zaszed tam, w
sam por, aby usysze) woanie z przyle!ej celi#
$ 2yjesz, 8silk;
Juli pomaszerowa do kancelarii >rawo!a i zabra z niej klucz, uniwersalny. 1tworzy drzwi
celi 8silka, wzi lamp ojow z niszy w korytarzu i przekroczy pr!.
%izie+ lea na pododze w kauy wody. %sparta na rkach, wystawia opatki sterczce
pod koszul, jakby miay j przedziurawi). Krwawia mu !owa i policzek. ponur min spojrza
na Julie!o, po czym z t sam min opu&ci !ow. Juli zerkn na mokr i poranion czaszk. %
udrce przykucn przy wi3niu, odstawiwszy lamp na zapaskudzon posadzk.
$ 5pieprzaj, mnichu $ warkn wizie+.
$ (om!bym ci, !dybym m!.
$ 0ie moesz pomc. 5pieprzaj7
4rwali w tych samych pozach, bez ruchu i bez sowa, a woda i krew mieszay si w kauy.
$ daje si, e masz na imi 8silk;
:ilczenie. %izie+ nie odrywa pokiereszowanej !owy od posadzki.
$ .zy twj ojciec nazywa si Kyale; :ieszka w 9akku;
$ 1dczep si.
$ nam... znaem !o dobrze. @ twoj matk. 1piekowaa si mn.
$ 5yszae&, co powiedziaem...
% na!ym przypywie si wizie+ rzuci si na Julie!o, zadajc mu niemrawe ciosy. Juli
przekoziokowa i uwolni si podskoczywszy niczym asokin. Ju mia ruszy) do ataku, ale
przystan w p dro!i. %ysikiem woli opanowa si i co,n. 'ez dalszych sw wzi lamp i
wyszed z celi.
$ 0iebezpieczny, taki owaki $ widzc je!o wzburzenie >rawo! pozwoli sobie na zo&liwy
u&mieszek pod adresem kapana. Juli skry si w kaplicy zakonnych bracia wznoszc mody do
zimne!o jak !az "khy.
% <ynku Juli sysza opowie&), nieobc rwnie duchownym z iemi Awitej, opowie&) o
pewnym wiju. %ij by nasany przez %utr, ze!o bo!a niebios. %utra wpu&ci wij do labiryntu
korytarzy w &witej !rze "khy. %ij jest wielki i du!i, obwodem zbliony do przekroju korytarzy.
Jest &liski i sunie bez!o&nie w ciemno&ciach. 5ycha) tylko je!o dech, dobywajcy si z obwisej
!by. 2ywi si lud3mi. .zowiek jest niby bezpieczny, ale ju za chwil syszy szata+ski dech,
szelest du!ich wsw i za moment zostaje poknity.
>uchowy odpowiednik wij %utry buszowa teraz po labiryntach my&li Julie!o.
%ycie+czone ramiona i .krew wi3nia dobitnie uzmysowiy mu przepa&) midzy przykazaniami
boymi i praktykowaniem ich w yciu., 0ie szo o to, e przykazania s tak bardzo pobone, w
wikszo&ci byy bowiem praktyczne, narzucajce pobono&), i nie szo te o to, e ycie jest tak
bardzo ze- !ryz si tym, e stoj w sprzeczno&ci ze sob. % je!o pamici odyo co&, co
powiedzia mu kiedy& ojciec 5i,ans# B4o nie dobro i bo!obojno&) skaniaj czowieka do suenia
"khce. .z&ciej !rzech, taki jak twjC. te!o wynikao, e w&rd kapanw s liczni mordercy i
zbrodniarze $ niewiele lepsi ni wi3niowie. " jednak postawiono ich nad wi3niami. >ano im
wadz.
Juli skrupulatnie wypenia swoje obowizki. 8&miecha si jednak rzadziej ni zwykle. 0ie
czu si szcz&liwy w roli kapana. 0oce spdza na modlitwach, dni na rozmy&laniach i $ na
prbach nawizania kontaktu z 8silkiem. " 8silk od nie!o stroni.
%reszcie Juli sko+czy sub w Karnej Kolonii. <ozpocz okres medytacji przed
wspprac ze sub bezpiecze+stwa. 4en odam milicji zwrci je!o uwa!, !dy chadza po
celach- teraz Juli powzi niebezpieczny pomys.
(o kilku dniach w 'ezpiecze+stwie wij %utry rozhula si na dobre w je!o umy&le. Juli
mia za zadanie odwiedza) pobitych i przesuchiwanych i udziela) im ostatnie!o bo!osawie+stwa
przed &mierci. 5tawa si coraz twardszy, a otrzyma pochwa od przeoonych i wasne sprawy
do prowadzenia.
(rzesuchania byy proste, jako e istniao niewiele rodzajw przestpstw. 6udzie
oszukiwali, kradli lub !osili herezje. "lbo chodzili w zakazane miejsca bd3 knuli rewolucj, czym
zawini 8silk. 0iektrzy prbowali nawet ucieczki do, krlestwa %utry, pod otwarte niebo.
%wczas wa&nie Juli u&wiadomi sobie, e &wiat ciemno&ci toczy co& na podobie+stwo choroby#
wszyscy u wadzy obawiali si rewolucji. .horoba l!a si w mroku i bya 3rdem niezliczonych
drobnych przepisw, rzdzcych yciem (annowalu.
?cznie z kapanami osada liczya sze&) i trzy czwarte tysica mieszka+cw, z ktrych
kady przymusowo nalea albo do !ildii, albo do zakonu. % kadej kwaterze, !ildii, zakonie czy
dormitorium krcili si szpicle, ktrym z kolei rwnie nie u,ano i ktrzy rwnie mieli wasn,
pen 5zpie!w !ildi. .iemno&) rodzia nieu,no&), a pewne jej o,iary przewijay si przed bratem
Julim jak !aleria szubienicznikw. :imo e napawao !o to wstrtem do siebie same!o, Juli
odkry, e jest dobry w swojej robocie. 1kazywa do&) wspczucia, aby je!o o,iara przestaa mie)
si na baczno&ci, i by wystarczajco bezwz!ldny, aby wydrze) prawd. %brew samemu sobie
nabra zawodowe!o upodobania do te!o ,achu. >opiero !dy poczu si pewnie, kaza doprowadzi)
8silka przed swoje oblicze.
.odziennie po sko+czonej subie odprawiano naboe+stwo w %ysokim <o!u. 1becno&)
bya obowizkowa dla kapanw, dobrowolna dla milicji. %ysoki <! mia wspania akustyk#
chr i muzykanci wypeniali mrok wzbierajcymi ,alami muzyki. Juli )wiczy ostatnio na
instrumencie muzycznym. *ra coraz bie!lej na hornie brzowym instrumencie nie wikszym od
doni, ktrym pocztkowo po!ardza, widzc innych muzykantw wy!rywajcych na o!romnych
pitach, krutach, barambanach i dwukoach. "le male+ki horn potra,i przemieni) je!o tchnienie w
ton, ktry wzlatywa wysoko jak marzysko, szybowa hen pod m!liste sklepienie %ysokie!o <o!u.
ponad ca harmoni melodii. " z nim na skrzydach tradycyjnych kantat# ..8jarzmionyC, ,,% je!o
.ieniuC i ulubionej, bo!ato kontrapunktowanej ,,1ldorandoC szybowa take duch Julie!o.
(ewne!o wieczoru, .po naboe+stwie, Juli opu&ci %ysoki <! w towarzystwie znajome!o
kapana .spowiednika imieniem 'erwin i wsplnie poszli na przechadzk katakumbami dr! iemi
Awitej, aby zapozna) palce z nowymi ornamentami, nad ktrymi wci jeszcze pracowao trzech
braci Kilandarw. (rzypadkowo spotkali ojca 5i,ansa, rwnie na przechadzce, z nerwowo
szeptan litani na war!ach. (rzywitali si serdecznie. 'erwin uprzejmie przeprosi i odszed, nie
chcc przeszkadza) Juliemu i ojcu 5i,ansowi we wsplnym spacerze i rozmowie.
$ :oja codzienna robota nie raduje mojej duszy, ojcze. 8radowao j naboe+stwo.
Jak to byo w je!o zwyczaju, 5i,ans nie odpowiedzi,7 wprost.
$ (rzychodz wspaniae raporty o twojej robocie, braciszku Juli. 'dziesz musia rozejrze)
si za dalszym awansem. " wtedy pomo! ci.
$ ?askawy jeste&, ojcze. (amitam, co mi mwie& $ &ciszy !os $ o arcystrach.
1r!anizacja, do ktrej mona wstpi) na ochotnika, tak powiedziae&;
$ 0ie, powiedziaem, e mona zosta) wybranym do arcystrw.
$ Jak m!bym z!osi) swoj kandydatur;
$ "kha wesprze ci, !dy bdzie trzeba. $ 5i,ans parskn &miechem. $ 5koro naleysz ju do
nas, zastanawiam si... czy dotary do ciebie po!oski o zakonie wyszym jeszcze od arcystrw;
$ 0ie, ojcze. %iesz, e nie daj ucha po!oskom.
$ =a, powiniene&. (o!oski s wzrokiem &lepca. "le skoro& taki honorowy, to nic nie
powiem o poborcach.
$ (oborcach; .o to za jedni;
$ 0ie, nie drcz si, nie powiem ani swka. (o Bco masz sobie zawraca) !ow tajnymi
stowarzyszeniami czy bajkami o ukrytych jeziorach wolnych od lodu; 4akie rzeczy mo! by) w
ko+cu wyssane z palca. 'ajdy, jak o wiju %utry.
Juli za&mia si.
$ 0o dobrze, ojcze, ju umieram z ciekawo&ci. :oesz mi teraz wszystko opowiedzie)...
5i,ans cmokn wskimi war!ami. wolni kroku i skrci w boczn nisz.
$ 5koro mnie zmuszasz. 1j, nieadnie to, nieadnie... (ewnie pamitasz, jak mieszka
posplstwo w 9akku, izby na kupie, jedna na dru!iej, bez adu. (rzypu&)my, e to pasmo !r, w
ktrym yje (annowal, przypomina 9akk albo, jeszcze lepiej, przypomina ciao, a w nim rozmaite,
poczone ze sob cz&ci, jak &ledziona, puca, rne narzdy, serce. (rzypu&)my, e istniej
jaskinie rwnie wielkie jak nasze, nad i pod nami. 4o niemoliwe, prawda;
$ 0ie.
$ (owiadam, e to jest moliwe. (rzyjmijmy tak hipotez. (owiedzmy, e !dzie& za 1bor
istnieje wodospad, spywajcy z !roty ponad nami. @ ten wodospad spada poniej nasze!o poziomu,
!dzie& pod spd. %oda biey, jak chce. (owiedzmy, e spada do jeziora, ktre!o to+ jest czysta i
zbyt ciepa, eby powsta na niej ld... %yobra3my sobie, e w owym kuszcym i bezpiecznym
zaktku yj najbardziej uprzywilejowani, najpotniejsi poborcy. (obieraj oni wszystko, co
najlepsze z wiedzy i wadzy, i strze! te!o skarbu dla nas po dzie+ zwycistwa "khy.
$ @ strze! przed nami...
$ .o takie!o; (,uj, umkno mi, co powiedziae&, braciszku. ., opowiadam ci tylko... ot,
tak sobie historyjk.
$ " do poborcw te trzeba zosta) wybranym; 1jciec 5i,ans cichutko cmokn jzykiem.
$ Kt m!by dostpi) takie!o przywileju, zakadajc, e $ to wszystko istnieje; 0ie, mj
chopcze, w tym trzeba si urodzi) $ potne rody, pikne, o!niste kobiety i pewne sekretne
przej&cia w obie strony, nawet poza domen "khy... 0ie, trzeba by... to) trzeba by rewolucji, eby
zbliy) si do takie!o hipotetyczne!o miejsca.
adar nos i zachichota.
$ 1jcze, droczysz si z biednym, !upim kapanem nisze!o ni ty stopnia.
5tary kapan przekrzywi !ow, jakby ,erowa wyrok.
$ 'iedny, owszem, jeste&, mj mody przyjacielu, i biednym najprawdopodobniej
pozostaniesz. *upi nie jeste& $ i wa&nie dlate!o bdziesz zawsze kapanem ze skaz, jak du!o
kapanem pozostaniesz. >late!o te ci kocham.
(oe!nali si.
5owa 5i,ansa nie daway Juliemu spokoju. 4ak, jest kapanem ze skaz, jak orzek starzec.
:io&nikiem muzyki, niczym wicej. 1bmy twarz, ale lodowata woda nie ostudzia palcych
my&li. %szystkie te hierarchie kapa+skie $ o ile istniay $ wiody jedynie do wadzy. 0ie do "khy.
%iara ni!dy dokadnie nie wyja&niaa, w jaki sposb mody mo! wzruszy) kamienny pos!,
brako jej werbalnej precyzji muzyki- sowa wiary prowadziy jedynie w m!listy mrok zwany
pobono&ci. Awiadomo&) te!o bya rwnie szorstka jak rcznik, ktrym wytar sobie policzki.
6ec bezsennie w dormitorium zrozumia, e stary 5i,ans zosta odarty ze swe!o ycia,
wyjaowiony z prawdziwej mio&ci i e pozostao mu tylko droczenie si z widmami wasnych
uczu). % !runcie rzeczy starca nie obchodzio $ pewnie ju dawno przestao obchodzi) $ czy
wychowankowie wierz, czy nie. "luzjami i za!adkami wyraa tkwice w nim !boko
niezadowolenie z wasne!o ycia. na!ym lkiem Juli powiedzia sobie w duchu, e lepiej
umrze) czowiekiem na pustkowiach, ni zamkn) si w sobie i ciemnych schronach (annowalu.
0awet je&li oznaczaoby to rozstanie z hornem i tonami B1ldorandoC. e strachu a usiad,
odrzuciwszy koc. :roczne przeci!i, ci niestrudzeni lokatorzy dormitorium, owiay mu !ow.
adra. % jakim& porywie rwnym uniesieniu, ktre!o dozna wkraczajc nie!dy& do 5todoy,
wyszepta#
$ Ja nie wierz, w nic nie wierz.
%e wadz nad innymi, w to wierzy. .odziennie widzia j w dziaaniu. "le bya rzecz
czysto ludzk. 'y) moe w inn ni ludzka przemoc tak naprawd przesta wierzy) podczas
ceremonii w 5tanowej, kiedy ludzie pozwolili nienawistnemu ,a!orowi wy!ry3) sowa mode!o
0aaba razem z !ardem. 'y) moe sowa 0aaba jeszcze zatrium,uj i kapani zmieni si tak, e
ich ycie nabierze sensu. 5owa, kapani $ oto co jest rzeczywiste. 4o "kha jest nico&ci. %
niesionej powiewem ciemno&ci wyszepta#
$ "kho, jeste& niczym7
0ie pad martwy, a powiew nadal i!ra mu we wosach. %yskoczy z ka i pobie! przed
siebie. (od je!o palcami odwijaa si na &cianach wst!a ornamentu, on za& pdzi nie przystajc,
a opad z si, a zapieky !o obtarte palce. awrci zziajany. <ozkazywa) pra!n, nie sucha).
'urza w je!o !owie ucicha. 0aci!n na siebie koc. Jutro przystpi do dziaania. (rzysypiajc
dr!n jeszcze. nw sta na mro3nym stoku. 1puszczony przez ojca, ktre!o porway ,a!ory, z
po!ard cisn ojcowski oszczep w krzaki. %szystko oyo w je!o pamici# tamten ruch ramienia,
&wist oszczepu przeszywajce!o spltane badyle, jak n ostre powietrze w pucach. >lacze!o
na!le oy w je!o pamici w nieistotny szcze!; "le poniewa nie posiada zdolno&ci
samoanalizy, pytanie pozostao bez odpowiedzi i Juli zapad w sen.
0azajutrz ko+czy przesuchanie 8silka- po sze&ciu kolejnych dniach &ledztwa naleao
zostawi) oskarone!o w spokoju. 1bowizyway w tych sprawach surowe przepisy, a milicja
podejrzliwie obserwowaa wszelkie kontakty kapanw z wi3niami.
8silk nie powiedzia nic istotne!o, z rwn obojtno&ci znoszc bicie, jak i przymilno&).
5ta przed Julim, ktry zasiada na krze&le inkwizytora, misternie wycyzelowanym z jedne!o
kawaka drewna- miao to podkre&la) rnic ich pozycji $ Juli pozornie na luzie, 8silk na p
za!odzony, obdarty, z!arbiony, z twarz wyndznia i bez wyrazu.
$ %iadomo nam, e na!abywali ci ludzie za!raajcy bezpiecze+stwu (annowalu. (odaj
nam ich imiona i jeste& wolny, wracasz do 9akku.
$ 0ie znam ich. <ni ludzie !adali rne rzeczy. @ pytanie, i odpowied3 miay charakter
utartych ,ormu. Juli wsta z krzesa, i zacz spacerowa) wok wi3nia, nie zdradzajc swoich
uczu).
$ 5uchaj, 8silk. 0ie ywi do ciebie wro!o&ci. 5zanuj twoich rodzicw, jak ci mwiem.
4o jest nasze ostatnie widzenie. %icej si nie spotkamy, a w tym ohydnym miejscu czeka ci
pewna &mier), bez powodu.
$ :am swoje powody, mnichu.
Juli zdumia si. %cale nie oczekiwa odpowiedzi. Aciszy !os.
$ %szyscy mamy swoje powody... awierz ci wasne ycie. Ja si nie nadaj na kapana,
8silk. 8rodziem si w biaych pustkowiach pod niebem pnocy, daleko od (annowalu, i na
pustkowia pra!n wrci). abior ci ze sob, pomo! ci uciec. :wi szczerze.
8silk spojrza mu w oczy.
$ 1dpieprz si, mnichu. 0ie nabierzesz mnie na ten numer.
$ :wi szczerze. Jak mam ci przekona); .hcesz, abym blu3ni bo!u, ktremu
&lubowaem; :y&lisz, e dla mnie to jak splun); % (annowalu wyszedem na ludzi, co& jednao
w !bi mej istoty buntuje si przeciwko (annowalowi i tutejszym porzdkom. >la tumw to dach
nad !ow i zadowolenie, ale nie dla mnie, nawet w mojej uprzywilejowanej pozycji kapana. 0ie
wiem dlacze!o, wiem tylko, e taki jestem... $ (owstrzyma potok sw. $ (rzejd do rzeczy. :o!
ci zaatwi) mnisi habit. (o wyj&ciu z tej celi przemyc ci do iemi Awitej i uciekniemy razem.
$ (ieprz i ciebie, i twoje numery.
Julie!o poniosa w&cieko&). 1panowa j jedynie na tyle, eby si nie rzuci) z pi&ciami na
8silka. % ,urii skoczy po wiszcy na &cianie pejcz i sma!n nim krzeso. (orwawszy ze stou
lamp ojow podetkn j 8silkowi pod nos... %aln si w pier&.
$ (o co miabym ci kama), po co zdradzabym same!o siebie; .o ty tam w ko+cu wiesz;
0ic !odne!o uwa!i. 0iby jaki& przedmiot porwano ci z 9akku, twoje ycie nie ma sensu ani
znaczenia. .zeka ci ka3+ i &mier), bo takie twe przeznaczenie. (iknie, dro!a wolna, skacz z
rado&ci, e ycie uchodzi z ciebie dzie+ po dniu $ oto cena, jak pacisz za swoj but i za to, e&
!upi. <b co chcesz, zdychaj sobie po tysic razy. Ja mam do&). 0ie mo! znie&) tej mord!i.
%ynosz si. (omy&l o mnie, lec we wasnym !wnie $ bd daleko std, wolny pod wolnym
niebem, !dzie moc "khy mnie nie dosi!nie.
%ykrzykiwa te sowa, nie dbajc o to, kto ich sucha, ciskajc je w blad mask twarzy
8silka.
$ 1dpieprz si, mnichu. $ 4a sama ponura &piewka, co od ty!odnia.
Juli co,n si o krok i trzasn 8silka na odlew rkoje&ci pejcza w poharatany policzek. %
cios woy ca swoj w&cieko&) i si. (oncym wzrokiem dostrze! w niepewnym &wietle
lampy, !dzie tra,ia rkoje&) $ pod oko i w poprzek !rzbietu nosa. 5ta z pejczem na p
wzniesionym patrzc, jak 8silk podnosi donie do rany, jak u!inaj si pod nim kolana. Jak sania
si i pada na posadzk $ na kolana i okcie. pejczem w zaci&nitej pi&ci Juli przestpi je!o ciao
i opu&ci izb.
zamtem w duszy ledwo dostrze! zamt wok siebie. >ozorcy i milicjanci pdzili w
rnych kierunkach, jakby na!le zwariowali $ w mrocznych arteriach iemi Awitej za naturalny
uchodzi krok po!rzebowe!o konduktu. Jaki& kapitan z zapalon a!wi w rku nadszed
po&piesznie wykrzykujc komendy.
$ Kapan inkwizytor; $ spyta Julie!o.
$ " bo co;
$ 4e izby maj by) wolne. abierzcie wi3niw z powrotem do cel. 4u zoymy rannych.
:i!iem.
$ <annych; Jakich rannych;
$ *uchy&, bracie; $ rykn zirytowany kapitan. $ " my&lisz, e skd tu tyle krzyku od
!odziny; awaliy si nowe wyrobiska w 1borze i przysypao wielu dobrych chopakw. @stne
pobojowisko. 0o, kopnij si po swe!o wi3nia i przenie& !o do celi, tylko mi!iem. 4en korytarz
musi by) wolny za dwie minuty.
1dszed krzyczc i klnc. Juli zawrci. 8silk wci lea skurczony na posadzce izby
&ledczej. Juli pochyli si, chwyci !o pod pachy i postawi na no!i. 8silk jkn, ale jakby na p
oprzytomnia. aoywszy sobie je!o rami na szyj Juli m! jako tako prowadzi) wi3nia. %
korytarzu nadal rycza kapitan, inni inkwizytorzy eskortowali swoje o,iary, toczc si w
podnieceniu, jako& nieszcze!lnie zmartwieni tym zakceniem rutynowych zaj). 0iczym cienie
wsikali w mrok.
Juli mia teraz okazj ulotni) si, dopki trwao zamieszanie. " 8silk; *niew mija, wracao
poczucie winy. @ pra!nienie, aby pokaza) 8silkowi, jak szczera bya !otowo&) przyj&cia mu z
pomoc. (odj decyzj. :iast. skierowa) si do wiziennych cel, skrci w stron kapa+skich
kwater. % !owie dojrzewa mu plan.
0ajpierw musi docuci) 8silka, przy!otowa) !o do ucieczki. 0ie byo co marzy) o zabraniu
wi3nia do zakonne!o dormitorium, !dzie by ich wykryto- zna pewniejsze schronienie. .zytajc z
murw skrci przed dormitoriami, taszczc 8silka po krtych schodach, z ktrych wchodzio si,
troch jak w mrowisku, do izb kilku ojcw. doni na wstdze ornamentu zawsze wiedzia, !dzie
si znajduje, nawet !dy ciemno&) z!stniaa tak bardzo, e zudne purpury pyway w niej niczym
wodorosty w toni. astuka do drzwi ojca 5i,ansa i wszed. 4ak, jak si spodziewa, nikt nie
odpowiedzia. 1 tej porze dnia 5i,ans bywa zajty !dzie indziej. %ci!n 8silka do &rodka.
%iele razy wystawa pod tymi drzwiami, ale ni!dy nie przekroczy pro!u izby. 0ie
rozeznawa si tu w niczym. (osadzi 8silka i opar plecami o &cian, a sam po omacku zacz
szuka) lampy. (oobija si troch o sprzty, nim znalaz i przekrci czertowe Kko przy
podstawce. 5trzelia iskra, zaja&nia pomie+, Juli wyj lamp z pier&cienia i rozejrza si. 'yy
tutaj wszystkie ziemskie dobra ojca 5i,ansa, niezbyt liczne. % kcie may otarzyk z poskiem
"khy, wypolerowanym od dotyku doni. :iejsce ablucji. .(ka, a na niej par drobiaz!w, w&rd
nich instrument muzyczny- mata na pododze. 0ic wicej. "ni stou, ani krzese. 'ez za!ldania do
ukrytej w cieniu alkowy Juli wiedzia, e stoi w mej ko, na ktrym stary kapan sypia.
abra si do roboty. >oprowadzon skalnym akweduktem wod z umywalki obmy
8silkowi twarz i sprbowa !o ocuci). 8silk przekn odrobin wody i zaraz j zwymiotowa. %
puszce na pce Juli znalaz zakalcowaty jczmienny placek- zjad kawaek i wmusi ks w 8silka.
?a!odnie potrzsn !o za rami.
$ %ybacz mi mj wybuch. 5am !o sprowokowae&. % !bi serca jestem nadal dzikusem,
nie nadaj si na kapana. 4eraz widzisz, e mwiem prawd $ uciekniemy std razem. (rzy tym
zawale w 1borze powinni&my zwia) bez trudu.
8silk tylko jkn.
$ @ co ty na to; 4aki saby to ty znw nie jeste&7 'dziesz musia i&) o wasnych siach.
$ :nie ni!dy nie nabierzesz, mnichu. 5pojrza na Julie!o oczyma jak szparki. Juli kucn
przy nim. 8silk wzdry!n si i odsun.
$ 5uchaj, dla nas nie ma ju odwrotu. 0ie ma odwrotu dla mnie. 5prbuj to zrozumie). 0ic
od ciebie nie chc, 8silk $ po prostu pomo! ci std uciec. %ydostaniemy si jako& przez pnocn
bram w przebraniu mnichw. nam star traperk imieniem 6orel, o kilka zaledwie dni wdrwki
na pnoc, ona zapewni nam schronienie, dopki nie przywykniemy do zimna.
$ 0i!dzie nie id, przyjacielu. Juli paln si w czoo.
$ 'dziesz musia. 8krywamy si w izbie pewne!o kapana. 0ie moemy tu zosta).
1jczulek jest poczciwy, ale z pewno&ci doniesie, !dy nas nakryje.
$ 0ic podobne!o, bracie Juli. 4wj poczciwy ojczulek umie milcze) jak !rb.
Juli zerwa si na rwne no!i i stan oko w oko z ojcem 5i,ansem, ktry cichutko wyszed
z alkowy. %iotk jak li&) do+ wyci!n obronnym !estem przed siebie, spodziewajc si napa&ci,
$ 1jcze...
1jciec 5itans mru!a powiekami w nikym &wiateku i nadal wyci!a do+, ale !est je!o
wyraa ju dawne zau,anie.
$ >rzemaem sobie. 'yem w 1borze, kiedy zawalio si sklepienie $ co za koszmar7 :nie
samemu szcz&liwie nic si nie stao, dostaem jedynie odpryskiem kamienia w no!. 8przedzam
was, e nie uciekniecie przez pnocn bram- strae zamkny j i o!osiy stan wyjtkowy, tak na
wszelki wypadek, eby zacni obywatele nie zrobili cze!o& niemdre!o.
$ ameldujesz o nas, ojcze;
minionych dni, z dni chopicych, zachowa jedn jedyn rzecz, ko&ciany n, rze3biony
przez je!o matk, kiedy bya zdrowa. adajc to pytanie ukradkiem zacisn do+ na nou pod
sutann.
5i,ans prychn.
$ (odobnie jak ty uczyni co& niemdre!o. >oradz ci najlepsz dro! ucieczki z naszej
krainy. >oradz ci ponadto, aby& nie zabiera ze sob te!o czowieka. ostaw !o tutaj, pod moj
opiek. Jest jedn no! w !robie.
$ 0ie, on jest twardy, ojcze. 5zybko przyjdzie do siebie, niech tylko idea wolno&ci na dobre
za&wita mu w !owie. %iele przeszed, prawda, 8silk;
%izie+ zmierzy ich spojrzeniem znad zsiniae!o policzka, ktry ju spuch mu tak, e
przesania jedno oko.
$ Jest ci rwnie wro!iem, Juli, i zawsze nim bdzie. 5trze si !o. ostaw !o mnie.
$ :oja wina, e jest mi wro!iem. "le mi wybaczy, jak wszystko si dobrze sko+czy.
$ 0iektrzy ludzie ni!dy nie wybaczaj $ rzek 5i,ans.
5po!ldali na siebie w milczeniu, 8silk za& tymczasem d3wi!n si niezdarnie na no!i i
oparszy czoo o &cian dysza ciko.
$ 1jcze $ odezwa si Juli $ nie powinienem prosi) ci o to. te!o, co wiem, jeste&
arcystrem. .zy pjdziesz z nami w &wiat zewntrzny;
1czy starca zamru!ay !watownie.
$ (rzed &lubami poczuem, e nie mo! suy) "khce, i pewne!o razu usiowaem opu&ci)
(annowal. "le schwytano mnie, bo zawsze byem a!odnej natury, nie takiej dzikiej, jak ty.
$ 0i!dy nie zapomnisz mi me!o pochodzenia;
$ 1ch, ja zazdro&ciem dzikusom. %ci zazdroszcz. "le prze!raem, moja natura wzia
!r nad moj wol. ostaem schwytany i potraktowano mnie... no wic jak mnie potraktowano,
pozwl mi powiedzie) tyle tylko, e ja rwnie nale do ludzi, ktrzy nie wybaczaj. 4o byo
dawno temu. 1d te!o czasu awansowaem.
$ .hod3 z nami.
$ ostan tutaj i bd kurowa zranion no!. %idzisz, Juli, zawsze mam co& na swoje
usprawiedliwienie. $ (odnis kamie+ z podo!i i na &cianie wyrysowa plan, obja&niajc Juliemu
tras ucieczki.
$ 4o daleka dro!a. :usisz przej&) pod !rami Iuzint. %yjdziesz w ko+cu nie na pnoc,
tylko na askawsze poudnie. 'd3 zdrw i niech ci si szcz&ci.
0aplu w do+, star rysunek ze &ciany, kamie+ odrzuci w kt. 0ie znajdujc sw Juli.
wzi starca w objcia i u&ciska, przy!nitszy mu do bokw je!o cienkie ramiona.
$ %yruszamy natychmiast. 2e!naj.
$ :usisz zabi) starucha, zabi) natychmiast $ odezwa si 8silk, z trudem wymawiajc
sowa. $ 'o podniesie alarm, jak tylko odejdziemy.
$ nam ojca i u,am mu.
$ 1n wykrci nam numer.
$ :am !dzie& ciebie i te twoje zakichane numery, 8silk. 0ie wa si tkn) ojca 5i,ansa. $
(odnis !os, !dy 8silk ruszy naprzd. Juli ramieniem za!rodzi mu dro! do stare!o kapana.
8silk nadzia si na rami- lecz po krtkiej szarpaninie Juli odepchn !o, jak m!
naja!odniej.
$ .hod3, 8silk. skoro masz si do watki. @dziemy.
$ aczekaj. %idz, e bd ci musia zau,a), mnichu. >owied3 swej szczero&ci i uwolnij
moje!o towarzysza. 0azywa si 5koraw, pracowa ze mn przy stawie rybnym. 5iedzi w celi
sze&)dziesitej pitej. (onadto &ci!nij z 9akku pewn znan mi osob.
Juli potar brod.
$ 0ie bdziesz mi rozkazywa $ rzek.
%szelka zwoka oznaczaa niebezpiecze+stwo. Jednak widzia, e konieczny jest jaki& !est
pojednawczy wobec 8silka, je&li maj si w o!le do!ada). % planie 5i,ansa jedno byo jasne#
czeka ich niebezpieczna wyprawa.
$ 5koraw, z!oda. (amitam czowieka. 4wj towarzysz z konspiracji;
$ Jeszcze prbujesz mnie przesuchiwa);
$ % porzdku. 1jcze, czy 8silk moe zosta) z tob, dopki nie wyci!n te!o 5korawa;
Awietnie. " co to za ,acet z 9akku;
.o& na ksztat u&miechu pojawio si przez moment na zmasakrowanej twarzy 8silka.
$ 0ie ,acet, kobieta. :oja kobieta, mnichu. @skadora, krlowa ucznictwa. :ieszka w
?czyskach, na >olnej.
$ @skadora... tak, tak, znam j... znaem kiedy& z widzenia.
$ 5prowad3 j. 1na i 5koraw s twardzi. (3niej zobaczymy, jak twardy jeste& ty, mnichu...
5i,ans poci!n Julie!o za rkaw i cichutko, niemal wtykajc mu nos do ucha, powiedzia#
$ %ybacz, zmieniem zdanie. 'oj si zosta) sam na sam z tym !upim !burem. (rosz, we3
!o ze sob... masz moje sowo, e nie wyjd z tej izby.
0ie puszcza je!o ramienia. Juli klasn w donie.
$ >oskonale. @dziemy razem, 8silk. (oka ci, !dzie moesz ukra&) habit. (rzebierzesz si,
pjdziesz po 5korawa. Ja zejd do 9akku po twoj @skador. 5potkamy si w &rodku 1bory, przy
rozwidleniu dwch korytarzy, eby&my mo!li ucieka), !dyby zasza konieczno&). Je&li ty i 5koraw
nie przybdziecie, rozumiem, e wpadli&cie, i odchodz bez was. Jasne;
8silk chrzkn.
$ .zy jasne;
$ 4ak, ruszajmy.
%yruszyli. azylu male+kiej izdebki 5i,ansa wyszli w !sty mrok korytarza. Juli
prowadzi, wodzc palcami po &ciennym ornamencie, w podnieceniu zapomniawszy nawet
poe!na) swe!o stare!o mistrza.
(annowalczycy byli nawczas praktycznymi lud3mi. 0ie my&leli za wiele, a je&li ju, to o
napenieniu brzucha. najdowali jednak swoist namiastk ycia duchowe!o w przypowie&ciach
snutych od czasu do czasu przez bajarzy.
Koo stranic przed wielk bram, po drodze do tarasw <ynku, wdrowiec mija drzewa $
nieliczne i skarlae, ale najprawdziwsze zielone drzewa. %ysoko je tu ceniono, i bardzo susznie,
poniewa stanowiy rzadko&), jak i dlate!o, e sezonowo rodziy pomarszczone orzechy zwane
dekarzami. 2adne z drzew nie dawao plonu co roku, zawsze jednak kilka dekarzy wisiao w
sezonie na czubkach !azek ktre!o& drzewa.
>ekarze w wikszo&ci byy robaczywe, tote dzieciarnia i panny z 9akku, *robli i 4urmy
zjaday robaki wraz z miszem.
.zasami robaki zdychay po rozupaniu orzecha. Ktra& powiastka !osia, e robaki
umieraj z osupienia. %ierzyy one, e jdro orzecha stanowi ich cay &wiat, za& karbowana upina
dokoa to jest ich niebo. 0a!le ktre!o& dnia &wiat zostaje rozupany. przeraeniem widz, e
poza ich &wiatem istnieje przeo!romny wszech&wiat, waniejszy i ja&niejszy pod kadym
wz!ldem. 4e!o objawienia byo za wiele dla robakw i oddaway ducha.
Juliemu przyszy na my&l dekarzowe robaki, !dy po raz pierwszy od ponad roku opu&ci
pospne mroki iemi Awitej i oszoomiony powrci do ttnice!o codziennym yciem &wiata.
(ocztkowo !war, &wiato i ciba ludzka wprawiy !o w osupienie. %szystkie puapki i pokusy
te!o &wiata objawiy mu si w postaci @skadory $ piknej @skadory. 1braz jej twarzy by lak &wiey
w je!o pamici, jakby j widzia zaledwie wczoraj.
Jeszcze pikniejsza ukazaa mu si na jawie i ledwie zdoa wyjka) przed ni par sw.
Kilkuizbowa kwatera jej ojca stanowia cz&) niewielkiej manu,aktury, w ktrej wyrabiano uki
1jciec by wielkim ukmistrzem swojej !ildii.
(rzyja kapana raczej wynio&le. 5iad na pododze, wypi kubek wody i powoli
opowiedzia swoj histori. @skadora wy!ldaa na &mia dziewczyn, z tych, co nie bawi si w
cere!iele. 1d mlecznej bieli jej skry odbijay piwne oczy i kaskada czarnych wosw. 4warz miaa
szerok, o wystajcych ko&ciach policzkowych, usta te szerokie i blade, kady jej ruch tryska
yciem, a te!o, co Juli mia do powiedzenia, wysuchaa zaoywszy rzeczowo rce na biu&cie.
$ >lacze!o sam 8silk nie przyszed do mnie z tymi dyrdymaami; $ spytaa.
$ abiera jeszcze jedne!o towarzysza wyprawy. 0ie m! pokaza) si w 9akku...,twarz ma
jeszcze troch obit i wzbudziby niepodane zainteresowanie.
.zarne wosy opaday @skadorze z obu stron jak para skrzyde. 4eraz skrzyda te odrzucia w
ty niecierpliwym ruchem !owy.
$ 4ak czy owak, mam turniej uczniczy za sze&) dni i chc !o wy!ra). 0ie pra!n opu&ci)
(annowalu $ jestem tu cakiem szcz&liwa. 4o 8silk zawsze narzeka. (oza tym nie widziaam
8silka od wiekw. :am ju nowe!o chopaka.
Juli wsta, rumienic si z lekka.
$ >oskonale, skoro tak uwaasz. 4ylko nie pi&nij ani sowa o tym, co ci powiedziaem.
anios wiadomo&) 8silkowi.
abrzmiao to bardziej szorstko ni zamierza, bowiem onie&mielaa !o swoj blisko&ci.
$ .zekaj. $ (odesza z wyci!nit rk i pooya mu na ramieniu ksztatn do+. $ 0ie
odprawiam ci, mnichu. 4o, co opowiadasz, jest do&) interesujce. :iae& ba!a) w imieniu
8silka, prosi) mnie, abym posza z wami.
$ >wie rzeczy, panno @skadoro. 0a imi mam Juli, nie ,,mnichC. @ dlacze!o miabym ba!a)
w imieniu 8silka; 0ie jest moim przyjacielem, a poza tym...
8rwa. %patrywa si w ni poncym wzrokiem, czerwienic si coraz bardziej.
$ .o poza tym; $ % jej pytaniu czai si &miech.
$ 1, @skadoro, jeste& pikna, oto co poza tym, i ja uwielbiam ci wasnym sercem, oto co
poza tym.
Jej obej&cie zmienio si. 8niosa do+, jak !dyby chciaa przesoni) blade war!i.
$ >wa ,,oto co poza tymC... oba do&) istotne. ., Juli, to troch zmienia posta) rzeczy.
(atrz tak na ciebie i widz, e jeste& nicze!o sobie chopak. >lacze!o zostae& kapanem;
%yczuwajc zmian nastroju zawaha si, po czym rzek &miao#
$ abiem dwch ludzi.
>u! chwil obserwowaa !o spod !stych rzs.
$ aczekaj tu, spakuj manatki i t!i uk $ rzeka w ko+cu.
awa spowodowa w (annowalu trwoliwe poruszenie. 0astpio co& cze!o powszechnie
lkano si najbardziej. 8czucia byy mieszane- obawie towarzyszya ul!a, e przysypao jedynie
wi3niw, dozorcw i troch ,a!orw. 4ych, ktrzy niewtpliwie zasu!uj na wszystko, czym
"kha ich karze.
% !bi <ynku ustawiono szlabany i zmobilizowano milicj do pilnowania porzdku.
>ruyny ratownikw $ mczy3ni i kobiety z !ildii medycznej oraz robotnicy $ kursowali tam i z
powrotem w miejscu wypadku. 0apieray !romady !apiw, cichych i przejtych bd3
rozbawionych tam, !dzie tra,ia si !rupa muzykantw z linoskoczkiem budzc wesoo&). Juli
torowa dziewczynie dro! przez ten zamt, a tum starym zwyczajem rozstpowa si przed
kapanem.
1bora, miejsce wypadku, przedstawiaa niecodzienny widok. *apiw nie wpuszczano, za&
dla uatwienia pracy ratownikom zapalono szere! o&lepiajcych ka!a+cw awaryjnych.
%i3niowie sypali w pomienie proszek podtrzymujcy ich jasno&). 4rwa !orczkowy ruch- !dy
jedni kopali, z tyu czekay szere!i nastpnych, by ich zmieni), !dy opadn z si. (a!ry
zaprz!nito do wzkw z !ruzem. .o chwila rozle!a si okrzyk, a wwczas kopano z jeszcze
wiksz zajado&ci, wyawiajc z !ruzowiska ludzkie ciao, ktre przekazywano stojcym w
po!otowiu medykom.
<ozmiary katastro,y robiy o!romne wraenie. zawaem nowe!o wyrobiska runa cz&)
sklepienia !wnej komory. 0a prawie caej posadzce pitrzyy si sterty odamkw skalnych, pod
ktrymi niemal znikna hodowla ryb i !rzybw. (ocztkiem i pierwotn przyczyn tra!edii by
podziemny strumie+, ktry teraz wyla, dodajc powd3 do innych nieszcz&). 1berwane skay
przywaliy tylne wyj&cie. Juli z @skador musieli si !ramoli) na czworakach przez stert !ruzu. 0a
szcz&cie jeszcze wiksze rumowisko zasaniao ich wspinaczk przed oczami ciekawskich. 8silk
ze swym towarzyszem 5korawem kryli si w mroku korytarza.
$ >o twarzy ci w czerni i bieli, 8silk $ zauway zo&liwie Juli, pijc do kapa+skie!o
przebrania obu wi3niw.
8silk za& wybie! na powitanie @skadory z otwartymi ramionami. 0ie pada mu w objcia,
by) moe zraona widokiem je!o pokiereszowanej twarzy, na pocieszenie podajc mu donie.
5koraw nawet w przebraniu wy!lda jak wizie+. %ysoki i chudy, z przy!arbionymi
plecami czowieka, ktry zbyt du!o przebywa w zbyt ciasnej celi. :ia wielkie, pokryte bliznami
donie. 0ie patrzy w oczy, ucieka spojrzeniem przynajmniej podczas te!o spotkania, ukradkiem
tylko zerkajc na Julie!o. 0a pytanie, czy przy!otowa si na cik wypraw, kiwn jedynie
!ow, mrukn poprawi na ramieniu rzemie+ sakwy z dobytkiem. 4aki pocztek nie wry
wyprawie nic dobre!o i Juli zaczyna ju aowa) swe!o odruchu. byt wiele po&wica dla
towarzystwa dwch osobnikw w rodzaju 8silka i 5korawa. 0ajpierw, u&wiadomi sobie, musi
pokaza), e to on tu rzdzi, inaczej czekaj ich kopoty. 8silkowi najwyra3niej przyszo na my&l to
samo. (oprawi plecak i wysun si naprzd.
$ 5p3nie& si, mnichu. :y&leli&my, e nie dotrzymasz sowa. 2e to jeszcze jeden z twoich
numerw.
$ .zy ty i twj kompan wytrzymacie trudy wyprawy; 0ie wy!ldacie najlepiej.
$ 0ajlepiej rusza) std, zamiast stercze) i mle) ozorami $ powiedzia 8silk i prostujc
ramiona wepchn si pomidzy @skador a Julie!o, na czoo.
$ Ja przewodz, wy suchacie $ rzek Juli. $ %bijcie to sobie do !owy, a zapanuje midzy
nami z!oda.
$ Kto ci wbi do !owy, e masz przewodzi), mnichu; $ drwico powiedzia 8silk, kiwajc
na dwoje swoich przyjaci, eby !o poparli. na p przymknitym jednym okiem wy!lda
nie&miao i !ro3nie zarazem. %obec perspektywy ucieczki znw sta si a!resywny.
$ (rosz, masz odpowied3 $ rzek Juli i zwinwszy praw pi&), z p obrotu ulokowa j
krtkim hakiem na odku 8silka. 8silk z!i si we dwoje, stkajc i klnc na przemian.
$ asraniec, w on pieprzony...
$ 0ie !arb si. 8silk, tylko ruszaj w dro!, nim tu za nami zatskni.
%icej nie dyskutowano. (omaszerowali za nim posusznie. % tyle po!asy blade &wiata
1bory. 4ylko muralny ornament z powizanych nitek paciorkw i male+kich muszelek snu si pod
opuszkami palcw Julie!o kapry&nie i zawile, jak melodia wy!rywana na hornie, i zastpujc mu
wzrok wid w bezmiary ciszy, w !b !ry. @nni nie dzielili z Julim kapa+skiej tajemnicy i nadal
zdani byli na &wiato. aczli prosi), eby zwolni lub pozwoli im zapali) ka!anek, jednak nie
m! przysta) ani na jedno, ani na dru!ie. Korzystajc z okazji uj do+ @skadory, ktrej mu nie
bronia, i szed upojony dotykiem jej ciaa. (ozostaym towarzyszom podry musiay wystarczy)
poy ka,tana @skadory. (o jakim& czasie korytarz rozwidli si, &ciany odno!i straciy !adko&) i
znikna z nich nitka ornamentu. >otarli do !ranic (annowalu $ byli zupenie sami. (rzysiedli dla
zapania tchu. (odczas !dy inni !warzyli, Juli roz!ryza w my&li plan naszkicowany mu przez ojca
5i,ansa. 4eraz aowa, e nie u&ciska starca raz jeszcze na poe!nanie.
)jcze, myl, e poznae si na mnie, pomimo swoich licznych dziwactw! Ty wiesz, jaki ze
mnie gagatek! "iesz, e wyrywam si k# do0r#, a nie mog si oderwa1 od wasnej g#piej nat#ry!
/ednak mnie nie zdradzie! ,! za to ja nie pchn$em ci noem, wiesz? Trze0a mi pracowa1 nad
so0$ i poprawi1 si & wci$ przecie jestem kapanem! ( moe nie jestem? ,, kiedy wyjdziemy!!!
jeli wyjdziemy!!! 3o i ta c#dna dziewczyna z nami!!! 3ie, nie jestem kapanem, stary ojcze, 0$d5
0ogosawiony, nigdy nie 0d kapanem, ale pr0owaem, a ty mi pomagae! egnaj na zawsze!!!
$ %stawa)7 $ zawoa, zrywajc si i poma!ajc stan) na no!i dziewczynie.
anim ruszyli dalej, @skadora leciutko pooya mu w ciemno&ciach do+ na ramieniu. 0ie
skarya si na zmczenie, kiedy 8silk ze 5korawem zaczli biadoli). (3niej uoyli si do snu u
podna wirowej skarpy $ dziewczyna pomidzy 8silkiem a Julim. 1saczay ich nocne lki- w
mroku wydawao im si, e sysz, jak peznie ku nim wij %utry, rozdziawiajc paszcz i wlokc
za sob o&lize wsy.
$ Apimy przy zapalonej lampce $ rzek Juli.
'yo zimno, wic mocno przy!arn do siebie dziewczyn, zasypiajc z policzkiem
wtulonym w jej ,utrzany ka,tan. (o przebudzeniu zjedli skromny posiek. >ro!a bya coraz
trudniejsza. :iejsce to kiedy& nawiedzio tpnicie, tote !odzinami pezli na brzuchach, nosem
szturchajc poprzednika w pity i nie wstydzc si wzajemnych nawoywa+ $ byle tylko nie straci)
ze sob kontaktu w przemonej nocy serca ziemi. 6odowaty wiatr &wista w szczelinie, przez ktr
musieli si przeciska), i okrywa im szronem wosy.
$ %racajmy $ ba!a 5koraw, kiedy zdoali wreszcie stan), rozprostowa) plecy i zaczerpn)
tchu. $ %ol ju wizienie.
0ikt mu nie odpowiedzia, on za& nie ponowi propozycji. 0ie mo!li ju zawrci). "le
przytaczajca obecno&) !ry sprawia, e posuwali si w milczeniu. Juli za!ubi si beznadziejnie.
awalona &ciana zmylia mu wszelkie rachuby. 0ie umia ju sobie przypomnie) mapy stare!o
kapana, a bez wstki ornamentu pod palcami by rwnie bezradny, jak wszyscy. 8siowa
poda) za coraz !o&niejszym szemraniem. (asma zowro!iej i nieokre&lonej barwy przepyway
mu przed szeroko otwartymi oczami# mia wraenie, e brnie przez lit ska. 1ddech wyrywa mu
si z rozdziawionych ust krtkimi sapniciami. Jednomy&lnie zarzdzili odpoczynek.
1d wielu !odzin dro!a wioda w d. 5chodzili potykajc si- Juli trzyma jedn rk
wyci!nit w bok, dru! osania !ow, eby nie uderzy) w ska, jak to mu si ju nieraz
zdarzao. .zu, jak @skadora czepia si je!o habitu- by tak zmczony, e to dotknicie tylko mu
teraz ciyo. 1dchodzc od zmysw wmawia sobie, e chore barwy przed oczyma bior si z
zadyszki. 5am w to nie wierzy, bowiem jaka& po&wiata wnikaa w pole widzenia. (ar naprzd,
wci w d, to zaciskajc opuchnite powieki z caej siy, to je raptownie otwierajc. 1!arniaa !o
&lepota $ widzia nik mleczn &wiato&). 1bejrzawszy si uroi sobie, e jakby we &nie dostrze!a
twarz @skadory. a raczej senn zjaw $ wytrzeszczone oczy i usta rozdziawione w widmowym kr!u
twarzy. (od je!o spojrzeniem dziewczynie wrcia &wiadomo&). @skadora stana, apic Julie!o dla
rwnowa!i, na nich za& wpadli 8silk i 5koraw.
$ Awiato przed nami $ powiedzia Juli.
$ Awiato7 nowu widz... $ 8silk chwyci Julie!o za ramiona. $ (rzeprowadzie& nas. ty
sukinsynu. Jeste&my uratowani, jeste&my wolni7
a&mia si na cae !ardo i popdzi naprzd, rozpostarszy rce, jak !dyby chcia u&ciska)
3rdo &wiata. 1!arnici rado&ci wszyscy po&pieszyli za nim, potykajc si na nierwnej
pochyo&ci w unie, ktra je&li kiedykolwiek &wiecia, to jedynie nad jakim& bezimiennym
pnocnym oceanem, !dzie spawiaj si i bij o siebie !ry lodowe. >alej !runt by paski, strop
umkn do !ry. >ro! za!rodziy im kaue wody. (rzelecieli je z chlupotem. lecz po dru!iej
stronie dro!a nw wioda pod !r, zmuszajc ich do zwolnienia kroku na stromym podej&ciu, a
&wiato wcale nic poja&niao i tylko o!uszajcy oskot dochodzi teraz ze wszystkich stron. 0a!le
dro!a si sko+czya i w osupieniu stanli na skraju szczeliny. 1taczaa ich jasno&) i huk.
$ 0a oczy "khy7 $ jkn 5koraw i wbi zby we wasn pi&). 5zczelina wioda w !b,
niczym przeyk do brzucha ziemi. %yej widzieli sam !ardziel. (rzez jej krawd3 przelewaa si
rzeka i spadaa do szczeliny. 4u pod pro!iem, na ktrym przystanli, wodny ywio po raz
pierwszy uderza w ska z wielk si. 5td wa&nie szed oskot wypeniajcy ich uszy. (o czym
wodo!rzmot !in im z oczu w otchani. 0awet tam, !dzie si nie pienia, woda bya biaa,
poprzetykana yw zieleni i bkitem. .hocia bi od wody niky blask, ktry sprawi im tyle
rado&ci, to nie mniej zdaway si ja&nie) skay w !bi. spowite w !ste wiry bieli, czerwieni i
ci.
0a du!o, zanim przestali !api) si na ten widok i na swoje wasne biae zjawy, przemoczy
ich wodny py.
$ 4o nie jest wyj&cie $ powiedziaa @skadora. $ 4o &lepy zauek. Ktrdy teraz. Juli;
5pokojnie wskaza na dru!i koniec skalnej pki.
$ (rzejdziemy po tamtym mo&cie $ rzek.
8waajc na kady krok poszli w stron mostu. >ro!a bya &liska od powrozowatych,
zielonkawych al!. :ost wydawa si posiwiay ze staro&ci. budowano !o z kamiennych ciosw
wyrbanych z pobliskiej skay. %znosi si ukiem i zaraz urywa. obaczyli, e konstrukcja runa
i pozosta z niej ledwie kikut. % mlecznym &wietle mo!li dojrze) bli3niaczy kikut majaczcy po
dru!iej stronie przepa&ci. Alad po dawnym przej&ciu. (rzez jaki& czas jak urzeczeni mierzyli
wzrokiem rozpadlin, nie patrzc na siebie. (ierwsza otrzsna si @skadora. 5chylia si,
odstawia sakw i wyci!na z niej uk. (rzywizaa do strzay jedn z owych nici, jakich uywaa
wwczas, !dy Juli o!lda jej zwyciski wystp dawno, dawno temu. 'ez sowa zaja pozycj na
skraju przepa&ci, wysunit stop pewnie wsparszy na samej krawdzi i podniosa uk. >ru! rk
jednocze&nie odci!na do biodra i mierzc ktem oka. niemal od niechcenia, zwolnia ciciw.
'rzechwa jak !dyby przewiercaa po&wiat i wodne tumany. 1si!na puap nad sterczcym
nawisem, odbia si od skalnej &ciany ponad wodospadem i wyczerpawszy sw moc spada z
klekotem do stp @skadory. 8silk klepn j w rami.
$ (ikny strza. " co dalej;
% odpowiedzi przywizaa mocny sznur do ko+ca nici, a potem podniosa strza i zacza
&ci!a) ni). 0iebawem pocztek sznura prze&lizn si po wystpie i powrciwszy z powrotem na
d spocz w jej doni. %wczas wyja lin, na ktrej zawizaa ptl, przeci!na j rwnie
przez wystp, przewloka dru!i koniec liny przez ptl i cao&) mocno zaci!na.
$ .hcesz i&) pierwszy; $ spytaa Julie!o. oddajc mu koniec liny. $ 5koro jeste&
przywdc...;
ajrza w studnie jej oczu, zdumiony sprytem i oszczdno&ci sw dziewczyny. a jednym
zachodem daa do zrozumienia 8silkowi, e Juli przewodzi, a Juliemu, e ma to udowodni)
czynem. 0ie znalazszy sabe!o punktu w jej propozycji &cisn w !ar&ci lin i przymierzy si do
skoku. %y!ldao to !ro3nie, ale byo niezbyt, jak ocenia, niebezpieczne. :! przelecie) nad
przepa&ci, a potem wle3) na poziom pk, przez ktr przelewaa si rzeka. te!o. co widzieli,
miejsca na wspinaczk wystarczao akurat, eby unikn) porwania przez wod. >alsze
ewentualno&ci rozpatrzy dopiero na !rze po dru!iej stronie. 0ie ma mowy, eby stchrzy na
oczach dwch wi3niw $ no i @skadory. .hyba nazbyt po&piesznie ,run nad otchani, my&lami
bdc jeszcze przy dziewczynie. >o&) niezdarnie ldowa na lew no!, stopa obsuna mu si w
zielonkawym szlamie, wyrn barkiem o ska, odbi si, wlecia w tuman wodnej m!y i wypu&ci
z rk lin. % nastpnej chwili spada w przepa&). 0ad huk wodospadu wzbi si ich wsplny krzyk
$ pierwszy raz zrobili co& naprawd jedno!o&nie.
Juli zlecia na ska i przywar do niej kadym wknem swej istoty. (odci!n kolana,
zapar si palcami stp i mocno wczepi w kamie+. .zu bl we wszystkich ko&ciach, mimo e
spad moe ze dwa metry w d, na sterczcy z urwiska !az. 1parcia mia nie wicej ni dla stp,
ale to wystarczao. 'ojc si cho)by poruszy), przycupn zdyszany w tej niewy!odnej pozycji, z
brod niemale na tym samym poziomie, co buty. >ziwnie niebieski kamie+ zal&ni mu przed
wylkymi oczyma. a!api si na kamie+ w kadej chwili oczekujc &mierci. Jako& nie m!
skupi) na nim spojrzenia. 1dnis wraenie, e ze swojej skalnej !rzdy m!by si!n) po nie!o
rk. 0a!le zmysy objawiy Juliemu wa&ciw perspektyw $ patrzy nie na pobliski kamie+, lecz
na skrawek bkitu hen w dole. (orazi !o zawrt !owy, sparaliowa. 0awyky do rwnin, nie by
odporny na te!o rodzaju przeycie. amkn oczy i przyl!n do skay. >opiero dolatujce z oddali
krzyki 8silka sprawiy, e ponownie je otworzy. >aleko w dole lea dru!i &wiat, a szczelina, w
ktrej zawis Juli, za!ldaa tam niby luneta. (rzez nie wiksze od wasnej doni okienko Juli
zapu&ci spojrzenie do olbrzymiej !roty. % jaki& sposb bya roz&wietlona. 4o, co bra za niebieski
kamie+, byo jeziorem, chyba nawet morzem, jako e odsania si przed nim zaledwie okruch
cao&ci, ktrej rozmiarw Juli nie potra,i sobie wyobrazi). % paru ziarnkach piasku nad brze!iem
jeziora dopatrzy si teraz budowli nieznane!o mu przeinaczenia. %isia w stanie katalepsji,
bezradnie spo!ldajc w d.
(oczu czyje& dotknicie. 0ie m! ruszy) cho)by palcem. Kto& co& mwi, kto& !o chwyta
za ramiona. 'ezwiednie poma!a swojemu wybawcy, siadajc i opierajc si plecami o ska i
zarzucajc mu rce na kark. (okiereszowana twarz, rozbity nos, rozcity policzek i jedno podbite
na czarno i zielono oko przesoniy Juliemu pole widzenia.
$ 4rzymaj si mocno, czecze. Jedziemy na !r.
Jakim& cudem nie pu&ci si wtedy 8silka, ktry mozolnie pokona skaln &cian i
wytaszczy ich obu na pr! wodospadu. 4am 8silk le! jak du!i, dyszc i stkajc. Juli spojrza w
d na zadarte twarze @skadory i 5korawa, ledwo widocznych po dru!iej stronie szczeliny. 5pojrza
jeszcze niej, w !b przepa&ci- ale wizja dru!ie!o &wiata znikna za tumanem wodnej m!y.
>y!otay mu rce i no!i, jednak zapanowa nad nimi i dopom! pozostaym doczy) do siebie i
8silka. ul! wszyscy u&ciskali si w milczeniu. % milczeniu odnale3li dro! midzy skalnymi
blokami na skraju rwce!o nurtu. % milczeniu ruszyli dalej. @ Juli milcza o wizji dru!ie!o &wiata,
jaka mi!na mu przelotnie. <az jeszcze wspomnia stare!o ojca 5i,ansa- czyby to bya ukryta
,orteca poborcw, na chwil objawiona mu w&rd skalnych ostpw; .okolwiek zobaczy, zatai to
w sobie i milcza.
6abirynt wntrza !ry zdawa si nie mie) kresu. .zwrka wdrowcw maszerowaa bez
&wiata, w ci!ej trwodze przed szczelinami. morzeni snem wyszukiwali jaki& kt i spali, ciasno
przytuleni do siebie, spra!nieni ciepa i towarzystwa, nawet nie wiedzc czy to noc.
<az, po wielo!odzinnej wspinaczce naturalnym, usianym !azami oyskiem dawno
wyschnite!o potoku, odkryli na wysoko&ci ramienia wnk, do ktrej wle3li wszyscy czworo,
kryjc si przed mro3nym podmuchem, ktry sma!a im twarze przez du!i czas. Juli zasn
natychmiast. 1budzia !o @skadora potrzsajc za rami. 8silk ze 5korawem siedzieli, poszeptujc
boja3liwie.
$ 5yszysz; $ zapytaa.
$ 5yszysz; $ zapytali obaj mczy3ni.
0asuchiwa poszeptw wiatru w tunelu, odle!e!o ciurkania wody. %tem zowi uchem
od!os, ktry ich zaniepokoi, nieustanny szmer, jakby co& ocierao si w pdzie o &ciany.
$ %ij %utry7 $ szepna @skadora.
.hwyci j mocno.
$ 4o tylko bajdy bajarzy $ rzek.
"le poczu zimny pot na ciele i &cisn rkoje&) noa.
$ 0ic nam nie !rozi w tej dziurze $ powiedzia 5koraw. $ Je&li bdziemy cicho.
:o!li si jedynie modli), eby mia racj. 0iewtpliwie co& nadci!ao. (rzycupnli bez
ruchu, zerkajc niespokojnie do tunelu. 5koraw i 8silk byli uzbrojeni w paki skradzione dozorcom
z Kolonii Karnej, @skadora miaa swj uk. 5zmer narasta. "kustyka zwodzia, odnosili jednak
wraenie, e d3wik idzie z wiatrem. >o szmeru doczy teraz chrobot i oskot, jakby
bezceremonialnie spychanych na bok !azw. %iatr zamar- pewnie tunel zosta zatkany. (oczuli
smrd. 1stry ,etor !nijcej ryby, !noju, z!liwiae!o sera. 4unel wypenia zielonkawa m!a.
%edu! podania wij %utry by bez!o&ny, a tu oto nadci!ao co& z hukiem, nie wiadomo co.
'ardziej pod wpywem strachu ni odwa!i Juli wyjrza z kryjwki. %ij pdzi prosto na nich. a
sunc przodem jak chmura zielon un ledwo majaczyy je!o ksztaty. .zworo &lepi $ para za
par, olbrzymie wsy i ky. (rzeraony Juli co,n !ow, z trudem apic oddech. %ij zblia si
nieuba!anie. (o chwili ujrzeli je!o pysk z pro,ilu. <ozjarzone szale+stwem &lepia. 5ztywne wsy
musny ich po ,utrach. (o czym pole widzenia przesoniy im okryte usk ebra, przepywajc jak
,ale w sinej po&wiacie, osypujc ich pyem, dawic plu!astwem i smrodem. .ae mile te!o
przepyny, zanim wszystko mino. (rzytuleni do siebie, wysunli razem !owy z ukrycia patrzc,
dokd pody. *dzie& na pocztku usiane!o !azami tunelu przechodzili przez rozle! jaskini.
4am si teraz kotowao, ,alowaa nie wy!asa, zielona una. %ij wyczu ich. akrca i wraca. (o
nich. (ojwszy, co si dzieje, @skadora stumia okrzyk.
$ Kamienie, szybko7 $ powiedzia Juli.
:o!li ciska) lecymi wok odamkami skay. 5i!n w !b wnki, pod uko&n tyln
&cian. 0ieoczekiwanie natra,i doni na co& wochate!o. %zdry!n si. akrci swym
czertowym kkiem. @skra bysna i z!asa, yjc tylko tak du!o, eby zobaczy, e dotrzymuj im
towarzystwa butwiejce szcztki czowieka, z ktre!o pozostay jedynie ko&ci i ,utrzane okrycie. @
jeszcze jaka& bro+. 5krzesa dru! iskr.
$ 4o zdechy ,utrzak7 $ zawoa 8silk, uywajc okre&lenia ,a!ora w wiziennej !warze.
8silk mia racj. >u!a czaszka, pozbawiona ju ciaa, i ro!i nie pozostawiay wtpliwo&ci.
(rzy zwokach leao drzewce zaopatrzone w !rot o sercowatym li&ciu. "kha przybywa z odsiecz
tym, ktrym za!raa %utra. 8silk i Juli jednocze&nie wyci!nli rce i zapali drzemce broni.
$ ostaw7 :iaem ju takie rzeczy w rku $ powiedzia Juli wyrywajc 8silkowi wczni.
0a!le stano mu przed oczami dawne ycie, wspomnia pustkowia i jak stawia czoo
szarujcemu jajakowi.
(owraca wij %utry. (owracao chrobotanie. 5ino$zielonkawe &wiato. Juli z 8silkiem
odwayli si wyjrze) na sekund z wnki. %ij tkwi jednak w miejscu. %idzieli plam je!o pyska.
%ykonawszy nawrt stan do nich przodem, ale nie ruszy.
.zeka.
aryzykowali spojrzenie w przeciwn stron. >ru!i wij szed na nich z te!o same!o
kierunku, skd przyby pierwszy. >wa wije... <aptem w wyobra3ni Julie!o cay labirynt jaski+
zaroi si wijami. %ystraszeni przyl!nli do siebie $ una stawaa si coraz ja&niejsza, a chrobot
coraz bliszy. 1!romne stwory byy jednak zajte wycznie sob. a ,al ,etoru przewali si eb
wij, czworo o!nistych &lepi wlepiajc przed siebie.
e wszystkich si &ciskajc oburcz uchwyt Juli wysun zza skay !rot swej dopiero co
zdobytej wczni, zaparszy jej tylec o boczn &cian wnki. *rot wszed w rozbujane, szarujce
naprzd cielsko. du!iej rany buchna !sta, mazista posoka, na caej du!o&ci boku spywajc
do ziemi. 5twr zwalnia, jeszcze nim je!o wsaty o!on min pk, na ktrej zale!a czwrka
ludzi.
.zy dwa wije zamierzay walczy), czy kopulowa), na zawsze miao pozosta) za!adk.
>ru!i wij nie doszed do celu. Je!o chd usta. 1dpowiadajc na m!liste sy!nay blu cielsko
za,alowao, bijc o!onem. (o czym wij znieruchomia. (owoli wy!asa je!o una. 8cicho
wszystko, prcz poszumu wiatru.
0ie &mieli odej&). 6edwie mieli odwa! si poruszy). (ierwszy wij wci czeka !dzie& w
ciemno&ci, zdradzajc sw obecno&) nik zielonkaw po&wiat, niedostrze!aln prawie spoza
&cierwa pobratymca. (rzyznali p3niej, e to by naj!orszy moment w tej przy!odzie. Kade z nich
zakadao po cichu, e martwy wij by partnerem pierwsze!o wij, ktry wiedzia, !dzie oni s, i
tylko czeka na pierwszy krok ludzi, aby run) jak burza i dokona) pomsty.
%reszcie pierwszy wij ruszy. 8syszeli chrobot je!o wsw o ska. 5un ostronie, jak
!dyby spodziewa si puapki, a wreszcie je!o eb zawis nad trupem. (o chwili zacz si posila).
.zwrka ludzi nie wytrzymaa duej na miejscu. 1d!osy budziy zbyt straszne skojarzenia.
(rzeskoczywszy rozlewisko posoki wpadli z powrotem do tunelu i wzili no!i za pas $ byle datej w
mrok.
(odjli swoj wdrwk przez wntrze !ry. 6ecz od tej pory zatrzymywali si czsto,
nasuchujc !osw ciemno&ci. " kiedy sami musieli si odezwa), mwili drcym szeptem. .o
jaki& czas natra,iali na wod zdatn do picia. "le zapasy ywno&ci wyczerpali. @skadora ustrzelia
kilka nietoperzy, jednak nie przeszy im przez !ardo. (rzemierzali kamienny labirynt, coraz
bardziej opadajc z si. .zas mija, wy!odne ycie w (annowalu poszo w niepami)# jedyne, co z
ycia zostao, to bezkresna wdrwka przez ciemno&). aczli napotyka) ko&ci zwierzt. <az przy
czertowej iskrze odkryli w niszy dwa ludzkie szkielety, obejmujce si ramionami- czas odar ten
!est z wszelkiej kryjcej si w nim nie!dy& czuo&ci $ teraz jedynie ko&) drapaa o ko&) i dwie
czaszki szczerzyy do siebie zby w upiornym u&miechu.
(3niej w kcie, z ktre!o wiao chodem, posyszeli, wykryli i zabili par rudowosych
zwierzt. % pobliu popiskiwao mode, wysuwajc ku nim kr!y nosek. <ozerwali mode na
kawaki, zjedli miso, pki byo jeszcze ciepe, a potem, w napadzie jakiej& !orczki rozbudzone!o
!odu, poarli rwnie oboje rodzicw.
0a &cianach pojawiy si ,os,oryzujce porosty. % ich &wietle dostrze!li &lady ludzkiej
bytno&ci. <esztki domostwa i cze!o&, co mo!o by) odzi $ wszystko poro&nite !rzybem.
Kominem w stropie ssiedniej jaskini wprosio si niewielkie stadko rajw. niezawodne!o uku
@skadora strcia sze&) ptakw, ktre z dodatkiem !rzybw i szczypt soli u!otowali w kocioku na
o!nisku. 1wej nocy, !dy posnli w !romadce, nawiedziy ich nieprzyjemnie ywe widziada, ktre
przypisywali !rzybom.
0azajutrz, zaledwie po dwch !odzinach marszu, wkroczyli do niskiej, szerokiej !roty
przesyconej zielonym &wiatem. % jednym kcie !roty dymio o!nisko. % prymitywnym kojcu
trzy kozy yskay w pmroku biakami oczu. 0ie opodal na stosie skr siedziay trzy kobiety#
wiekowa starucha i dwie dziewczyny. :dki ucieky z piskiem na widok Julie!o, 8silka, @skadory
i 5korawa. (orzuciwszy !rono przyjaci 5koraw wskoczy do kz. %ykorzystujc stare, lece
pod rk naczynie jako skopek, wydoi do me!o kozy, za nic sobie majc nieartykuowane wrzaski
staruchy. 0iewiele wycisn mleka ze zwierzt. 4ym, co byo, podzielili si i nie czekajc na
powrt obcych mczyzn ruszyli w dalsz dro!, na odchodne rzuciwszy za siebie naczynie.
apu&cili si w skrcajcy ostro korytarz, prze!rodzony zaraz za zakrtem. >alej by wylot jaskini,
a jeszcze dalej otwarta przestrze+ $ stok !rski i dolina, i jasne &wiato krlestwa %utry, bo!a
niebios.
<ami w rami $ !dy odczuwali ju wizi wsplnoty i przy $ ja3ni $ stanli zapatrzeni w
pikny krajobraz. Kiedy popatrzyli po sobie, we wasnych twarzach zobaczyli rado&) i nadziej, i
nie mo!li powstrzyma) si od krzykw i &miechu. 5kakali i &ciskali si nawzajem. " kiedy ju ich
oczy dostatecznie przywyky do jasno&ci, osoniwszy czoa spojrzeli w !r, tam !dzie 'ataliksa
toczya si w cieniutkiej warstwie chmur, jak blado$pomara+czowe koo.
(ora roku musiaa by) bliska wiosenne!o zrwnania dnia z noc, a pora dnia bliska
poudnia $ z dwch powodw# 'ataliksa szybowaa prosto nad ich !owami, /reyr niej od niej
dopiero wschodzi. Kilkakro) ja&niejszy /reyr zalewa &wiatem o&nieone wz!rza. 'ledsza
'ataliksa zawsze bya szybsz straniczk i niebawem miaa zachodzi), kiedy /reyr bdzie stawa
w zenicie.
Jake pikny by widok pary stranikw7 .ykliczny ukad ich ta+ca na niebie stan Juliemu
w pamici jak ywy, otwierajc mu serce i nozdrza. %sparty na misternej wczni, ktr zabi wij,
caym ciaem chon &wiato&) dnia. 8silk jednak powstrzyma doni 5korawa i marudzi u
wylotu jaskini, niepewnie wy!ldajc na &wiat.
$ .zy nie lepiej byoby zosta) w tych jaskiniach; Jak mamy y) tam na zewntrz; $ zawoa
do Julie!o.
0ie odrywajc wzroku od horyzontu Juli wyczu, e @skadora stana w poowie dro!i
pomidzy nim a dwjk maruderw. 0ie o!ldajc si, odpowiedzia 8silkowi#
$ (amitasz bajarzy z 9akku i historyjk o robakach z orzechw dekarzy; <obaki uwaay
z!niy orzech za cay swj &wiat, tote po rozupaniu skorupy umieray z osupienia. amierzasz
zosta) robakiem, 8silk;
0a to 8silk nie znalaz odpowiedzi. nalaza j @skadora. (odesza z tyu i wzia Julie!o
pod rk. 8&miechn si i rado&) rozpieraa mu piersi, ale !odnym wzrokiem wci przebywa w
dali. %idzia, e przebyte przez nich !ry stanowi oson od pnocy. Karowate, nie wysze od
czowieka drzewa rosy w odstpach, i pionowo, co oznaczao, e lodowaty wiatr zachodni nie
dociera tutaj z 'arier. Juli zachowa dawne swoje umiejtno&ci, nabyte od "lechawa. 4utejsze
wz!rza z pewno&ci ob,ituj w zwierzyn i bd mo!li y) zdrowo pod niebem, jak przykazuj
bo!owie. >usza w nim rosa, wypeniajc !o, a musia rozoy) szeroko ramiona.
$ amieszkamy w tym bezpiecznym zaktku $ rzek Juli. $ (ozostaniemy we czworo razem
na dobre i na ze.
o&nieone!o jaru na stoku wz!rza bia smuka dymu, wsikajc w wieczorne niebo.
$ 4am yj ludzie7 musimy ich, eby nas przyjli. 4am bdzie nasz dom. 'dziemy nimi
rzdzi) i nauczymy ich naszych obyczajw. 1dtd yjemy wedle naszych wasnych praw, nie praw
innych ludzi.
(rostujc si w ramionach ruszy w d pochyo&ci, przez ubo!i za!ajnik- za mm pierwsza
podya @skadora dumnym krokiem, a za @skador pozostali.
0iektre zamierzenia Julie!o zi&ciy si. inne nie. (o licznych prbach si zostali przyjci
do male+kiej osady, pod opieku+czym skrzydem !ry. :ieszka+cy yli na ao&nie prymitywnym
poziomie- przewyszajcy ich wiedz i odwa! Juli i je!o przyjaciele potra,ili narzuci) tej
spoeczno&ci swoj wol, swoje rzdy i swoje prawa.
%szelako nie zasymilowali si ni!dy do ko+ca, bowiem twarze mieli odmienne i olonet ich
mia akcent odmienny ni w miejscowym dialekcie. 0iebawem spostrze!li, e zasobna osada yje
w nieustannej trwodze przed napa&ciami ze strony wikszej, niezbyt odle!ej osady znad brze!w
zamarznite!o jeziora. % rzeczy samej przeyli niejedn tak napa&) w kolejnych latach, ponoszc
wielkie straty w dobytku i ludziach.
%szelako ycie, a zwaszcza ycie w&rd obcych, nauczyo Julie!o i 8silka przebie!o&ci, i
pod ich kierunkiem wzniesiono sro!ie umocnienia przeciwko napastnikom z >orzin, jak zwano
wiksz osad. " wszystkie mode kobiety pod kierunkiem @skadory sporzdziy uki i wprawiay
si w strzelaniu. 1panoway t sztuk po mistrzowsku. (odczas najblisze!o oblenia wielu
napastnikw pado z piersi przeszyt strzaami i by to ostatni najazd ze strony poudniowych
ssiadw.
%szelako doskwiera osadzie surowy klimat i lawiny schodzce z !r. @ zamiecie bez
ko+ca. 4ylko w przedsionkach jaski+ mona byo hodowa) troch zmarniaych ro&lin i nieliczne
wyndzniae zwierzta na mleko i miso, tote szere!i ludzi nie wzrastay i zawsze nka ich !d
oraz choroby, ktre potra,ili przypisywa) jedynie zo&liwo&ci bo!w Do "khce zakaza Juli
wspomina)E.
%szelako Juli poj pikn @skador za on i kocha j, co dzie+ znajdujc pociech w
widoku jej szerokiej, &miaej twarzy. 8rodzi im si syn, ktre!o na cze&) stare!o kapana
zaprzyja3nione!o z Julim w (annowalu nazwali 5i i ktry szcz&liwie wyrs na dzikusa,
uniknwszy zasadzek i niebezpiecze+stw pierwszych lat ycia. 8silk i 5koraw rwnie si poenili,
8silk z drobn, &niad kobiet imieniem @silka, dziwnie podobnym do je!o wasne!o imienia-
@silka mimo niewielkie!o wzrostu rcza bya jak jele+, rozumna i a!odna. 5koraw wzi sobie
dziewczyn imieniem /itty, kapry&n pann, ktra &piewaa &licznie, uczynia pieko z je!o ycia i
wydaa na &wiat dziewczynk, ktra zmara po roku.
%szelako Juli i 8silk ni!dy nie yli w z!odzie. :imo e wsplnie stawiali czoo wsplnym
za!roeniom, przy innych okazjach 8silk czyni wstrty Juliemu i miesza mu szyki, i oszukiwa !o
na prawo i lewo. Jak powiedzia stary kapan $ niektrzy ludzie ni!dy nie wybaczaj.
%szelako zdziesitkowani epidemi dorzi+czycy wybaczyli, przysyajc poselstwo.
asyszawszy o sawie Julie!o prosili, eby zaj miejsce ich zmare!o przywdcy. .o te Juli
uczyni i majc powyej uszu podchodw 8silka zamieszka wraz z @skador i dzieckiem nad
zamarznitym jeziorem, !dzie zwierzyny byo w brd i !dzie rzdzi i wymierza sprawiedliwo&).
%szelako i tu, w >orzin, prawie nieznana bya sztuka, ktra a!odzi monotoni twarde!o
ycia. %prawdzie ludzie ta+czyli w dni &witeczne, ale prcz kastanietw i dzwonkw nie mieli
adnych instrumentw muzycznych. @ nie znali tam adnej reli!ii, poza nieustannym strachem
przed zymi duchami i stoick pokor wobec wro!ie!o zimna, chorb i &mierci. 4ote Juli zosta w
ko+cu prawdziwym kapanem i usiowa rozbudzi) w ludziach ycie duchowe. %ikszo&)
odrzucaa je!o nauki, bo chocia !o przyjli, by obcy, a oni byli zbyt z!orzkniali, eby uczy) si
nowych rzeczy. "le nauczy ich kocha) niebo ze wszystkimi nieba kaprysami.
%szelako wielka bya moc ycia w nim i w @skadorze, i w 5i, i ni!dy nie po!rzeba nadziei,
e nadejd lepsze dni. achowa objawion mu we wntrzu !r wizj i wiar, e istnieje zapewne
ycie przyjemniejsze, bezpieczniejsze, mniej zalene od przypadkw i ywiow, inne ni ich
wasne.
%szelako z upywem lat i on, i pikna @skador starzeli si i coraz bardziej odczuwali
zimno.
%szelako kochali miejsce nad jeziorem, !dzie yli, i ku pamici inne!o ycia i innych
nadziei nazwali je 1ldorando.
4u ko+czy si historia Julie!o, syna "lechawa i 1nesy. =istoria ich potomkw i te!o, co im
przypado, to duo dusza opowie&). 0ie wiedzieli, e /reyr zblia si ku zimnej planecie# bowiem
prawda kryy niejasne, odrzucone przez Julie!o wersety i po upywie okre&lone!o czasu niebo lodu
sta) si miao niebem o!nia. a pi)dziesit zaledwie heliko+skich lat od urodzin ich syna
prawdziwa wiosna za!o&ci) miaa na surowym &wiecie, jaki znali Juli i pikna @skador.
0owy &wiat sposobi si ju do narodzin.
EMBRDDOCK
@ rzeka 5hay 4al#
%am si zdaje, e yjemy po&rodku wszech&wiata. " ja powiadam, e yjemy po&rodku
podwrza. 8padli&my tak nisko, e niej ju nie mona. 4o wam powiadam. % przeszo&ci, w
zamierzchej przeszo&ci zdarzya si jaka& katastro,a. Katastro,a tak ostateczna, e teraz nikt wam
ju nie powie, ani co to byo, ani jak do niej doszo. %iemy tylko, e potem nastay du!otrwae
ciemno&ci i zimno.
5taracie si y) jak najlepiej. >obrze, bardzo dobrze, yjcie dobrze, kochajcie si, bd3cie
dobrzy. "le nie ud3cie si, e katastro,a nie ma z wami nic wsplne!o. %prawdzie zdarzya si
dawno temu, ale zatruwa kady dzie+ nasze!o ycia. (ostarza nas, niszczy, zera nas, odbiera nam
nasze dzieci. 0ie tylko utrzymuje nas w niewiedzy, ale w niewiedzy nas rozkochuje. Jeste&my
zaraeni niewiedz.
.hc zaproponowa) wypraw po skarb $ krucjat, je&li wolicie. Krucjat, w ktrej kady z
nas moe wzi) udzia. .hc, aby&cie u&wiadomili sobie nasz upadek, i nieustannie poszukiwali
klucza do je!o istoty. :usimy zoy) obraz te!o, co zaszo i zapdzio nas na to zimne podwrze-
wwczas moe poprawimy swoj dol i dopilnujemy, eby katastro,a ponownie nie spada na nas i
na nasze dzieci.
1to skarb, jaki wam o,iarowuj. %iedza. (rawda. 'oicie si jej. z!oda. "le musicie jej
szuka). :usicie j pokocha).
I. !MIER" DZIADKA
0iebo byo czarne i mczy3ni od poudniowej bramy szli z pochodniami. 1kutani w ,utra,
wysoko podnosili no!i, eby przebrn) !boki &nie! na drodze. Je!o &witobliwo&) przybywa7
Je!o &witobliwo&)7
wypiekami na twarzy mody 6aintal "y ukry si w kruchcie zrujnowanej &wityni.
(od!lda pochd, suncy w&rd prastarych wie z kamienia, ktre od wschodniej strony oblepione
byy &nie!iem pozostaym po wcze&niejszej zamieci. 5postrze!, e kolor oywia jedynie
skwierczce czubki pochodni, czubek nosa ojca &wite!o i jzory sze&ciu psw zaprz!nitych do
je!o sa+. % kadym przypadku kolor by czerwony. .ikie jak ow niebiosa, w ktrych schowaa
si straniczka 'ataliksa, spiy wszelkie pozostae barwy.
1jciec 'ondorlon!anon z dalekie!o 'orlien by !ruby, a po!rubiao !o jeszcze bardziej
olbrzymie ,utro z nie znanych w 1ldorando zwierzt. (rzyby sam, powitalny orszak tworzyli
miejscowi owcy znani 6aintalowi "yowi co do jedne!o. .a sw uwa! chopiec skupi na twarzy
kapana, obcy bowiem przybywali tu rzadko- podczas ostatniej wizyty ojca 6aintal "y by
mniejszy, nie tak silny.
4warz mia &witobliwo&) owaln, !sto zryt poziomymi zmarszczkami, pomidzy ktre
pozostae rysy, cznie z oczami, wciskay si jak mo!y. marszczki jak !dyby sprasoway mu usta
w du! i okrutn lini. (owozi saniami, rzucajc podejrzliwe spojrzenia na wszystkie strony. 0ic
w je!o zachowaniu nie &wiadczyo o rado&ci z ponownych odwiedzin 1ldorando. 1bj wzrokiem
ruiny &wityni- ta wizyta bya konieczna, poniewa 1ldorando u&miercio swoich kapanw, jak
wiedzia, wiele pokole+ temu. Je!o markotny wzrok przez chwil spocz na chopcu stojcym
midzy par czworobocznych kolumn.
6aintal "y nie spu&ci oczu. 5pojrzenie kapana wydao mu si okrutne i wyrachowane, ale
przecie nie m! wyma!a) od siebie sympatii dla czowieka, ktry przybywa z ostatni posu!
do je!o umierajce!o dziadka. (oczu odr psie!o zaprz!u i smolny dym pochodni. (rocesja
skrcia w !wn ulic, mijajc &wityni. 6aintal "y by niezdecydowany, czy za ni pj&)..
5tojc na schodach i obejmujc si ramionami obserwowa ludzi z innych wie, mimo zimna
zwabionych przybyciem sa+. % mroku na dru!im ko+cu ulicy, u stp wiey, w ktrej mieszka
6aintal "y z rodzin, procesja stana. 0iewolnicy wybie!li zaj) si psami $ odprowadzi) je do
stajni pod wie $ podczas !dy ojciec &wity zlazszy ociale z sa+ wtoczy si za pr!.
% tej samej chwili od poudniowej bramy zbliy si do &wityni owca. 'y to czarny
brodacz imieniem "oz <oon, ktry o!romnie imponowa chopcu swoj junack postaw. a nim z
ptami wok zro!owaciaych kostek czapa stare+ki niewolnik, ,a!or :yk.
$ 0o i co, 6aintalu, widz, e przyjecha ojciec z 'orlien. 0ie idziesz !o powita);
$ 0ie.
$ " to czemu; (rzecie !o chyba pamitasz;
$ *dyby nie przyjecha, dziadek by nie umiera. "oz <oon klepn chopca po ramieniu.
$ uch z ciebie, nie dasz si &mierci. (ewne!o dnia sam zostaniesz wadc Fmbruddocku.
8y dawnej nazwy 1ldorando, popularnej przed przybyciem ludzi Julie!o, z modszym o
dwa pokolenia obecnym Julim, ktry w tej chwili lea w oczekiwaniu kapa+skie!o namaszczenia.
$ %olabym, eby dziadek y, ni !dybym sam mia by) wadc. "oz <oon pokrci !ow.
$ 0ie mw tak. Kady chciaby rzdzi), !dyby mia szans. Ja bym chcia.
$ 4y byby& dobrym wadc, "ozie <oonie. Kiedy dorosn, bd taki jak ty, i bd wszystko
wiedzia i zabija wszystko.
"oz <oon za&mia si. 6aintal "y pomy&la, jak wspaniale yskaj je!o biae zby w
okolonych brod ustach. >ojrza w nich okrucie+stwo, ale bez wyrachowania, jakie widzia u
kapana. "oz <oon by bohaterem pod wieloma wz!ldami. :ia nie&lubn crk zwan 1yre,
prawie rwie&niczk 6aintala "ya. @ tylko on jeden nosi szub z czarne!o ,utra olbrzymie!o
nied3wiedzia !rskie!o, ktre!o ubi w pojedynk. "oz <oon powiedzia beztrosko#
$ 0o chod3, matka stsknia si ju za tob. %skakuj na :yka, on ci podwiezie.
%ielki biay ,a!or wyci!n ro!owate donie, eby chopak wspi mu si po ramionach na
pochylone barki. :yk by niewolnikiem w Fmbruddocku z dawien dawna- osobniki je!o rasy yy
duej ni ludzie.
$ %siadaj, chopak $ powiedzia !rubym, !ardowym !osem.
6aintal "y zapa si ro!w ancipity. 0a znak niewoli ostre krawdzie obosiecznych ro!w
:yka zostay spiowane na !adko. % trjk pobrnli prastarym traktem zdajc ku oazie ciepa
w&rd zapadajcych ciemno&ci jeszcze jednej z niezliczonych nocy zimowych $ bo zima panowaa
na tym tropikalnym kontynencie od stuleci. %iatr zmiata z !zymsw sypki &nie!, prszc na nich
z !ry.
*dy tylko je!o &witobliwo&) i psy zniknli w wielkiej wiey, !romada !apiw rozpierzcha
si z powrotem do swych pieleszy. :yk zsadzi 6aintala "ya na udeptany &nie!. %esoo
pomachawszy "ozowi <oonowi chopiec wbie! przez podwjne drzwi, osadzone w ,undamentach
budowli.
% mroku powita !o ,etor ryb. (sy karmiono !utami, owionymi pod lodem w 9oralu.
5koczyy na wchodzce!o chopca z w&ciekym ujadaniem, szarpic si na rzemieniach i szczerzc
ostre ky. 4owarzyszcy kapanowi niewolnik z ludzkiej rasy bezskutecznie prbowa uspokoi) je
krzykiem. %sunwszy palce pod pachy 6aintal "y zawarcza im w nosy i ruszy drewnianymi
schodami na !r.
!ry sczyo si &wiato. 0ad stajni wznosio si sze&) piter. 6aintal "y sypia na
pierwszym. :atka i dziadkowie na najwyszym. (ozostae zamieszkiwali rni owcy w subie
dziadka- odwrceni szerokimi barami do przechodzce!o chopca, byli ju zajci pakowaniem
rynsztunku. 0a swoim pitrze 6aintal "y spostrze! zoony tam skromny dobytek ojca
'ondorlon!anona. Kapan roz!o&ci si i mieli spa) koo siebie. 0iechybnie bdzie chrapa- doro&li
zazwyczaj chrapi. (rzystan nad derk kapana, podziwiajc osobliw tkanin, po czym ruszy na
szczyt wiey, !dzie spoczywa dziadek.
!ow wytknit przez waz zatrzyma si i zajrza do izby, o!ldajc wszystko z poziomu
podo!i. 4ak naprawd bya to izba je!o babki, komnata 6oiy 'ry jeszcze z jej dziewczcych lat, z
czasw panowania jej ojca, %alia Fin >ena, ktry by wodzem plemienia >en, lordem
Fmbruddocku. 4eraz wypenia komnat cie+ 6oily 'ry. 5taa odwrcona plecami do o!nia
rozpalone!o w elaznym piecyku tu przy wazie, przez ktry za!lda jej wnuk. .ie+ majaczy
!ro3nie na &cianach i niskich belkach stropu.
e strojnej, bo!ato ha,towanej sukni, ktr babka stale nosia, pozosta na &cianach tylko
niewyra3ny ksztat z rkawami przemienionymi w skrzyda. 6oila 'ry i jej cie+ jakby przytoczyli
pozostae trzy osoby w komnacie. % kcie na ou spoczywa :ay Juli przykryty skrami, spod
ktrych wystawaa tylko je!o broda. :ia dwadzie&cia dziewi) lat i ko+czy ycie. 5tarzec
mamrota. 6oilanun, matka 6aintala "ya, siedziaa przy nim ujwszy si za okcie, z bole&ci na
bladej twarzy. Jeszcze nie zauwaya syna. 0ajbliej 6aintala "ya siedzia przybysz z 'orlien,
ojciec 'ondorlon!anon, ktry modli si !o&no z zamknitymi oczyma. 4o przede wszystkim je!o
mody powstrzymay 6aintala "ya. .hopak bardzo lubi przebywa) w tej izbie, penej sekretw
babki.
6oia 'ry znaa dziwy nad dziwami i do pewne!o stopnia zastpia 6aintalowi "yowi ojca,
ktry z!in polujc na koatka. Koatki stanowiy 3rdo sodkawo$mdlcej woni w izbie.
0iedawno ubito jedne!o z potworw i po kawaku zniesiono do domu. 1damki pyt pancerza
wyrbanych z je!o !rzbietu suyy do podsycania o!nia i poskromienia zimna. 0iby$drewno palio
si tym syczcym pomieniem. 6aintal "y zerkn na zachodni &cian. 4am byo porcelanowe
okno babki. 0ike &wiato z dworu sczyo si przez szyb zowro! pomara+czow un, bez szans
w rywalizacji z blaskiem o!nia.
$ >ziwnie tu wszystko wy!lda $ powiedzia w ko+cu.
%szed stopie+ wyej i piecyk zamru!a do nie!o o!nistymi &lepiami otworw. %ielebny
ojciec niespiesznie doko+czy swoje mody do %utry i otworzy oczy. 8sidlone w !stych,
poziomych zmarszczkach twarzy nie byy zdolne otworzy) si szeroko, lecz kapan utkwi je
a!odnie w chopcu i bez powitalne!o wstpu rzek#
$ 6epiej chod3 tutaj, mj zuchu. (rzywiozem ci co& z 'orlien.
$ " co;
Kapan trzyma rce schowane za plecami.
$ .hod3, to zobaczysz.
$ 5ztylet;
$ .hod3, to zobaczysz.
Kapan nawet nie dr!n.
6oila 'ry szlochaa, konajcy pojkiwa, o!ie+ trzaska. 6aintal "y niepewnie zbliy si do
wielebne!o ojca. 0ie pojmowa, jak ludzie mo! y) !dzie indziej ni w 1ldorando# tutaj by
&rodek wszech&wiata $ poza nim tylko pustkowia, lodowe, bezkresne pustkowia, ktre od czasu do
czasu wypluway hordy ,a!orw.
1jciec 'ondorlon!anon pooy mu na doni ,i!urk pieska. 0iewiele wiksz od doni.
.hopiec pozna, e wyrze3biono j z ro!u kaidawa, z bo!actwem zachwycajcych szcze!w. 0a
psim !rzbiecie jeya si sier&), a male+kie apy miay poduszeczki. 1bracajc zabawk 6aintal "y
odkry po chwili, e o!on jest ruchomy. Kiedy poruszao si nim w !r i w d, pies kapa
szczk. 4akiej zabawki jeszcze tutaj nie widziano. (odekscytowany 6aintal "y pu&ci si bie!iem
wokoo izby, poszczekujc, dopki matka nie uciszya !o, chwyciwszy krzykacza w ramiona.
$ (ewne!o dnia chopak bdzie lordem 1ldorando $ powiedziaa 6oilanun do wielebne!o
ojca, jakby na usprawiedliwienie syna. $ Jest dziedzicem.
$ 6epiej, eby ukocha wiedz i uczy si, aby wiedzie) coraz wicej $ powiedziaa 6oila
'ry, niemal na stronie. $ :j Juli przedkada wiedz nad wadz. $ 0a nowo rozpakaa si, kryjc
twarz w doniach.
1jciec 'ondorlon!anon, mruc odrobin bardziej oczy, zapyta 6aintala "ya o wiek.
$ 5ze&) lat i )wier).
4ylko obcy musieli zadawa) takie pytania.
$ 0o, no, jeste& ju prawie mczyzn. % przyszym roku zostaniesz owc, wic lepiej
zdecyduj si szybko. .ze!o pra!niesz bardziej, wadzy czy wiedzy;
.hopak utkwi wzrok w pododze.
$ Jedne!o i dru!ie!o, panie... albo te!o, co atwiej przychodzi. Kapan roze&mia si i
odprawiwszy mokosa !estem, poczapa do powierzonej mu duszy. %kupi si, a teraz $ do roboty.
>o&wiadczenie wyczulio mu ucho na kroki &mierci, owi nowy ton w rytmie oddechu :ae!o
Julie!o. 5tarzec lada chwila mia wyruszy) z te!o &wiata w niebezpieczn dro! przez oktaw
&rdziemn do obsydianowej krainy mamikw. pomoc kobiet 'ondorlon!anon uoy wodza na
boku, !ow na zachd.
adowolony, e pozostawiono !o samemu sobie, chopiec turla si po pododze, walczc z
ro!owym psem, odszczekujc mu cichutko w kapic w&ciekle paszczk. Je!o dziadek odszed
akurat w chwili, !dy trwaa chyba najzajadlejsza walka psw w dziejach &wiata.
0azajutrz 6aintal "y mia wielk ochot towarzyszy) kapanowi z 'orlien, na wypadek
!dyby mia on wicej zabawek ukrytych pod habitem. Kapan by jednak zajty odwiedzaniem
chorych, a zreszt 6oilanun nie pozwolia synowi oddali) si od siebie na krok. %rodzon mu
buntowniczo&) ducha poskramiay sprzeczki, jakie wybuchay midzy matk a babk. >ziwi si
im, a dziwi tym bardziej, e za ycia dziadka obie kobiety darzyy si mio&ci. woki Julie!o,
noszce!o imi po mczy3nie, ktry wyszed z wntrza !r razem z @skador, zabrano sztywne
niczym przemarznita skra zwierzca, jak !dyby ostatnim aktem woli starzec od!rodzi si murem
od czuo&ci swoich kobiet. 1dchodzc zostawi po sobie mroczny kt, w ktrym przysiada na
pitach 6oila 'ry, odwracajc si jedynie po to, eby warkn) na crk.
(lemi odznaczao si t! budowa ciaa, z !rub warstw podskrnej tkanki tuszczowej.
6oila 'ry zachowaa sw on!i& synn ,i!ur, chocia wosy jej posiwiay, a !owa nikna teraz w
ramionach pochylonych nad wysty!ym oem mczyzny, ktre!o przez poow ycia kochaa
namitn mio&ci od pierwsze!o wejrzenia, od chwili, !dy stan przed ni $ naje3d3ca, broczcy
krwi.
6oilanun bya z mniej szlachetnej !liny. 5iy ywotne, moce mio&ci, szeroka twarz z
natarczywymi oczami jak czarne a!le, to wszystko omino 6oilanun, przechodzc bezpo&rednio z
babki na mode!o 6aintala "ya. (rzedwcze&nie owdowiaa, mizerna, bladolica 6oilanun sza odtd
przez ycie bez przekonania i chyba take bez przekonania usiowaa posi&) wspania wiedz
matki. 4eraz patrzya z rozdranieniem, jak 6oila 'ry pacze w kcie niemal bez przerwy.
$ :atko, przesta+... twoje buczenie dziaa mi na nerwy.
$ 4y& bya za saba, eby !odnie opaka) swoje!o ma. Ja bd paka)... bd paka), a si
na &mier) zapacz krwawymi zami.
$ >uo ci z te!o przyjdzie. $ (odsuna jej chleb, ktry matka odtrcia z po!ard. $ 5hay 4al
!o pieka.
$ 0ie bd jada.
$ Ja zjem, mamo $ powiedzia 6aintal "y.
8syszeli woanie "oza <oona, ktry przystan pod wie, trzymajc za rk swoj
nie&lubn crk 1yre. 1 rok modsza od 6aintala "ya, pomachaa mu z zapaem, !dy razem z
6oilanun wystawi !ow przez okno.
$ .hod3 na !r, 1yre, poka ci moje!o psa. (rawdziwy z nie!o wojownik, jak twj
ojciec.
:atka prze!naa !o jednak od okna i zwrcia si szorstko do 6oily 'ry#
$ 4o "oz <oon, chce nam towarzyszy) na po!rzeb. :am si z!odzi);
5tara kobieta koysaa si leciutko, nie odwracajc !owy.
$ 0ie u,aj nikomu $ rzeka. $ 0ie u,aj "ozowi <oonowi $ jest nazbyt zuchway. 1n i e!o
przyjaciele tylko czekaj, eby przej) wadz.
$ Komu& trzeba u,a). 4y bdziesz musiaa teraz rzdzi), matko. 5yszc !orzki &miech matki
6oilanun spu&cia wzrok na syna, ktry sta i u&miecha si do ro!owe!o psiaka w !ar&ci.
$ 0o to ja bd rzdzia, dopki 6aintal "y nie wyro&nie na mczyzn. %tedy zostanie
lordem Fmbruddocku.
$ *upia&, skoro udzisz si, e je!o wuj 0ahkri do te!o dopu&ci $ odpara 6oila 'ry.
6oilanun ucieka spojrzeniem od penej nadziei twarzy syna i milczc, z zawzicie
&ci!nitymi ustami, utkwia oczy w lecym na posadzce ,artuchu. %iedziaa, e kobiety nie
rzdz. Ju teraz, jeszcze przed po!rzebem jej ojca, wadza matki nad plemieniem rozwiewaa si,
odpywaa w dal jak nurt rzeki 9oral, nie wiadomo dokd. 1brciwszy si na picie bez dalszych
cere!ieli zawoaa przez okno#
$ %ejd3cie7
1yre wesza z ojcem, lecz 6aintal "y nie pobie! na powitanie, wci jeszcze uraony i
zbity z tropu min matki, do ktrej jak !dyby dotaro przed chwil, e syn ni!dy nie dorwna
swemu dziadkowi, nie mwic ju o dawniejszym nosicielu imienia Juli. "oz <oon, przystojny,
zawadiacki, mody owca w wieku czternastu lat, u&miechn si ze wspczuciem do 6oilanun,
zmierzwi czupryn 6aintalowi "yowi i pody z kondolencjami do wdowy.
'y rok JK po jednoczeniu i 6aintal "y mia ju wyczucie historii. .zaia si w mdej woni
zale!ajcej kty tej wiekowej komnaty penej plam wil!oci, liszajw i pajczyn. 5amo sowo
,,historiaC kojarzyo mu si z wieami, pod ktrymi wyj wilki o za&nieonych zadach, podczas !dy
jaki& stary ko&cisty bohater wydaje ostatnie tchnienie.
mar nie tylko dziadek Juli. 0ie y rwnie >resyl. >resyl, cioteczny brat Julie!o,
cioteczny dziadek 6aintala "ya, ojciec 0ahkrie!o i Klilsa. %tedy rwnie wezwano kapana i
>resy7 odszed, sztywny, w boto, w boto historii. .hopiec wspomina >resyla z mio&ci, za to
lka si swoich swarliwych wujw, owych synw >resyla $ 0ahkrie!o i pyszaka Klilsa. 1 ile
orientowa si w tych sprawach, to wbrew temu, co mwia matka, naleao oczekiwa), e z!odnie
ze star tradycj wadza przypadnie 0ahkriemu i Klilsowi. (rzynajmniej s modzi. " on zostanie
dobrym owc, i wtedy bd !o darzy) szacunkiem, miast lekceway), jak teraz. "oz <oon mu
dopomoe.
4e!o dnia owcy nie wyszli z osady. %szyscy wzili udzia w po!rzebie swe!o lorda.
%ielebny ojciec dokadnie wyznaczy miejsce pod !rb, tu przy dziwnie rze3bionym kamieniu,
!dzie !orce 3rda dostatecznie rozmroziy !runt, umoliwiajc pochwek.
"oz <oon towarzyszy obu paniom, onie i crce :ae!o Julie!o, w drodze na miejsce
spoczynku starca. a nimi szli 6aintal "y i 1yre, szepczc ze sob, a z tyu podali niewolnicy i
,a!or :yk. 6aintal "y wprawia w ruch szczekajce!o pieska, roz&mieszajc 1yre.
:rz i woda stworzyy przedziwn aobn sceneri. 0a pnocnym skraju osady biy z
!runtu ,umarole, 3rda i !ejzery, zalewajc skay i kamienie. (dzone wiatrem na wschd wody
kilku !ejzerw jak rozpostarty wachlarz zamarzajc przed opadniciem na .ziemi, urosy w
skomplikowane, ,antastyczne ksztaty, poprzeplatane niczym sznury. *ortsze stru!i biczoway t
nadbudow ciep wod, utrzymujc j w niebezpiecznym stanie plastyczno&ci, tote od czasu do
czasu jaka& oderwana brya walia si z trzaskiem na ska, !dzie topniaa powoli.
0a przyjcie dawne!o bohatera, nie!dysiejsze!o zdobywcy Fmbruddocku, wykopano d.
>wch ludzi mozolnie wybrao z dou wod skrzanymi wiadrami. 4am zosta zoony :ay Juli,
owinity w z!rzebne ptno, bez adnych ozdb. 0icze!o ze sob nie zabiera. :ieszka+cy
Kampannlat i ludzie znajcy si na rzeczy wiedzieli a za dobrze, jak tam jest na dole, w &wiecie
mamikw# nie byo do zabrania nic, co by si tam przydao.
%ok !robu zebrali si wszyscy mieszka+cy 1ldorando, mczy3ni, kobiety $ i dzieci, w
sumie jakie& sto siedemdziesit osb. (sy i !si rwnie doczyy do kompanii, !apic si
pochliwym, ptasim wzrokiem, podczas !dy ludzie apatycznie przestpowali z no!i na no!. 'yo
zimno. 'ataliksa wisiaa wysoko, lecz skryty w chmurach /reyr wsta zaledwie !odzin temu i
wci marudzi na wschodzie. 6udzie byli &niadzi, mocnej budowy, o potnych czonkach i
potnych beczkowatych tuowiach, ktre stanowiy dziedzictwo kade!o, kto by wwczas na tej
planecie. 1becnie wa!a dorose!o osobnika, czy to mczyzny, czy kobiety, wynosia, z
niewielkim odchyleniem, dwana&cie miejscowych tuzw- drastyczne zmiany miay nastpi)
p3niej.
4oczyli si w dwch mniej wicej rwnych liczebnie !rupach $ w jednej owcy ze swymi
kobietami, w dru!iej bracia cechowi ze swoimi, wszyscy spowici w chmur oddechw. ?owcy byli
ubrani w skry reni,erw, ktrych sier&) jeya si tak !st szczotk, e najsilniejsze zamiecie nie
rozwieway wosw te!o ,utra. 'racia cechowi mieli lejsze stroje, na o! ze skr rude!o jelenia,
stosowne do ycia bliej domu. Kilku owcw chepio si kouchami z ,a!ora, lecz te skry
powszechnie uchodziy za niewy!odne $ zbyt przetuszczone i za cikie.
nad obu !rup unosia si para, ktr porywa wiatr. 1krycia ludzi l&niy wil!oci. 5tali
nieporuszeni, zapatrzeni. .z&) kobiet zachowaa w pamici strzpy dawnych wierze+ $ te rzucay
olbrzymie li&cie brassimipy, jedynej dostpnej tu zieleni. 6i&cie leciay jak popado, ldujc z
!uchym pla&niciem, czasem wpadajc do podmokej dziury.
Alepy i !uchy na wszystko, 'ondorlon!anon robi, co do nie!o naleao. acisnwszy
powieki tak mocno, jakby chcia z!nie&) wasne oczy niczym orzechy, klepa przepisan modlitw
zebranym wok po!anom. % otwr rzucano opatami boto. 5tarano si nie przedua) takich
spraw ze wz!ldu na po!od i jej wpyw na ywych.
*dy zasypano d. 6oila 'ry krzykna rozdzierajco. %ybie!a z tumu i rzucia si na
!rb ma. "oz <oon podnis j prdko i przytrzyma, podczas !dy 0ahkri i je!o brat przy!ldali
si z zaoonymi rkami, na poy rozbawieni. 6oila 'ry umkna "ozowi <oonowi z rk.
5chyliwszy si nabraa pene !ar&cie bota i wysmarowaa sobie twarz i wosy, nie przestajc
lamentowa). 6aintal "y i 1yre pkali ze &miechu. abawnie byo patrze), jak doro&li si
wy!upiaj. Je!o &witobliwo&) dalej odprawia mody, jak !dyby nic nie zaszo, tylko twarz
wykrzywi ze wstrtem. .o za ohydne miejsce ten Fmbruddock, znane z braku wiary. >obrze im
tak, niech ich mamiki cierpi, tonc w ziemi do prakamienia.
%ysoka, stara wdowa po :aym Julim pobie!a w&rd trzaskajcych wie lodowych, przez
opary, do skute!o lodem 9oralu. (rzeraone !si zryway si przed ni, !dy z krzykiem pdzia
brze!iem rzeki, oszalaa starucha$demon, ktra przeya ju dwadzie&cia osiem cikich zim.
awstydzone matki uciszay chichoczce dzieciaki. 0awiedzona stara wadczyni skakaa po lodzie,
sztywno, niepewnie jak marionetka. Jej ciemnoszara posta) za to miaa szaro&ci, bkity i biele
pustkowi, w ktrych roz!ryway si ich wszystkie dramaty. (odobnie jak 6oila 'ry, wszyscy
obecni balansowali na !ranicy !radientu entropii. Amiech dzieciarni, rozpacz, szale+stwo, nawet
wstrt byy znamionami walki czowieka z wiekuistym zimnem. .ho) nikt o tym nie wiedzia, losy
walki przechylay si ju na ich korzy&). :ay Juli, tak jak je!o wielki przodek Juli Kapan,
praojciec plemienia, wyoni si z odwiecznych ciemno&ci i lodw. :ody 6aintal "y by
prekursorem majce!o nadej&) &wiata.
*orszce zachowanie 6oily 'ry oywio styp, ktra odbya si po po!rzebie. Awitowali
wszyscy. :ay Juli by szcz&ciarzem, a przynajmniej uchodzi za takie!o, albowiem w krainie
mamikw powita !o rodzony ojciec. 'yli poddani &witowali nie tylko odej&cie Julie!o, lecz i
bardziej przyziemn podr $ odjazd je!o &witobliwo&ci do 'orlien. Kapana naleao wypeni) po
!ardodziurki betelem i jczmiennym winem, aby nie przemarz w drodze do domu. 0iewolnikw
$ te 'orlie+czykw, co jako& uszo uwa!i ojca 'ondorlon!anona $ odprawiono do adowania sa+ i
zaprz!ania ujadajcej s,ory. 6aintal "y i 1yre z weso !romad odprowadzili !o do bramy
poudniowej. 0a widok chopca twarz kapana zmarszczya si jeszcze bardziej $ byo to co& na
ksztat u&miechu. 0a!le starzec pochyli si i ucaowa 6aintala "ya w usta.
$ %adza i wiedza tobie, synu7 $ rzek.
0azbyt przejty, eby odpowiedzie), 6aintal "y zasalutowa mu swoim psem na
poe!nanie. 4ej nocy w wieach, przy ostatnich ,laszach, ponownie snuto opowie&ci o :aym
Julim i o tym, jak on i je!o rd przybyli do Fmbruddocku. @ o tym, jak niemio ich powitano.
Kiedy sanie uwoziy utulane!o ojca 'ondorlon!anona przez rwnin z powrotem do
'orlien, rozstpiy si chmury. 0ad ojcem zaja&niay szczodre !wiazdy, zdobic paciorkami nocne
niebo. %&rd konstelacji i nieruchomych !wiazd jedno &wiateko przemykao si po niebie. 0ie
bya to kometa, tylko iemska 5tacja 1bserwacyjna ,,"LernusC. dou wy!ldaa jak male+ki
&wietlny punkcik, ktre!o dro! na niebie &ledzili przypadkowi owcy i podrni. bliska jawia
si jako niere!ularny i skomplikowany ci! obiektw o licznych, &ci&le okre&lonych ,unkcjach.
,,"LernusC by domem dla okoo piciu tysicy mczyzn, kobiet, dzieci i androidw, a
wszyscy doro&li byli specjalistami w jakiej& dziedzinie obserwacji planety pod nimi. =elikonii.
(odobnej iemi planety, szcze!lnie interesujcej mieszka+cw iemi.
II. PRZESZO!" JAK SEN
moony ciepem i zmczeniem 6aintal "y usn na du!o przed ko+cem stypy. 1powie&ci
dalej pyny nad je!o !ow, jak wichry, ktre wiej po planecie, optane zimn ,uri. 'yy to
opowie&ci o czynach mczyzn, przede wszystkim o ich bohaterstwie, o tym, jak to ten czy w
zabi takie$to$a$takie krwioercze zwierz, jak pobi wro!w, a przede wszystkim $ w ten wieczr
po po!rzebie $ jak pierwszy Juli przyby z ciemno&ci, aby ustanowi) nowy ad.
Juli usidla ich wyobra3ni, poniewa by kapanem, a mimo to zapar si wiary dla dobra
swe!o ludu. 5toczy zwyciski bj z bo!ami, ktrzy teraz nie mieli nawet imienia. (odstawowa
cecha charakteru Julie!o, co& pomidzy brakiem skrupuw a prawo&ci, znajdowaa ywy
odd3wik w plemieniu. Je!o le!enda rosa z ich serc, tak e nawet praprawnuk, dru!i Juli, zwany
:aym Julim, w cikich chwilach zadawa sobie pytanie# ,,.o zrobiby Juli;C
0ie rozkwito je!o pierwsze 1ldorando, jak nazwa miejsce, do ktre!o zabra z !r
@skador. 4yle tylko, e przetrwao. 2yo w niepewno&ci nad brze!iem zamarznite!o jeziora,
jeziora >orzin, u!inajc si pod ciosami ywiow zimy, nie&wiadome, e owe siy miay si
niebawem wyczerpa). 0ic na to nie wskazywao za ycia Julie!o. 'y) moe w tym tkwia dru!a
przyczyna, dla ktrej dzisiejsi mieszka+cy kamiennych wie Fmbruddocku chtnie !o wspominali#
by ich przodkiem, ktry y w peni zimy. 8osabia ich przetrwanie. 6e!endy stanowiy t cz&)
ich &wiadomo&ci, ktra pierwsza dopu&cia moliwo&) zmiany klimatu.
(ospou z osadami ukrytymi w wielkich a+cuchach !rskich 1uzint tamto pierwsze
drewniane 1ldorando leao w pobliu rwnika, w &rodku rozle!e!o tropikalne!o kontynentu
Kampannlat. (ojcie kontynentu nie byo nikomu znane w czasach Julie!o, &wiat o!ranicza si do
terenw owieckich i obozowiska.
Jeden Juli pozna tundry i &niene wydmy ci!nce si na pnoc od Iuzint. Jeden Juli
pozna pod!rze tamtejsze!o kolosalne!o !rotworu, ktry stanowi zachodni kraniec kontynentu
znany jako 'ariery. 4am w&rd siarczystych mrozw lece powyej czterech tysicy metrw nad
poziomem morza wulkany dokaday do sro!o&ci po!ody wasn ce!iek, rozlewajc paskowy
lawy po prastarych skaach wulkanicznych =elikonii.
1mina Julie!o znajomo&) straszliwych re!ionw 0ktryhku. 0a wschodzie Kampannlatu
wyrasta :asyw %schodni. 8kryta przed oczyma Julie!o i innych za chmurami i zamieciami
ziemia spitrza si tu w a+cuchy olbrzymich !r, ukoronowanych wulkaniczn tarcz, przez ktr
lodowce obi sobie dro! w d ze szczytw o wysoko&ci ponad czternastu tysicy metrw. 4u
ywioy o!nia, ziemi i powietrza wystpoway w prawie czystej postaci, w ty!lu zimnej mocy tak
wielkiej, e nie dopuszczaa do stopienia si ich w mniej przeciwstawne elementy. "le nawet tutaj,
odrobin p3niej $ ju po &mierci :ae!o Julie!o $ nawet na lodowych pokrywach si!ajcych
niemal stratos,ery, bytowali ancipici, twardo trzymajcy si ycia, znajdujcy rado&) w zamieciach.
8piorne biae pustkowia 4arczy %schodu znane byy ,a!orom. 0azywali je 0ktryhk i
uwaali za tron biae!o czarnoksinika, ktry przepdzi z te!o &wiata 5ynw /reyra,
znienawidzone czekoludy. <ozci!ajc si na pnoc i poudnie na przestrzeni blisko trzech i p
tysica mil, 0ktryhk od!radza &rodkow cz&) kontynentu od lodowatych mrz wchodnich. /ale
tych mrz biczoway kli,y 0ktryhku, sterczce stromymi &cianami osiemset metrw ponad tonie.
%ysokie !rzywy ,al obracay si w ld, porastajc urwiska soplami lub walc si !radem w kipiel.
1 tym rozproszone plemiona ludzi nic nie wiedziay.
@ch pokolenia yy z oww. ?owy stanowiy osnow wikszo&ci opowiadanych historii.
:imo e polowano w !romadzie spieszc sobie z pomoc, ostatecznie wszystko sprowadzao si
do mstwa samotne!o owcy, ktry w pojedynk stawia czoo atakujcej !o dzikiej bestii. @ albo
y, albo umiera. " je&li y, y) mo!li i inni, czekajce w ukryciu kobiety i dzieci. Je&li umiera,
umiera najprawdopodobniej je!o rd.
4ote ludzie Julie!o, owa nieliczna !romadka znad zamarznite!o jeziora, yli, jak im byo
dane, zaleni od warunkw ycia tak samo jak zwierzta. 5uchacze z rado&ci przyjmowali relacje
o nadjeziornej osadzie. ?apano tam ryby metodami jeszcze dzi& opisywanymi tak dokadnie, e
na&ladowano je w 9oralu. % wytopione przy brze!u rzeki przerble wrzucano by jelenie tak samo,
jak czyni to on!i& Juli, odawiajc smakowite w!orze.
6udzie Julie!o tak samo walczyli z olbrzymimi koatkami, zabilali jelenie i !ro3ne ody+ce, i
bronili si przed najazdami ,a!orw. % zaleno&ci od sezonu hodowali bd3 szybko dojrzewajcy
jczmie+, bd3 yto. (ili krew wro!w.
e zwizkw mczyzn z kobietami rodzio si mao dzieci. :ieszka+cy 1ldorando
dojrzewali w wieku siedmiu lat. starzeli si dochodzc do dwudziestu. 0awet kiedy &miali si i
weselili, mrz nie odstpowa ich na krok
(ierwszy Juli, zamarznite jezioro, przejmujcy mrz, przeszo&) jak sen $ te ywe skadniki
le!endy znane byy kademu i opowiadano o nich po wiele razy. "lbowiem jak szczury w norze
kryjca si w Fmbruddocku !arstka ludzi znaa tylko takie ycie, na jakie bya skazana 6udzie
zaszyci od dziecka w skry zwierzt sami po trosze nabierali wilczej natury. 6ecz sny i przeszo&)
jak sen otwieray przed nimi dodatkowe wymiary, w ktrych mo!li y) wszyscy razem
.iasno stoczeni w wiey 0ahkne!o i Klilsa po po!rzebie :ae!o Julie!o, znw
rozkoszowali si wsplnie 8dziaem w przeszo&ci jak sen 2eby bardziej oywi) przeszo&), ;i
moe przy)mi) dzie+ dzisiejszy, wszyscy pili betel rozlewany przez niewolnikw 0ahkne!o. (o
czerwonej krwi betel by pynem najwyej cenionym w Fmbruddocku.
(o!rzeb :ae!o Julie!o da im okazj ucieczki od monotonii codzienne!o ycia w &wiat
wyobra3ni. @ tak raz jeszcze opowiedziano wielk opowie&) o przeszo&ci, o poczeniu si dwch
plemion, tak jak czy si mczyzna z kobiet. 1powie&) przechodzia z ust do ust, niczym kubek
betelu, przejmowana przez jedne!o narratora od dru!ie!o, niemale bez chwili przerwy
>zieciom byszczay oczy od blasku tlce!o si o!nia i od betelu, ktry poci!ay z
drewnianych kubkw rodzicw 5uchano historii potocznie zwanej %ielk 1powie&ci.
% kade &wito, nie tylko z okazji po!rzebu, pasowania na owc czy tez achodu 1boj!a
5o+c, zawsze w&rd wyduajcych si coraz bardziej cieni znalaz si kto& kto zawoa# $
(osuchajmy %ielkiej 1powie&ci.
'ya to historia ich przeszo&ci, a take co& wicej. 'ya to i historia, i nauka, i caa ich
sztuka 0ie mieli muzyki, malarstwa ani literatury $ nie mieli z!oa nic, co pikne. imno strawio
wszystko. "le pozostaa im przeszo&) jak sen, przetrwaa, aby o niej opowiada)
0ikt ywiej na t opowie&) nie rea!owa ni 6aintal "y $ chyba ze wcze&niej zmorzy !o
sen. =istoria pojednania dwch wojujcych stron, wa&ni u&mierzonej zjednoczeniem, ktre plemi
z konieczno&ci przyjo za do!mat wiary $ wszystko to byo mu bliskie, bowiem zoyo si $ i
skadao $ na sa! je!o rodziny >opiero p3niej, !dy dors, odkry, ze zjednoczenie jest pozorne, a
ukryta wa&+ nie wy!asa Jednak opowiadacze w dusznej izbie, w obecnym roku JK po
jednoczeniu, rado&nie zmwili si, eby opowiedzie) %ielk 1powie&) jako histori zjednoczenia
i zwycistwa 0a tym pole!aa ich sztuka krasomowstwa
1powiadajcy podrywali si na no!i recytujc ,ra!menty kolejno z rn pewno&ci siebie
(ierwsi narratorzy mwili o %ielkim Julim i o tym. jak z biaych pustkowi na pnoc od
(annowalu przyby nad skute lodem jezioro zwane >orzin Jedno pokolenie ustpuje jednak miejsca
dru!iemu, nawet w le!endzie, wic niebawem podnis si kolejny narrator, aby opowiedzie) o
tych wcale nie mniej potnych, ktrzy nastali po Julim 4ym narratorem bya poona <ol 5akil z
mem i &liczn crk >ol u boku, kada ona pewien nacisk na pikantniejsze strony opowie&ci, co
bardzo przypado suchaczom do !ustu
(odczas !dy 6aintal "y przysypia w cieple. <ol 5akil mwia o 5i synu Julie!o i @skadory
5i zosta !wnym owc plemienia i wszyscy dreli przed nim, poniewa oczy 5i patrzyy w
ronych kierunkach a on wzi sobie miejscow kobiet imieniem Kretha czy te wedle
zwyczaju jej plemienia Kr 4ha >en, ktra powia mu syna imieniem 1rlik i crk imieniem
@y,ilka
1boje, 1rlik i @y,ilka, byli dzielni i silni w czasach, kiedy naleao do rzadko&ci przeycie
dwoj!a dzieci w jednej rodzinie @y,ilce spodoba si 5ar!otth. czyli 5ar *otth >en, ktry celowa w
owieniu pod lodem jeziora >oizin mylikw, ryb z par ko+czyn 1d &piewania @y,ilki pka ld
(orodzia 5ar *otthowi syna, ktre!o nazwali >resy7 >en $ imi sawione w le!endzie >resyl
spodzi przesawnych braci 0ahkne!o i Klilsa DAmiechy E >resyl by ciotecznym dziadkiem
6aintala "La
,,1ch, moje ty kochane male+stwoC $ woaa @y,ilka do swe!o dziecka, pieszczc je ze
&miechem "le byy to czasy, !dy szczepy ,a!orw przeprawiay si po lodzie na zaprzonych w
kaidawy saniach, napadajc na osiedla ludzi arwno po!odna @y,ilka, jak i 5ar *otth z!inli w
takim napadzie, w trakcie ucieczki brze!iem lodowe!o jeziora Jedni winili p3niej 5ara *ottha za
tchrzostwo, inni za brak dostatecznej czujno&ci
:ae!o sierot >resyla zabra do siebie %8J 1rlik, ktry wwczas mia ju wasne!o syna
zwane!o Julim albo :aym Julim, na cze&) pradziadka. :imo i wyrs na olbrzyma, mwiono o
nim :ay dla upamitnienia wielko&ci je!o przodka. >resyl i :ay Juli stali si par
nierozcznych przyjaci i takimi pozostali przez cae ycie, na przekr wszelkim przeciwno&ciom
losu. a modu bya z nich para strasznych zabijakw, tudzie o!nistych modzianw, ktrzy
uwodzili kobiety >en, wywoujc niemae z!orszenie. 0iejedno mona by powiedzie) na ten
temat, !dyby nie obecno&) pewnych osb. DAmiechy.E
%szyscy z!odnie orzekli, e bracia cioteczni, >resyl i Juli, wy!ldaj jak bli3niaki $ te
same wadcze, &niade oblicza, orle nosy, krtkie, kdzierzawe brody i bystre oczy. 1baj czujni jak
koty, obaj chopy na schwa. 0osili te bli3niacze ,utra z identycznym przybraniem kapturw. @ch
wro!owie przepowiadali, e obaj tak samo sko+cz, ale okazao si inaczej, jak usyszycie w
le!endzie.
'ez wtpienia starzy mczy3ni i kobiety, ktrych crkom !rozio niebezpiecze+stwo,
prorokowali zy koniec tej zapowietrzonej dwjce $ i to im szybciej, tym lepiej. Jedynie owe crki
lec w ciemno&ci z rozchylonymi no!ami, ujedane przez kochankw, czuy, jak dobroczynni s
cioteczni bracia i jak bardzo rni si jeden od dru!ie!o $ e >resyl jest brutalny, a Juli delikatny,
delikatny jak pirko i rwnie askotliwy.
6aintal "y ockn si w tym punkcie opowie&ci. astanawia si sennie, jakim u licha
cudem je!o nieruchawy, przy!arbiony dziadek m! kiedykolwiek echta) dziewczyny.
1powie&) podj kto& z braci cechowej.
5tarszyzna nadjeziorne!o plemienia zebraa si pod przewodem stare!o szamana, eby
uradzi) kar dla >resyla i Julie!o za ich rozpust. Jedni ponli !niewem, jako e przemawiaa
przez nich skryta zazdro&). >rudzy paali oburzeniem, !dy bdc sdziwe!o wieku nie mo!li
poda) dro! inn ni dro!a cnoty. D1powiadacz z przesad, piskliwym !osem, aby rozbawi)
suchaczy, wyuszczy t prost mdro&)E. %yrok zapad jedno!o&nie. :imo e choroby i napa&ci
,a!orw $ przetrzebiy ich szere!i i potrzebny by kady owca, starszyzna uradzia wy!na) Julie!o
i >resyla z osady. <zecz jasna, adnej kobiecie nie pozwolono wystpi) w obronie pary przyjaci.
1!oszono wyrok. Juliemu i >resylowi nie pozostao nic inne!o, jak spakowa) manatki. %a&nie
zbierali bro+ i ekwipunek, !dy do obozowiska dotar pywy traper z inne!o plemienia, ze
wschodnich obrzey jeziora. (rzyby z wie&ci, e przez jezioro znowu ci!n ,a!ory, w niemaej
tym razem sile. @ e zabijaj kade!o napotkane!o czowieka.
'yo to w porze zachodu dwoj!a so+c. (rzeraeni mczy3ni z osady natychmiast zebrali
swoje kobiety i dobytek, i podoyli o!ie+ pod domostwa. 'ez chwili zwoki ruszyli na poudnie.
:ay Juli i >resyl razem z nimi. 1!ie+ na czerwono$czarnych skrzydach wzlatywa w niebo za
plecami uchod3cw, ktrzy stracili wkrtce z oczu i pomienie, i jezioro.
(odali wzdu rzeki 9oral, wdrujc dniem i noc, !dy /reyr przy&wieca nocami w owej
porze roku. 0ajtsi owcy szli w szpicy i na skrzydach !wnej !rupy, wypatrujc ywno&ci i
schronienia. % krytycznej sytuacji Juliemu i >resylowi tymczasowo darowano winy. *romada
liczya trzydziestu mczyzn, w tym piciu starszyzny, dwadzie&cia sze&) kobiet i dziesicioro
dzieci poniej siedmiu lat, !ranicy penoletno&ci. :ieli sanie, zaprzone w psy asokiny.
4owarzyszyo im liczne ptactwo domowe i s,ora psw owczych, niektre blisze wilkom i
szakalom czy ich krzywkom- szczeniaki tych ostatnich czsto dawano dzieciom do zabawy.
:ino kilka dni wdrwki. (o!oda bya a!odna, jednak rzadko napotykali &lady
zwierzyny. (ewne!o zachodu /reyra dwaj owcy, 'aruin i 5kelit, idcy w szpicy, zawrcili do
!wne!o oddziau z meldunkiem o dziwnym mie&cie przed nimi.
$ % widach rzeki i skutej lodem stru!i woda bucha w powietrze z !o&nym rykiem. @ do
nieba wznosz si potne wiee zbudowane z kamienia. $ 4ak brzmia meldunek 'aruina i
pierwszy opis Fmmbruddocku. 'aruin opowiedzia, jak to nasze kamienne wiee stoj w rzdach i
jak je zdobi jaskrawo pomalowane czaszki dla odstraszenia intruzw.
(rzystanli w pytkiej wirowej kotlinie, naradzajc si, co robi). jawili si jeszcze dwaj
owcy, wlokc jakie!o& trapera, ktre!o pojmali, !dy wraca do Fmbruddocku. .isnli !o na ziemi
i skopali. %yzna, e Fmbruddock zamieszkuje plemi >en i e jest to lud spokojny.
0a wie&), e w pobliu krci si wicej >enw, piciu starszych natychmiast zarzdzio
obej&cie osady koem. ostali jednak zakrzyczani. :odzi mczy3ni byli za natychmiastowym
atakiem z marszu- wwczas to lu3no spowinowacone plemi przyjmie ich na rwnej stopie.
Kobiety wrzaskiem wyraziy poparcie, my&lc, jak przyjemnie byoby mieszka) w domach z
kamienia. 1!arno ich podniecenie. 4rapera zatuczono pakami na &mier). %szyscy $ mczy3ni,
kobiety i dzieci $ maczali palce w je!o krwi i wznosili toast za zwycistwo. 4rupa rzucono psom i
ptactwu.
$ >resyl i ja pjdziemy przodem i rozejrzymy si w terenie $ rzek :ay Juli. (owid
wyzywajcym spojrzeniem po owcach- bez sowa spu&cili wzrok. $ apewniamy wam
zwycistwo. Je&li wy!ramy, obejmiemy dowdztwo i nie bdziemy wicej sucha) starczych
bredni. Je&li prze!ramy, rzucicie nasze ciaa psom na poarcie.
$ @ syszc &miae sowa :ae!o Julie!o $ podj opowie&) nastpny mwca $ psia haastra
podniosa &lepia znad jada i zawya na z!od.
5uchacze u&miechnli si z powa! wspominajc w ,akt z przeszo&ci jak sen.
4eraz opowie&) o przeszo&ci nabraa rumie+cw. ebrani mniej poci!ali betelu, suchajc,
jak cioteczni bracia, >resyl i Juli, planuj zdobycie spokojne!o miasta. 4owarzyszyo im piciu
wybranych &miakw, ich imiona pamitano doskonale# 'aruin, 5kelit, :aldik, Kurwayn i >uy
",ardl, ktry pole! owe!o dnia, i to z rki kobiety. <eszta !rupy pozostaa na miejscu, aby psy nie
zdradziy ich szczekaniem.
a pokryt lodem rzek nie byo &nie!u. <osa trawa. *orca woda tryskaa w powietrze,
zasnuwajc teren obokami pary.
$ 4o prawda $ zaszemrali suchacze. $ %ci jest tak, jak powiadasz.
5amotna kobieta pdzia &ciek czarne, wochate &winie. >woje dzieciakw pluskao si na
!olasa w ,ontannach wody. 0apastnicy patrzyli. (atrzyli na nasze kamienne wiee, te cae i te w
ruinie, stojce wzdu wytyczonych ulic. (atrzyli na stary mur miejski, z ktre!o zostao
rumowisko. >ziwowali si.
>resyl z Julim samowtr okryli Fmbruddock. 1bejrzeli sobie nasze czworoboczne wiee,
o &cianach nachylonych do &rodka, tak e izba na najwyszym pitrze jest zawsze mniejsza od tych
poniej. 1bejrzeli, jak trzymamy zwierzta na przyziemiu, eby im byo ciepo $ z wej&ciem po
pochylni, dla ochrony przed wylewami 9oralu. 1bejrzeli te wszystkie czaszki zwierzt, jaskrawo
pomalowane, wyszczerzone na intruzw. awsze mieli&my czarodziejki, prawda, przyjaciele;
%wczas bya to 6oila 'ry.
0o wic stryjeczni bracia obejrzeli te sobie dwch sdziwych wartownikw wysoko na
szczycie wielkiej wiey $ tej wa&nie wiey, przyjaciele $ i zakradszy si w m!nieniu oka
wyprawili dziadkw na tamten &wiat. (olaa si krew, musz powiedzie).
$ Kwiatek7 $ kto& zawoa.
$ "ch, racja. Kwiatek jest wany. (amitacie, jak jezioracy orzekli, e ciotecznych braci
czeka ten sam los; 6ecz kiedy >resyl roze&mia si i powiedzia# B'dziemy mieli szcz&cie
rzdzi) tym miastem, bracieC, Juli spo!lda na drobne kwiatki pod no!ami, kwiatki o bladych
patkach $ zapewne bikinki. B>obry klimatC $ powiedzia z podziwem i zerwa kwiatek, i zjad !o.
(rzestraszyli si po raz pierwszy syszc Awistek .zasu, nasz wspaniay, wszystkim znany
!ejzer. (rzyszedszy do siebie rozmie&cili swoje siy w !otowo&ci i czekali na zachd dwoj!a
stranikw i na owcw Fmbruddocku, ktrzy nicze!o nie&wiadomi wracali ze zdobycz do domu.
6aintal "y oywi si przy tych sowach. % przeszo&ci jak sen byy bitwy i wa&nie o jednej
z nich mia usysze). "le nowy narrator rzek#
$ (rzyjaciele, w tej bitwie kady z nas mia przodkw, ktrzy jak jeden m odeszli dawno
temu do &wiata mamikw, nawet je&li z tej okazji nie zostali wysani tam przedwcze&nie. %ystarczy
powiedzie), e wszyscy oni spisali si dzielnie.
5am majc jednak mod krew w yach, nie potra,i tak lekko zrezy!nowa) z
podniecajce!o rozdziau i wbrew sobie ci!n dalej z o!niem w oczach.
1wych prostodusznych i bohaterskich my&liwych zaskoczy ,ortel Julie!o. 0a!le na
szczycie ielnej %iey wykwit7 o!ie+ i du!ie li&cie pomieni strzeliy w wieczorne niebo. ?owcy,
rzecz jasna, krzyknli na alarm, rzucili bro+ i popdzili ratowa), co si da. *rad oszczepw i
kamieni sypn na nich ze szczytu ssiedniej wiey. brojni napastnicy wypadli z ukrycia,
wznoszc okrzyki i przebijajc oszczepami bezbronne ciaa. 0asi my&liwi &liz!ali si we wasnej
krwi i padali, ale u&miercili paru napastnikw.
:iasto kryo wicej ornych ludzi, ni przewidywali Juli z >resylem. >zielna bya nasza
bra) cechowa. 0adbie!aa ze wszystkich stron. 6ecz napastnicy walczyli z dzik ,uri, umacniajc
si w zdobytych przez siebie domach. >o boju stan) musiay take modziki, z ktrych paru
obecnych tutaj najlepsze lata ma ju za sob.
1!ie+ rozprzestrzenia si. @skry ,ruway nad !owami jak plewy na wietrze, jakby chciay
zapali) niebo. % murach i na ulicy szala krwawy bj. 0asze kobiety chwytay miecze pole!ych,
aby stawi) opr ywym. %szyscy bili si mnie. Jednak zuchwao&) i ,uria strace+cw wziy
!r, nie wspominajc ju o tym, e dowodzi nimi ten, ktry dzisiaj zszed do &wiata mamikw, do
swych przodkw. %reszcie obro+cy nie zdzieryli i z krzykiem dali drapaka w !stniejcy
zmierzch.
% >resylu !otowaa si krew. 5za zemsty naznaczy mu czoo. %idzia, jak >uy ",ardl
pada martwy u je!o boku... zabity od tyu... i to w dodatku przez kobiet.
$ 4o bya moja stara poczciwa babunia7 $ zawoa "oz <oon, na co zewszd odpowiedziano
&miechem i wiwatami. $ 1dwa!i ni!dy nie brakowao u nas w rodzinie. Jeste&my z embruddockiej
!liny, nie z oldorandzkiej.
5za odmieni >resyla nie do poznania. 4warz mu zsiniaa. Kaza swoim ludziom polowa)
na embruddockich mczyzn i dobija) kade!o, kto przey. Kobiety kaza spdzi) do stajni w tej
tutaj wiey, przyjaciele. 5traszny to dzie+ w naszych dziejach... 6ecz zwycizcy pod wodz Julie!o
obezwadnili si >resyla, o&wiadczajc mu, e koniec z zabijaniem. abijanie rodzi nienawi&). 1d
jutra wszyscy musz y) w pokoju jako jedno silne plemi, bo inaczej nikt si nie ostanie.
4e mdre sowa nic dla >resyla nie znaczyy. 5zamota si tak du!o, a 'aruin przynis
wiadro zimnej wody i wyla mu na !ow. %tedy pad bez czucia, po!rajc si w owym &nie bez
marze+ sennych, jaki przychodzi jedynie po bitwie. 'aruin rzek do Julie!o#
$ (rze&pij si i ty, z >resylem i reszt. Ja stan na stray, eby nas nie wyrnli we &nie.
4ylko e Juli nie m! spa). 'aruinowi nic nie powiedzia, ale by ranny i krcio mu si w
!owie. .zu blisk &mier), wic chwiejnym krokiem wyszed na dwr, aby umrze) pod niebem
%utry, na ktre lada chwila mia wypyn) /reyr, jak to w trzeciej kwadrze. (ody nasz !wn
ulic, w&rd badyli traw sterczcych z bota. /reyrowy &wit te mia barw bota. Juli spostrze!
zwoki owcy ze swej druyny i umykajce!o od nich chykiem psa trupojada. 1par si o
wykruszony mur, dyszc ciko. (o dru!iej stronie ulicy staa &witynia $ w ruinie wwczas, tak
jak i teraz. 'ezmy&lnie patrzy na ryty w kamieniu ornament. 0ie zapominajmy, e jako czowiek
by w owych dniach dzikusem, dopki 6oila 'ry !o nie ucywilizowaa. 5pod wrt &wityni
smyr!ay szczury. <uszy do &wityni, syszc jedynie szum w uszach. % doni &ciska miecz
zabrany powalonemu przeciwnikowi, or lepszy od wszystkie!o, co sam posiada, wykuty z
dobre!o, ciemne!o metalu tu, w naszych ku3niach. 4rzymajc ten miecz przed sob, wyway
drzwi kopniakiem.
% &rodku dreptay mleczne lochy i kozy na uwizi. %tedy bya tam szopa. <ozejrzawszy
si Juli dostrze! klap w pododze i usysza szepty. >3wi!n klap za elazny pier&cie+. 0a dnie
sadzawki ciemno&ci u je!o stp kopci pomyk lampki.
$ Kto tam; $ zawoa !os.
*os by mski i sdz, e wiecie, do ko!o nalea. >o %alia Fin >ena, wczesne!o lorda
Fmbruddocku, ktre!o wszyscy dobrze pamitamy. Jakby&my !o widzieli $ wysoki i prosty jak
&wieca, chocia modo&) je!o ju uleciaa, z du!imi czarnymi wsami na !adko wy!olonym
obliczu. %szyscy napomykali o je!o oczach, ktre onie&mielay naj&mielszych, i o drapienie
przystojnej twarzy, w swoim czasie wzruszajcej kobiety do ez.
'yo to historyczne spotkanie :ae!o Julie!o ze starym wadc. :ay Juli powoli schodzi
po stopniach, jakby zamierzajc mu si podda). Kilku przebywajcych z lordem %allem Finem
cechmistrzw zamilko ze strachu, !dy Juli zszed do nich, blady jak &mier), z mieczem w doni.
6ord %ali Fin rzek#
$ 5koro jeste& dzikusem, to znaczy, e przybye& mordowa), i lepiej zaatw to od razu.
<ozkazuj ci zabi) mnie pierwsze!o.
$ " na co inne!o zasu!ujecie, chowajc si w piwnicy;
$ Jeste&my starzy i bezradni w boju. 0ie zawsze tak byo. (atrzyli sobie prosto w oczy. 0ikt
si nie poruszy. o!romnym wysikiem Juli przemwi, odnoszc wraenie, e wasny !os
dociera do nie!o z wielkiej dali.
$ 5tarcze, dlacze!o pozostawiacie tak wspaniae miasto tak marnie strzeone;
6ord %ali Fin odpowiedzia ze zwyk mu powa!#
$ Kiedy& byo inaczej, a ciebie i twoich ludzi z wasz lich broni czekaoby inne powitanie.
%iele stuleci temu o!romne Krlestwo Fmbruddock si!ao hen od Iuzint na pnocy po morze na
poudniu. (anowa wtedy %ielki Krl >ennis, lecz nastao zimno i cae je!o dzieo le!o w
!ruzach. >zi& mniej nas ni kiedykolwiek, bo nie dalej jak w pierwszej kwadrze zesze!o roku
najechay miasto biae ,a!ory, jak wicher !alopujce na swoich o!romnych wierzchowcach. %ielu
naszych najlepszych wojownikw, cznie z moim synem, pole!o w obronie Fmbruddocku i
obecnie schodzi do prakamienia. $ %estchnwszy, doda# $ :oe odczytae& napis na tej budowli,
je&li potra,isz czyta). *osi# B/a!ory przed lud3miC. %a&nie z powodu te!o napisu oraz innych
spraw wymordowali&my swoich kapanw dwa pokolenia wstecz. 6udzie musz by) przed
,a!orami, zawsze. Jednak w przyszo&ci, kto wie, czy przepowiednia si nie zi&ci.
:ay Juli sucha lorda w dziwnym odrtwieniu. Kiedy sprbowa odpowiedzie), adne
sowa nie poruszyy je!o bezkrwistych war! i poczu, jak siy ulatuj z oni je!o ciaa. Jeden ze
starcw powiedzia, ni to z lito&ci, ni to z szyderstwem#
$ :okos jest ranny.
<ozstpili si, !dy zrobi niepewny krok naprzd. a nimi zobaczy niskie sklepienie
wej&cia i korytarz majaczcy w sabym &wietle wpadajcym przez okratowany otwr w stropie.
0iewadny zatrzyma) si, !dy ju ruszy, powczc no!ami wmaszerowa w korytarz. nacie to
uczucie, przyjaciele, ilekro) jeste&cie pijani $ jak teraz.
% korytarzu byo wil!otno i !orco. *orco palio mu policzki. boku pojawiy si jakie&
kamienne schody. 0ie pojmowa, !dzie jest, zawodziy !o zmysy. 0a schodach ukazaa si
dziewczyna z o!nikiem w wyci!nitej doni. Jej twarz zawirowaa mu przed oczami.
$ :oja babcia7 $ 6aintal "y a zapia z dumy. asuchany bez reszty zmiesza si na!le, !dy
wszyscy !ruchnli &miechem.
% tamtej chwili owa panna nie my&laa o obdarzaniu &wiata adnymi 6aintalami "yami.
*apia si na :ae!o Julie!o bdnym wzrokiem i powiedziaa co&, cze!o nie m! zrozumie).
8siowa jej odpowiedzie). 5owa nie przeszy mu przez !ardo. 8!iy si pod nim kolana i :ay
Juli osun si na posadzk. (o czym straci przytomno&) i wszyscy wok sdzili, e umar.
% tym dramatycznym momencie opowiadajcy ustpi miejsca staremu owcy, ktry patrzy
na te sprawy chodniejszym okiem.
4ym razem %utra uzna za stosowne darowa) Juliemu ycie. >resyl wzi wszystko w
swoje rce, !dy je!o brat cioteczny lea i kurowa rany. 5dz, e znalazszy si w&rd ludzi jak
my cywilizowanych, >resyl wstydzi si swej dzy krwi i robi wszystko, by&my przestali uwaa)
!o za dzikusa. " moe wspomnia a!odno&) swe!o ojca 5ara *ottha i sodycz matki, @y,ilki,
zabitych przez hord nienawistnych ,a!orw. aj %ie (rasta, dawny skad soli, i
wprowadziwszy si na najwysze pitro rzdzi niczym prawowity lord, Juli za& spoczywa na
posaniu w komnacie pod nim.
%ielu cznie ze mn nie lubio wwczas >resyla, traktujc !o jako zwyke!o naje3d3c.
0ie mo!li&my &cierpie), e nam rozkazuje. "le pojwszy, do cze!o zmiesza, bez szemrania
przyznali&my mu racj. :y, embruddokczycy, byli&my wwczas zdemoralizowani. >resyl
przywrci nam bojowe!o ducha i wol walki.
$ 4o by wielki czowiek, mj ojciec, i doo kademu, kto 3le o nim mwi $ zawoa
0ahkri, zrywajc si i wymachujc pi&ci. %ymachiwa ni tak zawzicie, e prawie ,ikn na
plecy i brat musia !o wesprze).
$ 0ikt nie mwi tu 3le o >resylu. e szczytu swej wiey obejmowa spojrzeniem i ca
okolic, !rzyst na pnocy, skd przyby, pask od poudnia, z !ejzerami i !orcymi 3rdami,
nie znanymi mu do tej pory.
(odziwia zwaszcza Awistek .zasu, nasz wspaniay re!ularny !ejzer, wybuchajcy z
!wizdem demona wichru. (amitam, e zapyta mnie o wielkie bbny, jak je nazwa, rozsiane po
caym terenie. 0i!dy jeszcze nie widzia radababy. (rzypominay mu wieyce czarnoksinika,
paskie na szczycie, zbudowane z nie znane!o drewna. .ho) nie by !upi, to jednak nie pozna, e
patrzy na drzewa. 'y przede wszystkim 1d roboty, nie od patrzenia. (rzydzieli kwatery, cae
swoje plemi znad zamarznite!o jeziora rozlokowujc po rnych wieach. 1by&my wszyscy
podzielali mdro&), jak wykaza twj ojciec, 0ahkri. :imo e wielu z nas wwczas sarkao,
>resyl dopilnowa, aby je!o i nasi ludzie zamieszkali razem. akaza bijatyk, wszystko poleci
dzieli) sprawiedliwie. 4a zasada bardziej ni cokolwiek inne!o doprowadzia do nasze!o
szcz&liwe!o zjednoczenia.
akwaterowujc rodziny policzy wszystkich. (isa) nie umia, ale bracia cechowi
sporzdzili wykaz. e stare!o plemienia byo nas tu czterdziestu jeden mczyzn, czterdzie&ci pi)
kobiet i jedena&cioro dzieci poniej siedmiu lat. <azem wziwszy dziewi)dziesit jeden osb.
plemienia znad zamarznite!o jeziora walk przeyo sze&)dziesit jeden osb. % sumie stu
pi)dziesiciu o&miu ludzi. .akiem sporo. Jako chopiec cieszyem si, e powrcio tu ycie. 4o
znaczy powrcio po &mierci. (owiedziaem >resylowi# ,,(olubisz ycie w FmbruddockuC.
B4eraz Fmbruddock nazywa si 1ldorando, chopczeC $ rzek. >o dzi& pamitam je!o
spojrzenie.
$ (osuchajmy jeszcze o Julim $ zada kto&, naraajc si na !niew 0ahkrie!o i Klilsa.
5tary owca siad zasapany, a je!o miejsce zaj modszy mczyzna.
<ana :ae!o Julie!o zabli3niaa si powoli. e swym ciotecznym bratem chodzi ju na
krtkie wypady w teren, na rozpoznanie owieckich i obronnych wa&ciwo&ci nowe!o terytorium.
%ieczorami !awdzili ze starym lordem. (rbowa wyoy) im histori naszej ziemi, ale nie
zawsze ich interesowaa. :wi o minionych stuleciach, tych sprzed nadej&cia zimna. 1
prymitywnych ludziach z ciepych czasw, $ ktrzy dawno temu wpadli na pomys budowania wie3
z palonej !liny i z drewna. Jak potem !lin zastpi kamie+, ale sprawdzone zaoenia konstrukcji
pozostay nie zmienione. Jak kamie+ przetrwa wiele stuleci. 1 licznych podziemnych korytarzach,
ktrych byo jeszcze wicej w lepszych czasach. 1powiedzia im o upadku Fmbruddocku, ktry
dzi& jest zaledwie male+k osad. 1n!i& wznosio si tu dumne miasto, a je!o mieszka+cy wadali
krain na wiele tysicy mil wokoo. (owiadaj, e w owych czasach nie byo strasznych ,a!orw.
Juli za& i je!o cioteczny brat >resyl chodzili wielkimi krokami po komnacie stare!o lorda i
suchali, marszczc brwi i spierajc si, zawsze jednak z szacunkiem. apytali o !ejzery, ktrych
!orce wody darz nas ciepem. 5tary lord opowiedzia im wszystko o Awistku .zasu, symbolu
naszej niezomnej nadziei. 1powiedzia, jak Awistek .zasu wy!wizduje punktualnie !odziny od
pocztku B&wiata. Jest przecie naszym ze!arem, czy nie tak; 0iepotrzebni nam stranicy nieba.
Awistek .zasu poma!a wadzom prowadzi) archiwum rejestrw, obowizkowo sporzdzanych
przez cechmistrzw. .ioteczni bracia ze zdumieniem odkryli, e !odzina ma czterdzie&ci minut, a
minuta sto sekund oraz e dzie+ ma dwadzie&cia pi) !odzin, a rok czterysta osiemdziesit dni. :y
o takich rzeczach dowiadujemy si majc jeszcze mleko pod nosem. :usieli rwnie przyj) do
wiadomo&ci, e by to rok JM wedu! lordarza- osiemna&cie lat panowa nasz lord. 4akich zdobyczy
cywilizacji nie znano nad zamarznitym jeziorem.
0ie my&lcie, e mam co& przeciwko ciotecznym braciom. .ho) barbarzy+cy, wkrtce
dokadnie poznali nasz cechow or!anizacj wyrobnikw, jej siedem cechw dla siedmiu rnych
sztuk, w&rd nich prym wiodcych wyrobnikw metali, do ktrych, nie chwalc si, z dum
przyznaj, ja sam nale. .echmistrze kade!o cechu zasiadali wwczas w radzie lordowskiej, tak
samo jak teraz. .hocia, moim zdaniem, cech wyrobnikw metali powinien mie) w niej dwch
przedstawicieli, poniewa my jeste&my najwaniejsi, bez dwch zda+.
(o burzy !wizdw i &miechw znw puszczono betel w koo i opowie&) podja kobieta
nie pierwszej ju modo&ci.
$ Ja wam teraz opowiem o czym& znacznie ciekawszym ni pisanie czy mierzenie czasu. 0a
pewno chcecie wiedzie), co si dziao z Julim, kiedy zaleczy swoj ran. 0o wic powiem wam w
paru sowach. adurzy si $ a to, rzec mona, !orsze jest od rany, poniewa ni!dy si nieborak z
tej mio&ci nie wykurowa.
5tary nasz lord %ali Fin mdrze robi trzymajc pod kloszem sw rozpieszczon crk
6oil 'ry >en, ktra tak si dzisiaj, biedaczka, naawanturowaa. :usia si wpierw przekona), czy
naje3d3cy to nie banda hultajw. 'o prze&liczna bya wwczas 6oila 'ry, i z!rabna, i dorodna
!dzie trzeba, eby chop mia co do rki wzi), a poruszaa si jak krlowa, co zreszt wszyscy
pamitamy. " pewne!o dnia w swojej komnacie na szczycie wiey nasz stary lord przedstawi j
:aemu Juliemu.
Juli raz ju spotka si z 6oila 'ry. 8jrza j owej strasznej bitewnej nocy, kiedy, jak
syszeli&my, mao nie zmar od ran. 4ak, ta czarnooka pikno&) o &nienobiaych policzkach i
ustach jak skrzydo ptaka, o ktrej mwi nasz przyjaciel, to bya wa&nie ona. (ikno&) nad
pikno&ciami, bowiem kobiety znad jeziora >orzin nie !rzeszyy urod, na mj !ust. 4warz jakby
wyrysowana idealn lini na aksamicie skry, a owe usta, war!i o wytwornym uku, barwia
delikatnie cynamonow szmink. (rawd mwic troch j przypominaam za moich panie+skich
lat.
4aka bya 6oila 'ry, !dy Juli ujrza j po raz pierwszy. 0ajwspanialszy klejnot te!o miasta.
0ieprzystpna, samotna dziewczyna, unikana przez ludzi, chocia ja lubiam jej sposb bycia. Juli
straci !ow. 5tale szuka okazji, eby przebywa) z ni sam na sam, czy to na dworze, czy $
jeszcze lepiej $ w %ielkiej %iey, w czterech &cianach komnaty z porcelanowym oknem, !dzie
mieszka po dzi& dzie+. Jak !dyby dostawa !orczki na widok tej dziewczyny. upenie nad sob
nie panowa w jej obecno&ci. (rzechwala si, chepi, robi z siebie sko+czone!o idiot. %ielu
mczyzn podobnie wariuje, ale im to oczywi&cie mija.
" 6oila 'ry, zoywszy donie na podoku, siedziaa sobie jak sodkie szczenitko, patrzc i
u&miechajc si tym swoim nieod!adnionym u&miechem. 0ie warto dodawa), e !o prowokowaa,
rzecz jasna. 0osia du!, szerok sukni, zdobion koralikami $ nie ,utro, jak my wszystkie.
5yszaam, e ,utro nosia pod sukni. 6ecz owa suknia bya niezwyka i si!aa prawie do samej
ziemi. .hciaabym mie) tak sukni...
5posb mwienia 6oily 'ry do dzi& pozosta mieszanin meta,or i za!adek. Juli ni!dy
cze!o& podobne!o nie sysza nad brze!ami jeziora >orzin. (eszyo !o to, wic tym bardziej si
chepi. "kurat przechwala si, jaki to z nie!o owca, !dy powiedziaa $ znacie ten jej !os niby
muzyka#
$ 2yjemy po&rd najrniejszych ciemno&ci. :amy je przenika) czy ich unika);
%ytrzeszczy na ni oczy, kiedy tak przed nim siedziaa pikna w owej tkanej sukni, caej
obszytej koralikami, piknymi, jak mwiam, koralikami. 5pyta, czy nie za ciemno jej w izbie.
a&miaa si.
$ Jak my&lisz, Juli, !dzie jest najciemniej na &wiecie; Jak biedny !uptak odpar#
$ 5yszaem, e w dalekim (annowalu jest ciemno. 0asz wielki przodek, ktre!o imi
nosz, przyby z (annowalu i opowiada, e tam jest ciemno. :wi, e (annowal jest pod !rami,
ale ja w to nie wierz. 4ak opowiadano sobie tylko w dawnych czasach.
6oila 'ry przyjrzaa si koniuszkom swoich palcw, spoczywajcym jak drobne rowe
koraliki na podoku tej piknej sukni.
$ Ja my&l, e najciemniej na &wiecie jest w ludzkich !owach.
barania. robia z nie!o sko+czone!o durnia. 0ie powinnam tak mwi) o zmarych,
prawda; "le on naprawd by troch !upawy...
:iaa zwyczaj mcenia mu w !owie przedziwnymi !adkami. %iecie, co wy!adywaa;
,,astanawiae& si kiedy& nad tym, o ile wicej wiemy, ni umiemy powiedzie);C 4o ,akt,
prawda; B(ra!n, by zjawi si kto& $ tak mwia $ kto&, komu mo!abym powiedzie) wszystko,
kto&, dla ko!o mowa jest jak morze koyszce je!o d3. %tedy podniosabym swj ciemny
a!iel...C 0ie wiem, co mu jeszcze plota.
" Juli, lec bezsennie po nocach, &ciska zranione miejsce i kto wie, co jeszcze, i rozmy&la
o tej czarodziejce, rozmy&la o jej pikno&ci i N % jtrzcych sowach# B...kto&, dla ko!o mowa jest
jak morze, koyszce je!o d3...C Ju sama melodia te!o zdania wydawaa mu si melodi 6oily
'ry i niczyj wicej. (ra!n znale3) si na owym morzu i poe!lowa) z ni $ dokdkolwiek.
$ >osy) te!o babskie!o !adania $ zawoa Klils, d3wi!nwszy si na no!i. $ 1na rzucia na
nie!o urok, ojciec tak powiedzia. 1jciec powiedzia nam te, ile dobre!o stryj Juli zrobi na
pocztku, zanim ona nie za)mia mu rozumu.
acz im opowiada).
$ %racajc do zdrowia. :ay Juli pozna 1ldorandojak wasn kiesze+. (ozna plan
zabudowy, z %ielk %ie na jednym ko+cu !wnej ulicy i star &wityni na dru!im. (o jednej
stronie dom kobiet i siedziby owcw, po dru!iej wiee cechowe wyrobnikw. %ok ruiny. (ozna
system o!rzewania wie $ kamienne rury doprowadzajce wod z !orcych 3rde. >zi& nie
potra,iliby&my zbudowa) nic ani w poowie tak wspaniae!o.
Kiedy zobaczy, jak tu jest, zobaczy te, jak by) powinno. pomoc moje!o ojca Juli
zaplanowa odpowiednie ,orty,ikacje, dla obrony przed dalszymi napa&ciami, zwaszcza ze strony
,a!orw. 5yszeli&cie, jak kade!o zapdzano do kopania ,osy i sypania za ni wau z mocn
palisad na szczycie. 4o by &wietny pomys, mimo e kosztowa nas pcherze na doniach.
(owoano staych czatownikw, rozstawiajc ich w czterech ro!ach, jak i dzi&. 4o te robota
:ae!o Julie!o i moje!o ojca. .zatownicy otrzymali ro!i, w ktre mieli d) w razie napa&ci, te
same ro!i, jakich uywamy do dzi&.
(o czatownikach z prawdziwe!o zdarzenia przysza kolej na prawdziwe owy. (rzed
zjednoczeniem naszych plemion ludzie przymierali !odem. Jak tylko miasto zostao obwaowane,
mj ojciec >resyl kaza owcom wyhodowa) rasowe!o psa my&liwskie!o. @nne &cierwojady mona
byo przepdzi). 5,ory !o+czych psw potra,i powali) zwierzyn i &ci!a) j szybciej od nas.
tym psem wyszo nie za bardzo, ale mo!liby&my sprbowa) po raz dru!i.
.o jeszcze; .echy powikszyy szere!i. /arbiarze zwerbowali troch dzieci spo&rd nowo
przybyych. e znanych z !liny wytwarzano dla wszystkich nowe kubki i talerze. %ykuwano
wicej mieczy. %szyscy musieli pracowa) dla wsplne!o dobra. 0ikt nie !odowa. :j ojciec
omal nie zaharowa si na &mier). 0ie zapominajcie, moczymordy jedne, o >resylu, kiedy
wspominacie je!o brata. 1n by duo lepszy od nie!o. 6epszy by, lepszy.
'iedny Klils rozpaka si. @nni rwnie ronili zy, &miali si albo brali za by. "oz <oon,
sam na chwiejnych nieco no!ach pod wpywem morza betelu, zabra 6aintala "ya i 1yre w
bezpieczne miejsce, do ek. (atrzc z !ry na ich dwojce mu si w oczach twarze, usiowa
zebra) my&li. *dzie& w toku opowiadania le!endy z przeszo&ci jak sen rozstrzy!na si
przyszo&) senioratu w 1ldorando.
III. SKOK Z WIEY
0azajutrz po po!rzebie :ae!o Julie!o i stypie powrcili do codziennych zaj). %szyscy
zapomnieli na razie o blaskach i cieniach przeszo&) moe z wyjtkiem 6aintala "ya i 6oilanun- im
o przeszo&ci stale przypominaa 6oila 'ry albo opakujc, albo wspominajc szcz&liwe dni swojej
modo&ci.
5tare tkaniny nadal okryway &ciany jej komnaty, tak jak nie!dy&. *orca woda nadal
bul!otaa w rurach pod posadzk. (orcelanowe okno nadal ja&niao. 0adal byo tu krlestwo
olejkw, pudrw i pachnide. "le nie byo ju w nim Julie!o, a sama 6oila 'ry chylia si ku
staro&ci. :ole pociy tkaniny. Jej wnuk wyrasta na mczyzn.
Jednake przed przyj&ciem na &wiat 6aintala "ya $ w czasach, !dy rozkwitaa wzajemna
mio&) je!o dziadkw $ zdarzy si trywialny na pozr wypadek, ktre!o nastpstwa miay
tra!icznie zaway) na losie chopca i Fmbruddocku# pole! jeden ,a!or.
aleczywszy rany :ay Juli wzi 6oil 'ry za on. 1dbya si uroczysto&) dla
podkre&lenia wielkiej zmiany, jaka zasza w Fmbruddocku, bowiem ten zwizek symbolicznie
poczy oba plemiona. 8z!odniono, e stary lord %ali Fin, Juli i >resyl bd rzdzi) 1ldorando w
triumwiracie. 8!oda zdaa e!zamin, poniewa wszyscy musieli wsplnie wyta) siy, aby przey).
>resyl pracowa bez wytchnienia. (oj za on wiotk dziewczyn, ktrej ojciec by
miecznikiem- miaa d3wiczny !os i spojrzenie krtkowidza. 0azywaa si >ly =oin >en.
0arratorzy ni!dy nie powiedzieli, e >resyl szybko zniechci si do niej, ani te e z pocztku
oczarowaa >resyla przede wszystkim jako pikna anonimowa przedstawicielka nowe!o plemienia,
do ktre!o pra!n nalee). "lbowiem odmiennie ni je!o cioteczny brat Juli, w wizi wsplnoty
upatrywa >resyl podstaw przetrwania. "ni je!o trud, ani te i poniekd sama >ly =oin ni!dy nie
byy tylko dla nie!o.
>ly =oin urodzia >resylowi dwch chopcw# 0ahkrie!o, a w rok p3niej Klilsa. :imo e
>resyl niewiele m! im po&wici) czasu, &wiata nie widzia poza synami, obdarzajc ich czu
mio&ci, jakiej &mier) rodzicw, @y,ilki i 5ara *ottha, pozbawia je!o dzieci+stwo. 5ynom i
kole!om synw wpoi wiele le!end o prapradziadku Julim, pannowalskim kapanie, ktry pokona
zapomnianych dzi& z imienia bo!w. >ly =oin nauczya chopcw zasad pisowni i nic ponadto.
(od opiek ojca obaj wyro&li na niezych owcw. @ch domostwo byo zawsze pene haasu i
krzykw. 0a szcz&cie baze+ski rys w charakterach braci $ zwaszcza u 0ahkrie!o $ nie zosta
ni!dy dostrzeony przez za&lepione!o ojca.
Jakby na przekr przepowiedniom tych, ktrzy twierdzili, e ciotecznych braci czeka ten
sam los, :ay Juli po!ry si w sobie niemal tak samo, jak >resyl po!ry si we wsplnocie.
Juli za!odnia pod wpywem ony i polowa coraz rzadziej. %yczuwa powszechn niech) do
6oily 'ry i jej niezwykych pomysw i odsun si od wsplnoty. amkn si w %ielkiej %iey i
nie zwraca uwa!i na wycie wichrw za oknem. 6oila 'ry i jej sdziwy ojciec wtajemniczali !o w
sekrety rzeczy zatajonych zarwno ze &wiata przeszo&ci, jak i dolne!o &wiata. @ stao si, e na ten
ocean mowy, po ktrym jak ptak szybowa ciemny a!iel 6oily 'ry, wypyn :ay Juli i straci z
oczu wszelki ld.
(ewne!o dnia dru!iej kwadry roku rozmawiajc z Julim o &wiecie dolnym. 6oila 'ry
powiedziaa, wpatrujc si w nie!o swymi byszczcymi oczyma#
$ :j ty najmilszy, obcujesz w my&lach ze wspomnieniem rodzicw. .zasami ich widzisz,
jakby nadal chodzili po ziemi. 4woja wyobra3nia zdolna jest wyczarowa) zapomniane so+ca, ktre
im &wieciy. "le tu w naszej krainie posiedli&my sztuk rozmowy z tymi, co ju odeszli. 1ni wci
yj tonc w &wiecie dolnym do prakamienia, a my moemy do nich dotrze), tak jak nurkuje ryba,
by erowa) na dnie rzeki.
1dpowiedzia jej cicho#
$ .hciabym porozmawia) z moim ojcem 1r,ikiem teraz, !dy z wiekiem nabraem rozumu.
1powiedziabym mu o tobie.
$ :y rwnie jeste&my przywizani do naszych wspaniaych rodzicw i rodzicw naszych
rodzicw, ktrzy mieli siy olbrzymw. (rzyjrzyj si kamiennym wieom, w ktrych mieszkamy.
:y nie umiemy ich budowa)- oni umieli. %idzisz, jak wrzce zdroje uwizione zostay w rurach
do o!rzewania naszych wie. 0ie znamy tej sztuki, a oni znali. 1deszli z naszych oczu, jednak
nadal istniej jako mamiki i mamuny.
$ 0aucz mnie te!o wszystkie!o. 6oilo 'ry.
$ (oniewa jeste& moim ukochanym i serce bije mi szybciej na twj widok, naucz ci
rozmawia) bezpo&rednio z twoim ojcem, a poprzez nie!o ze wszystkimi twoimi
wspplemie+cami, jacy yli na &wiecie.
$ .zy to moliwe, abym rozmawia nawet z mym prapradziadkiem, Julim
(annowalczykiem;
$ % naszych dzieciach zjednocz si oba nasze plemiona, mj ukochany, tak jak jednocz
si w latoro&lach >resyla. 0auczysz si rozmawia) z Julim i poczysz je!o mdro&) z nasz. 4y&
jest wielkim czowiekiem, ukochany, a nie ziomkiem te!o stada !amoni za oknem- jeszcze wikszy
bdziesz, !dy bezpo&rednio porozmawiasz z pierwszym Julim.
"czkolwiek 6oila 'ry bardzo kochaa :ae!o Julie!o, z potrzeby ko!o&, na kim mo!aby
oprze) wielk mio&), to jednak czua, e zyska nad nim silniejsz wadz, je&li nauczy !o sztuk
tajemnych- pod je!o opiek oddawaaby si wykwintnemu prnowaniu, jak dawniej.
"czkolwiek :ay Juli bardzo kocha t leniw, inteli!entn kobiet, to jednak mia
&wiadomo&), e swymi kruczkami mo!aby !o do siebie przywiza), i postanowi nauczy) si od
niej jak najwicej, nie zaprzedajc swojej duszy. .o&, czy to w charakterze ich oboj!a, czy w
sytuacji sprawio, e jednak da si podej&).
6oila 'ry wezwaa uczon staruch i uczone!o starca i z ich pomoc )wiczya Julie!o w
sztuce wywoywania ojcw. Juli cakiem zarzuci owy, oddajc si kontemplacji- w ywno&)
zaopatrywa ich 'aruin i inni. Juli zacz praktykowa) pauk, liczc, e w stanie transu spotka si z
mamikiem swe!o ojca 1r,ika i e za je!o po&rednictwem porozumie si z mamunami, mamikami
przodkw toncych w &wiecie dolnym do prakamienia, z ktre!o powsta cay &wiat.
% tym okresie Juli rzadko opuszcza wie. 4akie nie!odne mczyzny zachowanie byo
czym& niepojtym w 1ldorando.
Jako moda dziewczyna 6oila 'ry lubia wczy) si po embruddockiej krainie, w czym
p3niej mia j na&ladowa) jej wnuk, 6aintal "y. (ra!na, aby Juli na wasne oczy zobaczy
rozstawione po caym kontynencie kamienie wskazujce &rdziemne oktawy. % tym celu naja
"surra 4al >ena, siwe!o starca o jastrzbich rysach. "surr 4al >en by dziadkiem 5hay 4al, ktra
ode!raa wielk rol w p3niejszych wydarzeniach. 6oila 'ry polecia mu zabra) Julie!o w
pnocno$wschodnie okolice 1ldorando. 5ama staa tam kiedy& patrzc, jak dzie+ przechodzi w
pdzie+, a pdzie+ w krtk noc, i czujc, jak pulsuje w niej serce, wszech&wiata. lii
4ak wic o po!odniejszej porze "surr 4al wyruszy z Julim na piesz wypraw. 'yo to
wczesn zim, kiedy 'ataliksa wstaje bardziej na poudniu ni na wschodzie i &wieci samotnie
przez nieca !odzin, czekajc $ z kadym dniem coraz krcej $ na wschd dru!ie!o stranika.
%ia wiatr, ale niebo mieli czyste jak kryszta. .ho) wty i przy!arbiony, "surr 4al lepiej
wytrzyma du!i marsz ni Juli, ktry by bez kondycji. (rzykazywa Juliemu zamkn) oczy na
snujce si opodal wilki, a bacznie patrze) na wszystko z punktu widzenia nauk tajemnych.
(okaza mu kamienne supy, takie same jak nad jeziorem >orzin. 8stawione w najdziwniejszych
miejscach pojedyncze supy nosiy symbol zoony z pary k $ mniejsze w &rodku wiksze!o i
poczone z nim dwoma ukowatymi promieniami. :onotonnym !osem obja&ni ich znaczenie.
:wi, e moc promieniuje od &rodka ku obwodowi, tak jak promieniuje moc od przodkw
do potomkw, czyli od mamunw poprzez mamiki do ywych. 5upy wytyczay &rdziemne
oktawy. Kady mczyzna i kada kobieta rodzi si w tej czy innej oktawie. :oc oktaw waha si w
zaleno&ci od pory roku, decydujc o mskiej bd3 e+skiej pci przychodzce!o na &wiat
noworodka. 1ktawy ci!n si jak ziemia du!a i szeroka, hen, a po dalekie morza.
0ajszcz&liwiej yj ludzie, ktrzy trzymaj si swoich oktaw &rdziemnych. Jedynie po!rzebani w
swoich macierzystych oktawach &rdziemnych mo! jako mamiki liczy) na porozumiewanie si ze
swoimi dzie)mi. " ich dzieci, kiedy przyjdzie im czas wyruszy) w dro! do &wiata dolne!o,
rwnie powinni lee) we wa&ciwej oktawie &rdziemnej. >oni niby tasakiem stary "surr 4al
)wiartowa otaczajce ich wz!rza i doliny.
$ (amitajc o tej prostej zasadzie moesz wywoa) ojca. 5owo cichnie jak echo po
!rskich dolinach, od jedne!o minione!o pokolenia do nastpne!o, przez krlestwa umarych,
ktrzy liczb przewyszaj ywych, tak jak wszy liczebnie przewyszaj ludzi.
%patrujc si w !oy stok !rski Juli poczu, jak narasta w nim wielkie obrzydzenie do tej
nauki. Jeszcze nie tak dawno interesowali !o tylko ywi i czu si wolny jak ptak.
$ 1 czym tu !ada) z nieboszczykami $ rzek ponuro. $ 2ywi nie powinni zadawa) si z
umarymi. 0asze miejsce jest tutaj, nasze dro!i s na ziemi.
5taruch prychn, zapa Julie!o pou,ale za ,utrzany rkaw i wskaza pod no!i.
$ 4ak by si zdawao, tak by si zdawao. 0iestety, z prawa istnienia wynika, e nasze
miejsce jest i tu na !rze, i tam w dole, w piachu. :usimy nauczy) si czerpania korzy&ci z
mamikw, tak jak czerpiemy korzy&ci ze zwierzt.
$ 8marli powinni siedzie) tam, !dzie ich miejsce.
$ "no... je&li o to chodzi, sam umrzesz pewne!o dnia. (oza tym pani 6oila 'ry yczy sobie,
aby& pozna te sprawy, tak czy nie;
Juli mia ochot wrzasn)# 0ienawidz umarych i nicze!o od nich nie chc7
"le zdusi w sobie sowa i milcza. @ to byo je!o z!ub.
:imo e :ay Juli opanowa rytua wywoywania ojcw, to jednak ni!dy nie zdoa
nawiza) kontaktu ze swoim ojcem ani tym bardziej z pierwszym Julim. 8marli nie odpowiadali na
wezwania. 6oila 'ry wyja&nia mu to# je!o rodzice zostali pochowani w niewa&ciwej oktawie
&rdziemnej. 0ikt do ko+ca nie z!bi sekretw &wiata dolne!o. " im bardziej Juli stara si je
pozna), w tym wiksz popada zaleno&) od swojej maonki.
>resyl tymczasem, w porozumieniu ze starym lordem, niestrudzenie pracowa dla dobra
wsplnoty. 0i!dy nie straci serca do Julie!o, a nawet przysya obu synw, eby liznli troch
wiedzy ze szczodrej krynicy, jak bya ich ciotka dziwaczka. "le te ni!dy nie pozwala im du!o
przesiadywa), eby ich nie urzeka.
>wa lata po tym, jak >resylowi urodzi si 0ahkri, 6oila 'ry obdarzya :ae!o Julie!o
crk. 0azwali j 6oilanun. pomoc poonej przysza 6oilanun na &wiat w komnacie wiey, pod
porcelanowym oknem. 6oila 'ry przy wspudziale Julie!o podarowaa crce szcze!lny
upominek. >ali jej $ a za jej po&rednictwem caemu 1ldorando $ kalendarz.
powodu braku ci!o&ci stuleci Fmbruddock mia wicej kalendarzy ni jeden. 5po&rd
trzech poprzednich najszerzej posu!iwano si tak zwanym lordarzem. 6ordarz po prostu liczy lata
od objcia wadzy przez ostatnie!o losda. (ozostae dwa uchodziy za przestarzae, za& jeden z
nich, ancipitarz, za zowrbny- dlate!o zosta odrzucony i dlate!o te ni!dy nie wyszed cakiem z
uycia. >ennisarz uywa wielkich liczb i by niezbyt zrozumiay, od kiedy miasto pozbyo si
kapanw.
%edle tych starych kalendarzy urodziny 6oilanun przypaday odpowiednio w latach GJ, OPO
i PGO. 4eraz o!oszono, e przysza na &wiat w roku trzecim po jednoczeniu. 1dtd rachuba czasu
opieraa si na liczbie lat od poczenia Fmbruddocku z 1ldorandem. :ieszka+cy przyjli dar z
rwn obojtno&ci, co i nowin, e w pobliu !rasuje banda ancipitw.
(ewne!o wschodu 'ataliksy, kiedy chmury byy !ste jak ,le!ma, a siwa szad3 upstrzya
pradawne mury osady, ze wschodniej wiey za!ray czatownicze ro!i. 1dpowiedziao im o!lne
poruszenie i larum. >resyl poleci zamkn) wszystkie kobiety w %iey Kobiet, !dzie wikszo&) z
nich akurat pracowaa. ebra ludzi pod broni na waach. Je!o mali synowie stanli przy nim
rozdy!otani, wypatrujc oczy w kierunku wschodzce!o so+ca. szarej dali poranka wyoniy si
ro!i.
0ieprzyjaciel uderzy w wielkiej sile. 0ad pieszymi ,a!orami !rowali dwaj je3d3cy i ich
kaidawy, tylko u ,a!orw spotykane ro!ate wierzchowce o sztywnej, rudej sier&ci tak !stej, e
niestraszne im byy najwiksze mrozy. Kiedy szturmujcy doszli do palisady, >resyl kaza jednemu
z owcw zwali) niewielk ziemn tam, usypan wcze&niej w celu spitrzenia !orcych wd
!ejzeru. (a!ry w&ciekle nienawidz wody. <zeka ukropu runa na!le, wirujc im wok kolan,
powodujc straszny zamt w ich szere!ach. 1bro+cy poszli za ciosem do ataku.
Jeden kaidaw zwali si w tawy mu i lea wierz!ajc kopytami, dopki celnie rzucony
oszczep nie przeszy mu serca. 1!arnite panik dru!ie o!romne zwierz wykonao skok z miejsca,
przesadzajc palisad. 4o bya le!endarna lansada ro!ate!o rumaka, ktr niewielu ludzi o!ldao
na wasne oczy. Kaidaw wyldowa w !romadzie oldorandzkich wojownikw. atukli !o paami i
pojmali je3d3ca. %ielu napastnikw poraniono kamieniami. % ko+cu ,a!ory pierzchy, zabiwszy
tylko jedne!o owc. 1bro+cy byli wyczerpani. 0iektrzy, szukajc wytchnienia, pawili si w
!orcych 3rdach.
>resyl o!osi wspaniae zwycistwo poczonych plemion. %ielkimi krokami przemierza
pobojowisko, jakby o!arnity szaem, z chmur tryum,u na czole, pokrzykujc do nich, e s teraz
jednym plemieniem i e przeszli chrzest krwi. 1d tej chwili wszyscy bd pracowa) dla wszystkich
i wszystko bdzie rozkwita).
5uchay !o zebrane wok kobiety, poszeptujc ze sob, podczas !dy mczy3ni leeli
plackiem odzyskujc siy. 'y rok szsty.
:iso kaidawa jest smakowite. >resyl zarzdzi uroczyst biesiad, ustalajc jej pocztek
po zachodzie pary stranikw. 4usza kaidawa po sparzeniu w 3rdle pieka si nad rozpalonym na
placu o!niskiem. %ino jczmienne i betel czekay w ob,ito&ci na obchody zwycistwa. >resyl
wy!osi mow, po nim przemawia stary lord %ali Fin. 1d&piewano pie&ni. 0adzorca
niewolnikw przywid pojmane!o ,a!ora.
0ikt z obecnych w w wieczr roku szste!o nie mia powodu, by ywi) ze przeczucia.
6udzie raz jeszcze pokonali swoich odwiecznych wro!w i kady zamierza &witowa)
zwycistwo. 8&wietni) je miaa &mier) je+ca. 1ldorandczycy nie mo!li naturalnie wiedzie), jak
wan ,i!ur jest ich jeniec w&rd rasy ancipitw ani e je!o &mier) bdzie latami powraca) jak
,ala a po dzie+, w ktrym zwycizcw i ich potomstwo dosi!nie straszliwa zemsta.
8milkli mieszka+cy 1ldorando na widok potwora, toczce!o po nich nienawistnym
spojrzeniem wielkich rubinowych oczu. <ce mia skrpowane z tyu rzemieniem. 0iespokojnie
!rzeba ziemi zro!owaciaymi stopami. % zapadajcym mroku wy!lda jak olbrzym, jak zmora z
najstraszniejszych nocnych snw, jak widziado z pytkich snw pdniowych. 1krywao !o biae,
skotunione ,utro, splamione w bocie i w boju. (rzed zwyciskimi lud3mi sta w postawie hardej,
wydzielajc siln wo+, ko&cist !ow z par du!ich ro!w wysunwszy w przd, nisko pomidzy
ramionami. 6epki biay mlecz zapuszcza w szczeliny nozdrzy, to w jedn, to w dru!.
1sobliwy mia rynsztunek. 5zeroki, skrojony ze skry ,artuch przewizany w pasie, na
kostkach i okciach po parze ostr! z bod3cami zako+czonymi kolcem. %spaniae, ostre jak
brzytwa ro!i sterczay z metalowej osony, oplatajcej olbrzymi czaszk niczym kantar. 0a &rodku
czoa pomidzy oczami osona rozwidlaa si i zachodzia za uszy, na du!ie uchwy i pod brod,
!dzie bya spita mistern zapink.
'aruin wystpi naprzd i rzek#
$ %idzicie, co znaczy dziaa) razem. apali&my wodza. tak koron na !owie ta bestia
przewodzi komponentowi. 1bejrzyjcie !o sobie dobrze, mokosy, bo ni!dy nie widzieli&cie ,a!ora
z bliska, a s naszymi odwiecznymi wro!ami o kadej porze dnia i nocy.
%ielu modych owcw obstpio je+ca, szarpic za zmierzwione ,utro. 5ta nieporuszony,
jedynie zapierdzia z hukiem niewielkie!o !romu. 1dskoczyli wystraszeni.
$ /a!ory or!anizuj swe hordy w komponenty $ wyja&ni >resyl. $ %ikszo&) mwi
olonetem. 'ior ludzi do niewoli i s tak zezwierzceni, e zjadaj swoich je+cw. Jako wdz to
bydl rozumie wszystko, co mwimy. 0ie mam racji; $ %aln w kosmaty bark. 5twr zmierzy !o
zimnym spojrzeniem. 5tojcy obok >resyla stary lord powiedzia#
$ 5amce ,a!orw zowi si bykuny, a samice !ildy lub ,ildy, o ile wiem. 5amce i samice
pospou bior udzia w zbjeckich wyprawach i wacza rami w rami. 5 to stworzenia lodu i
ciemno&ci. %asz wielki przodek Juli ostrze!a przed nimi. (rzynosz chorob i &mier).
@ oto ,a!or przemwi olonetem, !osem ochrypym, warczcym.
$ %as wszystkich, ndzne 5yny /reyra, zmiecie ostateczna &nieyca7 4en &wiat, to miasto do
nas naley, do ancipitw.
Kobiety byy wylknione. aczy ciska) kamieniami w demona, ktry na!le przemwi
ludzkim !osem.
$ abi) !o, zabi)7 $ wrzeszczay. >resyl wskaza wyci!nitym ramieniem#
$ 0a szczyt ielnej %iey z nim, przyjaciele7 0a szczyt z nim i zrzuci) !o na eb7
$ 4ak jest, na eb7 $ zarycza tum i wnet co &mielsi owcy obskoczyli wielkie, zapierajce si
cielsko i powlekli je si w stron pobliskiej wiey. 4owarzyszya temu o!romna wrzawa i tumult, a
dzieciarnia wydzierajc si bie!aa wok starszych. %&rd tych urwisw byli synowie >resyla,
0ahkri i Klils, ledwo odro&le od ziemi pdraki. 1ba maluchy bez trudu przemykay midzy no!ami
dorosych, a natkny si na praw no! ,a!ora, sterczc niczym kosmaty sup na ich drodze.
$ 4y dotknij.
$ 0ie, ty.
$ 'oisz si, tchrzu7
$ 5am jeste& tchrzem7
%ystawili pulchne palce i razem dotknli no!i. (od mierzw sier&ci za,aloway potne
mi&nie. 1dne podnioso si, trjpalca racica plasna w boto.
:imo e te dziwaczne stworzenia waday jzykiem oloneckim, nic a nic nie czyo ich z
lud3mi. :y&li w ich !owach bie!y innymi szlejami. 5tarzy my&liwi wiedzieli, e w ich potnych
torsach wntrzno&ci znajduj si powyej puc. @ch jakby mechaniczny chd wskazywa na
poczenie stawowe odmienne ni u ludzi. % stawach u czowieka znanych jako okie) i kolano,
,a!orze przedrami lub !ole+ wykrcay si pod nieprawdopodobnym ktem. >o&) byo te!o
jedne!o dziwactwa natury, eby wywoa) paniczny lk w sercach maych chopcw. (rzez chwil
dotykali nieznane!o. .o,nwszy rce, jakby sparzy ich o!ie+ $ w rzeczywisto&ci temperatura ciaa
ancipity jest nisza ni u czowieka $ urwisy wymieniy sposzone spojrzenia, po czym rozryczay
si ze strachu. >ly =oin porwaa chopcw w ramiona. 4ymczasem >resyl z kompanami
odholowali straszydo kawaek dalej. :imo e szarpa si w ptach, wepchnli wielkie!o ,a!ora w
drzwi wiey. 0a placu podniecony tum nasuchiwa z!ieku z wiey, przemieszczajce!o si ku jej
szczytowi. % !ste od zapachw i dymu powietrze wzlecia okrzyk rado&ci, !dy pierwszy z
owcw stan na dachu. a plecami !apiw skwierczaa zostawiona bez opieki tusza kaidawa- wo+
pieczyste!o zmieszana z dymem o!niska zasnua kr! placu, peen zadartych w !r twarzy. >ru!i
radosny okrzyk, jeszcze !o&niejszy, powita wywleczone!o wodza ,a!orw, ktry ukaza si
czarny na tle nieba.
$ 0a d !o7 $ zawyy poczone nienawi&ci !arda. 1lbrzymi wdz stawia czoo awie
oprawcw. arycza, kuty sztyletami. %tem, jak !dyby u&wiadomiwszy sobie, e !ra sko+czona,
wskoczy na blank i stajc na krawdzi zmierzy nienawistnym spojrzeniem cisncy si w dole
tum. % ostatnim porywie w&cieko&ci rozerwa pta. <ozpostarszy ramiona odbi si potnie i
wspaniaym susem poszybowa daleko od wiey. 4um zbyt p3no prbowa si rozproszy).
%ielkie cielsko runo w d, miadc pod sob troje ludzi, mczyzn, kobiet i dziecko.
>ziecko z!ino na miejscu. piersi zebranych wyrwa si jk przeraenia i rozpaczy.
1!romny zwierz y mimo wszystko. >3wi!n si na z!ruchotane no!i, naprzeciw owcom
i ich sztyletom zemsty. Kuli !o wszyscy, kuli !ste ,utro, kuli prne mi&nie. 5zarpa si, a
!sta, ta posoka pyna niepowstrzyman stru! na zdeptan ziemi.
% czasie, !dy roz!ryway si te okropne wypadki. :ay Juli przebywa w komnacie z 6oila
'ry i male+k crk. @lekro) si!a po ubranie, eby wzi) udzia w walce. 6oila 'ry uderzaa w
pacz, e si 3le czuje i eby nie zostawia jej samej. 8wiesiwszy si na nim zamkna mu bladymi
war!ami usta, nie puszczajc !o od siebie.
1dtd >resyl mia w po!ardzie swe!o cioteczne!o brata. Jednak !o nie zabi, cho) mia
ochot, a czasy byy okrutne. 0ie zapomnia bowiem lekcji i wiedzia, e przelana krew dzieli
plemi. a rzdw je!o synw zapomniano o tym.
%yrozumiao&) >resyla, oparta na zrodzonej w dzieci+stwie przyja3ni, kiedy >resyl jeszcze
nie dorobi si siwych wosw w brodzie ani nawet brody, oddziaywaa korzystnie na wsplnot i
przysporzya mu szacunku. " to, cze!o Juli nauczy si kosztem wasne!o ducha bojowe!o, miao
zaowocowa) w przyszych latach.
%krtce po wstrzsie wywoanym pojawieniem si w&rd nich wodza ,a!orw, spoeczno&)
przeya kolejny cios. (oow mieszka+cw 1ldorando powalia za!adkowa choroba z objawami
!orczki, skurczw i wysypki. (ierwsi padli jej o,iar owcy, ktrzy wpychali ,a!ora na szczyt
ielnej %iey. % zwizku z tym przez wiele dni prawie nie polowano. (od n szy udomowione
&winie i !si. mara pewna kobieta w ciy i po odej&ciu do &wiata dolne!o dro!ocennych dwch
istot caa osada okrya si aob. Juli, 6oila 'ry i ich crki uniknli choroby. 0iebawem spoeczny
krwiobie! pozby si dole!liwo&ci i ycie wrcio do normy. "le wie&) o zabiciu ,a!ora ruszya z
osady w &wiat.
@ przez jaki& czas klimat nadal by okrutny dla rodzaju ludzkie!o. :ro3ne podmuchy
zawsze wciskay si w kad najmniejsz szpar w 3le zszytym ubiorze.
>woje stranikw &wiata, /reyr i 'ataliksa, penio wyznaczon im sub, a Awistek
.zasu !wizda re!ularnie jak zwykle. (rzez p roku stranicy razem &wiecili na niebie. (o czym
pory ich zachodw rozchodziy si stopniowo, a wreszcie /reyr zawadn niebiosami dnia, a
'ataliksa $ nocy- noc bya wwczas niepodobna do nocy, dzie+ ledwo zasu!iwa, by !o nazwa)
dniem. 0astpnie stranicy po!odzili si# dni stay si jasne dwoj!iem so+c, noce jak smoa.
(ewnej kwadry, kiedy jedynie bystrookie !wiazdy spo!lday z wysoka na 1ldorando,
zmar stary lord %ali Fin >en- zszed do &wiata dolne!o, zostajc mamikiem i tonc do
prakamienia.
Jeszcze jeden rok dobie! ko+ca i jeszcze jeden. Jedno pokolenie doroso, dru!ie si
zestarzao. (od spokojnymi rzdami >resyla z wolna rosy szere!i wspplemie+cw, podczas !dy
so+ca peniy sw wartownicz sub nad ich !owami. 'ataliksa co prawda ukazywaa wiksz
tarcz, ale /reyr zawsze dawa wicej &wiata i wicej ciepa. 'ataliksa bya star straniczk, /reyr
by mody i peen wi!oru. :idzy jednym pokoleniem a dru!im aden czowiek nie m! z rk na
sercu przysic, e /reyr ro&nie dla rodzaju ludzkie!o, ale tak !osiy le!endy. 6udzko&) trwaa w
doli i niedoli, z pokolenia na pokolenie, i ya nadziej, e w &wiecie !rnym %utra odniesie
zwycistwo i na zawsze zachowa /reyra. 6e!endy kryy w sobie ziarno prawdy, jak pczek kryje w
sobie kwiat. 4ak wic ludzie wiedzieli nie wiedzc, e wiedz.
a& co si tyczy ptakw i zwierzt, nadal liczne!o po!owia cho) nielicznych !atunkw, ich
zmysy byy sprz!nite z wahaniami pola ma!netyczne!o !lobu &ci&lej ni zmysy czowieka. 1ne
take wiedziay nie wiedzc, e wiedz. @nstynkt mwi im, e ju nieuchronnie nadci!a odmiana
$ w samej rzeczy ju si zjawia pod ziemi, w obie!u krwi, w powietrzu, w stratos,erze i we
wszystkim, co naleao do bios,ery.
%onad stratos:er$ szy0owa may samowystarczalny wiat, z0#dowany z pierwiastkw
metalicznych ze0ranych na 0ogatych polach midzygwiezdnych! 6 powierzchni ;elikonii jawi si
on na nocnym nie0ie jako gwiazda, szy0ko przemierzaj$ca podnie0ne szlaki! 8ya to 6iemska
9tacja )0serwacyjna <(yern#s=!
)0serwatorzy z <(>ern#sa= 0acznie ledzili gwiazd podwjn$ & 2reyra i jego partnerk
8ataliks! (le przede wszystkim o0serwowali od dawna ;elikoni, d#ej ni przez jeden d#gi,
heliko?ski "ielki +ok czas o0ieg# planety wok 2reyra, czyli Gwiazdy (, jak zwany 0y w stacji!
-#dzie z 6iemi szczeglnie interesowali si ;elikoni$, nigdy za 0ardziej ni o0ecnie!
;elikoni$ kr$ya wok 8ataliksy & Gwiazdy 8, wed#g nazewnictwa stacji! so?ce, i
planeta zaczynay przyspiesza1 na swoich or0itach! "ci$ znajdoway si w niemal sze1set razy
wikszej odlegoci od 2reyra ni 6iemia od swego 9o?ca! -ecz ta odlego1 k#rczya si z
tygodnia na tydzie?!
%laneta 0ya j# kilka st#leci po za apastronem, najzimniejszym p#nktem swojej or0ity!
4orytarze stacji o0serwacyjnej oywia nowy d#ch@ kady mg odczyta1 przesanie w coraz
pomylniejszych gradientach temperat#ry!
I#. KORZYS$NE %RADIEN$Y $EMPERA$RY
>zieci id w &lady rodzicw albo nie. 6aintal "y wyrs w przekonaniu, e matka jest
kobiet cich, rozmiowan w duchowej samotno&ci, podobnie jak jej matka i ojciec. 6ecz 6oilanun
nie bya taka, dopki nie oberwaa od ycia. Jako podlotek buntowaa si przeciwko troskliwej
opiece 6oily 'ry i :ae!o Julie!o. >ara si na cae !ardo, e nienawidzi dusznej atmos,ery ich
komnaty, ktr im byli starsi, tym mniej chtnie opuszczali. 8cieka z domu po !watownej ktni i
zamieszkaa z krewnymi w innej wiey.
<oboty nie brakowao. 6oilanun pracowaa przy arnach i wyprawianiu skr. 5zyjc
my&liwskie buty poznaa i pokochaa ich przysze!o uytkownika, cho) jeszcze nie przestpia
pro!u dojrzao&ci. %ychodzia do swoje!o owcy w noce tak jasne, e nikt nie m! spa). (o raz
pierwszy &wiat roztoczy przed ni cae swoje urzekajce pikno. ostaa kochank owcy, !otowa
odda) za nie!o ycie.
% 1ldorando zmieniay si obyczaje. ?owca zabra 6oilanun na polowanie na jelenie.
Kiedy& >resyl ni!dy by nie pozwoli kobiecie bie!a) z mczyznami za zwierzyn, ale >resyl by
stary i mia coraz mniejszy posuch. % wskim parowie owcy jeleni zeszli si z koatkiem. 0a
oczach 6oilanun stwr przewrci i przebi ro!iem jej kochanka. :ody owca zmar, nim
doniesiono !o do domu.
e zamanym sercem 6oilanun wrcia do rodzicw. (rzyjli j z otwartymi ramionami,
utulili w alu. *dy leaa w&rd pachnide i cieni, w jej onie poruszao si ycie. (oczte dziecko.
%spominaa chwile tamtych rozkoszy, kiedy nadesza pora rozwizania i rodzia syna. 0azwaa !o
6aintalem "yem i on take zosta przyjty z otwartymi ramionami przez jej rodzicw. 'ya wiosna
JO roku po jednoczeniu albo roku OJ wedle stare!o lordarza.
$ >oro&nie w lepszym &wiecie $ powiedziaa crce 6oila 'ry, przy!ldajc si dziecku
swymi byszczcymi oczyma. $ >zieje wieszcz por z hukiem pkajcych radabab i powietrza
ciepe!o ciepem ziemi. (or dostatku poywienia, poe!nania &nie!w i powitania na!o&ci dla
kochankw. Jake ja tskniam do tych dni, kiedy byam moda. 6aintal "y pewnie ich doczeka.
4ak auj, e nie jest dziewczynk$dziewczynki czuj i widz wicej ni chopcy.
>ziecko lubio !api) si na porcelanowe okno w komnacie babki. Jedyne w caym
1ldorando, aczkolwiek :ay Juli utrzymywa, e on!i& byo ich o wiele wicej, tylko wszystkie si
wytuky. :ija rok za rokiem, a dziadkowie 6aintala "ya, podnoszc oczy znad swoich
starodawnych ksi! patrzyli, jak okno rowieje, staje si pomara+czowe i obleka purpur zachodu
so+ca, !dy /reyr albo 'ataliksa nurzay si w o!nistej kpieli. 'arwy !asy. 0oc kada czer+ na
porcelan.
>awnymi czasy widywali marzyska szybujce wok wieyc 1ldorando, takie same zjawy,
jakie pierwszy Juli o!lda podczas wdrwki z ojcem przez biae pustkowia. :arzyska widywao
si tylko noc. (odlatyway znienacka do porcelanowe!o okna sypic w nie skrami jak pierzem,
koujc z wolna, bijc swoim pojedynczym skrzydem. .zy te moe nie byo to skrzydo; 'o
kiedy ludzie wybie!ali popatrze), widzieli jeno zudne kontury, do ko+ca nieuchwytne.
:arzyska budziy dziwne rojenia w umysach ludzi. 6ec na kobiercach i ,utrach Juli z
6oila 'ry czuli, jak w ich !owach oywaj naraz wszystkie my&li. 1!ldali obrazy rzeczy
zapomnianych i obrazy ni!dy nie widziane. 6oila 'ry czsto zakrywaa z krzykiem oczy. :wia,
e to jest jak wywoanie tuzina mamunw za jednym zamachem. (3niej pra!na przey) niektre
z zaskakujcych wizji jeszcze raz, lecz one ni!dy wicej nie day si ju przywoa)- ich
niepokojce pikno ulatywao niczym wo+ pachnide.
:arzyska odpyway w dal. 0ikt nie wiedzia, skd przychodz ani dokd odchodz. @ch
naturalnym &rodowiskiem byy !rne rejony tropos,ery. .zasami siy elektryczne zmuszay
marzyska do zej&cia nad powierzchni planety. ncone neuroprdami w mz!ach ludzi i zwierzt
schodziy jeszcze niej, koujc chwil nad yw istot, jakby w nich samych tlia si iskra
inteli!encji. %krtce jednak wzbijay si w !r i nikny z oczu. % zaleno&ci od lokalnych
anomalii, potnych burz ma!netycznych szalejcych w ukadzie =elikonii, marzyska mo!y
szybowa) w kadym kierunku, na wprost i w !r, dry,ujc z ma!netycznymi pywami, krc bez
postrze!ania, bez potrzeby odpoczynku.
"le nie wiecznie. (oniewa elektryczne istoty, zwane przez ludzi marzyskami, byy
niezmienne. " zatem zupenie nieodporne na zmiany.
% kadym rejonie tropikalne!o kontynentu Kampannlat i o kadej porze wystpoway
o!romne rnice temperatur. % a!odny letni dzie+ w 1ldorando, !dzie 6oilanun bez przekonania
nia+czya synka, temperatura na powierzchni ziemi podnosia si do kilku stopni powyej zera.
5tosunkowo niedaleko, bo zaledwie par mil na pnoc, nad jeziorem >orzin mo!o by) z dziesi)
stopni mrozu. 6atem, !dy stranicy uwijali si dzie+ i noc, w miejscach zacisznych w o!le nie
byo mrozu i dojrzeway zboa.
4rzy tysice mil od 1ldorando, w 0ktryhku, dzienne temperatury wykazyway o!romne
wahania, od minus dwunastu stopni do minus stu pi)dziesiciu, a wic blisko temperatury
skraplania si kryptonu.
miana narastaa pocztkowo, rzec by mona, w utajeniu. (3niej, kiedy !radienty
temperatury w !rnych warstwach atmos,ery zarea!oway na wzrost promieniowania /reyra, jej
skutki okazay si !watowne. (roces zachodzi powoli, lecz nieodwracalnie. (ewne!o razu
iemska 5tacja 1bserwacyjna B"LernusC odnotowaa dwunastostopniowy przyrost temperatury na
wysoko&ci rwnikowej JQ,Q mili w ci!u !odziny.
(rzy takim ociepleniu stratos,eryczna cyrkulacja silnie si wzmo!a i planet omiatay
hura!any. aobserwowano wysoko&ciowe nawanice nad 0ktryhkiem, wiejce z prdko&ci ponad
dwustu siedemdziesiciu piciu mil na !odzin.
0a!le przepady marzyska. acztki te!o, co dla ludzi i zwierzt miao oznacza)
odrodzenie, przyniosy z!ub marzyskom. @ch wirowe jdra piezoelektryczne!o pyu i czstek
naadowanych byy zbyt wte, aby przetrwa) w ukadzie dynamicznym. 8kad, ktry je zrodzi, w
ci!u roku poszed w rozsypk. :arzyska znikny, zostawiajc po sobie ulotne warkocze iskier w
rozrzedzonych !rnych warstwach atmos,ery. @skry szybko po!asy.
Juli i 6oila 'ry nadaremnie wy!ldali marzysk. 6aintal "y niebawem zapomnia, e je w
o!le widzia.
=ordy ,a!orw !romadziy si pod nieboskonem zielonkawej barwy najcz&ciej spotykanej
na tej wysoko&ci, !dzie mrowie lodowych krysztakw zaamywao promienie stranikw, !dy
tylko przebiy si przez chmury. /a!ory, bykuny i !ildy pospou, swym nieczowieczym krokiem
staway w kolumnach marszowych. 6iczne ptaki siaday na ramionach lub kryy nad !owami
swoich panw. (taki i ,a!ory byy biae, teren w bieli, brzie i wyblakej czerni, niebo w !rze
sinozielone. 0a tle lodowca =hry!!t ywe istoty rysoway si jak cienie. 6odowiec rozszczepia si
na za!radzajcym mu dro! masywie skay !binowej. 6d poobi jej mury, lecz przetrwaa
wieki oblenia, do nieba wznoszc las wieyc jak warownia diaba. % widach lodowca u jej stp
powstao pole ,irnowe. 4u sta zasty!y w bezruchu przywdca ancipitw, podczas !dy je!o
kohorty &ci!ay na krucjat.
'yy to komponenty kzahhnw =rastyprtu, ktrzy pierwsi postanowili zada) &mier) 5ynom
/reyra, zamieszkujcym dalekie rwniny. :ody kzahhn zwa si =rr$'rahl Rprt. 4o on mia
poprowadzi) krucjat. 4o je!o prabykun, wielki kzahhn =rr$4ryhk =rast z!in z rk owych
dalekich 5ynw. (od wodz =rr$'rahla Rprta wyrusz le!iony pomsty. "lbowiem pod je!o wodz
komponent rozkwita, odzyskujc siy utracone po ostatnim poarze &wiata w o!niu /reyra.
arwno liczebno&) szere!w, jak i &wiadoma decyzja skonia komponent do opuszczenia
podniebnych warowni i podjcia wdrwki na niespotykan skal. emsta wypeniaa ich szleje,
pomy&lne !radienty temperatury w stratos,erze pchny do. dziaania. .iepa nowina dreszczem
obie!a pi)setmilowy lodowiec, spywajcy z bezpowietrznej wyyny %ysokie!o 0ktryhku do
wyobionych dolin na wschd od rwniny 1ldorando, i wywabia ancipitw spod nawisw i
szczelin.
=rr$'rahl Rprt sta bez ruchu. 1n take sysza ciep nowin, jak sza przez oktaw
&rdpowietrzn.
wiastowanie wielkiej klimatycznej zmiany oywio inne ,ormy ycia w tym re!ionie,
,ormy, ktre dla ,a!orw stanowiy 3rdo biaka. 8sian !azami narzutowymi krain lodowcw
zamieszkiway rwnie pra!nostyczne szczepy :adisw. >robni, wiecznie niedoywieni, oni te
powracali do ycia nomadw. %iedli ze sob kozy i aran!i, czworono!i ywice si porostami i
drobnymi skorupiakami. :adisw nciy nizinne pastwiska. .zekali tylko na woln dro! po
wymarszu ,a!orzej krucjaty.
:ody =rr$'rahl Rprt krtkim warkniciem rozkaza dosi&) wierzchowcw. 5tarczyo ich
tylko dla wybranych dostojnikw. % m!nieniu oka caa ,a!orza starszyzna siedziaa na !rzbietach
rdzawo$rudych kaidaww, tu za ich !arbami.
<ozkaz w zabrzmia w roku JO skromne!o kalendarza 6oily 'ry. "ncipitarz wskazywa
kanon &rdpowietrzny, czyli rok OSO od :aej "poteozy %ielkie!o <oku SQOPHHH po Katastro,ie.
!odnie z nowsz rachub byo to pod koniec roku POO. 6aintal "y trzyma si wwczas kolan
owdowiaej matki. .zeka !o dzie+, w ktrym mia stan) oko w oko z ca pot! =rr$'rahl
Rprta...
(rzy kaidawie kzahhna sta czaban, czyli chory, mody bykun, wysoko dziercy sztandar.
=rr$'rahl Rprt mia wzrost postawne!o czowieka, way za& prawie ptora ra wicej. 4rjpalce,
keratynowe racice d3wi!ay !rube ld3wie, potn muskulatur, pier& szersz ni ludzka.
@mponujce wraenie sprawiaa wci&nita pomidzy krzepkie barki !owa. >u!a, ko&cista, z
wypukymi ukami brwiowymi, ktre przydaway siy oczom osonitym przez du!ie rzsy,
mi!otliwe od szronu. 1sadzone za uszami ro!i zawijay si najpierw w przd, a dopiero potem do
!ry, w sposb charakterystyczny dla je!o rodu. szarymi ykami wy!lday jak wytoczone z
marmuru, za& krawdzie miay ostre jak sztylety. 5tanowiy or do walki tylko pomidzy
,a!orami, ni!dy przeciwko wro!om z obcej rasy, a ju przeni!dy nie mo!y si splami) czerwon
krwi 5ynw /reyra. %ydatny pysk =rr$'rahla Rprta by czarny od chrap po oczy, tak jak u je!o
prabykuna. .zer+ podkre&laa wadczo&) spojrzenia. 0ajmniejszy !est mode!o kzahhna budzi
&lepy posuch.
0a t krucjat zbrojmistrze wykuli mu misterny naczek. :etal przybra je!o du!ie czoo
ksztatem lilii. 1wija si u nasady ro!w, wypuszczajc na boki dwa wasne, ostre ro!i z elaza.
8dzielajc podwadnym reprymendy kzahhn unosi !rn war! obnaajc tpe, wzdunie
karbowane zbiska w dwch szere!ach obramowanych du!imi siekaczami.
1dziany by w zbroj, na ktr skada si ka,tan bez rkaww, wykonany z trzech warstw
twardej kaidawiej skry, oraz szeroki pas przechodzcy w rodzaj saka na !enitalia, dyndajce mu u
miednicy pod mierzw sztywnych kakw.
Kaidaw kzahhna nosi imi <ukk$*!rl. >osiadszy <ukka$*!rla, mody kzahhn unis rk.
0iewolnik zad w o!romny, krty r! koatka. >wutonowy sy!na odbi si echem w szarych
pustkowiach. 0a ten aobny zew z jaskini w masywie plutonitu wyszli niewolnicy nioscy ,i!urki
ojca i praprabykuna =rr$'rahla Rprta. .i przesawni antenaci przebywali w stanie uwizi, opadajc
powoli ku ostatecznym wirom nieistnienia. 4ak istotny zanik procesw yciowych spowodowa
skurczenie si przodkw. (raprabykun skeratyni si ju niemal cakowicie.
0a widok totemw za,aloway szere!i zebrane!o komponentu samcw i samic. .i!ny
si przez pole ldolodu oble!ajc pobliskie !ranie i piar!i, sterczc tam na tle nieba i rozpywajc
si w spitrzonych, o&lepiajco biaych chmurach. (onad wspartymi na wczniach sylwetkami
kryy wielkie ptaki. /a!ory obrciy si w miejscu, kierujc wszystkie spojrzenia ku swemu
modemu wodzowi i wodzom z przeszo&ci. asty!y we wa&ciwym tej rasie upiornym bezruchu.
Jedynie przypadkowe trzepnicia uchem &wiadczyy o tym, e s ywe.
(rzyniesiono totemy kzahhnowi. 0iewolnicy z rasy ludzkiej klkli przed nim w pokorze.
=rr$'rahl Rprt zsiad z wierzchowca, stajc pomidzy swymi przodkami a swoim kaidawem.
oywszy ukon posusznie wtuli twarz w rud sier&) na boku <ukka$*!rla. <ozum opu&ci je!o
szleje. % swoistym transie kzahhn wezwa duchy ojca i praprabykuna do ywej tera3niejszo&ci.
>uchy przybyy. :ale+kie, wsate zjawy, nie wiksze od &niene!o krlika. apiszczay na
powitanie. (rzyszy na czworakach, cze!o ni!dy nie robiy za ycia.
$ 1 &wici przodkowie moi, czcy si teraz z ziemi $ zawoa mody kzahhn w
chrapliwym jzyku ,a!orzej rasy $ nareszcie id pom&ci) te!o, ktry powinien sta) w tej chwili
po&rd was, me!o mne!o prabykuna. %ielkie!o Kzahhna =rr$4ryhka =rasta, zabite!o przez
!ooskrych 5ynw /reyra. (rzed nami lata trudw. (rzydajcie siy memu ramieniu, strzecie nas
przed niebezpiecze+stwem, ro!i no&cie wysoko.
Je!o praprabykun zdawa si przebywa) we wntrzu <ukka$*!rla.
$ @d3 $ rzeka keratynowa ,i!urka $ no& ro!i wysoko, nie zapomnij nienawi&ci. 5trze si
przyja3ni z 5ynami /reyra.
8wa!a owa bya bez znaczenia dla =rr$'rahla Rprta. 0awet nie prbowa wyobrazi) sobie
inne!o ni nienawi&) uczucia do odwiecznych wro!w. .i w uwizi nie zawsze s mdrzejsi od
tych w &rdpowietrzu.
Keratynowy wizerunek ojca by wikszy od praprabykuna, poniewa ojciec p3niej
po!ry si w uwizi. oy synowi pokon i przemwi, malujc w synowskich szlejach rozmaite
obrazy.
=rr$"n!!l =hrot pokaza swemu synowi obraz, ktry mody kzahhn jedynie w cz&ci
rozumia. .zowiek nie zrozumiaby nic a nic. " przecie by to obraz znane!o wszech&wiata, tak
jak wyobraaa !o sobie rasa ancipitw, obraz, ktry w wielkiej mierze warunkowa ich stosunek
do ycia.
Jaki& ruchliwy or!an pulsowaa wi!orem, wzdymajc si i kurczc. Kada z je!o cz&ci
przypominaa troch ludzk mocno zaci&nit pi&). ?czya je wzajemna zaleno&) i dzieliy
barwy. 5zara pi&) przedstawiaa znajomy &wiat, o&lepiajco biaa $ 'ataliks, czarna w ctki $
/reyra. Kiedy /reyr puch, kurczyy si pozostae cz&ci- kiedy rosa 'ataliksa, rs z ni &wiat.
<uchliwy or!an ton w oparach. %&rd oparw poyskiway zote nitki oktaw
&rdpowietrznych. 1ktawy &rdpowietrzne wiy si jakby pierzchajc przed /reyrem, niemniej
jednak oploty !o miejscami. /reyrowa pi&) wyci!na czarne szpony, &ci!ajc oktawy
&rdpowietrzne bliej &wiata. 'urzya si, rosa.
1brazy te byy znajome modemu kzahhnowi i miay mu doda) pewno&ci siebie przed
wymarszem. .zyta w nich rwnie przestro!, e oktawy &rdpowietrzne, czyli dro!i wyprawy,
!matwaj si coraz bardziej i e doskonay zmys kierunku je!o rasy ule!nie zakceniu. 'd
wdrowa) powoli, przez wiele kanonw &rdpowietrznych, czyli lat.
=rr$'rahl Rprt podzikowa keratynowej ,i!urce niskim, !ardowym pomrukiem. =rr$
"n!!l =hrot odsoni dalsze sceny. 1taczaa je aura rzeczy starodawnych. ostay zaczerpnite z
niezapomnianej krynicy mdro&ci, z heroicznych wiekw, !dy /reyr si nie liczy. 0a
potwierdzenie tych obrazw wyszy podobne anielskim zastpy keratynowych przodkw.
=rr$"n!!l =hrot pokazywa, co si stanie, kiedy troisty or!an przeyje tyle prawie
kanonw, ile bykun liczy palcw i racic. .zarno ctkowany /reyr schowa si z wolna i zniknie za
plecami 'ataliksy. 'dzie tak znika przez dwadzie&cia kanonw pod rzd. 4aki to straszny
paradoks# mimo e ro&nie, /reyrowa pi&) bdzie znikaa za malejc 'ataliks. >wadzie&cia
znikni) wyznaczao pocztek okrutnej pory dominacji /reyra. (o dwudziestym znikniciu
komponenty ludw ancipitalnych ule!n potdze 5ynw /reyra. 4ak brzmiao ostrzeenie $ ale
krya si w nim nadzieja.
*upawi 5ynowie przera si znikni) /reyra, swe!o sojusznika. 4rzecie zniknicie porazi
ich najbardziej. 1to pora uderzenia na nich, oto pora, w ktrej trzeba stan) pod miastem, !dzie
pole! wielki kzahhn =rr$4ryhk =rast. 1to pora odwetu. (ora poo!i i krwi. 0ie zapomnij. 'd3
mny. 0o& ro!i wysoko. acza si wojna.
=rr$'rahl Rprt zachowywa si tak, jak !dyby strumie+ mdro&ci spywa na+ po raz
pierwszy. " spywa wiele razy. 0i!dy nie wysech. astpowa mu my&li. .ay je!o komponent z
przodkami w uwizi odbiera te same wizje po wielekro) w minionych kwadrach. %izje pochodziy
z ich &wiata, ze &rdpowietrza, od dawno umarych. 'yy nieomylne. %szelkie decyzje
komponentu wynikay z takich strumieni mdro&ci pochodzcych od keratynowych antenatw.
4ych, co tworzyli przeszo&), byo wicej ni ywych. >awni bohaterowie yli w bohaterskich
czasach niemocy /reyra.
:ody kzahhn ockn si ze swe!o momentu uwizi. 1taczajce !o zastpy dr!ny,
trzepny uszami. 0ad nimi wisiay nieruchomo ich ptaki. (onownie za!ra dysonansowy r! i
kukiekowe wizerunki powdroway z powrotem do czelu&ci naturalnej ,ortecy. .zas byo rusza).
=rr$'rahl Rprt wskoczy na wysoki zad <ukka$*!rla. 4ym ruchem strci
zhrrka, swe!o biae!o kraka. zhrrk zatoczy w powietrzu koo i powrci na rami =rr$
'rahla Rprta. %iele ,a!orw w hordzie miao wasne kraki. .hrapliwy !os kraka pie&ci ,a!orze
ucho. >zib kraczy oczyszcza ,a!orze ,utro z pasoytujcych w nim kleszczy.
Tw kleszcz, stworzenie nie rzucajce si w oczy, stanowi kluczowe o!niwo w zoonej
strukturze ekolo!icznej te!o &wiata $ a zarazem skryt wi3 pomidzy &miertelnymi wro!ami.
% czasie !dy mody kzahhn by po!rony w uwiziopodobnej rozmowie ze swymi
przodkami, nad &nienym pejzaem zawisy sine chmury. (romienie &wiata odbijay si tam i z
powrotem pomidzy chmurami a ziemi. % rozproszonej, nie spolaryzowanej iluminacji, w ktrej
nie pada aden cie+, a ywe istoty staway si widmami, ludzie potraciliby !owy. 0ie byo
horyzontu. 5ama perowa szaro&). %szechobecne zabielenie nic nie znaczyo dla armii ancipitw,
majcej oktawy &rdpowietrzne za dro!owskazy. 4eraz, po zako+czonym obrzdzie rozmowy,
piesza suba przywioda przez ywio bieli cztery 3rebce kaidawa. (ojedyncze !arby zwierzt
ledwo byy umi&nione, ich szorstka sier&) jeszcze pstrokata. 0a kadym 3rebcu siedziaa na oklep
jedna z czterech ,ild kzahhna. %e wosy na !owie kada miaa wpite orle piro lub blady kwiatek
skalny. 4en kwartet modych krasawic zosta wybrany przez komponent do towarzyszenia
kzahhnowi =rr$'rahl Rprtowi w wieloletniej krucjacie. 1d lodowcowych szczytw na wschodzie
ci!n powiew czterdziestostopniowe!o mrozu, stroszc delikatny puch ,uter ancipitalnych
panienek. (od puszkiem znajdowaa si !sto zbita sier&) ,a!orza, niemal nie przepuszczajca
zimna, chyba e nasiknita wod.
(owiew roz!oni pokryw chmur. Jakby otworzy okiennic, przywracajc znajome ksztaty
&wiatu. 8kazay si zastpy ,a!orw, za nimi pionowe &ciany =hry!!ta oraz cztery ,ildy $ wszystko
blade z pocztku i widmowe. 'iel opada jak m!a. % przodzie wida) byo pospne przecze,
wiodce dwana&cie tysicy metrw w d, w kierunku miejsca przeznaczenia.
<ozwinito sztandar =rastyprtu. :ody kzahhn da znak wyci!nit rk, wskazujc
naprzd. %bi ro!owe racice w boki <ukka$*!rla. Kaidaw zadar ro!aty eb i ruszy z kopyta po
kruchym ,irnie. "rmia ,a!orza te ruszya z wolna owym nienaturalnym, posuwistym krokiem.
?upek z!rzyta, ld dzwoni. Kraki szyboway wysoko w prdach wstpujcych. acza si
krucjata. Jak przepowiedziay wizerunki przodkw, speni) si miaa w porze, kiedy /reyr po raz
trzeci zniknie za 'ataliks. %wczas armia kzahhna uderzy na 5ynw /reyra zamieszkujcych
dalekie, przeklte miasto, w ktrym zabity zosta szlachetny prabykun =rr$'rahla
Rprta. 4en dawny wielki kzahhn zosta zmuszony do skoku ze szczytu wiey na spotkanie
&mierci. (omsta bya w drodze# miasto zniknie z powierzchni ziemi. :oe i nie dziwota, e
male+ki 6aintal "y zapaka u kolan matki.
<ok za rokiem posuwaa si krucjata. :ieszka+cy 1ldorando pozostawali nie&wiadomi
owej odle!ej nemesis. >resyl nie by ju tak ener!icznym przywdc jak nie!dy&. .oraz cz&ciej
nie wysuwa nosa z miasta, za to wtyka !o w or!anizacyjne drobiaz!i przedsiwzi), ktre szy
!adko, dopki si w nie nie wtrci. % owach zastpowali ojca synowie. %iszca w powietrzu
zmiana podminowaa wszystkich. :odzi ludzie chcieli ucieka) z wyrobniczych cechw do
owiectwa i traperstwa. :odzi za& owcy 3le si prowadzili. >resyl mia obecnie w swej druynie
pewne!o owc, ktry zmajstrowa nie&lubn crk onie starsze!o mczyzny. 4akie obyczaje
staway si na!minne i rodziy bjki.
$ a moich modych lat byo to nie do pomy&lenia $ >resyl zmywa !ow "ozowi
<oonowi, zapominajc o wasnych modzie+czych wybrykach. $ Jeszcze troch, a zaczniemy si
mordowa) jak dzikusy z Iuzint.
>resyl sam nie wiedzia, czy lepiej zama) "oza <oona, czy !o u!aska). 5kania si ku
temu dru!iemu, bowiem "oz <oon cieszy si coraz wiksz saw owieck, lecz takie
postpowanie ojca zo&cio syna >resyla, 0ahkrie!o, ktry by wro!o nastawiony do "oza <oona z
powodw znanych wycznie obu modzie+com.
>ly =oin, nieudana ona >resyla, zachorowaa i odesza ze &wiata wraz z odej&ciem ze.
&wiata roku JU po jednoczeniu. (rzyby ojciec 'ondorlon!anon i po!rzeba j, zoywszy zwoki
na boku w ich oktawie &rdziemnej. *dy odesza, w yciu >resyla powstaa pustka i po raz
pierwszy poczu mio&) do ony. 1dtd smutek na zawsze za!o&ci w je!o duszy. :imo swych lat
opanowa sztuk wywoywania ojcw i zapad w pauk, eby raz jeszcze porozmawia) z
nieboszczk >ly =oin. 5potka jej mamika snujce!o si po &wiecie dolnym. %yrzucaa mu brak
mio&ci, zmarnowane ycie, ozibo&) i wiele innych rzeczy, ktre leay jej na sercu. 8ciek od jej
zorzecze+, od jej kapicych zbw i od tej pory jeszcze bardziej zamkn si w sobie. .zasami
rozmawia z 6aintalem "yem. .hopak by bardziej roz!arnity od 0ahkrie!o czy Klilsa. "le od
swe!o stare!o brata cioteczne!o. :ae!o Julie!o, trzyma si >resyl z daleka- i jak przedtem
!ardzi Julim, tak teraz mu zazdro&ci. Juli mia yw kobiet, mia ko!o kocha) i uszcz&liwia).
Juli i 6oila 'ry pozostawali w swej wiey i starali si nie dostrze!a) swoich siwych
wosw. 6oilanun nie spuszczaa oka z 6aintala "ya, nadzorujc niewyszukane zabawy mode!o
pokolenia, ktre pochaniay !o coraz bardziej.
% !binach Iuzint ya reli!ijna sekta poborcw. (ierwszy Juli ujrza ich on!i& na
m!nienie oka. 'ezpieczni w !i!antycznej !rocie, o!rzanej ciepem ziemi, poborcy byli z pozoru
nieczuli na !radienty temperatury w !rnych warstwach atmos,ery. 8trzymywali jednak potajemne
kontakty z (annowalem, skd dotara do nich idea, ktra na swj sposb zapocztkowaa zmian
nie mniej wak ni wszelkie !radienty temperatury. :imo e idea stawiaa wszystko na !owie,
twardo!owi poborcy odkryli w niej pikno i, jak im si zdawao, prawd idc z tym piknem w
parze.
(oborcy, mczy3ni i kobiety, nosili wykwintne szaty okrywajce ich od brody do stp.
(rzypominali na p otwarte kielichy kwiatw, odwrcone do !ry dnem. (od t wierzchni szat,
zwan czar,ralem, nie nosili nic wicej. .zar,ral mona uzna) za symbol sposobu my&lenia
poborcw. %iele pokole+ uksztatowao ich &wiatopo!ld, wiele przekona+ zoyo si na ich
teolo!i. 'yli wyuzdani i niewinni zarazem. 0awet ascetyczno&) ich reli!ijnej hierarchii warto&ci
krya w sobie paradoksy i przerodzia si w ,orm neurotyczne!o hedonizmu. %iara w %ielkie!o
"kh nie kcia si z seksualnymi or!iami, z jednej podstawowej przyczyny# %ielki "kha nie
zwraca uwa!i na ludzi. walcza z!ubn &wiato&) %utry i suyo to interesom ludzi, ale nie dla
ludzi, jeno dla same!o siebie wojowa "kha. .o robili ludzie, nie miao najmniejsze!o znaczenia.
Ftyka eudajmonizmu wyrosa z bezsilno&ci czowieka.
>u!o po swej &mierci prorok 0aab zmieni to wszystko. 5owo 0aaba dotaro w ko+cu do
!roty poborcw. (rorok 1biecywa, e je&li mczy3ni i kobiety wyrzekn si chuci i sypiania z
kim popadnie, tak e nikt nie zna wasne!o ojca, natenczas %ielki 1jciec "kha we wasnej osobie
raczy zwrci) na nich uwa!. (ozwoli im jako wojownikom wzi) udzia w wojnie z %utr. %ojna
szybko si sko+czy. 6udzie $ to byo istot przesania 0aaba $ nie s bezsilni, chyba e sami
wybieraj sabo&).
6udzie nie s bezsilni. >la za!rzebanych pod ziemi poborcw przesanie byo
objawieniem. 0i!dy nie byoby takim objawieniem w pannowalskiej iemi Awitej- tam ludzie
zawsze przyjmowali za rzecz oczywist, e potra,i dziaa). "le w !rocie w !bi ziemi zaczto
pali) czar,rale. 0astaa cnota.
% ci!u jedne!o roku poborcy zmienili swoj natur. 5tar, ustalona hierarchi na!ito do
cnoty wstrzemi3liwo&ci na cze&) bo!a z kamienia. .i, ktrzy nie potra,ili po!odzi) si z now
etyk, dawali !ow pod miecz bd3 uciekali przed mieczem. % o!niu i dialektyce rewolucji nie
wystarczyo poborcom nawrcenie samych siebie. 0i!dy nie wystarcza. <ewolucjoni&ci musz
maszerowa) naprzd i nawraca) innych. (odjto (iel!rzymk %iernych 0aabowi "khy.
(rzez setki mil podziemnych korytarzy (iel!rzymka %iernych niosa przesanie. " pierwszy
stan na jej drodze (annowal. (annowal by nieczuy na powracajce sowo wasne!o proroka,
ktre!o zabito i zapomniano dawno temu. 0ie by jednak nieczuy na inwazj ,anatykw.
.aa milicja stana pod broni i roz!orzaa bitwa. /anatycy byli !otowi do walki. 0icze!o
bardziej nie pra!nli, jak z!in) za spraw. Je&li !inli te inni, tym lepiej. %yjce w czelu&ciach
oktaw &rdziemnych mamiki wiody ich do zwycistwa. :ilicja stawaa mnie przez cay du!i,
krwawy dzie+. (o czym daa no!.
4ak oto (annowal u!i si przed si przesania i nowe!o reimu. (o&piesznie szyto
czar,rale, eby mie) co pali). .i, ktrzy si nie u!ili, uciekli albo zostali zabici. .i, ktrzy uciekli,
wyszli w otwarty &wiat %utry, na wieczne pnocne rwniny. %yszli w porze odwrotu &nie!w.
<osy trawy. (ara stranikw czujniej strze!a niebios i sam %utra zdawa si nie tak znw sro!i.
(rzeyli.
<ok za rokiem wdrowali coraz dalej na pnoc w poszukiwaniu poywienia i zaciszne!o
zaktka ziemi. %drowali na wschd z bie!iem rzeki 6asLalt, ku wielkim rwninom. @ch upem
paday wdrowne stada jajakw i !unandu. @ ci!nli ku przesmykowi .halce.
% tym samym czasie wysze temperatury ruszyy ludy zimne!o kontynentu 5ibornal. /ala
za ,al obszarpani koloni&ci parli na poudnie, przesmykiem .halce do Kampannlat. (ewne!o dnia,
pod samotnie panujcym na niebie /reyrem, najbardziej wysunite na pnoc plemi z (annowalu
spotkao si z najbardziej wysunit na poudnie ,al mi!racji sibornalskiej. .o zdarzyo si
wwczas, zdarzao si ju wiele razy przedtem $ i miao zdarza) potem. %utra i "kha czuwali nad
tym pospou.
% takim to stanie znajdowa si &wiat, kiedy odszed z nie!o :ay Juli. >o 1ldorando
&ci!nli handlarze soli z Iuzint, przynoszc wie&ci o lawinach i niezwykych wydarzeniach. Juli $
bardzo ju sdziwy $ po&pieszy na d wysucha) przybyszw, po&lizn si na ktrym& schodku i
zama no!. 4ydzie+ p3niej zawita ojciec &wity z 'orlien, a 6aintal "y podziwia ruszajce!o
mordk pieska z ro!u kaidawa. 1dchodzia epoka. 0adchodziy rzdy 0ahkrie!o i Klilsa.
#. ZACH&D DWOJ%A SO'C
% komnacie %iey ielnej 0ahkri i Klils rzekomo sortowali skry. % rzeczywisto&ci
wy!ldali przez okno, krcc !owami.
$ 1czom nie wierz $ rzek 0ahkri.
$ @ ja nie wierz wasnym oczom $ rzek Klils. $ % o!le nie daj temu wiary.
Amia si dopty, dopki brat nie waln !o w plecy. (rzy!ldali si wysokiej, starczej
postaci, ktra jak szalona bie!a brze!iem 9oralu. 5siednie wiee przesoniy im widok, lecz po
chwili ujrzeli j znowu, jak wymachuje chudymi rkami i no!ami. % pewnym momencie pochylia
si, zaczerpna bota i wysmarowaa sobie !ow, po czym $ chwiejnym kusem pobie!a dalej.
$ wariowaa $ powiedzia 0ahkri, przy!adzajc z zadowoleniem wsy.
$ Jeszcze !orzej, moim zdaniem. %ariatce odbiy szleje.
>ru!a spokojniejsza, posta) $ chopak u pro!u dojrzao&ci $ deptaa po pitach bie!ncej.
6aintal "y depta swojej babce po pitach, eby nie zrobia sobie krzywdy. 'ie!a przed nim
z !o&nym lamentem. .hopak poda za ni ponury, milczcy, sumienny.
(okrciwszy !owami 0ahkri i Klils zbliyli je do siebie.
$ 0ie rozumiem, czemu 6oila 'ry si tak wy!upia $ powiedzia Klils. $ (amitasz, co
mwi ojciec;
$ 0ie.
$ :wi, e 6oila 'ry tylko udaje, e kocha stryja Julie!o. :wi, e ona !o ni!dy nie
kochaa.
$ "ha, przypominam sobie. 4o dlacze!o dalej udaje po je!o &mierci; 4o nie ma sensu.
$ .o& tam wymy&lia chytre!o w tej swojej mdrej !owie. Kiwa i nas. $ 0ahkri podszed do
otwartej klapy. 0a doie pracoway kobiety. Kopniakiem zamkn klap i obrci si do modsze!o
brata.
$ 0iewane, co wyprawia 6oila 'ry. 0ikt nic rozumie, co robi baby. %ane jest to, e stryj
Juli nie yje i teraz ty i ja bdziemy rzdzi) Fmbruddockiem.
Klils wy!lda na wystraszone!o.
$ " 6oilanun; 6aintal "y... co z nim;
$ 4o jeszcze dzieciak.
$ Ju niedu!o. a dwie kwadry sko+czy siedem lat i obdzie owc.
$ 4o szmat czasu. % tym nasza szansa. Jeste&my mocni... ja przynajmniej. 6udzie przystan
na nas. 0ie chc, eby rzdzi nimi dzieciak, i skrycie !ardz je!o dziadkiem, ktry ycie przelea
w baro!u z t wariatk. :usimy wymy&li), co im powiedzie), co obieca). .zasy si zmieniaj.
$ 0o wa&nie, 0ahkri. (owiedz im, e czasy si zmieniaj.
$ (otrzebujemy poparcia cechmistrzw. (jd teraz, po!adam z nimi... ty lepiej si nie
wychylaj, bo przypadkiem wiem, e rada uwaa ci za !upie!o rozrabiak. (3niej skaptujemy
kilku czoowych owcw, jak "oz <oon i paru innych, i po sprawie.
$ .o z 6aintalem "yem;
0ahkri przyoy bratu.
$ (rzesta+ powtarza) w kko to samo. (ozbdziemy si !o, !dyby przeszkadza.
4e!o wieczoru, po zej&ciu z nieba straniczki, kiedy /reyr chyli si ku
monochromatycznemu wieczorowi, 0ahkri zwoa z!romadzenie. ?owcy powrcili z wyprawy,
traperzy &ci!nli do domw. Kaza zamkn) bramy. 5tan na cokole %ielkiej %iey, przed
zbierajcym si na placu tumem. >la dodania sobie powa!i na ,utro ze skr jelenia zarzuci burk
z czerwono$te!o sukna. 'y &rednie!o wzrostu, no!i mia !rube, twarz brzydk, wielkie uszy. %
charakterystyczny sposb wysuwa doln szczk, przybierajc !ro3n, dt min.
(rzemwi do tumu z namaszczeniem, wychwalajc wielkie zalety stare!o triumwiratu
%alia Fina, swoje!o ojca >resyla i stryja Julie!o. 1ni trzej poczyli mstwo z mdro&ci. 4eraz
plemi jest zjednoczone- mstwo i mdro&) s cechami powszechnymi. 1n, 0ahkri, bdzie
podtrzymywa tradycj, ale w nowym duchu nowej epoki. 'dzie rzdzi) razem z bratem i z rad, i
zawsze bdzie dawa ucha temu, co kady czowiek ma do powiedzenia. (rzypomnia im
wszystkim, e najazdy ,a!orw stanowi nieustanne za!roenie i e handlarze soli z Iuzint
opowiadaj o wojnach reli!ijnych w (annowalu. 1ldorando musi pozosta) zjednoczone i dalej
rosn) w si. (otrzebne s dalsze wysiki. Kady musi wicej pracowa). Kobiety musz pracowa)
wicej. (rzerwa mu !os kobiecy#
$ a3 z te!o cokou i sam we3 si do jakiej& roboty. 0ahkri zbarania. *api si na tum,
zapomniawszy jzyka w !bie.
tumu odezwaa si 6oilanun. e wzrokiem wbitym w ziemi sta przy niej 6aintal "y.
6oilanun dy!otaa ze strachu i zo&ci.
$ 0ie masz prawa sta) tam na !rze, ani ty, ani twj braciszek pijanica7 Ja jestem krwi z
krwi Julie!o, jestem je!o crk. 4u stoi znany wszystkim mj syn 6aintal "y, ktry za dwie kwadry
bdzie dorosym mczyzn. :am tyle samo rozumu i wiedzy co mczyzna $ po moich rodzicach.
achowaj triumwirat z!odnie z wol twoje!o ojca >resyla, ktre!o wszyscy szanowali. 2dam dla
siebie udziau w triumwiracie $ my kobiety te powinny&my mie) !os, mnie te ley na sercu
dobro naszej wsplnej rodziny. %stawcie si za mn wszyscy, dopilnujcie- eby nie pozbawiono
mnie moich praw. (otem, kiedy 6aintal "y bdzie penoletni, niech rzdzi zamiast mnie.
%ychowam !o jak naley.
5pu&ciwszy !ow 6aintal "y roz!lda si wstydliwie po ludziach, czujc o!ie+ na
policzkach. owi pene wspczucia spojrzenie 1yre, ktra pomachaa mu ukradkiem. %iele
kobiet i mczyzn zaczo !ardowa) za 6oilanun, lecz 0ahkri przekrzycza wszystkich. 1dzyska
ju pewno&) siebie.
$ Kobieta nie bdzie nikim rzdzia, dopki ja mam tu co& do powiedzenia. 5ysza to kto;
6oilanun, ty chyba z!upiaa& do reszty, jak twoja matka, e ci co& takie!o przyszo do !owy.
%szyscy wiemy, jakie spotkao ci nieszcz&cie, wiemy, jak z!in twj mczyzna, i
wspczujemy ci, ale pleciesz bzdury.
1czy zebranych jak na komend obrciy si ku wymizerowanej i pokra&niaej twarzy
6oilanun. =ardo nie spu&cia wzroku.
$ .zasy si zmieniaj, 0ahkri $ powiedziaa. $ *owy s rwnie potrzebne, jak pi&ci.
5zczerze mwic, wielu z nas nie u,a tobie i temu twojemu durnemu bratu.
6iczne !osy popary 6oilanun, lecz jeden z owcw. /aralin /erd, hukn !burowato#
$ :n ona nie bdzie rzdzi), nie bd sucha baby. %ol ju znosi) tych dwch nicponiw.
2yczliwe &miechy skwitoway je!o sowa i 0ahkri by !r. (rzecisnwszy si przez
rozwiwatowany tum, 6oilanun umkna popaka) sobie !dzie& na osobno&ci. 6aintal "y szed za
ni jak na &cicie. 2al mu byo ubstwianej matki, ale sam przyznawa w szlejach, e tylko kobieta
niespena rozumu moe wpa&) na pomys rzdzenia w 1ldorando. 0ikt ni!dy o czym& takim nie
sysza, jak powiedzia wuj 0ahkri.
Kiedy przystan na skraju tumu, podesza do nie!o kobieta imieniem 5hay 4al i dotkna
je!o rkawa. 4a moda przyjacika matki miaa delikatn cer i bystre, jastrzbie oczy. na ow
dziwn i yczliw kobiet, !dy czasami zachodzia ona do je!o babki, roznoszc chleb.
$ (jd z tob pocieszy) twoj matk, je&li nie masz nic przeciwko temu $ rzeka 5hay 4al. $
%iem, e wprawia ci w zakopotanie. ale ludzie czsto wprawiaj nas w zakopotanie, kiedy
mwi ze szczere!o serca. (odziwiam twoj matk, tak jak podziwiaam twoich mdrych
dziadkw.
$ 4ak, ona jest dzielna. " mimo to ludzie si &miali. 5hay 4al spojrzaa na nie!o badawczo.
$ :imo to ludzie si &miali, tak. "le wielu z tych prze&miewcw zarazem j podziwia. 1ni
si boj. %ikszo&) ludzi zawsze si cze!o& boi. 0ie zapominaj o tym. :usimy jako& zmieni) w
nich ducha.
6aintal "y kroczy przy niej z lekkim na!le sercem, roze&miany, zapatrzony w powane
oblicze swojej towarzyszki.
6os by askawy dla 0ahkrie!o i Klilsa. 4ej nocy d z poudnia potny wicher,
niezmordowanie !widc w&rd wie niczym sam Awistek .zasu. 0azajutrz rybacy zameldowali
o awicach ryb w rzece. Kobiety wybray si z koszami i naznosiy srebrzystych ywych wrzecion.
@ch niespodziewane bo!actwo uznano za dobry znak. :nstwo ryb zasolono, a i tak zostao dosy)
na wieczorn uczt, podczas ktrej pito jczmienne wino za nowe rzdy 0ahkrie!o i Klilsa.
Jednake Klils za !rosz nie mia rozsdku, a 0ahkri mdro&ci. .o !orsza, obaj niewiele
mieli serca dla swoich wspplemie+cw. 1baj w niczym nie przodowali na owach. .zsto kcili
si ze sob, !dy trzeba byo co& postanowi). " poniewa pod&wiadomie zdawali sobie spraw ze
swoich wad, pili nad miar, przez co kcili si jeszcze bardziej. "le szcz&cie ich nie opuszczao.
(o!oda stale si poprawiaa, co jaki& czas tra,iali na wiksze stado jeleni, nie wybucha te adna
zaraza. 0apa&ci ,a!orw ustay, chocia bywao, e widywano je nie dalej ni par mil od miasta.
% 1ldorando za!o&cia nuda ob,ito&ci.
(anowanie braci nie wszystkim si podobao. 0ie podobao si niektrym owcom, nie
podobao si kobietom i nie podobao si 6aintalowi "yowi.
%&rd owcw zawizaa si !rupa modzikw, ktr 0ahkri usiowa rozbi) wszelkimi
sposobami. (rzewodzi jej "oz <oon, ju w kwiecie wieku mskie!o. %ielki i potny, o szczerej
twarzy, na swoich dwch no!ach potra,i biec tak szybko, jak knur na czterech. %yrnia si
sylwetk- posta) w ,utrze z czarne!o nied3wiedzia wida) byo z daleka.
owym nied3wiedziem zma!a si i zabi !o w pojedynk. >umny z wyczynu, przyd3wi!a
ze wz!rz zwierz na wasnych plecach i cisn przed penymi podziwu przyjacimi na podo!
wiey, ktr z nimi dzieli. (o betelowej libacji wezwa mistrza >atnila, by &ci!n skr.
(oniekd wyrni si ju "oz <oon osiadajc w owej wiey. <d swj wywodzi od wuja
%alia Fina, ktry by lordem 'rassimip 'rassimipami zwano zarwno tereny, jak i rosnce tam
ro&liny o podstawowym znaczeniu dla miejscowej !ospodarki, bowiem karmiono nimi lochy dajce
mleko na betel. 6ecz "oz <oon stwierdzi, e rodzina !o tyranizuje, wcze&nie zbuntowa si i w
oddalonej wiey znalaz kt dla siebie i dobrane!o !rona rwie&nikw# wesoka Flina 4ala,
kochliwe!o /aralina /erda, spokojne!o 4antha Fina. (ili za !upot 0ahkrie!o i je!o brata. @ch
popijawy powszechnie uchodziy za niedo&ci!nione. 4ake pod innymi wz!ldami "oz <oon by
niedo&ci!niony. 5yn z odwa!i w !romadzie, dla ktrej odwa!a bya chlebem powszednim.
(odczas plemiennych ta+cw potra,i wywin) salto w powietrzu. :ocno te wierzy w jedno&)
plemienia. @ nawet nie&lubna crka 1yre nie pozbawia !o uwielbienia kobiet. %pad w oko 5hay
4al, przyjacice 6oilanun, a i sam zapali si do jej niezwykej urody, ale serca nie odda nikomu.
(rzewidywa, e pewne!o pikne!o dnia 0ahkriemu i Klilsowi powinie si no!a i e ju si nie
podnios. (oniewa rozumia $ czy te wydawao mu, si, e rozumie $ czym jest dobro plemienia,
sam pra!n rzdzi) i dlate!o nie m! pozwoli), aby jakakolwiek kobieta rzdzia je!o sercem.
my&l o przyszo&ci zjednywa sobie prawdziw przyja3+ towarzyszy, jak rwnie wzi pod swoje
skrzyda 6aintala "ya, namwiwszy !o na wspln wypraw owieck, !dy tylko chopak osi!n
zwyczajowy wiek owcy.
4ropic jelenia na poudniowy wschd od 1ldorando "oz <oon i 6aintal "y z!ubili reszt
druyny. :usieli kluczy) w trudnym terenie, naszpikowanym wielkimi bbnami radabab. 4am
natknli si na !rup dziesiciu pijanych jak bela kupcw, lecych pokotem wok o!niska z traw.
"oz <oon dwch wyprawi na tamten &wiat, nie budzc reszty kompanii. (o czym z 6aintalem$
"yem wyskoczyli na nich z wrzaskiem, zasaniajc twarze czaszkami zwierzt. (ozostaa semka
kupcw poddaa si i zabobonnej trwo!i. (rzez wiele lat opowiadano sobie w 1ldorando t histori
jako przedni dowcip
%ymieniona semka handlowaa broni, zboem, skrami oraz wszystkim, co wpado im w
rce. 'yli 'orlie+czykami, ktrzy tradycyjnie uchodzili za nacj tchrzw, a wdrowali znad
poudniowych mrz do Iuzint na pnocy. (rawie wszyscy byli znam w 1ldorando jako oszu&ci i
wydrwi!rosze. "oz <oon i 6aintal "y przywiedli ich, eby suyli jako niewolnicy, za& ich towary
porozdawali.
0a swoje!o niewolnika "oz <oon zatrzyma modzie+ca imieniem Kalary, niewiele
starsze!o od 6aintala "ya. (o tym wydarzeniu "oz <oon cieszy si jeszcze wikszym mirem.
%krtce osi!n tak pozycj, ze m!by rzuci) wyzwanie 0ahknemu i Klilsowi, maskowa si
jednak swoim zwyczajem poprzestajc na towarzystwie kamratw.
% cechach wyrobniczych narasta ,erment. *o&ny sta si przypadek modzika imieniem
>athka, ktry usiowa wyzwoli) si z cechu wyrobnikw metali, odmawiajc du!oletnie!o
terminowania osta doprowadzony przed braci. 0ie zdoali zama) je!o uporu >athka znikn
ludziom z oczu. (o dwch dniach pewna kobieta doniosa, ze w nie uywanej komrce ley w
ptach, z si+cami na twarzy %wczas "oz <oon wybra si do 0ahkne!o z pro&b, aeby
pozwolono >athce przej&) do owcw. <zek.
$ ?owcy nie maj lekkie!o ycia. wierzyny wci nie brakuje, ale przez kaprysy po!ody w
ci!u ostatnich paru lat zmienia swoje pastwiska :usimy si dobrze za ni nabie!a), mech wic
doczy do nas, skoro takie jest pra!nienie chopaka. .zemu me; Je&li bdzie do nicze!o,
wyrzucimy !o i wrcimy do sprawy. Jest mniej wicej w wieku 6aintala "ya, mo! tworzy) par.
% pmroku, !dzie sta 0ahkn, nadzorowani przez nie!o niewolnicy doili lochy na betel.
% powietrzu unosi si kurz. 0ahkn sta nieco pochylony, !dy strop by niski. Jak !dyby kuli si
przed daniem "oza <oona.
$ >athka winien przestrze!a) praw $ powiedzia 0ahkn, uraony niepotrzebnym
wspomnieniem 6aintala "ya.
$ (ozwl mu polowa), to bdzie przestrze!a praw. apracuje na swoje utrzymanie, nim
zdy wy!oi) &lady, ktrymi naznaczye& mu !b.
0ahkn splun.
$ 0ie by uczony na owc. 4o wyrobnik. %szystkie!o trzeba si uczy)
0ahkn obawia si, eby nie wyszy na jaw jakie& sekrety wyrobnikw metali- cechy pilnie
strze!y tajemnic swe!o kunsztu, umacniajc tym samym pot! wadcy.
$ 5koro nie chce pracowa), niech posmakuje nasze!o twarde!o ycia- zobaczymy, czy je
wytrzyma $ nie ustpowa "oz <oon.
$ 4o !burowaty milczek.
$ :ilczenie jest zalet na szlaku.
% ko+cu 0ahkri wypu&ci >athk. Jak zapowiedzia "oz <oon, >athka chodzi w parze z
6aintalem "yem. <ozkochany w owieckim rzemio&le opanowa je po mistrzowsku. @ cho) pozosta
milczkiem, 6aintal "y traktowa !o jak brata. 0ie byo midzy nimi ani milimetra rnicy wzrostu i
nie wicej ni rok rnicy wieku. 4ylko e 6aintal "y mia twarz szerok i weso, a >athka
poci! i spojrzenie stale utkwione w ziemi. 1 wyczynach tej pary na owieckim szlaku zaczy
kry) le!endy. " poniewa tak wiele przebywali razem, stare baby !aday, e pewne!o dnia spotka
ich ten sam los $ jak to kiedy& przepowiadano >resylowi i :aemu Juliemu. =istoria lubi si
powtarza)# losy dwch nowych przyjaci potoczyy si zupenie inaczej. 1ni tylko pozornie byli
do siebie podobni w wio&nie swe!o ycia.
>athka poczyni tak wielkie postpy, e a prny 0ahkri z dum przyznawa si do
chopaka niczym je!o opiekun i napomyka czasami. jakie!o to mia nosa zwalniajc modzika z
cechowe!o terminu. % obecno&ci 0ahkrie!o >athka milcza i patrzy w ziemi, i zawsze pamita,
kto !o pobi. 0iektrzy ludzie ni!dy nie zapominaj.
6oila 'ry zmienia si nie do poznania po &mierci ukochane!o mczyzny. @ jak poprzednio
nie opuszczaa swej wonnej komnaty, tak teraz chtnie bdzia po dzikich polach kiekujcej
zieleni wok 1ldorando, !adajc sama do siebie lub pod&piewujc. %iele osb obawiao si o ni,
ale nikt nie &mia do niej przystpi), poza 6aintalem "yem i 5hay 4al.
(ewne!o razu zaatakowa j nied3wied3, wyposzony z !r niedawnymi lawinami.
(oturbowan, wlokc si ostatkiem si, zwietrzyy dzikie psy, za!ryzy i w poowie zeary.
Kobiety znalazy rozwczone szcztki, pozbieray je i z paczem poniosy do domu. (o czym
szalon 6oil 'ry po!rzebano z!odnie z obyczajem.
%iele kobiet j opakiwao, chylc czoo przed samotno&ci tej zrodzonej w porze &nie!w
istoty, ktra w&rd wspplemie+cw potra,ia y) swoim wasnym yciem. 0iezdolne ud3wi!n)
tak bezmiernej samotno&ci kobiety, jak !dyby przeyway j za po&rednictwem tej wielkiej
samotniczki, ku pokrzepieniu swych serc. n;
%szyscy powaali uczono&) 6oily 'ry. 1statni hod swej wiekowej ciotce przyszli zoy)
0ahkri i Klils, aczkolwiek nie zawracali sobie !owy &ci!niciem na jej po!rzeb ojca
'ondorlon!anona. (rzystanli na uboczu tumu aobnikw, poszeptujc midzy sob. 5hay 4al i
6aintal "y podtrzymywali na duchu 6oilanun, ktra bez jednej zy bez sowa patrzya, jak
spuszczano jej matk do !rzskiej ziemi. 1dchodzc ju po wszystkim z te!o miejsca, 5hay 4al
usyszaa chichot Klilsa i je!o skierowane do brata sowa#
$ Jednakowo, braciszku, baba to tylko baba...
5hay 4al zaczerwienia si, potkna i chybaby upada, !dyby 6aintal "y nie obj jej wp.
(osza prosto do penej przeci!w izby, w ktrej mieszkaa ze star matk, i przyoya czoo do
&ciany.
'ya kobiet dobrze zbudowan, chocia nie miaa ,i!ury $ jak to mwi $ do rodzenia.
:iaa za to inne wdziki kobiece# wspaniae czarne wosy, delikatne rysy i nosia si jak wielka
pani. 5woj dumn postaw przyci!aa niektrych mczyzn, lecz jeszcze skuteczniej studzia ich
zapay. 5hay 4al odtrcia zaloty swe!o wesoe!o krewniaka Flina 4ala. >aa mu kosza
dostatecznie dawno temu, aby zauway) ju brak innych wielbicieli $ z wyjtkiem "oza <oona.
5wej hardej duszy nie potra,ia jednak ukorzy) nawet przed nim.
5tojc teraz pod wil!otnym murem, ktry siwe porosty okleiy zwidami kwiatw,
postanowia wzi) przykad z niezaleno&ci 6oily 'ry. 1na, 5hay 4al, nie bdzie ,,tylko babC,
obojtne, co powiedz nad jej !robem.
.odziennie skoro &wit kobiety zbieray si w tak zwanym domu kobiet, bdcym swe!o
rodzaju manu,aktur. chylcych si ku ruinie wie wymykay si z pierwszym brzaskiem
opatulone w ,utra postacie, czsto zakutane dodatkowo w koce dla ochrony przed zimnem, i brny
do miejsca pracy.
%ypeniaa owe poranki mysta m!a, widmami wie podzielona na uliczki. 1ciale biae
ptaki przemykay w niej niczym oboki. Kamienie ociekay wil!oci, spod n! wypywao boto.
>om kobiet sta na ko+cu !wnej ulicy, w ssiedztwie %ielkiej %iey. 4roch dalej za nim, u stp
pochyo&ci, przy zniszczonym kamiennym nabrzeu pyn 9oral. (odajcym do pracy kobietom
wychodziy na spotkanie !si $ ptactwo Fmbruddocku $ !!aniem i ksykaniem doma!ajc si
pokarmu. Kobiety rzucay im okruchy.
% domu, za cikimi wrotami, ktre skrzypiay przy zamykaniu, kobiety oddaway si
swym odwiecznym zajciom# mey ziarno na mk, !otoway i pieky, szyy odzie i buty,
!arboway skry. <oboty !arbarskie byy szcze!lnie skomplikowane i nadzorowa je mczyzna
>atnil 5kar, mistrz cechu !arbarzy i biaoskrnikw. (roces !arbowania wyma!a soli, tote
!arbarze tradycyjnie mieli sl w swej pieczy. %yma!a rwnie moczenia skr w !sim ajnie,
czynno&ci zbyt poniajcej dla mczyzn. :ozoln harwk oywiay plotki matek i crek,
omawiajcych przywary mw i ssiadw.
6oilanun musiaa podj) tu prac z innymi kobietami. 'ardzo schuda, a jej twarz nabraa
tawej barwy. 0ienawi&) do 0ahkrie!o i Klilsa zeraa j od &rodka tak bardzo, e niemal
przestaa si odzywa), nawet do 6aintala "ya, ktry chadza teraz wasnymi dro!ami. (rzyja3nia
si jedynie z 5hay 4al. % 5hay 4al byo co& nie z te!o &wiata i jej duch by daleki od tpej
rezy!nacji dominujcej w charakterze embruddowianek.
(ewne!o mro3ne!o &witu 5hay 4al ledwie zdya podnie&) si z ka, !dy z dou
doleciao j stukanie w drzwi. >o wiey przenikay m!liste opary, osiadajc paciorkami wody na
&cianach i sprztach izby, w ktrej sypiaa razem z matk. 5iedzc w usianej perami ciemno&ci
wci!aa buty, !dy stukanie si powtrzyo.
0a dole 6oilanun pchna drzwi i przez stajni i izb ponad stajni podreptaa do sypialni
5hay 4al. % mroku szuray i pochrzkiway niespokojnie domowe &winie i trzeszczay schody,
ktrymi sza po omacku. 5hay 4al podniosa si na spotkanie 6oilanun i w pro!u u&cisna jej
zimn do+. 0akazaa !estem cisz, wskazujc najciemniejszy kt, !dzie spaa matka. 1jciec by na
owach. % zalatujcym !nojem pomieszczeniu widziay tylko swoje szare sylwetki, lecz 5hay 4al
dostrze!a, e 6oilanun u!ina si pod brzemieniem jakie!o& nieszcz&cia. Jej niespodziewane
naj&cie nie wryo nic dobre!o.
$ .hora jeste&, 6oilanun; $ wyszeptaa.
$ mczona, po prostu Bzmczona. 5hay 4al. przez ca noc rozmawiaam z mamic mojej
matki.
$ <ozmawiaa& z 6oila 'ry7 1na ju tam jest... .o powiedziaa;
$ 1ni wszyscy tam s, nawet teraz, tysice ich, pod naszymi stopami, czekaj na nas... 0a
sam my&l o nich o!arnia mnie strach.
6oilanun dy!otaa. 5hay 4al obja starsz przyjacik ramieniem i zaprowadzia do
posania na pododze, !dzie usiady przytulone. 0a dworze !!ay !si. >wie kobiety spra!nione
pociechy zwrciy ku sobie twarze.
$ 0ie pierwszy raz od jej &mierci byam w pauk $ powiedziaa 6oilanun. $ (rzedtem ni!dy
jej nie odnalazam... tylko pustk tam w dole, !dzie powinna by)... zupen pustk... :amunka
babki zawodzia, eby zwrci) na siebie uwa!. Jest bardzo samotna tam w dole...
$ " !dzie 6aintal "y;
$ 1ch, na polowaniu $ odpara zdawkowo, wracajc natychmiast do swej historii. $ 4yle ich
jest, tyle ich si snuje, ale mam wraenie, e si do siebie nie odzywaj. >lacze!o umarli mieliby
si nienawidzi), 5hay 4al; :y si nie nienawidzimy... prawda;
$ Jeste& zdenerwowana. .hod3, pjdziemy do roboty i zjemy co&.
% sczcej si do &rodka szarwce rysy 6oilanun przypominay twarz 6oily 'ry.
$ :oe nie maj sobie nic do powiedzenia. awsze tak rozpaczliwie chc rozmawia) z
ywymi. 4ak jak moja biedna matka.
acza paka). 5hay 4al obja j zerkajc na swoj u&pion matk, czy jej nie zbudziy.
$ :usimy i&), 6oilanun. 5p3nimy si.
$ :atka ule!a wielkiej przemianie, strasznej przemianie, biedna zjawa. nikn cay ten
cudowny majestat, jaki miaa w sobie za ycia. 1na zacza... zacza si kurczy). 1ch, 5hay 4al,
strach pomy&le), jak tam jest i e jest si tam na zawsze...
4 ostatni uwa! wyrzucia z siebie na cay !os. :atka 5hay 4al przekrcia si na dru!i
bok i chrzkna. 0a dole chrzkay &winie. a!wizda Awistek .zasu. 5y!na dla kobiet, e ju
czas do pracy. <ami przy ramieniu zlazy po schodach. 5hay 4al uspokoia &winie, woajc na nie
cichutko po imieniu. (owietrze byo mro3ne i szron osypywa si z desek pod ich palcami, !dy
razem napary na drzwi, eby je domkn). % szaro&ciach i w &ryu wczesne!o poranka ku swemu
domowi brny inne kobiety jak zjawy bez rk, ktrymi przytrzymyway na sobie koce. (odajc
w&rd anonimowych postaci 6oilanun odezwaa si do swej towarzyszki#
$ :amica 6oily 'ry mwia mi o swej du!otrwaej mio&ci do moje!o ojca. :wia o
mczyznach i kobietach, i ich wzajemnych stosunkach, mwia wiele rzeczy, ktrych nie
rozumiem. :wia okrutne rzeczy o moim mczy3nie, ju umarym.
$ 0i!dy z nim nie rozmawiaa&;
6oilanun pomina to pytanie.
$ :atka prawie mi nie dawaa doj&) do sowa. Jak umarli mo! si tak zacietrzewia); .zy
to nie straszne; 1na mnie nienawidzi. %szystko prcz zacietrzewienia przemija, jak choroba.
:wia, e mczyzna i kobieta razem tworz jedn osob... nie rozumiem. (owiedziaam jej, e
nie rozumiem. :usiaam jej zamkn) usta.
$ Kazaa& mamicy matki zamkn) usta;
$ 0ie rb takiej przeraonej miny. :j chop mnie bija. 'aam si !o...
amilka zdyszana.
ul! dobiy do ciepe!o domu. *arbarski d namokowy bucha par. %e wnkach !rube
&wiece, wytapiane z !sie!o oju. pony trzeszczc jak skra odzierana z sier&ci. 4utaj ziewao i
drapao si dwadzie&cia kilka zebranych kobiet.
5hay 4al i 6oilanun. zanim zabray si do swych kamieni arnowych, wziy sobie po
kawale chleba i porcji betelu. czyli &wi+skie!o rozumu. %yra3niej teraz widoczna twarz starszej
kobiety bya &miertelnie blada, oczy zapadnite, wosy zmierzwione.
$ .zy mamica powiedziaa co& poyteczne!o; .o& poradzia; .zy mwia co& o 6aintalu
"yu;
$ :wia o wiedzy, e musimy j !romadzi). @ szanowa). >rwia ze mnie $ ci!na
6oilanun z ustami penymi chleba. $ (owiedziaa, e wiedza jest waniejsza ni jedzenie. 1t ona
twierdzi, e wiedza sama jest jedzeniem. (ewnie jej si popltao, odwyka tam w dole od
wszystkie!o. 4rudno zrozumie), co one tam mwi...
0a widok nadzorcy przeniosy si do aren. 5hay 4a7 spojrzaa z ukosa na przyjacik,
ktrej doy pod oczami wypenio szare &wiato ze wschodnie!o okna.
$ %iedza nie moe by) jedzeniem. .ho)by&my nie wiem ile wiedziay, nadal musiayby&my
mle) ziarno dla ludzi.
$ :atka za ycia pokazaa mi rysunek machiny, ktr porusza wiatr. :achina mea ziarno,
a kobiety nie kiwny nawet palcem, tak powiedziaa. (racowa za nie wiatr.
$ >la mczyzn to bez rnicy $ roze&miaa si 5hay 4al.
%brew rozsdkowi 5hay 4al utwierdzia si w swoim postanowieniu, zostajc najbardziej
w&rd kobiet nieprzejednanym wro!iem wszystkie!o, co bezmy&lnie przyjmowano na wiar.
(racowaa w warzelni. 4am mk za!niecion z dodatkiem smalcu i soli warzono w parze nad
rynnami rwcej wody z !orcych podziemnych 3rde. (o ostudzeniu ciemnobrunatne chleby
zabieraa smuka dziewczyna imieniem 9ry, rozdzielajc je pomidzy mieszka+cw 1ldorando.
5hay 4al syna z mistrzowskie!o wypieku chleba i jej bochenki uchodziy za smaczniejsze od
innych. 1becnie uwa! 5hay 4al bardziej zaprztay tajemnice &wiata ni wypieku chleba.
.odzienna praca ju jej nie zadowalaa, i wida) byo, e coraz bardziej ucieka od codzienno&ci.
*dy 6oilanun zapada na wyniszczajc chorob, 5hay 4al wzia j z 6aintalem "yem do
swe!o domu, pomimo sprzeciwu ojca, i cierpliz wie do!ldaa przyjaciki. <ozmawiay
!odzinami. 6aintal "y przysuchiwa si od czasu do czasu i najcz&ciej znudzony wychodzi.
5hay 4al zacza zaraa) swoimi ideami kobiety z warzelni, zwaszcza 9ry, modziutk i
chtn. :wia o ludzkiej skonno&ci do przedkadania prawdy nad kamstwo i &wiata nad
ciemno&). Kobiety suchay, poszeptujc z zakopotaniem. @ nie tylko kobiety suchay. 1d odzianej
w czarne ,utro 5hay 4al bi majestat odczuwany rwnie przez mczyzn $ midzy innymi przez
6aintal "ya. Jej dumna postawa sza w parze z dumn mow. @ wy!ld, i mowa poci!ay "oza
<oona. (rzysuchiwa si i spiera. 'udzi w 5hay 4al ducha kokieterii, ktr rea!owaa na je!o
pewno&) siebie. (odobao jej si to, e popar >athk przeciwko 0ahkriemu, co duchowo zbliyo
ich do siebie. "le nie !odzia si na zblienie cielesne, bowiem co ciao lubi, to ducha !ubi.
4ydzie+ za ty!odniem potne wichury ryczay nad wieami Fmbruddocku. *os 6oilanun
sab coraz bardziej, a pewne!o popoudnia poe!naa si z yciem. (odczas choroby zdya
przekaza) 5hay 4al i przesiadujcym u jej oa kobietom cz&) wiedzy, 6oily 'ry. 5prawia, e
przeszo&) staa si dla nich jak jawa, za& kade jej sowo zapadao w mroczn wyobra3ni 5hay
4al. *asnca 6oilanun pomo!a 5hay 4al zaoy) tak zwan akademi.
"kademia przeznaczona bya dla kobiet, ktre miay w niej wsplnie walczy) o odmian
samych siebie i swe!o losu, ktre nie chciay by) tylko popychadami. 4ymczasem popychada
obsiady !romad oe &mierci 6oilanun, tak lamentujc, a wytrcona tym z rwnowa!i 5hay 4al
wyrzucia je za drzwi.
$ :oemy obserwowa) !wiazdy $ powiedziaa 9ry, podnoszc swoj twarzyczk
bezdomne!o dziecka. $ .zy kiedykolwiek zastanawiaa& si, jak te one wdruj po ustalonych
szlakach; .hciaabym lepiej zrozumie) !wiazdy.
$ <zeczy warto&ciowe po!rzebane s w przeszo&ci $ rzeka 5hay 4al, nie odrywajc oczu od
rysw swojej zmarej przyjaciki. $ 0asz &wiat zwid 6oilanun i nas zwodzi. .zekaj na nas
mamice. Jake o!raniczone jest nasze ycie7 :usimy stworzy) lepszych ludzi, tak samo jak
musimy wypieka) lepszy chleb.
erwaa si i pchna wysuon okiennic na o&cie. 'ystrym umysem poja od razu, e
akademia nie zyska zau,ania mczyzn Fmbruddocku, zwaszcza 0ahkrie!o i Klilsa. (oprze j
tylko todzib 6aintal "y, chocia miaa nadziej przeci!n) na swoj stron "oza <oona i
Flina 4ala. (oja, e bdzie musiaa walczy) o swoj akademi i e walka jest konieczna, aby
tchn) we wszystko nowe!o ducha. %ypowie wojn powszechnej apatii- nadszed czas postpu.
5hay 4al dziaaa pod wpywem natchnienia. 0a po!rzebie swej nieszczsnej przyjaciki,
stojc z doni na ramieniu 6aintala "ya, napotkaa spojrzenie "oza <oona. >aa si porwa)
sowom. abrzmiay !watownie i !o&no po&rd !ejzerw.
$ 4 kobiet ycie zmusio do niezaleno&ci. %iedza daa jej si. 0ie wszystkie jeste&my
niewolnicami, ktre mona posiada) na wasno&). :arzy nam si co& lepsze!o. 1to co wam
powiadam# &wiat si zmieni.
*apili si na ni uradowani tak niecodziennym wybuchem.
$ %arn si zdaje, e yjemy po&rodku wszech&wiata. Ja powiadam, e yjemy po&rodku
podwrza. 8padli&my tak nisko, e niej ju nie mona. 4o wam powiadam. Jaka& katastro,a
zdarzya si w przeszo&ci, zamierzchej przeszo&ci. Katastro,a tak doszcztna, e teraz nikt wam
nie powie, ani co to byo, ani jak do te!o doszo. %iemy tylko, e nastay, po niej du!otrwae
ciemno&ci i zimno. 5taracie si y) jak najlepiej. >obrze, bardzo dobrze, yjcie dobrze, kochajcie
si, bd3cie dobrzy. "le nie ud3cie si, e katastro,a nie ma z wami nic wsplne!o. %prawdzie
zdarzya si dawno temu, ale zatruwa kady dzie+ nasze!o ycia. 1na nas postarza, niszczy, zera,
odbiera nam nasze dzieci, jak odebraa 6oilanun. 0ie tylko utrzymuje nas w niewiedzy, ale w
niewiedzy nas rozkochuje. Jeste&my zaraeni niewiedz.
.hc zaproponowa) wypraw po skarb $ krucjat, je&li wolicie. Krucjat, w ktrej kady z
nas moe wzi) udzia. .hc, aby&cie u&wiadomili sobie nasz upadek i nieustannie poszukiwali
klucza do je!o istoty. :usimy zoy) obraz te!o, co zaszo i sprowadzio nas na to zimne
podwrze- wwczas poprawimy nasz dol i dopilnujemy, eby katastro,a nie spotkaa ponownie
nas i naszych dzieci. 1to skarb, jaki wam o,iarowuj. %iedza. (rawda. 'oicie si jej, z!oda. "le
musicie jej szuka). :usicie j pokocha). :usicie dy) ku &wiatu7
Jako dzieci 1yre i 6aintal "y czsto robili wypady za obwaowania. % bezludnej okolicy
spotykali kamienne supy, sty!maty dawnych traktw, !rzdy zajte przez wielkie ptaszyska
pilnujce swoich rewirw. >zieciaki buszoway w&rd pustych ruin, czerepw domostw,
kr!osupw wiekowych murw, ktrym mrz skruszy baszty bramne, a czas ponad!ryza reszt.
:ao je to wszystko obchodzio. >ziecicy &miech dzwoni echem w&rd tych opuszczonych
szkieletw.
>zi& i w &miechu, i w eskapadach wyczuwao si skrpowanie. 6aintal "y osi!n wiek
mski- pi rytualn krew i zosta pasowany na owc. 1yre staa si kapry&na, a jej kroki bardziej
rozhu&tane.
5tracili serce do zabawy, dawne !ry poszy w zapomnienie, jak ruiny, w ktrych !rasowali.
(akt niewinno&ci midzy nimi wy!as ostatecznie, !dy przed jedn z wycieczek 1yre upara si,
eby towarzyszy im niewolnik ojca, Kalary. 4aki miaa pocztek ich ostatnia wsplna wyprawa,
cho) adne nie zdawao sobie wwczas z te!o sprawy- bawili si w poszukiwanie skarbu, jak
dawniej.
%yszli na stert !ruzw, w ktrej za!in wszelki &lad po drewnie. 6i&cie brassimip
sterczay spo&rd szcztkw pomnika dawnej ,achowej murarki, obrconej w kup !liny. Kiedy&
zaoyli tu swj warowny zamek- jako zao!a odpierali szturm za szturmem ,a!orzych zastpw,
rado&nie na&ladujc od!osy wyima!inowanej bitwy.
6aintala "ya bez reszty zaprztaa panorama bardziej niepokojca, jaka otwieraa si w je!o
umy&le. % owej panoramie, troch jak w chmurze, a troch jak w ordziu 5hay 4al czy moe
staroytnej, rytej !dzie& w skale deklaracji, on i 1yre, i ich osowiay niewolnik, i 1ldorando, a
nawet ,a!ory i nieznane istoty zamieszkujce dzikie krainy $ wszystko to wirowao w jakim&
wielkim ty!lu... tylko e dalej &wiato je!o rozumu nie si!ao, pozostawiajc !o na krawdzi
otchani, !ro3nej i piknej zarazem.
5ta na kupie !ruzw i patrzy w d na 1yre. !ita we dwoje myszkowaa niej, szukajc
nie wiadomo cze!o u stp rumowiska.
$ .zy to moliwe, e byo tu kiedy& wielkie miasto; .zy jacy& ludzie odbuduj je kiedy& w
przyszo&ci; 6udzie podobni do nas, lecz opywajcy w bo!actwa;
0ie uzyskawszy odpowiedzi przykucn na murze i !apic si na plecy dziewczyny w dole
zasypa j dalszymi pytaniami.
$ .o ci wszyscy ludzie jedli; :y&lisz, e 5hay 4al wie o takich rzeczach; .zy tutaj ukryty
jest jej skarb;
.aa w ,utrze, pochylona, 1yre bya z !ry bardziej podobna do zwierzaka ni do
dziewczyny. upenie nie zwracajc na nie!o uwa!i, szperaa w jamie midzy kamieniami.
$ Kapan borlie+ski twierdzi, e 'orlien zajmowao on!i& o!romny obszar cae!o
1ldorando, dalej ni jastrzb doleci. $ (otoczy bystrym spojrzeniem po okolicy, mrocznej pod
!rub warstw chmur. $ 'zdura.
(ewnie w przeciwie+stwie do 1yre wiedzia, e jastrzbie terytorium jest jeszcze bardziej
o!raniczone ni terytorium ludzi. "pel 5hay 4al skierowa je!o uwa! ku innym o!raniczeniom w
yciu, nad ktrymi duma teraz bezowocnie, patrzc spode ba na posta) w dole. y pod&wiadomie
na 1yre pra!n dotrze) do niej w jaki& sposb, znale3) jzyk wyraajcy to, co kryje si w
milczeniu.
$ .hod3, zobacz, co znalazam, 6aintalu "yu7
adara ku niemu &niad, rozradowan twarz. 1statnio jej rysy wypikniay po kobiecemu.
.aa zo&) !o opu&cia i zjecha po pochyo&ci muru do dziewczyny. %yci!nite z nory malutkie
na!ie zwierztko rozpaczliwie wyrywao si jej z rk, wykrzywiajc z przeraenia rowy,
szczurkowaty pyszczek.
(ochyleni nad tym noworodkiem &wiata, muskali si wosami. 6aintal "y uj jej donie w
swoje i palce ich sploty si na wierz!ajcej istocie. (odnisszy wzrok zajrzaa mu w oczy,
u&miechajc si leciutko rozchylonymi war!ami. 1bj j wp.
6ecz sta przy nich niewolnik z wypisanym na twarzy ponurym zrozumieniem iskry, jaka
rozniecia nowy ar w ich yach. 1yre odstpia na krok, po czym bez cere!ieli wcisna mae!o
!ryzonia z powrotem do nory. 0achmurzone spojrzenie utkwia w ziemi.
$ 4woja ukochana 5hay 4al nie wie wszystkie!o. 1jciec powiedzia mi w sekrecie, e je!o
zdaniem to sko+czona wariatka. .hod3my ju do domu.
(rzez jaki& czas 6aintal "y mieszka u 5hay 4al. Amier) rodzicw i dziadkw przecia ni)
je!o dzieci+stwa, jednak obaj z >athk byli ju owcami ca !b. %ydziedziczony przez wujw,
postanowi dowie&), e im dorwnuje. %yrs i wydoro&la wcze&nie, wci z t sam dziecinn
rado&ci na obliczu. :ia wydatn szczk, wyraziste rysy. %krtce je!o sia i szybko&) zaczy
zwraca) powszechn uwa!. Amiay si do nie!o oczy wielu dziewczt, lecz on widzia tylko crk
"oza <oona. :imo e cieszy si o!ln sympati, mia w sobie co&, co trzymao ludzi na dystans.
%zi sobie do serca &miae sowa 5hay 4al. 0iektrzy mwili, e zanadto przej si
pochodzeniem od %ielkie!o Julie!o. 'y samotny w najwikszej kompanii. Jedynym je!o
przyjacielem zosta awansowany z brata cechowe!o na owc >athk >en, a >athk nawet do
6aintala "ya rzadko otwiera usta. Jak kto& susznie zauway# je&li niko!o nie ma, to znaczy, e
jest tylko >athk.
0iebawem 6aintal "y zamieszka z paroma kompanami w %ielkiej %iey, nad izb
0ahkrie!o i Klilsa. 4am po wielokro) sucha dawnych opowie&ci i nauczy si &piewa) stare pie&ni
owieckie. 6ecz najchtniej bra prowiant i &niene rakiety i wczy s po miejscami zielonej ju
okolicy. % tych wyprawach nie szuka towarzystwa 1yre.
0ikt poza nim nie wyrusza wwczas w teren samopas. ?owcy polowali razem, &winiarze i
!siarze mieli stae &cieki w pobliu osady, przy brassimipach te pracowano w !rupach.
0iebezpiecze+stwo i &mier) zbyt czsto towarzyszyy samotnikom. 6aintal "y zyska opini
dziwaka, je!o reputacja jednak nie ucierpiaa, !dy znacznie powikszy kolekcj czaszek
zwierzcych na palisadach 1ldorando.
%yy wichury. 6aintal "y zapuszcza si daleko, nie baczc na wro!o&) przyrody.
apuszcza si w dziewicze doliny i w rumowiska prastarych miast, z dawien dawna opuszczonych
przez mieszka+cw, ktrzy zostawili swe siedziby wilkom i niepo!odom.
% porze &wita achodu 1boj!a 5o+c zyska sobie saw nie lada wyczynem, bo pobiciem
i pojmaniem, wesp z "ozem <oonem, borlie+skich kupcw. (rzemierzajc w pojedynk wz!rza
na pnocny wschd od 1ldorando, wpad w !bokim &nie!u do leja, ktry na!le otworzy mu si
pod stopami. 0a dnie leja warowa koatek, stskniony za kolejnym posikiem. Koatki do
zudzenia przypominaj zawalone drewniane szopy, naprdce pokryte strzech. Jako niezwykle
powolne posilaj si rzadko, za to osi!aj o!romne du!o&ci i niewielu maj wro!w poza
czowiekiem. e zwinite!o na dnie swej jamy koatka 6aintal "y dojrza jedynie asymetrycznie
ro!aty eb, rozdziawion !b i zbiska jak drewniane koki. %yrwa spomidzy nich no! i
poturla si na bok. % krpujcym ruchy kopnym &nie!u wznis oszczep i wepchn drzewce
!boko pomidzy zawiasy paszczki. <ytmiczne wymachy ba byy powolne, lecz potne.
Koatek ponownie obali 6aintala "ya, nie m! jednak zewrze) pyska. 8mknwszy spod ostrych
ro!w 6aintal "y wskoczy na kark stworzenia, chwytajc si kp sztywnej szczeciny, ktre
wyrastay ze spoin o&miobocznych pyt pancerza. %yci!n zza pasa n.
8wieszony szczeciny jedn rk zacz odrzyna) wkniste zaczepy najbliszej pyty.
Koatek wrzasn z w&cieko&ci. Jemu rwnie zawadza &nie! i nie m! si przeturla) tak, eby
zmiady) napastnika. 6aintal "y oderwa jako& pyt z je!o karku. 'ya upliwa jak drewno.
%epchn j zwierzakowi w !ardo, po czym przystpi do odrzynania niez!rabnej !owy. %reszcie
odpada. :iast krwi popyna wodnista, biaawa posoka. 4en osobnik mia dwie pary oczu $ w
przeciwie+stwie do po&ledniejsze!o !atunku z jedn par. >woje oczu w czaszce patrzyo w przd,
dwoje pozostaych, osadzonych w podobnych do ro!w wyrostkach z tyu czaszki, patrzyo wstecz.
%szystkie te &lepia potoczyy si w &nie!, skd nie przestay nadal ypa) z niedowierzaniem.
(ozbawiony ba tuw w najwyszym po&piechu zakopywa si w zasp. 6aintal "y poda za nim
przez zway &nie!u, a razem wynurzyli si na &wiato dnia.
Koatek mia przysowiowo twardy ywot. Jeszcze du!o bdzie tak wdrowa) i wdrowa),
nim rozleci si w kawaki. 6aintal "y wyda okrzyk rado&ci. >obywszy krzesiwa, wskoczy po raz
dru!i na kark stworzenia i podpali szczecin, ktra zapona z !watownym skwierczeniem.
Amierdzcy dym poszybowa w niebiosa. (rzypiekajc zwierzakowi to jeden, to dru!i bok na
przemian. 6aintal "y m! nim jako tako sterowa). 'ez!owy stwr tyem sun do 1ldorando.
wysokich wie za!ray ro!i. (ojawiy si opary !ejzerw. amajaczya palisada,
obwieszczona pomalowanymi jaskrawo czaszkami. Kobiety i owcy wybie!li na powitanie. 6aintal
"y pomacha im ,utrzan czapk. <ozsiadszy si na rozpalonym ko+cu !orejcej drewnianej
!sienicy, trium,alnie przejecha na niej rakiem uliczkami Fmbruddocku. Amiechu byo co
niemiara. "le musiao min) par dni, nim z izb pooonych przy trasie je!o wjazdu wywietrza
smrd. 0ie dopalone szcztki koatka 6aintala "ya zostay zuyte podczas obchodw achodu
1boj!a 5o+c. 0awet niewolnicy &witowali to wydarzenie $ jedne!o z nich zoono %utrze w
o,ierze.
achd 1boj!a 5o+c w 1ldorando przypada na dzie+ 0owe!o <oku. :ia to by) wedle
nowe!o kalendarza rok GJ i nie zaniedbano uroczystej ceremonii. 0a przekr wszystkim
przeciwnym siom natury ycie nie byo ze, wic naleao je okupi) zoeniem o,iar. 1d ty!odni
'ataliksa do!aniaa na niebie powolniejsze!o wspstranika. % &rodku zimy trzymay si ju
razem, a dni i noce byy rwnej du!o&ci, bez dzielce!o je pdnia.
$ >lacze!o so+ca chadzaj w ten sposb; $ spytaa 9ry.
$ awsze chadzay w ten sposb $ odpara 5hay 4al.
$ (ani nie odpowiada na moje pytanie $ rzeka 9ry.
podnieceniem oczekiwano &wita achodu, bowiem biesiad poprzedzi) miao zoenie
o,iary. (rzedtem wok wielkie!o o!niska na placu odbyy si ta+ce, do ktrych przy!ryway
bbenki, piszczaki i horn $ ten ostatni instrument wedu! niektrych wynalaz sam %ielki Juli.
4ancerzom podano betel, po czym wszyscy, od potu mokrzy i l&nicy na twarzach, przenie&li si za
palisad.
Kamie+ o,iarny lea pod wschodni &cian starej piramidy. ebrali si wok nie!o,
zachowujc nakazan szacunkiem odle!o&), cze!o pilnowa jeden z cechmistrzw. 0iewolnicy
wcze&niej ci!nli losy. aszczytu bycia o,iar dostpi Kalary, mody niewolnik rodem z 'orlien,
nalecy do "oza <oona. e sptanymi z tyu rkami przyprowadzono !o na czele
podekscytowane!o tumu.
(owietrze zasty!o w zimnym bezruchu. 0ad !owami ludzi wisiay szare pasma chmur. 0a
zachodzie para stranikw opadaa ku horyzontowi. 6udzie trzymali pochodnie ze skorupy koatka.
6aintal "y ze swym milczcym przyjacielem >athk trzyma si boku "oza <oona, poniewa u
boku "oza <oona bya je!o pikna crka.
$ .hyba aujesz, e musisz straci) Kalare!o, "ozie <oonie $ powiedzia 6aintal "y, robic
przy tym sodkie oczy do 1yre. "oz <oon klepn !o w rami.
$ Ja ni!dy nicze!o nie auj, tak ju mam zasad. 2al zabija owc, jak zabi >resyla. %
przyszym roku naapiemy niewolnikw do woli. .o tam Kalary.
0ie pierwszy raz 6aintal "y nie wierzy w szczero&) stare!o przyjaciela. "oz <oon zerkn
na Flina 4ala i obaj wybuchnli &miechem, chuchajc oparami betelu. %szyscy przepychali si
naprzd i weselili, oprcz jedne!o Kalare!o. Korzystajc z toku 6aintal "y zapa 1yre za rk i
u&cisn. 1dwzajemnia si u&ciskiem i u&miechem, nie majc &miao&ci spojrze) mu w oczy.
<ozpieraa !o rado&). 2ycie doprawdy jest pikne. 0ie przesta) szczerzy) zbw, mimo e
ceremonia r $ pocza si nie na arty. %krtce /reyr i 'ataliksa jednocze&nie odejd z krlestwa
%utry i niczym mamik z mamic zaton w ziemi. 0azajutrz wzejd razem, o ile o,iara zostanie
przyjta, i przez jaki& czas razem bd paradowa) po niebie, razem &wieci), noc ustpiwszy
ciemno&ciom. wiosn ponownie si rozejd i 'ataliksa rozpocznie pdzie+.
%szyscy byli z!odni co do te!o, e po!oda jest a!odniejsza. *si byy tu&ciejsze. :imo to
nabona cisza o!arna zwrcony ku zachodowi tum, kiedy cienie si wyduyy. (ara stranikw
odchodzia z krlestwa &wiato&ci. .horoby i ze siy tylko na to czekay. 4rzeba byo zoy) jakie&
ycie w o,ierze, aby stranicy nie odeszli na zawsze. % miar jak wyduay si dwoiste cienie,
tum coraz bardziej nieruchomia, przestpujc z no!i na no!, niczym o!romna bestia. (rysn
wesoy nastrj. nikny twarze w dymie uniesionych pochodni. .ienie rozrosy si. 5cen okrya
szaro&), ktrej ju nie mo!y rozproszy) pochodnie. 6udzi poczy wieczr i zbiorowa psychoza.
5tarsi rady, siwi i przy!arbieni, wystpili w szere!u i wielkimi acz trzscymi si !osami
zaintonowali mody. .zterech niewolnikw doprowadzio Kalare!o. (otyka si w&rd nich idc ze
zwieszon !ow- po brodzie cieka mu &lina. 5tado ptakw skrcio nad nimi szumic skrzydami,
jakby sza ulewa, i rozpyno si w zocie zachodu. 0a o,iarnym kamieniu w ksztacie rombu
pooono o,iarne!o Kalare!o, ku zachodowi !ow, ktra spocza w za!bieniu wyobionym w
liszajowatej powierzchni kamienia. amknite w drewnianych dybach stopy wskazyway stron $
ciemnoszar ju od nadci!ajcej nocy $ w ktrej stranicy pojawi si nastpnym razem, je&li
uko+cz sw niebezpieczn podr. 4ak oto wasnym ciaem, z je!o wylotami i tunelami, o,iara
symbolizowaa mistyczn jedno&) dwoj!a niez!bionych tajemnic ycia ludzkie!o i kosmiczne!o#
jako na !rze, tak i $ wysikiem wsplnej woli $ na dole. 1,iara ju zatracia swoj indywidualno&).
%prawdzie Kalary toczy oczyma, ale nie wyda z siebie !osu, zasty!y, jakby porazia !o
obecno&) %utry. 1desza czwrka niewolnikw, a zbliyli si 0ahkri z Klilsem. 0a ,utra zarzucili
paszcze z ,arbowane!o na czerwono sukna. >o skraju tumu towarzyszyy im ony, dalej kroczyli
ju sami. <zadkie ,ryzowane brody raz przynajmniej dodaway powa!i ich obliczom- prawd
powiedziawszy, byli nie mniej bladzi ni o,iara, z ktrej 0ahkri, ujmujc topr, nie spuszcza
wzroku. way w doni wspaniae narzdzie. 8derzy !on!. 0ahkri jak wro&nity w ziemi sta ze
wzniesionym oburcz toporem, przesaniajc sob drobniejsz posta) brata. .hwila przeduaa si
i tum zacz szemra). *owa musiaa spa&) od topora w wyznaczonym czasie# prze!api ten
moment, a kto wie, co si stanie ze stranikami. 5zmer wyraa niemal powszechny brak wiary w
par rzdzcych braci.
$ 'ij7 $ krzykn kto& ze stumionych szere!w.
a!wizda Awistek .zasu.
$ 0ie mo! te!o zrobi) $ rzek 0ahkri, opuszczajc topr. $ 0ie zrobi te!o. /u!asa, tak. "le
nie czowieka, cho)by to by 'orlie+czyk. 0ie mo!.
:odszy brat wychyli si zza nie!o, wyrwa mu z rk toporzysko.
$ 4y tchrzu... robisz z nas durniw na oczach ludzi. 5am to zaatwi, a ha+ba dla ciebie.
(oka ci, ktry z nas jest mczyzn, ty babska sabizno7
5zczerzc zby, zarzuci topr na rami. 8tkwi wzrok w zasty!ej twarzy o,iary, ktra
wytrzeszczya oczy ze swe!o kamienne!o za!bienia niczym z !robu. :i&nie Klilsa przebie!
skurcz, jakby odmawiay mu posusze+stwa. 1strze topora odbio promienie zachodzcych so+c.
(o czym spoczo na kamieniu, a Klils z jkiem wspar si na toporzysku.
$ a mao wypiem betelu...
1dpowiedzia mu jk tumu. 5tranicy zahaczali ju tarczami o nierwno&ci horyzontu.
5ycha) byo pojedyncze okrzyki#
$ (ara baznw...
$ a duo suchali 6oily 'ry, mwi wam.
$ 4o ojciec tyle im dowali rozumu do !owy, e nie maj siy ruszy) rk.
$ a du!o wysiadywae& jaja na babskim !nie3dzie, Klils;
4o rubaszne, !o&ne pytanie wzbudzio &miech i przerwao ponury nastrj. 4um zacie&nia
kr!, !dy Klilsowi topr wypad z doni w stratowane boto. "oz <oon zostawi przyjaci,
doskoczy do topora. %arkn jak pies i obaj bracia co,nli si przed nim niemrawo protestujc. (o
chwili czmychnli jeszcze dalej, zasaniajc si ramionami $ "oz <oon wznis topr nad !ow.
5o+ca tony, aureol po!rone do poowy w morzu czerni. @ch &wiato&) rozlewaa si
niczym tka dwch !sich jaj, czerwono$zota, jak !dyby ,a!orza i ludzka krew mieszay si w
martwych pustkowiach. Ami!ay nietoperze. ?owcy podnie&li pi&ci, wiwatujc na cze&) "oza
<oona. .ie+ od wierzchoka piramidy jak ostro!a dzieli rzek promieni sonecznych. >wa potoki
jasno&ci omyway boki zmurszae!o kamienia o,iarne!o, dokadnie zarysowujc je!o ksztat. 5ama
o,iara bya w cieniu. 1strze narzdzia &mierci przecio blask, zapado w cie+. .zystemu stukniciu
topora odpowiedzia jedno!o&ny okrzyk tumu, echo uderzenia wydarte z oddychajcych unisono
puc, jakby wszyscy zebrani rwnie oddali ducha. 1drbana !owa opada na bok i zdawao si, e
cauje kamie+ swej koyski. 'uchajca z rany krew zatapiaa !ow i przelewajc si &ciekaa na
ziemi. 0adal cieka, !dy ostatni skrawek so+c zaton za horyzontem. .hodzio wa&nie o
rytualn krew, ma!iczny pyn do przezwycienia niebytu, dro!ocenn ludzk krew. :iaa tak
skapywa) przez ca noc, podtrzymujc o!ie+ pary stranikw i przez wyloty i tunele prakamienia
wiodc ich bezpiecznie do najblisze!o poranka.
6udziom ciar spad z serca. uniesionymi wysoko pochodniami wracali za palisady do
staroytnych wie, czerniejcych teraz jak osmalone na tle chmurowiska, bd3 splamionych
widmowym blaskiem suncych pochodni. >athka szed przy "ozie <oonie, ktremu tum z
szacunkiem ustpowa z dro!i.
$ Jak mo!e& &ci) wasne!o niewolnika; $ spyta. 5tarszy owca rzuci mu wyniose
spojrzenie.
$ .zasami trzeba podj) decyzj.
$ "le Kalare!o... $ sprzeciwia si 1yre. $ 4o byo straszne.
"oz <oon zlekceway skrupuy crki.
$ 4o nie na dziewczy+ski rozum. 0apompowaem Kalare!o bimbomem i betelem przed
ceremoni. 0ic nie czu. (ewnie wci mu si zdaje, e ley w objciach jakiej& borlie+skiej panny
$ za&mia si.
ako+czyli obrzdy. 0ikt ju teraz nie wtpi, e /reyr z 'ataliks wzejd o poranku.
bierali si, eby to uczci), opi) z rado&ci tym wiksz, e mo!li sobie po!warzy) o nowym
skandalu, o zniewie&ciaym sercu swoich przywdcw. 0ie byo milsze!o tematu do rozmw nad
kubkiem &wi+skie!o rozumu przed podjciem %ielkiej 1powie&ci.
Jeden 6aintal "y o czym& innym poszeptywa do 1yre, ob&ciskujc j w mroku.
$ (okochaa& mnie widzc, jak wjedam na koatku, ktre!o pojmaem wasnymi rkami;
(okazaa mu jzyk.
$ .hwalipita7 %y!ldae& na nim jak !upi.
rozumia, e &witowanie bdzie miao take swoje cienie.
#I. (%DYM ZALA SI) JAK %PPOCK...*
0a wprost widzia jedynie ziemi, ktra stajc dba wytyczaa mu ostry uk horyzontu przed
samym nosem. >robne, sprynujce pod stop ro&linki porastay ziemi po horyzont i w dole za
nim calutk dolin. 6aintal "y przystan z do+mi wspartymi na kolanie i obejrza si za siebie
apic oddech. 1ldorando leao o sze&) dni marszu.
(rzeciwle!y stok doliny skpany by w czystym, bkitnawym &wietle, z niezwyk
ostro&ci dobywajcym wszelkie szcze!y. 0iebo nad nim sin purpur zwiastowao zamiecie. 4u,
!dzie sta, wszystko kry cie+.
(odj mozoln wspinaczk. nad pkola pobliskie!o horyzontu wynurzya si ziemia,
czarna, nie do zdobycia. 0i!dy tutaj nie by. % miar jak w bliski horyzont obnia si z kadym
je!o krokiem, przed 6aintalem "yem wyrasta szczyt wiey. Kamienna wiea w ruinie, wzniesiona
dawno temu na wzr oldorandzkich- takie same nachylone do &rodka &ciany, okna w kadym z
czterech naronikw na kadym pitrze. ostay tylko cztery pitra.
%reszcie 6aintal "y pokona zbocze. %ielkie szare ptaki obsiady &ciany wiey, otoczonej
!ruzowiskiem z wasnych murw. a ni niedostpna, olbrzymia !ra byszczaa czerni pod
sinymi niebiosami. (omidzy nim a niesko+czono&ci sta rzd radabab. imny wiatr &wista mu
midzy zbami, tote zacisn war!i. .o robia ta wiea tak daleko od 1ldorando;
3ie tak daleko, jeli jest si ptakiem, wcale nie tak daleko! 3ie tak daleko, jeli jest si
:agorem dosiadaj$cym kaidawa! ,akiem 0lisko, jeli jest si 0ogiem!
Jakby natchnione t my&l ptaki wzbiy si z opotem i odleciay nisko nad ziemi. (atrzy
za nimi, dopki nie znikny mu z oczu, pozostawiajc !o same!o w przestworzach krajobrazu.
1ch, 5hay 4al musi mie) racj. @nny by kiedy& &wiat. a!adnity o jej przemow "oz <oon
powiedzia, e s to sprawy bez adne!o znaczenia, bo nie ma si na nie wpywu, e jedyne, co ma
znaczenie, to przetrwanie i jedno&) plemienia, a !dyby 5hay 4al dano woln rk, to byoby po
jedno&ci. 5hay 4al twierdzia, e jedno&) si nie liczy wobec prawdy.
!ow nabit my&lami, ktre !oniy w je!o &wiadomo&ci jak cienie chmur po krajobrazie,
wszed do wiey i zadar !ow. wiey pozosta tylko szkielet. >rewniane stropy zostay
wyrwane na opa. oywszy w kcie sakw i oszczep, wykorzystujc najmniejsze oparcie dla stp.
wspi si po nie ciosanych kamieniach muru na jedn ze &cian i stan na samym szczycie.
<ozejrza si wokoo. *wnie wypatrywa ,a!orw $ to byy ich tereny $ ale !dziekolwiek
spojrza, widzia jedynie !oe, nieoywione ksztaty.
5hay 4al ni!dy nie wysza poza osad. :oe musiaa wymy&la) za!adki. " przecie tu bya
za!adka. 1!arniajc wzrokiem !i!antyczne ,ormy terenu ze z!roz zadawa sobie pytania# Kto je
uksztatowa; (o co;
%ysoko na olbrzymim kopcu $ nawet nie bdcym pod!rzem pod!rza 0ktryhku $
dostrze! ruchome krzewy. :ale+kie, blado$zielonkawe w mtnym &wietle. %ytajc wzrok
rozpozna pi a!nostykw odzianych we wochate burki, z!itych we dwoje podczas wspinaczki.
(dzili przed sob stadko kz czy le aran!w.
<ozmy&lnie trwoni czas, mia wraenie, e czas odpywa w &wiat, !dy on tak si wpatruje
w oddalone istoty, jak !dyby one znay odpowied3 na je!o pytania czy na pytania 5hay 4al. 1we
istoty zapewne naleay do wdrownych plemion 0ondadw, mwicych jzykiem nie
spokrewnionym z olonetem. Jak du!o patrzy, brnli przez swj kawaek pejzau, jakby nie
posuwajc si wcale do przodu.
1kolice 1ldorando ob,itoway w stada jeleni, dostarczajcych mieszka+com podstawowe!o
poywienia. @stniao kilka sposobw zabijania jeleni. 8lubionym sposobem 0ahkrie!o i Klilsa bya
metoda na wabia. >o pasce!o si stada owcy podprowadzali pi) oswojonych ani na skrzanych
lejcach. (ochyleni za aniami mo!li kierowa) sw ruchom oson i podej&) blisko zwierzt.
%wczas wyskakiwali i miotanymi z wyrzutnikw oszczepami kadli trupem jak najwicej sztuk.
4usze zabierano do domu, adujc je na !rzbiety oswojonym aniom, ktre musiay d3wi!a) trupy
pobratymcw.
5ypa &nie!. 6ekka odwil w &rodku dnia utrudnia pochd. Jeleni byo mniej ni zwykle.
?owcy w trudnym terenie niezmordowanie maszerowali na wschd, wiodc swoje anie$wabiki
przez trzy dni, nim wypatrzyli mae stadko. ?owcw byo dwudziestu. 0ahkri i je!o brat odzyskali
wz!ldy po nocy achodu 1boj!a 5o+c, dziki szczodremu sza,owaniu betelem. 6aintal "y z
>athk trzymali si boku "oza <oona. 0a owach mwili niewiele, lecz wzajemne zau,anie
zastpowao im sowa. "oz <oon w swoim czarnym ,utrze rysowa si na tle pustkowi jak pos!
odwa!i i modsi owcy nie odstpowali !o na krok, wierni niczym Kurd, o!romne psisko "oza
<oona.
5tadko paso si przy !rani niewielkie!o wzniesienia przed nimi, po zawietrznej. ?owcy
musieli obej&) je z prawa od nawietrznej i od strony szczytu, skd wiatr nie nisby ich woni.
>wch ludzi zostawiono z psami. <eszta !rupy ruszya pod !r w topniejcym, na palec
!bokim, &nie!u. *ra+ rysowaa si poszarpan lini pniakw i !dzienie!dzie resztek murw,
ktre stulecia i ywioy obtoczyy w kr!e kopczyki. (rzebywali w martwym polu i zobaczyli
stado dopiero wwczas, !dy $ ju na czworakach, wlokc po ziemi swoje oszczepy i wyrzutniki $
wypezli na szczyt wzniesienia i rozejrzeli si w terenie.
5tado liczyo dwadzie&cia dwie anie i trzy byki, ktre podzieliy je midzy siebie, od czasu
do czasu ur!ajc jeden dru!iemu !o&nym rykiem. wierzta byy rachityczne, ze skotunion
sier&ci, ebra im sterczay, rudawe !rzywy wisiay w strzpach. ?anie pasy si bo!o, prawie nie
podnoszc bw. (asy si pod wiatr, dmuchajcy w twarze przyczajonym owcom. (omidzy
kopytami zwierzt aziy wielkie czarne ptaki.
0ahkri da znak. 'racia poprowadzili dwie oswojone anie zachodzc stado z lewej ,lanki,
ukryci przed erujcymi jeleniami, ktre podniosy by, eby zobaczy), co si dzieje. "oz <oon,
>athk i 6aintal "y wiedli pozostae trzy, oskrzydlajc stado z prawa.
"oz <oon wid swoj ani trzymajc j krtko przy pysku. 0iezbyt mu si podobaa ta
sytuacja. 5tado pierzchajc bdzie ucieka) od linii owcw, zamiast biec na nich- owcy zostan
pozbawieni nie tylko dreszczu emocji, ale i moliwo&ci dziaania. *dyby on tym kierowa, wicej
czasu po&wiciby na wstpne kroki, jednak 0ahkriemu brakowao pewno&ci siebie, eby zwleka).
(astwisko mia "oz <oon po lewej rce- rzadki za!ajnik dennisonowy oddziela je od nierwne!o.
skaliste!o terenu z prawej strony. % dali wznosiy si surowe kli,y i oparte na nich wz!rza, coraz
dalsze i dalsze, a po szczyty !r spitrzonych hen na horyzoncie pod piropuszami sinych
obokw. >rzewa daway jaka tak oson odchodzcym owcom. 5rebrzyste, potrzaskane pnie
odarte byy z kory. :inione zamiecie skosiy korony. %ikszo&) drzew przypada do ziemi
wyci!ajc !azie, byle dalej od wiatrw. 0iektre le!y splecione, jak !dyby zwary si w
odwiecznym boju, a czas i ywioy tak nad!ryzy wszystkie, e przypominay miniaturowe
a+cuchy !rskie przeorane chtonicznym wypitrzeniem.
5kradajc si pod oson swej ani "oz <oon bada kady szcze! tej scenerii. >awniej
za!lda tu czsto, !dy dro!i byy lepsze i pokrywa &nie!u solidniejsza- zaciszne miejsce
zapewniao dobr widoczno&), wabic tym stada. auway, e na pozr martwe, a nawet
skamieniae dennisony wypu&ciy ju zielone pdy, ktre spywajc po pniach przytulay si do
ziemi od ich zawietrznej strony.
% przodzie co& si poruszyo. (ojawi si byk samotnik, znienacka wychynwszy spo&rd
drzew. "oza <oona zaleciaa wo+ zwierzcia $ i jaki& skisy odr, zrazu trudny do
zidenty,ikowania. (rzybysz do&) niepewnie dobi do stada, !dzie ju !o oczekiwa najbliszy z
trzech stadnych bykw. 5tadnik ruszy do przodu, !rzebic kopytami, ryczc, potrzsajc bem,
eby jak najkorzystniej zaprezentowa) swoje poroe. 5amotnik stawi mu czoo nie przyjmujc
zwyczajowej postawy obronnej. 5tadnik zaszarowa i sczepi si poroem z intruzem. 4u przed
zetkniciem si ich wie+cw "oz <oon wypatrzy skrzany rzemie+ rozpity na tykach przybysza.
'yskawicznie przekaza ani 6aintalowi "yowi, a sam znikn za najbliszym pniakiem. 1d
kotwiczce!o pniak kbowiska korzeni przeskoczy do nastpnej w szere!u dennisony. 'ya
poczerniaa i martwa. (rzez jej rozdarty na wr!i pie+ "oz <oon dostrze! kp tawe!o wosia
pomidzy dalszymi drzewami. Acisnwszy w prawicy oszczep zacz biec tak, jak tylko on to
potra,i. .zu ostre !azy w &nie!u pod stopami, sysza ryk sczepionych bykw, widzia, jak
wyania si przed nim o!romny martwy pie+ $ i przez cay czas pdzi jak najszybciej i jak
najciszej. "le nie ustrze! si ciche!o chrzstu &nie!u. nikna kpa kakw, w jej miejsce
pojawio si kudate rami. /a!or obrci si, yskajc czerwieni wielkich &lepi. 0astawi du!ie
ro!i i szeroko otworzy ramiona na przyjcie napastnika. "oz <oon wsadzi mu oszczep pod ebra.
1lbrzymi ancipita wrzasn chrapliwie i run na wznak. (ad rwnie "oz <oon. /a!or opasa !o
ramionami, twarde jak ro!i donie wbijajc mu w plecy. aczli si tarza) w &nie!owej brei. 'iaa
istota z czarn sploty si w jedne!o potwora, ktry w&rd pierwotne!o krajobrazu walczy teraz
sam ze sob, usiujc rozedrze) wasne ciao na poow.
%yrnwszy w srebrzysty korze+, rozpad si z powrotem na dwoje $ czarna poowa pod
bia. 'iaa odchylia !ow w ty, z rozdziawionymi szczkami !otujc si do zadania ciosu.
<zdy tych zbw jak opaty w szarawobiaych dzisach zajrzay "ozowi <oonowi w oczy.
8wolniwszy jako& rk zapa kamie+ i wbi !o pomidzy !rube war!i, pomidzy siekacze
zamykajce mu si ju na !owie. 1depchn ,a!ora, zmaca oszczep nadal tkwicy pod ebrami
przeciwnika i ze wszystkich si napar na drzewce. /a!or z charkotem wyzion ducha. 2ta
posoka chlusna mu z rany. <ozoy ramiona i "oz <oon dyszc d3wi!n si na no!i. ziemi nie
opodal poderwa si krak i ciko machajc skrzydami odlecia na wschd. "oz <oon zdy
jeszcze zobaczy), jak 6aintal "y zabija dru!ie!o ,a!ora. Jeszcze dwa wyskoczyy z kryjwki w
lecej pokotem dennisonie. (ocwaoway na kaidawie w stron kli,w. a nimi ,runy biae
ptaszyska zamaszy&cie bijc skrzydami i odwrzaskujc echom, ktrymi same napeniay
pustkowia.
0adszed >athka i bez sowa u&cisn rk "ozowi <oonowi. (opatrzyli na siebie z
u&miechem. :imo blu "oz <oon bysn biaymi zbami. %ar!i >athki pozostay zaci&nite.
(rzyby rozradowany 6aintal "y.
$ abiem !o. 1dwali kit7 $ woa. $ 1ne maj ,laki w piersi, puca w brzuchu...
"oz <oon odepchn no! trupa ,a!ora i opar si o pniak. 1ddycha !boko, na przemian
ustami i nosem, aby pozby) si mdlce!o. mleczne!o odoru przeciwnika. >onie mu dray.
$ %ezwijcie Flina 4ala $ rzek.
$ abiem !o, "ozie <oonie7 $ powtrzy 6aintal "y. wskazujc za siebie na lece w &nie!u
zwoki.
$ 5prowad3cie Flina 4ala $ nale!a "oz <oon.
>athka podszed do dwch bykw, ktre zczone opuszczonymi ro!ami, wci mocoway
si w wydeptanej racicami kauy. >oby noa i podern im !arda jak stary wy!a. 'roczc t
posoka zwierzaki stay dopty, dopki mo!y usta) na no!ach, po czym osuny si na ziemi i
zdechy sczepione tak do same!o ko+ca.
$ <zemie+ pomidzy tyki $ stara sztuczka owiecka ,u!asw $ rzek "oz <oon. $ Jak tylko
zobaczyem ten rzemie+, wiedziaem, e krc si w pobliu...
0adbie! Fline 4al w towarzystwie /aralina /erda i 4antha Fina. 1dtrciwszy mokosw
podtrzymali "oza <oona.
$ :amy zabija) t padlin, a nie ob&ciskiwa) si z ni $ powiedzia Fline 4al.
<eszta stada ju dawno ucieka. 'racia ubili do spki trzy anie i trium,owali. 0adeszli
pozostali owcy ciekawi wyniku polowania. (i) tusz stanowio niez!orszy up- 1ldorando naje si
po powrocie owcw do syta. Acierwa ,a!orze zostan tu, !dzie pady, i tu z!nij. @ch skr nie
chcia nikt.
6aintal "y z >athk przytrzymali oswojone anie, za& Flin 4al z przyjacimi przystpi do
zbadania "oza <oona. 4en odtrci ich donie.
$ 5pieprzajmy std $ rzek z !rymasem blu apic si za ebra. $ *dzie s cztery, tam moe
by) wicej tej padliny.
<uszyli w powrotn dro!- ubite anie zarzucili na !rzbiety oswojonym, byki wlekli po
&nie!u. 6ecz 0ahkri by zy na "oza <oona.
$ 4e pieprzone byki zdychay z !odu. :iso bdzie jak stary rzemie+.
"oz <oon milcza.
$ 4ylko spy wol re) byki ni anie $ powiedzia Klils.
$ .icho bd3, Klils $ krzykn 6aintal "y. $ 0ie widzisz, e "oz <oon jest ranny; 6epiej by&
sobie po)wiczy machanie toporem.
"oz <oon patrzy w ziemi bez sowa, czym jeszcze bardziej rozzo&ci starsze!o z braci.
1dwieczny pejza otacza ich cisz.
Kiedy wreszcie podeszli na odle!o&) wzroku do 1ldorando i je!o opieku+czych !orcych
3rde, z wie za!ray czatownicze ro!i. .zatownikami zostawali mczy3ni starzy lub zbyt
schorowani, aby polowa). 0ahkri da im lejsze zajcie, lecz je&li na widok powracajcych owcw
nie zadli w ro!i, wstrzymywa im przydzia betelu. *os ro!w by dla modych kobiet sy!naem
do rzucenia roboty i wyj&cia przed palisady na spotkanie mczyznom. >ray na my&l, e ktry&
m!by nie wrci) $ wdowie+stwo oznaczao czarn robot posu!aczki, we!etacj na !ranicy
!odu, wczesny z!on. 4ym razem weseliy si, policzywszy !owy. 0iko!o nie brakowao. 4ej nocy
bd ucztowa). 0iektre z nich moe zajd w ci.
Fline 4al, 4anth Fin i /aralin /erd pokrzykiwali na swoje kobiety, po rwno obdzielajc je
czuo&ciami i wymysami. "oz <oon czapa samotny, nie mwic sowa, chocia spod swoich
czarnych brwi roz!lda si, czy nie przysza 5hay 4al. 0ie przysza.
2adna kobieta nie witaa te >athki. ponur min i marsem na czole przepycha si przez
cib witajcych, w nadziei, e wypatrzy !dzie& samotniczk 9ry, przyjacik 5hay 4al.
"oz <oon w skryto&ci !ardzi >athk za to, e adna kobieta nie wybie!a i nie uwiesia si
je!o ramienia, chocia sam by w podobnej sytuacji. 5pod owych czarnych brwi widzia, e ktry&
z owcw chwyta do+ >ol 5akil, crki poonej. %idzia swoj wasn crk, jak podbie!a i apie
za rk 6aintala "ya- przyznawa w duchu, e para to dobrana, i dopatrywa si pewnych korzy&ci
w ich zwizku. <zecz jasna, dziewczyna jest uparta niczym kozio, za& 6aintal "y potulny jak ciel.
>a mu w ko&), nim z!odzi si zosta) je!o on. 1yre pod tym wz!ldem przypominaa t diablic
5hay 4al $ krnbrna, &liczna, samowolna. e spuszczon !ow wku&tyka w szerokie wrota, wci
trzymajc si za ebra. @dcy w pobliu 0ahkri i Klils opdzali si od swych piszczcych
maonek. 1baj rzucili mu !ro3ne spojrzenia.
$ 0ie pchaj si, "ozie <oonie $ powiedzia 0ahkri.
<oztrci ich ramieniem, patrzc w dru! stron.
$ :iaem ju topr w !ar&ci i kln si na %utr, e jeszcze nim wywin.
%szystko skakao mu przed oczyma. %ypi duszkiem kubek betelu i dru!i wody, lecz
wci zbierao mu si na wymioty. (oszed na !r do dzielonej z kompanami kwatery,
zobojtniay po raz pierwszy na to, jak rozbior upolowan przy je!o udziale zwierzyn. % izbie
run jak du!i. 0ie pozwoli jednak niewolnicy rozci) na sobie ubrania ani opatrzy) ran. 6ea
trzymajc si za ebra. (o !odzinie wyszed samotnie i odszuka 5hay 4al.
5o+ce chylio si ku zachodowi, wic sza z okruchami chleba nad 9oral nakarmi) ptactwo.
<zeka bya szeroka. 1dmarza w ci!u dnia, ukazujc mroczn to+ w obrzeach biae!o lodu, po
ktrym z !!aniem aziy !si. a modych lat oboj!a rzeka zawsze staa skuta lodem od brze!u do
brze!u.
$ .hodzicie na dalekie wyprawy owieckie $ powiedziaa 5hay 4al $ a ja dzi& rano widziaam
zwierzyn za rzek. .hyba mustan!i i dzikie konie.
(ospny i markotny "oz <oon spojrza krzywo i chwyci j za rk.
$ 4y, 5hay 4al, zawsze my&lisz na przekr. 5dzisz, e jeste& mdrzejsza od owcw;
>lacze!o nie wysza& na !ranie ro!w;
$ 'yam zajta.
8wolnia rk i zacza kruszy) jczmienne skrki cisncym si do niej !siom. "oz <oon
odpdzi je no! i znowu chwyci j za rk.
$ >zi& zabiem ,u!asa. Jestem silny. rani mnie, ale zabiem bydlaka. %szyscy owcy
patrz we mnie jak w obraz, i wszystkie panny. 6ecz ja chc ciebie, 5hay 4al. >lacze!o mnie nie
chcesz;
(odniosa twarz i oczy jak sztylety ku je!o oczom, nie roz!niewana, ale pow&ci!ajc
!niew.
$ .o z te!o, e chc ciebie, skoro ty zamaby& mi rk, !dybym ci si sprzeciwia... a my
zawsze bdziemy si spiera). 0i!dy nie przemwisz do mnie czule. 8miesz si &mia) i umiesz
patrzy) wilkiem, ale nie umiesz prawi) sodkich swek. 1t co7
$ 0ie jestem z tych, co prawi sodkie swka. "ni nie zamabym ci twojej &licznej raczki.
>abym ci co& tak wspaniae!o, e nie my&laaby& o niczym innym.
0ic nie odrzeka, tylko dalej karmia !si. 4onca w &nie!u 'ataliksa zocia lu3ne pasma
jej wosw. % tej jakby wycyzelowanej w &wietle, zasty!ej scenie, suna jedynie czarna ya
wody. "oz <oon sta i poera dziewczyn wzrokiem, w zakopotaniu przestpujc z no!i na no!-
wreszcie rzuci#
$ .zym tak bardzo bya& wcze&niej zajta;
0ie patrzc na nie!o odpara ywo#
$ 5uchae& moich sw w owym smutnym dniu po!rzebu 6oilanun. Kierowaam je przede
wszystkim do ciebie. 2yjemy sobie na tym naszym podwrku. Ja chc zobaczy), co si dzieje za
potem, na &wiecie. .hc pozna) jak najwicej. (otrzebuj twojej pomocy, lecz ty nie jeste&
stworzony do udzielania pomocy. % wolnych chwilach nauczam wic inne kobiety, bo w ten
sposb sama si ucz.
$ .o dobre!o z te!o przyjdzie; 0apytasz tylko biedy.
:ilczaa zapatrzona w rzek, na ktrej kady si resztki dziennej pozoty.
$ (owinienem pooy) ci na kolanie i przyla) ci w tyek.
5ta niej na pochyym brze!u, podnoszc ku niej oczy. erkna na nie!o !niewnie, ale
niemal natychmiast twarz jej si odmienia. %ybuchna &miechem ukazujc mu biae zby i
rowe karby podniebienia, tylko na chwil, bo zaraz przesonia doni usta.
$ 4y naprawd nic nie rozumiesz.
%ykorzysta ten moment i chwyci j mocno w objcia.
$ >la ciebie znajd sodkie stwka i nie tylko swka. %szystko dla twych powabw i oczu
byszczcych jak to+ teV rzeki. <zu) nauki, bez ktrych wszyscy mo! si obej&), i zosta+ moj
kobiet.
akrci si wokoo, a ,runa w powietrze, a !si rozpierzchy si z!orszone, wyci!ajc
szyje ku dalekiej linii horyzontu.
$ (rosz, "ozie <oonie $ rzeka stanwszy ponownie na ziemi $ rozmawiaj ze mn w
normalny sposb. :oje ycie ma jakby podwjn warto&), a odda) si mo! tylko raz. %iedza
duo znaczy dla mnie $ dla kade!o. 0ie zmuszaj mnie do wyboru pomidzy tob a nauk.
$ Kocham ci od dawna, 5hay 4al. %iem, e oburza ci sprawa z 1yre, lecz nie powinna&
mnie odtrca). osta+ moj kobiet ju teraz, bo $ ostrze!am ci $ znajd sobie inn. Krew mam
!orc. amieszkaj ze mn, a wywietrzeje ci z !owy ta caa akademia.
$ 1ch, ty w kko swoje. Je&li mnie kochasz, postaraj si wysucha) te!o co mwi.
awrcia w !r skarpy, w kierunku swojej wiey. 6ecz "oz <oon j do!oni.
$ 1dchodzisz, 5hay 4al, teraz, kiedy zmusia& mnie do na!adania tych wszystkich !upstw,
ty sobie tak po prostu odchodzisz;7 $ (otulniejc, prawie nie&miao doda# $ " co by& zrobia,
!dybym by tutaj panem, lordem Fmbruddocku; 4o nie jest wykluczone. %tedy musiaaby& zosta)
moj kobiet.
(atrzc w oczy 5hay 4al, kiedy si na nie!o obejrzaa, zrozumia, dlacze!o jej pra!nie-
przez krtk chwil za!lda w !b jej duszy, !dy mwia a!odnie#
$ %ic to ci si &ni, "ozie <oonie. ., wiedza i mdro&) to sny inne!o rodzaju, wic
kademu z nas sdzone &ni) osobno. Ja rwnie ci kocham, ale ceni sobie wasn wolno&), tak
jak ty swoj.
:ilcza. rozumiaa, e uzna, czy te wydaje mu si, e uzna jej uwa! za trudn do
przyjcia, lecz je!o my&l podya inn dro! i rzek z twardym byskiem w oku#
$ "le 0ahkrie!o nienawidzisz, prawda;
$ 1n mi nie zawadza.
$ "ch tak, a mnie zawadza.
Jak zwykle po powrocie z oww ucztowano, popijajc i jedzc do p3na w nocy. 'y
zwyczajowy betel, &wieo uwarzony przez cech browarnikw, a ponadto ciemne wino z
jczmienia. 'yy przy&piewki, ta+czono hopaka i kurzyo si z !w coraz mocniej. 8 szczytu
popijawy wikszo&) mczyzn zalewaa si w %ielkiej %iey, z ktrej roztacza si widok na ca
!wn ulic. % uprztnitej dolnej izbie pon o!ie+, &lc kby dymu pod krokwie w
metalowych kotwach. "oz <oon nie odzyska humoru i uciek od &pieww. 6aintal "y widzia je!o
odej&cie, ale by nazbyt zajty chodzeniem za 1yre, eby chodzi) za jej ojcem. "oz <oon wspi
si po schodach i minwszy wszystkie kondy!nacje wyszed na paski dach ykn) &wiee!o
powietrza. *uchy na muzyk >athka pody za nim w mrok. Jak zwykle milcza. %sun donie
pod pachy, spo!ldajc na niewyra3nie majaczce ksztaty nocy. %ysoko na niebie wisia
baldachim mtnej zielonkawej zorzy, skrzydami niknc w stratos,erze. "oz <oon zatoczy si w
ty z !o&nym rykiem. >athka zapa !o i przytrzyma, lecz starszy mczyzna opdzi si od nie!o.
$ .o ci !ryzie; (odpie&, co;
$ 4am7 $ "oz <oon wskaza w ciemn pustk. $ Ju posza, bodaj j szla!. 'aba z bem
&wini. 0a on, jak ona patrzya7
$ "ha, masz majaki. Jeste& pijany.
"oz <oon odwid si ze zo&ci,
$ 0ie nazywaj mnie pijakiem, dzieciuchu7 %idziaem ja, powiadam ci. *oa, wysoka,
cienkie no!i, owosiona od szpary po brod, czterna&cie cycw... sza prosto na mnie.
'ie!a po tarasie wymachujc lkami. wazu wyszed Klils na nieco chwiejnych no!ach, z
nie dojedzonym ud3cem jelenim w !ar&ci.
$ %y dwaj nie macie nic do roboty tu na !rze 4o jest %ielka %iea. 4u przychodz
panowie 1ldorando.
$ 4y zasra+cu $ powiedzia "oz <oon podchodzc do nie!o. $ 8pu&cie& topr.
Klils !rzmotn !o z caej siy ko&ci jeleni w szyj. "oz <oon z ykiem chwyci Klilsa za
!ardo, prbujc !o udusi). "le Klils kopniakiem w kostk i seri ciosw w doek rzuci "oza
<oona na okalajcy taras, miejscami wykruszony parapet. "oz <oon rozoy si na wznak z !ow
zwieszon w powietrzu.
$ >athka7 $ zawoa. $ (om mi7
'ez sowa >athka zaszed Klilsa od tyu, zapa !o oburcz w kolanach i podnis za no!i.
(rzerzuci je za parapet, siedem pitr nad ziemi.
$ 0ie, nie7 $ wrzasn Klils walczc zaciekle, kurczowo oplatajc ramionami szyj "oza
<oona.
4rzej mczy3ni mocowali si w zielonkawym mroku, przy akompaniamencie &pieww z
dou- dwaj $ zamroczeni betelem $ przeciwko !ibkiemu Klilsowi. %reszcie wzili nad nim !r,
rozerwawszy chwyt, ktrym trzyma si ycia. %ydawszy ostatni krzyk Klils spad jak kamie+.
5yszeli, jak ciao uderza w dole o ziemi. "oz <oon z >athka przysiedli zziajani na parapecie.
$ 5prztnli&my drania $ powiedzia w ko+cu "oz <oon. .hwyci si za obolae zebra. $
>ziki, >athka.
>athka milcza. (o chwili "oz <oon rzek#
$ abij nas za to zasra+ce. 0ahkn nie pu&ci te!o pazem, zabij nas. 6udzie ju mnie
nienawidz. $ @ po kolejnej chwili ciszy wybuchn ze zo&ci# $ 4o wszystko przez te!o !upka
Klilsa. <zuci si na mnie. 4o przez nie!o. $ 0ie mo!c znie&) milczenia zerwa si i krc po
tarasie mrucza co& pod nosem. (odnis ob!ryziony udziec i cisn daleko w ciemno&). wrci si
do nieporuszone!o >athki $ 5uchaj, zejdziesz i po!adasz z 1yre. 1na zrobi, co ka. 0iech
&ci!nie tu 0ahkrie!o. (rzyprawiby sobie &wi+ski ryj na jedno jej skinienie $ widziaem, jak
zasraniec wodzi za ni &lepiami.
>athka wzruszy ramionami i odszed bez sowa. 1yre pracowaa obecnie w domostwie
0ahkrie!o, ku wielkiemu oburzeniu 6aintala "ya- jako adna dziewczyna, miaa sub lejsz ni
inne kobiety.
1bjwszy si za ebra, rozdy!otany "oz <oon do powrotu >athki chodzi po dachu ciskajc
w ciemno&) przekle+stwa.
$ (rowadzi !o $ rzek krtko >athka. $ "le to nierozwane, cokolwiek zamierzasz. 0ie bior
w tym udziau.
$ amknij si.
>athce jeszcze si nie zdarzyo, eby kto& kaza mu zamkn) !b. 1dmaszerowa w
naj!bszy cie+, !dy z wazu zaczy wychodzi) kolejno trzy osoby. 1yre pierwsza. a ni wyszed
0ahkri, z penym kubkiem w doni, potem 6aintal "y, ktry postanowi za nic nie opuszcza)
dziewczyny. :ia w&ciek min i wcale nie za!odnia na widok "oza <oona, ktry spiorunowa
chopaka spojrzeniem.
$ 4y zosta+ na dole, 6aintalu "yu. (o co si pchasz, !dzie nie trzeba $ powiedzia szorstko
"oz <oon.
$ 4u jest 1yre $ nie ruszajc si z miejsca odpar 6aintal "y, jakby to wyja&niao wszystko.
$ 1n mnie pilnuje, tato $ powiedziaa 1yre.
"oz <oon odsun j na bok i stanwszy przed 0ahkrim rzek#
$ 0o, 0ahkri, zawsze mieli&my ze sob na pie+ku. 5tawaj do walki, jeden na jedne!o.
$ %yno& si z me!o dachu $ rozkaza 0ahkri. $ abraniam ci tu przebywa). 4woje miejsce
jest na dole.
$ 5tawaj do walki.
$ awsze bye& bezczelny, "ozie <oonie, i jeszcze &miesz pyskowa) po tym, jak zawalie&
polowanie.
0ahkriemu !os ochryp od wina i betelu.
$ Amiem, &miem i jeszcze raz &miem7 $ wrzasn "oz <oon i skoczy na 0ahkrie!o.
0ahkri cisn mu w twarz kubkiem. 1yre i 6aintal "y chwycili "oza <oona za rce, ale
wyrwa im si i trzasn 0ahkrie!o w !b. 0ahkri upad, przewrotem w ty podnis si i
wyci!n zza pasa n. a cae &wiato mieli odblask ojowe!o ka!anka ponce!o w izbie pod
nimi. al&ni na ostrzu noa. ielonkawe pachty na niebie nie przydaway ludzkim sprawom nic
prcz kolorytu.
"oz <oon kopn mierzc w n, nie tra,i i ciko zwali si na 0ahkrie!o, pozbawiajc !o
tchu. 0ahkri zacz z jkiem wymiotowa) i "oz <oon musia si odturla) od przeciwnika. 1baj
wstali, dyszc.
$ (rzesta+cie, jeden z dru!im7 $ zawoaa 1yre, ponownie uwiesiwszy si ojca.
$ @ po co ta awantura; $ zapyta 6aintal "y. $ 0iepotrzebnie z nim zacze&, "ozie <oome
<acja jest po je!o stronie, chocia to dure+
$ 4y zamknij si, je&li chcesz mojej crki $ rykn "oz <oon i zaatakowa. 0ahkri wci z
trudem apicy oddech, by bezbronny. 5traci n. *rad ciosw zmit !o na parapet. 1yre
krzykna. (rzez moment 0ahkri chwia si przy parapecie, a potem zmik w kolanach. (o chwili
ju !o nie byo. 8syszeli !ruchnicie u stp wiey. 5tanli jak wryci, patrzc niespokojnie po
sobie. wntrza wiey dolecia ich pijacki &piew
Gdym zala si jak g#ppock
3a drodze do Am0r#ddock
6oczyem winiaka jak ta?czy hopaka
padem na mj d#ppock
"oz <oon wychyli si przez krawd3 parapetu
$ daje si, ze koniec z tob, lordzie 0ahkri $ powiedzia trze3wym !osem
(rzyciska do+mi zebra i dysza ciko. 1brci wzrok ku troj!u &wiadkw, na kadym z
osobna zatrzymujc szalone oko. 6aintal "y i 1yre w milczeniu tulili si do siebie 1yre
pochlipywaa. %ychynwszy z cienia >athka przemwi beznamitnym !osem.
$ "ni sowa o tym, 6aintalu "yu i ty, 1yre, je&li wam ycie mie $ widzieli&cie, jak atwo je
straci). Ja rozpowiem, ze byem &wiadkiem ktni 0ahkrie!o z Klilsem. 2e pobili si i razem
wypadli za parapet. 0ie mo!li&my ich powstrzyma) apamitajcie moje sowa i zapamitajcie
sobie tak scen. @ ani sowa. "oz <oon zostanie lordem Fmbruddocku i 1ldorando
$ ostan i bd lepiej rzdzi ni ta para durni $ rzek "oz <oon, saniajc si na no!ach.
$ 4woja w tym !owa $ powiedzia spokojnie >athka $ bo my tu obecni znamy prawd o tym
podwjnym mordzie. (amitaj, e nie mamy z nim nic wsplne!o# to bya twoja sprawka, od
pocztku do ko+ca. @ nie zapominaj o nas.
6ata panowania "oza <oona w 1ldorando miay upywa) tak samo, jak mijay za
poprzednich wadcw- ycie ma swoje prawa i wadza mc tu nie zmieni. Jedynie po!oda staa si
bardziej kapry&na. "le po!oda, jak i wiele innych rzeczy, bya poza zasi!iem wadzy kade!o
lorda.
*radienty temperatury w stratos,erze ule!y zmianom, tropos,era ocieplia si, temperatury
przy!runtowe zaczy wzrasta). 5iekce deszcze lay ty!odniami bez przerwy. Anie! znikn z
nizin w stre,ach tropikalnych. 6odowce co,ny si w wysze partie !r. azielenia si ziemia.
Kiekoway wysokopienne ro&liny. 0i!dy dotychczas nie widziane ptaki i zwierzta &mi!ay ponad
lub midzy ostrokoami staroytnej osady. mieniay si wszelkie przejawy ycia. 0ic nie zostao
takie, jak byo.
5tarsi ludzie na o! niechtnie patrzyli na te zmiany. %spominali bezkresne &niene
przestrzenie z czasw swojej modo&ci. .i w &rednim wieku witali zmiany z rado&ci, ale krcili
!owami, e to zbyt dobre, aby trwao duej. :d3 ni!dy nie zaznaa nicze!o inne!o. :odzi
mieli wicej urozmaicone!o jada i podzili wicej dzieci, a dzieci mniej umierao. .o si tyczy
stranikw, 'ataliksa wy!ldaa tak samo, jak zawsze. a to z ty!odnia na tydzie+, z dnia na dzie+,
z !odziny na !odzin /reyr stawa si coraz ja&niejszy, coraz !ortszy.
%&rd te!o misterium po!ody toczy si dramat ludzki, w ktrym kady z yjcych musia
!ra) do ko+ca, ku swojej satys,akcji bd3 rozczarowaniu. >la wikszo&ci ludzi w splot drobnych
okoliczno&ci by spraw najwikszej wa!i, bowiem kady widzia si na &rodku sceny. 0a caym
wielkim !lobie =elikonii, !dzie tylko mae !rupki mczyzn i kobiet walczyy o byt, tak wa&nie
byo. " iemska 5tacja 1bserwacyjna wszystko to rejestrowaa.
ostawszy lordem 1ldorando "oz <oon zatraci po!od ducha. 5ta si markotny, przez
jaki& czas stronic nawet od &wiadkw i wsplnikw swojej zbrodni. "le i ci, ktrzy utrzymali z
nim jaki& kontakt, nie mieli pojcia, jak wiele na dobrowolnej izolacji zawayo cice mu coraz
bardziej poczucie winy- ludzie nie zadaj sobie trudu, eby si nawzajem zrozumie). abjstwo
byo silnym tabu w male+kiej spoeczno&ci, w ktrej wszyscy s bliej lub dalej spowinowaceni, w
ktrej silnie odczuwa si strat cho)by jednej penosprawnej osoby i w ktrej wi3 spoeczna jest
tak silna, e nawet umarli nie mo! na dobre opu&ci) ywych.
6os chcia, e ani Klils, ani 0ahkri nie mieli dzieci ze swoimi kobietami, tote tylko one
pozostay do rozmowy z mamikami mw. 1bie przekazay ze &wiata duchw tylko
niepohamowany !niew. 4o cikie brzemi, taki !niew mamikw, albowiem nie sposb !o
u&mierzy). *niew przypisywano ,urii, jaka musiaa o!arn) braci w opilczym szale bratobjstwa.
2ony zwolniono z dalszych kontaktw. 'racia i im straszny koniec przestali stanowi) powszechny
temat rozmw. 5ekret zabjstwa pozosta na razie sekretem. 6ecz "oz <oon ni!dy nie zapomnia.
1 &wicie w dzie+ po zabjstwie wsta wyczerpany i zmoczy twarz w lodowatej wodzie. "le chd
wzm! jedynie !orczk, do ktrej si nie przyznawa. 'l hula mu po caym ciele, jakby
przechodzc z jedne!o do dru!ie!o or!anu. >y!oczc od katuszy skrywanych przed towarzyszami,
po&piesznie opu&ci wie ze swym psem Kurdem u no!i. %yszed na uliczk w widmowe opary
brzasku, w ktrych majaczyy jedynie sylwetki zakutanych kobiet z wolna suncych do pracy.
5chodzc im z dro!i "oz <oon powlk si w stron bramy pnocnej. :usia min) %ielk
%ie.
"ni si obejrza, jak stan nad po!ruchotanym, rozci!nitym ciaem 0ahkrie!o, z oczami
wci wytrzeszczonymi w przeraeniu. 1dszuka szpetne zwoki Klilsa, po dru!iej stronie wiey.
.ia jeszcze nie odkryto i nie podniesiono alarmu. Kurd skomla i obskakiwa trupa zapite!o Klilsa.
"ozowi <oonowi za&witaa w skoowanej !owie my&l. 0ikt nie uwierzy, e bracia pozabijali si
nawzajem, je&li zostan znalezieni po dwch stronach wiey. apa Klilsa za rami i sprbowa
przesun) zwoki. 'yy sztywne i unieruchomione. Jakby przyrose do ziemi. :usia si nachyli),
dotykajc niemal twarz mokrych obrzydliwie wosw, aby chwyci) trupa pod pachy. 5zarpn
ponownie. .o& si stao z je!o wielk wrodzon si. Klils ani dr!n. 5apic i stkajc, zaszed
zwoki z dru!ie!o ko+ca i poci!n za no!i. % dali roz!!ay si !si, szydzc z prnych
wysikw. %reszcie unis ciao. Klils, runwszy na twarz, przymarz do+mi i poow twarzy do
bota. (o oderwaniu zwoki stukny o !o ziemi. .isn je obok brata $ nieruchomy,
bezsensowny przedmiot, ktre!o wizerunek stara si wymaza) z pamici. 0astpnie po!na ku
bramie pnocnej.
5poro walcych si wie stao za palisadami, czsto okolonych, a wa&ciwie rozwalonych
przez radababy !rujce nad ruin. % jednym z takich pomnikw czasu wznoszcym si nad
lodowat toni 9oralu znalaz kryjwk. 1bskurna izba na pierwszym pitrze bya w
nienaruszonym stanie. %prawdzie po drewnianych schodach dawno &lad za!in, ale on poradzi
sobie wac na stert !ruzu, z ktrej wci!n si do kamiennej komnaty. %sta i trzymajc si
&ciany apa oddech. (o czym doby noa i jak szalony przystpi do rozcinania na sobie ,utra.
0ied3wied3 odda w !rach ycie, aby odzia) "oza <oona. 0ikt inny nie nosi takiej czarnej
nied3wiedni. (ru j jak popado. %reszcie stan na!i. 0awet sam przed sob wstydzi si te!o
widoku. 0a na!o&) zabrako miejsca w ich kulturze. (ies przysiad zziajany, nie spuszczajc z
nie!o oczu i skowyczc.
1!nisty ornament wysypki trawi ciao "oza <oona, je!o wklsy brzuch i wydatne
mi&nie. Jzyki pomieni lizay wszystko. (on od kolan po !ardo. % mce zapa si za czonek
i bie!a po izbie wyjc, jakby !o obdzierano ze skry.
(oar ciaa by dla "oza <oona pitnem winy. :ord7 " oto i skutek- nieo&wiecony umys
pochopnie skojarzy !o sobie z przyczyn. "ni przez chwil "oz <oon nie wrci pamici do
wypadkw na owach, kiedy to star si pier& w pier& z wielkim biaym ,a!orem. "ni przez chwil
nie przyszo mu na my&l, e trapice kudat ras wszy przeniosy si na je!o ciao. abrako mu
wiedzy niezbdnej do takich skojarze+.
6iemska 9tacja )0serwacyjna szy0owaa w nie0iosach, o0serw#j$c! %rzyrz$dy pokadowe
pozwalay o0serwatorom planety pod nimi poznawa1 rzeczy, o jakich nie wiedzieli sami mieszka?cy
na jej powierzchni! )0serwatorzy poznali cykl yciowy kleszcza, ktry przystosowa si do
pasoytowania i na :agorze, i na czowiek#! %rzeprowadzili analiz skad# andezytowej skor#py
;elikonii! )d naj0ahszego po najistotniejszy, wszystkie :akty trze0a 0yo gromadzi1, analizowa1 i
przekazywa1 na 6iemi! "ydawao si, e ;elikoni mona roze0ra1, atom po atomie, i wysa1
przez galaktyk gdzie indziej! 3at#ralnie, odtwarzano j$ w pewnym sensie na 6iemi, w
encyklopediach i rodkach masowego na#czania!
4iedy z ,,(>ern#sa= o0serwowano, jak na wschodzie para so?c wstaje nad 0astionami
a?c#cha 3ktryhk, ktrych niejeden szczyt growa w stratos:erze, kiedy 0lask i cie? ze so?c
zrodzony zarz#ca w g0iny atmos:ery sie1 tajemnicy, wwczas co romantyczniejsze d#sze z
pokad# ,,(>ern#sa= zapominay o swoich :aktach i marzyy o #czestnictwie w prymitywnych
procesach zachodz$cych tam w dole! na dnie ocean# powietrza!
1patulone postacie, klnc i utyskujc, ci!ny w mroku do %ielkiej %iey. :ro3ny wiatr
dmucha ze wschodu, po&wistujc w&rd staroytnych wie, bi w twarze i zdobi szronem okolone
brodami war!i. 5idma !odzina, wiosenny wieczr, naj!bsza ciemno&).
(rzybywajcy zatrzaskiwali za sob wyko&lawione drewniane drzwi. prostowali si i
obwoywali swe przybycie. 0astpnie wchodzili po kamiennych stopniach do komnaty "oza
<oona. 1!rzewaa j !orca woda, ktra pyna w kamiennych rurach z piwnicy. *rne izby. a
po szczyt wiey, pooone dalej od 3rda ciepa, byy zimniejsze. 6ecz tej nocy wichura
wciskajca si setkami szpar wyzibia wszystko.
"oz <oon jako lord 1ldorando przewodniczy pierwszemu zebraniu rady. 1statni przyby
stare+ki mistrz >atnil 5kar, !owa cechu !arbarzy i biaoskrnikw. 'y take najstarszy z
obecnych. (owoli wstpi w kr! &wiata, zerkajc nieu,nie na wszystkie strony. Jakby si
spodziewa puapki. 5tarzy zawsze podejrzliwie witaj zmian rzdw.
0a &rodku podo!i z przepychem zasanej skrami pony w lichtarzach dwie &wiece.
.hybotliwe pomyki odchylay si ku zachodowi, &ladem dwch smuek dymu. % niepewnym
blasku &wiec mistrz >atnil ujrza zasiadajce!o na drewnianym krze&le "oza <oona oraz dziewi)
osb siedzcych na skrach. (ozna sze&ciu mistrzw pozostaych sze&ciu cechw wyrobniczych i
pokoni si im z osobna, uprzednio zoywszy pokon "ozowi <oonowi. >waj owcy, >athka i
6aintal "y, zasiedli tu obok siebie, jakby si mieli na baczno&ci. >atnil 5kar nie lubi >athki z tej
prostej przyczyny, e chopak rzuci cech dla $ zdaniem mistrza $ poronione!o ycia owcy, a w
o!le to mistrz nie lubi milczkw. Jedyna w tym towarzystwie kobieta. 1yre, z zakopotaniem
utkwia pospne spojrzenie w pododze. 5iedziaa nieco za krzesem ojca. pod oson ta+czcych
na &cianie cieni. 4e wszystkie twarze znajome byy staremu mistrzowi, tak jak i te upiorne,
zawieszone pod belkami stropu czaszki ,a!orw i innych wro!w osady. :istrz >atnil siad na
dywanie przy swojej cechowej braci.
"oz <oon klasn w donie i z pitra zesza niewolnica niosc tac, a na niej dzban i
jedena&cie rze3bionych w drewnie pucharw. :istrz >atnil odbierajc swoj porcj betelu
uprzytomni sobie, e puchary naleay nie!dy& do %alia Fina.
$ % wasze rce $ rzek !o&no "oz <oon i wznis puchar. %szyscy wypili do dna sodki,
mtny trunek. "oz <oon przemwi. (owiedzia, e zamierza rzdzi) twardsz rk ni je!o
poprzednicy. Jak dawniej bdzie zasi!a opinii rady, jak dawniej zoonej z mistrzw siedmiu
cechw wyrobnikw. 'dzie broni 1ldorando przed wro!ami. 0ie pozwoli kobietom ani
niewolnym mci) obyczajne!o ycia. apewnia, e nikt nie zazna !odu. (ozwoli ludziom zasi!a)
rady swoich mamikw, kiedy tylko zechc. 8waa akademi za strat czasu w sytuacji, !dy kobiety
maj co inne!o do roboty.
%ikszo&) te!o, co mwi, nie miaa adne!o znaczenia czy te znaczya jedynie, e "oz
<oon zamierza rzdzi). <zucao si w oczy, e przemawia jako& dziwnie, jakby zma!a si z
demonami. .zsto oczy wychodziy mu z orbit i &ciska porcze krzesa, cierpic jakie&
wewntrzne katusze. 4ote mimo e je!o wypowiedzi same w sobie byy banalne, sposb ich
wy!aszania a przeraa ory!inalno&ci. %icher wy, !os "oza <oona to dudni, to znw cich.
$ 6aintal "y i >athka s moimi namiestnikami i pilnuj wykonania moich rozkazw. 5
modzi i rozsdni. "le do&) !adania.
:istrz cechu browarnikw przerwa mu jednak stanowczym !osem.
$ >ziaasz, panie, nazbyt szybko dla tych z nas, co my&l powoli. 0iektrzy z tu obecnych
mieliby pewnie ochot zapyta), dlacze!o mianujesz swymi namiestnikami dwie sadzonki, majc
wok siebie mczyzn jak dby, zdatniejszych do tej suby.
$ >okonaem wyboru $ rzek "oz <oon, plecami tra) o oparcie krzesa.
$ "le by) moe dokonae& !o nazbyt szybko, panie. wa, jak wieki mamy zdatnych ludzi...
co powiesz o tych z twoje!o pokolenia, jak Flin 4al i 4anth Fin;
"oz <oon uderzy pi&ciami w porcze krzesa.
$ 4rzeba nam modo&ci, wi!oru. 4aki jest mj wybr. :oecie ju odej&), wszyscy.
wolna podnis si >atnil 5kar.
$ %ybacz mi. panie, ale taka po&pieszna odprawa tobie przynosi ujm, nie nam. .zy jeste&
chory, czy cierpisz bl;
$ 0a on, czowieku, odejd3, !dy prosz. 1yre...
$ 1byczajem twojej rady mistrzw jest wypi), panie, na twoj cze&). wznie&) toast za
pomy&lno&) twoje!o panowania.
6ord Fmbruddocku wywrci oczy ku belkom poway i z powrotem w d.
$ :istrzu >atnilu. wiem, e wy. starcy, macie krtki oddech, a du! mow. >ajcie mi
spokj. 1dejd3, prosz, nim zostan zmuszony i ciebie zastpi). %yno&cie si wszyscy, dzikuj
wam i do widzenia, wyno&cie si, bo po!oda poda.
$ "le...
$ (recz7
jkiem obj si ramionami. *rubia+sko odprawieni starcy z rady wyszli szemrzc,
wydymajc w oburzeniu bezzbne usta. 0iedobry to znak... 6aintal "y i >athka odeszli krcc
!owami.
(ozostawszy sam na sam z crk, "oz <oon pad na podo! drapic si i tarzajc od &ciany
do &ciany, jczc i wierz!ajc.
$ :asz ten lek z !sie!o sada od pani >atnilowej; $ spyta crk.
$ :am, ojcze.
1yre wyja skrzane puzderko pene tustej ma&ci.
$ 'dziesz musiaa natrze) mi tym ciao.
$ 0ie mo! te!o zrobi), ojcze.
$ "le moesz i zrobisz to.
% jej oczach pojawiy si byskawice.
$ 0ie zrobi. 5yszae&, co powiedziaam. awoaj sobie niewolnic. 1d te!o przecie jest.
"lbo wezw <ol 5akil. >oskoczy do niej warczc jak pies.
$ 4y to zrobisz. 0ie mo! pozwoli), aby kto& inny zobaczy mnie w takim stanie, bo wie&)
zaraz si rozniesie. %szystko by si w y d a o, n i e r o z u m i e s z; robisz to, zarazo, albo ci
skrc ten twj o+ski kark. 8parta& jak 5hay 4al.
Jej paczliwe protesty wywoay tylko nowy wybuch !niewu.
$ amknij oczy, skoro& taka wstydliwa, zrb to z zamknitymi &lepiami 0ie musisz patrzy)
"le po&piesz si, zanim wyskocz ze szlei. Aci!ajc ju z siebie skry, wci z szale+stwem w
oku, rzek#
$ " ciebie zwi z 6aintalem "yem, zamykajc wam oboj!u usta. 'ez adne!o ale.
%idziaem. Jak na ciebie patrzy. (ewne!o dnia wy bdziecie rzdzi) 1ldorandem.
5pu&ci spodnie, stajc przed ni cakiem na!i. e wstrtu zrobio jej si niedobrze,
zacisna mocno powieki na takie ponienie i odwrcia !ow. 0ie zdoaa jednak ode!na) widoku
te!o silne!o, szczupe!o, bezwose!o ciaa, ktre zdao si wi) pod wasn skr. Jej 1jca od stp
po szyj okryway szkaratne pomienie.
$ 'ierz z si do roboty, ty !upia ,ildo. Konam z blu, psiakrew, umieram7
1ire wyci!na rk i zacza nakada) mu lepki j na pier& i brzuch. *dy sko+czya,
wybie!a na dwr miotajc przekle+stwa i wystawiwszy twarz na zimny wicher zwymiotowaa z
obrzydzenia.
4akie byy pierwsze dni panowania jej ojca.
*romadka :adisw w swoich niez!rabnych okryciach leaa po!rona w niespokojnym
&nie. 5poczywali w kamienistej kotlinie, milami bezdroy oddzielonej od 1ldorando. %artownik
drzema. 1taczay ich upkowe &ciany. by mrozu skruszyy upek na cienkie pytki, ktre
chrz&ciy pod stopami. <o&linno&ci tutaj nie byo. oprcz nielicznych karowatych ostrokrzeww,
o li&ciach zbyt !orzkich nawet dla wszystkoernych aran!w.
:adisw zaskoczya !sta m!a, jaka czsto nawiedza te !rskie rejony. 0adci!na noc,
wic podupadli na duchu pozostali na miejscu. 'atahksa ju wzesza nad &wiatem, lecz mrok i
m!a jeszcze krloway w zimnej szczelinie kanionu, !dzie pra!nostycy wci zaywali nerwowej
drzemki.
0a wzniesieniu wiele stp ponad mmi Rohl$*harr %yrrijk, komendant z krucjaty mode!o
kzahhna, sta obserwujc, jak mieszany oddzia !ild i czabanw z je!o rozkazu podkrada si do
bezbronnej !romadki.
(rzyczajona w mroku rodzina liczya dziesicioro dorosych, niemowl i troje dzieci. @
siedemna&cie krzepkich aran!w, podobnych do kz zwierzt o !stym ,utrze, ktre zaspokajay
wikszo&) skromnych potrzeb nomadw. % rodzinie :adisw panowaa cakowita swoboda
seksualna. %arunki bytowania sprawiy, e parzyli si z kim popado, nie istniay te adne tabu
kazirodztwa. 6eeli ciasno przytuleni do siebie dla zachowania ciepa, a ich ro!ate czworono!i
podczo!ay si blisko, tworzc jak !dyby zewntrzny pier&cie+ ochronny przed zimnem
przenikajcym do szpiku ko&ci. 4ylko wartownik przebywa na zewntrz te!o pier&cienia. a i on
przysn jak niewinne niemowl, wsparszy !ow na kudatym boku aran!a. (ra!nostycy nie mieli
broni. @ch jedyny obron bya ucieczka. dali si na oson m!y. "le bystre oczy ,a!orw
wypatrzyy :adisw.
% trudnym terenie Rohl$*harr %yrrijk odbi od !wnych si armii 'rahla Rprta.
%ojownicy %yrrijka niemal tak samo przymierali !odem jak pra!nostycy, ktrych podchodzili.
Aciskali paki i oszczepy. .hrapanie i posapywania :adisw tumiy chrzst krokw na upkowej
&cice. Jeszcze chwila. %artownik obudzi si z drzemki i siad peen przeraenia. wil!otnej
m!y jak duchy wyaniay si odraajce postacie. %rzasn. Je!o towarzysze skoczyli na rwne
no!i. a p3no. dzikimi okrzykami Da!ory runy do ataku, bijc bez lito&ci. 0iemal w m!nieniu
oka wszyscy pra!nostycy leeli martwi, a wraz z nimi ich male+kie stado. >ostarczyli biaka
krucjacie mode!o kzahhna. Rohl$*harr %yrrijk zszed ze szczytu skay pokierowa) rozdziaem
upu. m!y wypyna 'ataliksa. mtna czerwona kula, i zajrzaa do aobne!o kanionu.
'y to rok OQJ :aej "poteozy %ielkie!o <oku SQOPHHH od Katastro,y. Krucjata ju od
o&miu lat zdaa do celu. Jeszcze pi) lat i stanie pod miastem 5ynw /reyra. "le jak dotd adne
ludzkie oko nie dopatrzyo si zwizku pomidzy losem 1ldorando, a tym co zaszo w dalekim
bezlistnym kanionie.
#II. ZIMNE POWI$ANIE +A%OR&W
$ 6ord czy nie lord, to on bdzie musia do mnie przyj&) $ powiedziaa dumnie 5hay 4al,
kiedy razem z 9ry nie mo!y zasn) w ciszy pdnia.
6ecz nowy lord Fmbruddocku rwnie mia swoj dum i nie przyszed. Je!o panowanie
okazao si ani lepsze, ani !orsze od panowania poprzednikw. 0adal mia z jednych powodw na
pie+ku z rad, a ze swymi modymi namiestnikami z innych. <ada i lord z!adzali si. !dzie tylko
mo!li, dla &wite!o spokoju, a jedyn kwesti, w ktrej z!adzali si bez zastrzee+, bya kopotliwa
akademia. 0iezadowolenie naley dusi) w zarodku. (otrzebujc kobiet do zbiorowej pracy nie
mo!li im zakaza) z!romadze+, tote zakaz nicze!o nie zaatwia. 0ie zosta jednak odwoany i to
rozdranio kobiety. 5hay 4al i 9ry spotkay si na osobno&ci z 6aintalem "yem i >athk.
$ <ozumiecie, o co nam chodzi $ powiedziaa 5hay 4al. $ 0amwcie te!o uparciucha, eby
zmieni zdanie. Jest z wami w dobrej komitywie, a ze mn na noe.
5potkanie dao tylko tyle, ze >athk zacz robi) sodkie oczy do maomwnej 9ry. " 5hay
4al zhardziaa jeszcze bardziej.
Kilka dni p3niej, wracajc z jednej ze swoich samotnych wdrwek, 6aintal "y wstpi po
5hay 4al. abocony siedzia pod domem kobiet, dopki nie wysza z warzelni. (ojawia si w
towarzystwie dwch niewolnic z tacami penymi bochenkw &wiee!o chleba. a niewolnicami jak
cie+ kroczya 9ry. nw oto 1ldorando miao swj chleb i 9ry znw ruszaa dopilnowa) podziau,
jednak 5hay 4al zdya jeszcze porwa) dodatkowy bochenek dla 6aintala "ya. (odaa mu chleb z
u&miechem, odrzuciwszy nies,orny lok z czoa
(aaszowa chleb ze smakiem, przytupujc dla roz!rzewki. ?a!odniejsza po!oda, tak jak i
nowy lord, przyniosa wicej zamieszania ni poytku. 4eraz byo znw zimno i krople wil!oci
zamarzy na czarnych rzsach 5hay 4al. %szystko jak okiem si!n) spowia biel. <zeka nadal
toczya ,ale, szeroka i ciemna, ale przy brze!ach szczerzya lodowe zby.
$ Jak tam mj mody namiestnik; 1statnio rzadziej ci widuj.
(rzekn resztk chleba, pierwszy posiek od trzech dni.
$ ?owy s cikie. :usimy zapuszcza) si coraz dalej w teren. 4eraz, !dy znowu jest
zimniej, moe jelenie podejd bliej domu.
:ia si na baczno&ci, patrzc na stojc przed nim kobiet w za lu3nym ,utrze. % jej
zewntrznym spokoju i wewntrznym napiciu byo co&, co przyci!ao do niej ludzi i odpychao
zarazem. Jeszcze nim przemwia, u&wiadomi sobie, e przejrzaa je!o wykrty.
$ :am o tobie wysokie mniemanie, 6aintalu "yu, tak jak miaam o twojej matce. %spomnij
jej mdro&). %spomnij jej przykad i nie obracaj si przeciwko akademii wzorem niektrych
swoich przyjaci.
$ %iesz, jak uwielbia ci "oz <oon $ wyrwao mu si.
$ %iem, jak to okazuje.
%idzc je!o zakopotanie za!odniaa i wziwszy !o pod rk zacza wypytywa), skd
wraca. @dc z ni, raz po raz zerkajc na jej ostry pro,il, opowiada o zrujnowanej osadzie, ktr
napotka w&rd pustkowi. 0a wp zarzucone !azami opuszczone uliczki bie!y jak wyschnite
oyska potokw, majce domy bez dachw za nabrzea. %szystkie drewniane elementy zostay
wyrwane bd3 zbutwiay. Kamienne schody wznosiy si ku pitrom, ktre znikny dawno temu,
okna wy!lday na krajobraz skalnych rumowisk. % pro!ach rosy trujce !rzyby, wiatry zawiay
&nie!iem paleniska, ptaki uwiy !niazda w wyrwach.
$ 4o pozostao&) po katastro,ie $ rzeka 5hay 4al.
$ 4o dzie+ dzisiejszy $ odpar naiwnie i zacz opowiada) o spotkaniu z ma !rupk
,a!orw $ nie wojownikw, tylko ndznych !rzybojadw, ktre wystraszyy si je!o tak samo, jak
on ich.
$ 0iepotrzebnie ryzykujesz yciem.
$ :usz... musz si czasem wyrwa).
$ 0i!dy nie wysunam nosa z 1ldorando. :usz, musz... pra!n wyrwa) si tak jak ty.
Jestem uwiziona. (ocieszam si tylko, e wszyscy jeste&my wi3niami.
$ 0ie rozumiem te!o, 5hay 4al.
$ rozumiesz. 0ajpierw los ksztatuje nasz charakter, potem charakter ksztatuje nasz los.
"le sko+czmy z tym... jeste& jeszcze za mody.
$ 0ie jestem za mody, aby ci pomc. %iesz, dlacze!o boj si akademii; :oe zakci)
spokojny bie! ycia. " ty nam powiadasz, e wiedza suy o!lnemu dobru, czy nie tak;
(atrzy na ni na p z u&miechem, na p kpico, a zajrzawszy w je!o oczy pomy&laa#
4ak, teraz rozumiem, co czuje do ciebie 1yre. 5kina !ow, odwzajemniajc je!o u&miech.
$ atem musisz udowodni) swoj racj.
8niosa cienk brew, nic nie mwic. %yci!nwszy do niej pi&) otworzy brudne palce.
0a je!o doni leay kosy dwch traw, jeden z nasionami zebranymi w delikatne dzwoneczki,
dru!i w ksztacie miniaturowej mioteki.
$ 0o wic, co nam powie o nich akademia szanownej pani, czy zna ich nazwy;
(o chwili wahania rzeka#
$ 4o jest owies i yto, z!adza si; $ (oszukaa w skarbnicy ludowej mdro&ci. $ 5tanowiy
on!i& dziedzin... rolnictwa.
$ erwaem je pod zrujnowan osad, rosy dziko. Kiedy& mo!y ich by) cae pola... przed
t twoj katastro,... 4am s jeszcze inne dziwne ro&liny, pn si w osonitych miejscach po
!ruzach . :ona zrobi) z tych ziaren dobry chleb. Jeleniom one smakuj $ kiedy pastwiska
obrodz, anie wybieraj owies, zostawiajc yto.
(oczua askotanie wsw yta, !dy przerzuci kosy na jej do+.
$ >lacze!o mnie je przyniose&;
$ rb nam lepszy chleb. nasz sekrety wypieku. 8lepsz chleb. 8dowodnij wszystkim, e
wiedza suy o!lnemu dobru. %wczas zakaz dziaalno&ci akademii zostanie uchylony.
$ ?ebski z ciebie chopak $ powiedziaa. $ 0adzwyczajny. (ochway wprawiy !o w
zakopotanie.
$ 1ch, w dzikiej !uszy wschodzi wiele ro&lin, ktre mona wykorzysta) z poytkiem dla
nas. biera si do odej&cia.
$ 1yre ostatnio jest jaka& markotna $ zauwaya 5hay 4al. $ .o j !ryzie;
$ Jeste& mdra... my&laem, e z!adniesz.
Acisna kosy, obci!na na sobie ,utro.
$ (rzychod3 do mnie cz&ciej porozmawia) $ powiedziaa ciepo. $ 0ie odrzucaj mojej
przyja3ni.
0iewyra3nie u&miechnwszy si. poszed w swoj stron. 0ie m! wyjawi) ani 5hay 4al,
ani nikomu, e obecno&) przy zabjstwie 0ahkrie!o rzucia cie+ na je!o dusz. *upcy bo !upcy,
0ahkri i Klils byli mu przecie wujami i cieszyli si yciem. 4en koszmar ci!n si za nim, cho)
miny ju dwa lata. (odejrzewa, e i je!o kopoty z 1yre maj to samo 3rdo. >o "oza <oona
ywi teraz skrajnie sprzeczne uczucia. :ord odstrczy nawet 1yre od wasne!o ojca. 4rzymajc
jzyk za zbami 6aintal "y czu si wsplnikiem zbrodni potne!o protektora. 5ta si niemal
takim samym milczkiem, jak >athka. Kiedy& na samotn wcz! !nay !o rado&) ycia i dza
przy!d, obecnie smutek i niepokj.
$ 6aintal "y7
1bejrza si na woanie 5hay 4al.
$ ajd3 do mnie, to poczekamy na 9ry.
aproszenie ucieszyo !o i zaenowao. (o&piesznie przemkn za ni do ndznej izby nad
&winiami, majc nadziej, e nie widzi !o nikt z owieckiej kompanii. (o zimnie na dworze poczu
si senny w zaduchu izby. 5tara, zwida matka 5hay 4al siedziaa w kcie na dziurze ustpu, przez
ktr odchody leciay na d wprost midzy zwierzta. Awistek .zasu od!wizda !odzin, zapada
ju mrok. 6aintal "y pozdrowi staruszk i siad na skrach przy 5hay 4al.
$ bierzemy wicej takich nasion i zaoymy poletka yta i owsa $ powiedziaa.
% jej !osie wyczu zadowolenie. 0iebawem przyszy 9ry i "min 6im, pulchna,
macierzy+ska moda dziewczyna, ktra mienia si pierwsz adeptk 5hay 4al. "min 6im z miejsca
podya w !b izby i siada oparta plecami o &cian, pra!nc jedynie sucha) i widzie) 5hay 4al.
9ry te nie pchaa si ni!dy na plan pierwszy. >robna z niej bya dziewczyna. (od
srebrzystoszarym ,utrem sterczay jej piersi, jak dwie cebule za pazuch. %ska buzia 9ry mimo
blado&ci mo!a si podoba), !dy opromienia j blask !boko osadzonych oczu. 0ie pierwszy raz
6aintal "y pomy&la, e 9ry jest podobna do >athki- moe >athk to wa&nie w dziewczynie
poci!ao. %osy stanowiy jej prawdziw ozdob. *ste i ciemne, w promieniach so+ca nabieray
kasztanowej barwy, w przeciwie+stwie do czarnych jak noc wosw oldorandek. 4o jedynie
wskazywao na mieszane pochodzenie 9ry, ktrej matk bya jasnowosa i jasnolica branka z
poudnia 'orlien, wcze&nie zmara w niewoli.
% 1ldorando wszystko zachwycao male+k 9ry. zbyt ma, aby ywi) uraz do
krzywdzicieli. waszcza kamienne wiee i rury z !orc wod budziy jej dziecicy zachwyt.
asypywaa wszystkich pytaniami, ale serce oddaa 5hay 4al. ktra zawsze znalaza na wszystko
odpowied3. 5hay 4al docenia bystro&) umysu dziewczynki. 0auczya j czyta) i pisa). 9ry zostaa
jedn z najza!orzalszych ordowniczek akademii. " e ostatnimi laty przychodzio na &wiat wicej
dzieci, uczya je oloneckie!o abecada.
9ry i 5hay 4al wday si w rozmow o swoim odkryciu systemu korytarzy pod miastem.
%szystkie wiee czya z pnocy na poudnie i ze wschodu na zachd sie) tuneli $ to znaczy
czya on!i&- trzsienia ziemi, powodzie i inne klski ywioowe zatarasoway bowiem wiele
przej&). 5hay 4al marzyli o dotarciu do na wp zasypanej piramidy przy otarzu o,iarnym, kryjcej
$ jak przypuszczaa $ nieprzebrane skarby, jednak wszystkie korytarze do piramidy po samo
sklepienie wypenia i.
$ Jest wiele rozmaitych pocze+, o jakich nam si nie &nio. 6aintalu "yu $ powiedziaa. $
2yjemy na powierzchni ziemi, ale syszaam, e w (annowalu ludzie pdz wy!odny ywot pod
ziemi i podobnie $ zdaniem przejezdnych kupcw $ w 1ttassolu na poudniu. 'y) moe tunele
cz si ze &wiatem dolnym, zamieszkanym przez mamiki i mamimy. *dyby tak, jak dla ducha,
udao si odnale3) do nich dro! dla nasze!o ciaa, si!nliby&my po tkwic w ziemi wielk
wiedz. "oz <oon byby zadowolony.
.iepo rozebrao 6amtala "ya, wic senny kiwa jedynie !ow.
$ %iedza to nie tylko co&, co tkwi w ziemi jak brassimipa $ wtrcia 9ry $ %iedz mona
tworzy) poprzez obserwacje. :oim zdaniem i w powietrzu istniej korytarze na ksztat tych pod
nami. 0oc obserwuj !wiazdy, jak wschodz i zachodz. Jak wdruj po niebie. (ewne !wiazdy
wdruj wasnymi korytarzami.
$ 1ne s za daleko, eby miay na nas jaki& wpyw.
$ %cale nie. %szystkie nale do %utry. " to, co %utra czym w !rze, musi mie) na nas
wpyw.
$ 'aa& si podziemi $ rzeka 5hay 4al
$ " pani boi si !wiazd $ odpalia bez namysu 9ry. 6aintal "y by zdumiony syszc, jak
je!o rwie&niczka, ta nie&miaa, modziutka kobieta odrzuca zwyk sobie potulno&) i odzywa si
w ten sposb do 5hay 4al- dziewczyna zmienia si tak samo, jak ostatnio po!oda. 5hay 4al jakby
to nie przeszkadzao.
$ >o cze!o nadaj si te podziemne korytarze $ zapyta. $ Jakie maj znaczenie;
$ 5 tylko pamitk po jakiej& dawno minionej przeszo&ci. (rzyszo&) ley w niebiosach $
powiedziaa 9ry "le 5hay 4al o&wiadczya stanowczo
$ 1ne dowodz te!o. czemu zaprzecza "oz <oon# ze to podwrko, na ktrym yjemy, to by
nie!dy& wspaniay o!rd. peen sztuk i nauk. i ludzi, lepszych od nas. 6udzi byo wicej, musiao
by) ich wicej $ tyle jest teraz mamunw $ i byli wspaniale odziani, jak 6oila 'ry. @ mieli w
!owach wicej my&li jak o!niste ptaki. :y, z naszym botem w !owach, jeste&my tym, co po nich
zostao.
% trakcie rozmowy 5hay 4al co chwila wymieniaa imi "oza <oona, za kadym razem ze
spojrzeniem wbitym w ciemny kt izby.
:iny mrozy i przyszy deszcze, a po nich znw mrozy, jak !dyby po!oda specjalnie
uwzia si na mieszka+cw Fmbruddocku. Kobiety pchay swj kierat i marzyy o innych
miejscach.
/ady %z!rz jak pr!i bie!y przez nizin mniej wicej ze wschodu na zachd. <esztki
zasp &nienych wci zale!ay synkliny w !rnych partiach stokw od pnocnej strony $ ndzne
resztki &niene!o caunu, nie tak dawno otulajce!o ca krain. 4eraz &nie! by dziobaty,
podziurawiony przez zielone kieki, z ktrych kady u,ormowa sobie male+k okr! kotlink i
krlowa w niej niepodzielnie. (oniej linii &nie!w ci!ny si olbrzymie rozlewiska $
najbardziej uderzajcy element nowe!o pejzau. (oprzecinay cay krajobraz rwnole!ymi
jeziorami w ksztacie ryby, w ktrych prze!lday si skrawki zachmurzone!o nieba. 1kolica
stanowia kiedy& bo!ate tereny owieckie. e &nie!ami odesza zwierzyna, przenoszc si na
suchsze pastwiska w&rd wz!rz. Jej miejsce zajy stada czarnych ptakw, ,le!matycznie
brodzcych u brze!w okresowych jezior.
>athka z 6aintalem "yem leeli na !rani i obserwowali maszerujce sylwetki. :odzi
owcy byli przemoczeni do suchej nitki i w zych humorach. >athka nachmurzy czoo i oczy
zwziy mu si w poci!ej, pospnej twarzy. :alutkie sierpy wody wypeniay za!bienia
odci&nite palcami w !rzskim !runcie. %ok !ul!otaa opita ziemia.
0ieco niej sze&ciu z!orzkniaych owcw przysiado na pitach, kryjc si za !rani-
obojtnie wyczekiwali komendy swoich przywdcw, chuchajc na wil!otne kciuki i &ledzc
wzrokiem ptaki przelatujce po niebie.
%y&ledzone sylwetki maszeroway na wschd !rzbietem ssiednie!o pasma wz!rz, jedna
za dru! w rzdzie, z opuszczonymi !owami dla osony przed mawk. a rzdem sylwetek
szerokim zakolem rozla si 9oral. (rzycumowane na brze!u rzeki stay trzy odzie, ktre
przywiozy nieproszonych !o&ci na odwieczne tereny owieckie oldorandczykw. (ochodzenie
intruzw zdradzay wysokie buty z !rubej skry i kapelusze w ksztacie !arnka.
$ 4o 'orlie+czycy $ powiedzia 6aintal "y. $ (rze!nali std ca zwierzyn. 4eraz my
musimy ich prze!na).
$ Jak; a mao nas $ rzek >athka nie odrywajc oczu od maszerujcych w dali sylwetek. $
4ereny s nasze. "le ich jest ponad cztery !ar&cie...
$ Jedno na pewno moemy zrobi)# spali) im odzie. *upcy zostawili tylko dwch ludzi na
stray. 4ych zaatwimy.
amiast na zwierzyn, ktrej nie byo, rwnie dobrze mo!li zapolowa) na 'orlie+czykw.
1d jedne!o z pojmanych niedawno poudniowcw dowiedzieli si o nieszcz&ciu 'orlien. 6udzie
mieszkali tam w budynkach z !liny, na o! jednopitrowych $ na dole zwierzta, na pitrze
!ospodarze. 1statnie niespotykane ulewy doszcztnie rozmyy lepianki- caa ludno&) zostaa bez
dachu nad !owi.
1ddzia 6aintala "ya skrada si do odzi nad 9oralem w przybierajcym na sile deszczu.
'y pocztek zimy. poudnia sza ulewa. Kapry&nie zacinajc skraplaa piechurw coraz
rzsi&ciej, a lunwszy wreszcie cikimi kroplami zabbnia im po plecach, zalewajc twarze.
dmuchiwali krople wody z paskich nosw. Jeszcze kilka lat temu aden z nich nie wiedzia, co to
deszcz- w !rupie nie byo owcy, ktry by nie tskni do rze&kich dni dzieci+stwa, ze &nie!iem po
kolana i stadami jeleni po horyzont. 4eraz horyzont znikn w brudnoburej pomroce, a !runt
spywa wod.
Ju pod oson szaru!i dotarli nad brze! rzeki. 4u czowiekowi po kolana si!ay !ste,
mimo niedawnych mrozw, i soczyste trawy, pochylone i mi!otliwe w stru!ach deszczu. 'ie!nc
nie widzieli nic prcz ,alujcych traw, ciarnych chmur i mtnej wody tej samej barwy, co
chmury. <yby chlupay !o&no w rzece, wyczuwajc rozrastanie si ich ywiou.
>waj borlie+scy wartownicy, skuleni w odzi na deszczu, z!inli bez. stawiania oporu- by)
moe woleli umrze), ni dalej mokn). .iaa wyrzucono za burt. 8nosiy si przy odziach
plamic nurt krwi, podczas !dy krze&nik owcw daremnie usiowa skrzesa) o!ie+- pytka w tym
miejscu rzeka nie chciaa zabra) trupw, mimo e odpychano je wiosami. (owietrze uwizione
pod ubraniem ze skr utrzymywao zwoki tu przy krostowatej od kropli deszczu powierzchni
wody.
$ >obrze, ju dobrze $ powiedzia zniecierpliwiony >athka. $ ostaw to krzesanie. 6epiej
rozbierzmy odzie na kawaki, chopaki.
$ 5ami moemy skorzysta) z tych odzi $ rzuci my&l 6aintal "y. $ (owiosujemy sobie do
1ldorando.
<eszta biernie &ledzia spr dwch modzikw.
$ .o powie "oz <oon, jak wrcimy, do domu bez misa;
$ (okaemy mu odzie.
$ 0awet "oz <oon nie jada odzi.
8wa! przyjto &miechem. %le3li do odzi i niewprawnie wzili si do wiose. 4rupy
zostay za nimi. >opynli jako& do 1ldorando, pod siekcy im w twarze deszcz. "oz <oon ponuro
powita swych podwadnych. (opatrzy na 6aintala "ya i pozostaych owcw w milczeniu, ktre
uwaali za !orsze od obel!, !dy odbierao im moliwo&) obrony. % ko+cu odwrci si do nich
tyem, przez otwarte okno wy!ldajc na ulew.
$ :oemy !odowa). *odowali&my nieraz. "le szykuj nam si inne kopoty. *rupa
/aralina /erda powrcia z wyprawy owieckiej na pnoc. %ypatrzyli z daleka band ,u!asw na
kaidawach, zmierzajc w nasz stron. :wi, e wy!ldao to na wypraw wojenn.
?owcy popatrzyli po sobie.
$ @le ich byo; $ spyta ktry&.
"oz <oon wzruszy ramionami.
$ .zy jechay od jeziora >orzin; $ zapyta 6aintal "y.
"oz <oon ponownie wzruszy ramionami, jakby uwaa pytanie za nieistotne. 1brci si
do suchaczy, przy!wadajc ich ponurym spojrzeniem.
$ Jak taktyk uwaacie za najlepsz w tych warunkach;
0ie otrzymawszy odpowiedzi na swoje pytanie, sam sobie jej udzieli#
$ 0ie jeste&my tchrzami. %yruszymy naprzeciw i zaatakujemy, zanim dotr tutaj i sprbuj
spali) 1ldorando, czy co im tam chodzi po ich tpych szlejach.
$ 0ie napadn nas w tak po!od $ odezwa si starszy wiekiem owca. $ 0ie cierpi wody.
4ylko w szalonej ,urii wyskoczy ,u!as na ulew. %oda uszkadza im ,utra.
$ .zasy s szalone $ rzek "oz <oon. chodzc niespokojnie tam i z powrotem. $ Awiat tonie
w deszczu. Kiedy ten o+ski &nie! ma zamiar wrci);
1dprawiwszy wszystkich pobrn po bocie w odwiedziny do 5hay 4al. 5iedziay u niej 9ry
i jeszcze jedna bliska przyjacika. "min 6im, zajte kopiowaniem jakich& hiero!litow. 5hay 4al
odprawia obie bez cere!ieli. 5po!ldali na siebie z rezerw, ona na je!o mokr twarz i min
ko!o&, kto ma wicej do powiedzenia, ni umie wyrazi). on na jej zmarszczki pod oczami, na
pierwsze siwe wosy poyskujce w jej czarnych lokach.
$ Kiedy deszcz przestanie pada);
$ (o!oda znowu si psuje. .hc zasia) yto i owies.
$ Jeste& podobno bardzo mdra $ ty i twoje kobiety... (owiedz mi, co to bdzie.
$ 0ie wiem. @dzie zima. :oe zrobi si zimniej.
$ " &nie!; >abym nie wiem co, eby ten przeklty &nie! wrci, a deszcz poszed w
choler.
*niewnym ruchem wznis pi&) i zaraz j opu&ci.
$ Je&li zrobi si zimniej, z deszczu zrobi si &nie!.
$ 0a !wno %utry, to ci kobieca lo!ika nikd pewno&ci na tym cholernie niepewnym
&wiecie 0ie jeste& te!o pewna, 5hay 4al;
$ 0ie bardziej ni ciebie.
1brci si na picie, ale jeszcze przystan w drzwiach.
$ Je&li twoje kobiety nie bd pracowa), nie bd je&). 0ie moemy pozwala) ludziom na
leniuchowanie, sama rozumiesz.
1dszed, nawet si nie obejrzawszy. (odya za nim do drzwi i w pro!u przystana z
marszem na czole. 'ya za. bowiem nie miaa okazji raz jeszcze da) mu kosza, raz jeszcze
podbudowa) wiar w siebie. @ czua, ze tak naprawd nie o mej my&la, tylko o waniejszych
sprawach. 1bci!na na sobie lichy przyodziewek i wrciwszy do izby siada na posaniu. % tej
pozie pozostaa do nadej&cia 9ry. lecz na widok modej przyjaciki poderwaa si z poczuciem
winy.
$ 0i!dy nie tra)my pewno&ci $ powiedziaa. $ *dybym bya czarodziejk, przywrciabym
&nie!i "ozowi <oonowi.
$ Jeste& czarodziejk $ z wiar odpara 9ry.
%ie&) o nadci!aniu ,a!orw rozesza si szybko. Kobiety, ktre pamitay ostatni napa&)
na miasto, nie mwiy o niczym innym. *aday noc, opite betelem, przewracajc si na
posaniach, !aday o tym skoro &wit, mielc ziarno przy !siej ojwce
$ 5ta) nas na wicej ni !adanie $ oznajmia im 5hay 4al. $ :acie mne serca, kobiety, nie
tylko ostre jzyki. (okaemy "ozowi <oonowi, co potra,imy. (osuchajcie, jaki mam pomys.
8radziy, ze akademia, ktra stale musi usprawiedliwia) swoje istnienie wobec mczyzn,
przedstawi plan walki i ocalenia 1ldorando. %ybrawszy odpowiedni teren kobiety w jakim&
bezpiecznym miejscu wystawi si ,a!orom na widok. Kiedy ,a!ory si zbli, wpadn w zasadzk
i zostan wyrnite w pie+ przez zaczajonych z obu stron owcw. 1mawiajc ten plan kobiety
dary si i doma!ay krwi. 8staliwszy wszystkie szcze!y ku o!lnemu zadowoleniu, wybray na
wysanniczk do "oza <oona jedn z najadniejszych dziewczt, prawie w wieku 9ry wybr pad
na >ol 5akil, crk starej poonej <ol 5akil. 1yre odprowadzia >ol pod wie ojca, ktremu
dziewczyna miaa przekaza) ukony od 5hay 4al i jej pro&b o przybycie do domu kobiet, !dzie
zostanie mu przedstawiony plan pobicia wro!a.
$ :y&lisz, ze on w o!le zwrci na mnie uwa!; $ odezwaa si >ol.
1yre z u&miechem popchna j do drzwi.
Kobiety czekay- na dworze la deszcz. Koo poudnia wrcia 1yre. 5ama i w&cieka. %
ko+cu wywalia ca prawd# ojciec odrzuci zaproszenie... a przyj <ol 5akil. 8zna j za dar od
akademii. >ol zamieszkaa z nim na stae.
0a t wie&) 5hay 4al o!arn sza w&cieko&ci. 4arzaa si po pododze. 5kakaa jak
optana. %rzeszczaa i rwaa wosy z !owy. %y!raaa i kla, przysi!ajc zemst wszystkim
debilowatym mczyznom. (rorokowaa, e ,a!ory ywcem por ich wszystkich, podczas !dy
rzekomy lord !nije sobie w ku, kopulujc z debilowatym dzieciakiem. %y!adywaa straszne
rzeczy. (rzyjaciki nie mo!c jej uspokoi) odeszy przeraone. 9ry i 1yre przepdzia sama.
$ 4o przykre $ powiedziaa <ol 5akil $ ale przyjemne dla >ol. (o czym 5hay 4al o!arna na
sobie ubranie i z krzykiem wypada na ulic, zatrzymujc si pod %ielk %ie, w ktrej mieszka
"oz <oon. twarz w stru!ach deszczu, na cae !ardo wyklinaa je!o skandaliczny postpek,
doma!ajc si, by do niej wyszed. Krzyczaa tak wielkim !osem, e towarzysze cechowi i owcy
wybie!li na dwr posucha). .hronic si przed deszczem pod &ciany zniszczonych budynkw,
stali z zaoonymi rkami i szczerzyli zby po&rd ulewy przy!niatajcej par z !ejzerw do samej
ziemi i po&rd bota, ktre bul!otao im spod butw.
"oz <oon wychyli si z okna wiey. 5pojrza z !ry i kaza 5hay 4al si wynosi).
%rzasna, e jest ohydny, a je!o postpowanie &ci!nie z!ub na cay Fmbruddock. % takiej to
krytycznej chwili przyby 6aintal "y, uj 5hay 4al za rami i za!adn a!odnie. 5uchajc
przestaa na moment krzycze). 0ie ma co rozpacza) $ mwi. ?owcy wiedz, jak sobie poradzi) z
,a!orami, wie i "oz <oon. <usz do walki, !dy tylko poprawi si po!oda.
$ *dy7 Je&li7 " co& ty za jeden, eby stawia) warunki, 6aintalu "yu; %y, mczy3ni,
jeste&cie sabi jak dzieci7 $ %zniosa pi&ci do nieba. $ "lbo wykonacie mj plan, albo spotka was
z!uba... i ciebie, "ozie <oonie, syszysz; %idz to wszystko wyra3nie oczyma duszy.
$ 4ak, owszem $ prbowa j uspokoi) 6aintal "y.
$ 0ie dotykaj mnie7 %ykonajcie plan. (lan albo &mier)7 " je&li ten dure+ lord poroniony ma
nadziej pozosta) lordem, musi pozby) si >ol 5akil ze swe!o wyrka. *waciciel dzieci7 'iada
nam7 'iada7
.iskaa zowrbne kltwy z obkan pewno&ci siebie. 0ie przerywaa oracji, wyklinajc
na rne sposoby !upich i zezwierzconych mczyzn. %szyscy byli pod wraeniem. 8lewa
przybraa na sile. %iee ociekay wod. ?owcy szczerzyli do siebie zby niewesoo. 0a ulicy
przybywao widzw dnych sensacji. 6aintal "y krzykn do "oza <oona, e jest przekonany o
suszno&ci te!o, co mwi 5hay 4al i e radzi mu podporzdkowa) si przepowiedniom. (lan kobiet
wydawa si dobry.
"oz <oon ponownie stan w oknie. 4warz mia tak ciemn jak ,utro, ktre nosi. :imo
!niewu panowa jednak nad sob. !odzi si wykona) plan kobiet, !dy poprawi si po!oda. 0ie
wcze&niej. 0a pewno nie wcze&niej. (onadto ani my&li oddawa) >ol 5akil. Jest w nim zakochana i
potrzebuje je!o opieki.
$ 'arbarzy+ca7 .iemny barbarzy+ca7 %szyscy jeste&cie barbarzy+cy, nadajecie si tylko do
te!o &mierdzce!o podwrka. 0ikczemno&) i ciemnota przywiody nas do upadku.
5hay 4al maszerowaa uliczk tam i z powrotem po bocie, pokrzykujc. (ierwszym
barbarzy+c by dziki !waciciel, ktre!o imienia brzydzia si nawet wymwi). %szyscy yli na
podwrzu zadowoleni jak &winie w bocie, zapomniawszy o wspaniao&ci nie!dysiejsze!o
Fmbruddocku. .ae te ruiny za aosnymi palisadami to s dawne pikne, obleczone w zoto
wieyce, wszystko, co teraz jest botem i ajnem, kry kiedy& pikny marmur. :iasto byo wtedy
cztery razy wiksze ni obecnie i wszystko byo pikne $ czyste i pikne. 0ie ha+biono kobiet.
(rzycisna do ciaa przemoczone ,utro i zaszlochaa. 0ie bdzie duej ya w takim
plu!awym miejscu. amieszka daleko std, za palisadami. Je&li noc nadejd ,a!ory albo napadn
j podstpni 'orlie+czycy $ c jej za rnica; (o co ma y); 5 dzie)mi katastro,y, oni wszyscy.
$ 5pokj, kobieto, spokj $ powtarza 6aintal "y, ktry brn za ni przez boto.
1dtrcia !o ze wz!ard. Jest tylko starzejc si kobiet, ktrej nikt nie kocha. 1na jedna
widzi prawd. (oauj dopiero, !dy odejdzie. (o czym 5hay 4al od sw przesza do czynw i
zaja si przenoszeniem swych niewielu rzeczy do jednej z chylcych si ku ruinie wie po&rd
radabab, na pnocny wschd za palisad. 9ry i inne kobiety poma!ay jej, kursujc w deszczu ze
skromnym dobytkiem.
0azajutrz plucha ustaa. @ zaszy dwa nadzwyczajne wydarzenia. 0adleciay stadem nad
1ldorando mae ptaszki nieznane!o !atunku i krc wok wie wypeniay powietrze
&wier!otem. .hmara ptactwa nie chciaa siada) w obrbie osady. 1blepia opuszczone wiee poza
jej obrbem, a zwaszcza ruin, do ktrej posza na dobrowolne wy!nanie 5hay 4al. 4utaj ptaki
podniosy niezwyk wrzaw. :iay krtkie dzioby i czerwone ebki, czerwone i biae pirka w
skrzydach oraz &mi!y lot. Kilku owcw wybie!o z sieciami, prbujc je owi), ale bez
powodzenia. 8znano to za omen.
>ru!ie wydarzenie wzbudzio jeszcze wiksz trwo!. %yla 9oral. <zeka wezbraa po
deszczach. Awistek .zasu od!wizda poudnie, !dy z bie!iem rzeki, od strony jeziora >orzin,
nadesza wielka ,ala. 5tara
:olas /erd, zajta zbieraniem !sie!o ajna nad brze!iem rzeki, dostrze!a t ,al pierwsza.
%yprostowaa si, na ile jej wiek pozwala, i w osupieniu wlepia oczy w walc si na ni &cian
wody. %ystraszone !si i kaczki z wrzaskiem pouciekay na palisad. 6ecz stara :olas /erd z
szu,elk w !ar&ci i otwartymi ustami staa i !apia si % otcha+ wd. (orway j i cisny o &cian
domu kobiet. 0im opady, wezbrana ,ala runa na osad, zmywajc ziarno, wdzierajc si do
ludzkich siedzib, topic maciory. :olas /erd z!ina z!ruchotana na miaz!. 1sada zmienia si w
!rzzawisko. 6awina botnistej wody oszczdzia jedynie wie obran przez 5hay 4al na siedzib.
1kres ten u!runtowa na dobre pocztki sawy 5hay 4al jako czarodziejki. %szyscy, ktrzy
syszeli, jak wyklinaa "oza <oona, szemrali nie opuszczajc swoich ktw. 4e!o wieczora, !dy
'ataliksa, a za ni /reyr schodziy z nieba na zachodzie, zamieniajc wody w krew, !watownie
spada temperatura. %szystko pokry cienki, kruchy ld.
0azajutrz o wschodzie /reyra osad obudziy !niewne krzyki "oza <oona. 8syszay je
przy wci!aniu butw wychodzce do pracy kobiety i struchlae obudziy swoich mczyzn. "oz
<oon bra przykad z 5hay 4al#
$ %yazi), psia wasza ma)7 'ijecie si dzi& z ,a!orami, wszyscy co do jedne!o7 Ju ja wam
za!ram do ta+ca. (obudka, wstawa) wszyscy, zbiera) si do walki. achciao si wam ,a!orw, to
bdziecie bi) ,a!ory. Ja szedem na nie w pojedynk, wy, !nojki, moecie i&) kup. 4o bdzie
wielki dzie+ w dziejach, syszycie mnie, wielki dzie+, nawet je&li nikt nie wrci ywy7
%ielki, w czarnym ,utrze, sta na szczycie wiey, wy!raajc pi&ci pod suncymi z
porannym wiatrem zowro!imi chmurami. >ru! rk &ciska wierz!ajc >ol 5akil, ktra
szamotaa si i dara, e jej zimno. a nimi stercza Fline 4al, !upkowato szczerzc zby.
$ 4ak, wyrniemy te w mlecz szarpane ,a!ory z!odnie z planem kobiet, syszycie to, !nu&ne
piczki akademiczki; 'ijemy si z!odnie z planem bab, wykonam !o co do joty. 0a prakamie+,
zobaczymy, co nam przyniesie dzisiejszy dzionek, przekonamy si, czy 5hay 4al mwi do rzeczy
czy te od rzeczy, przekonamy si, co warte jej proroctwa7
.ienki ld chrz&ci pod stopami wychodzcych pojedynczo postaci, ktre podnosiy oczy
na swe!o lorda. 6udzie boja3liwie zbijali si w !rupki, tylko stara <ol 5akil, matka >ol,
zachichotaa.
$ 4en to ,aktycznie musi mie) due!o, sdzc po tym wrzasku... >ol ju si zdya
pochwali). <yczy jak byk7
%ci pokrzykujc "oz <oon przywlk za sob >ol do same!o parapetu i mierzy ich z
!ry spojrzeniem bazyliszka.
$ 4ak, zobaczymy, co warte jej sowa, sprawdzimy j. 5prawdzimy 5hay 4al w boju, skoro
wam wszystkim wydaje si taka wspaniaa. 5yszysz mnie, 5hay 4al; >zi& wz albo przewz i
niech popynie krew, czerwona albo ta.
5plun na nich i wlaz z powrotem do wiey, trzaskajc za sob klap w dachu.
(osiliwszy si ciemnym chlebem wszyscy ruszyli w dro! za owcami. :iny mieli niet!ie,
nawet "oz <oon. %y wrzeszcza z siebie cay animusz. mierzali na poudniowy wschd.
4emperatura utrzymywaa si poniej zera. %iatr ucich, so+ca znikny w chmurach. *runt by
twardy i ld trzaska im pod no!ami. @dca z nimi 5hay 4al nie odstpowaa kobiet, usta miaa
zaci&nite, poy ,utra obijay jej si o szczupe ciao. 5zli powoli, !dy kobiety nie przywyky do
pokonywania pieszo odle!o&ci, ktre nie czyniy adne!o wraenia na mczyznach. >otarli w
ko+cu na skraj ,alistej niziny, !dzie owcy 6aintala "ya wypatrzyli 'orlie+czykw zaledwie dwa
dni przed wylewem 9oralu. 4u ci!ny si szere!iem du!ie !rzbiety, a pomidzy nimi pytkie
rozlewiska l&niy jak wyrzucone na brze! ryby. 4utaj mo!li urzdzi) zasadzk. :rz wywabi
,a!ory, je&li jeszcze !dzie& w okolicy byy.
'ataliksa zasza nie wiadomo kiedy. (rzemierzali wyyn, mczy3ni na przedzie, za nimi
kobiety w lu3nych !rupkach. %szyscy czuli si nieswojo pod oowianym niebem. 0a skraju
pierwsze!o rozlewiska kobiety przystany, obracajc na 5hay 4al niezbyt przyjazne spojrzenia.
8przytomniy sobie ca !roz wasne!o pooenia, !dyby nadci!ny ,a!ory $ zwaszcza je&li
nadjad wierzchem. 0ajbystrzejsze nawet oczy nie ostrze! ich w tym miejscu przed niczym,
wz!rza bowiem o!raniczay pole widzenia. nalazy si midzy motem a kowadem.
4emperatura wci wynosia dwa lub trzy stopnie poniej zera. (anowaa cisza, powietrze
zasty!o. (ytkie jezioro leao u&pione u ich stp. 6iczyo jakie& czterdzie&ci metrw wszerz i ze
sto metrw du!o&ci, wypeniajc swoj nieprzyjazn toni za!bienie pomidzy dwoma !arbami
pa!rkw. amare, lecz wci nie zamarznite, bez najmniejszej zmarszczki lustro wody odbijao
niebiosa. @ch pospny obraz wzma!a w kobietach jak& zabobonn trwo!, !dy patrzyy, jak owcy
znikaj za !rani. 0awet zwarzona na mrozie trawa pod no!ami zdawaa si zaklta tak jak i ptaki,
z ktrych aden nie zawoa. 'lisko&) kobiet !nbia mczyzn. 5tali w ssiedniej kotlinie, sarkajc
na swoje!o przywdc.
$ /a!orw ani &ladu $ rzek 4anth Fin, chuchajc na paznokcie. %racajmy. " je&li one
zniszczyy 1ldoranclo pod nasza nieobecno&); ?adnie by to wy!ldao.
czeni nad !owami obokiem pary z oddechw, wsparci na oszczepach owcy z
wyrzutem patrzyli na "oza <oona, ktry chodzi tam i z powrotem na stronie, ponury jak chmura
!radowa.
$ %raca); *adacie jak baby. (rzyszli&my si bi) i bi) si bdziemy, cho)by&my mieli odda)
przy tym ycie %utrze. Je&li Da!ory s !dzie& niedaleko, przywoam je. osta+cie na miejscu.
%bie! pdem na szczyt wzniesienia, skd majc oko na kobiety zamierza krzykn) na cae
!ardo i obudzi) wszystkie echa pustkowi. "le wr! ju si pokaza. 4eraz, zbyt p3no, "oz <oon
zrozumia, dlacze!o nie wypatrzyli ani jedne!o z borlie+skich wcz!w $ po prostu si wynie&li.
Jak star :olas /erd widok tali, tak "oza <oona wprawi w osupienie widok odwieczne!o wro!a
czowieka.
0a jednym brze!u jeziora o rybim ksztacie bie!ay kobiety, na dru!im skupili si ancipici.
Kobiety miotay si przeraone i niespokojne, ancipici zasty!li w bezruchu. Kobiety, nawet w
zaskoczeniu. zarea!oway indywidualnie- ,a!ory istniay tylko jako !rupa. 0ie sposb byo oceni)
liczb wro!w. <ozpywali si w przedwieczornej m!le zasnuwajcej kotlin, w strzpach szaro&ci
i bkitw otoczenia. Ktry& z nich zanis si ochrypym kaszlem- poza tym nie daway znakw
ycia. (o chwilowej przepychance na !rani za nimi usadowiy si w rwnych odstpach biae ptaki,
karnie zwrcone dziobami w jedn stron, niczym duchy tych, co odeszli.
0ad oszronionymi sylwetkami wyra3nie !roway trzy $ zapewne przywdcy $ na
kaidawach. 5woim zwyczajem siedziay pochylone do przodu, !owami niemal wsparte o by
wierzchowcw, jakby w duchowym z nimi zespoleniu. (iesze ,a!ory, przy!arbione, przywary do
bokw kaidaww. 'yy bardziej skamieniae ni pobliskie !azy. Kasacz ponownie zakasa. "oz
<oon odzyska !os i krzykn na swych ludzi. (okonawszy wzniesienie owcy z trwo! spojrzeli
ze szczytu na wro!a.
% odpowiedzi ,a!ory na!le oyy. 1sobliwie powizane czonki przeszy z letar!u do
dziaania bez adnej ,azy po&redniej. (ytkie jezioro nie na du!o wstrzymao pochd ,a!orw. @ch
powszechnie znany wstrt do wody nie ule! zmianie, ale czasy si zmieniy- szleje mwiy im#
,,0aprzdC. 5praw przesdzi widok trzydziestu ludzkich !ild zdanych na ich ask. <uszyy do
ataku. Jeden z trjki je3d3cw wywin mieczem nad !ow. chrapliwym okrzykiem uderzy
pitami kaidawa i wierzchowiec skoczy naprzd. (ozostae ,a!ory jak jeden runy za nim, te na
wierzchowcach i te na wasnych no!ach. 0aprzd $ w wody pytkie!o jeziora.
Kobiety pierzchy w popochu. 4eraz, !dy przeciwnik siedzia im na karku, rozbie!y si $
po kotlince na wszystkie strony. .z&) wazia na jeden stok. cz&) na dru!i, piszczc rozpaczliwie
jak sposzone ptaki. 4ylko 5hay 4al nie ruszya si z miejsca, stawiajc czoo szarzy, a 9ry i "min
6im przyl!ny do niej, zakrywszy twarze z przeaenia.
$ 8ciekaj, !upia babo7 $ rycza "oz <oon, zbie!ajc na eb na szyj.
5hay 4al nie syszaa je!o krzyku po&rd piskw i !watowne!o chlupotania. 5tanwszy jak
opoka nad brze!iem jeziora o rybim ksztacie. wyci!na przed siebie ramiona, jakby !estem
powstrzymujc hord ,a!orw.
@ na!le ta przemiana. 0a!le ta chwila w kronikach oldorandzkich odtd po wsze czasy
zwana cudem na <ybim Jeziorze.
Jedni twierdzili p3niej, ze ostry d3wik przeszy mro3ne powietrze, inni syszeli cieniutki
!osik, jeszcze inni przysi!ali, ze to sprawka %utry.
.aa !romada ,a!orzych maruderw w liczbie szesnastu wkroczya do jeziora za trzema
jadcymi wierzchem bykunami. (oniesieni wasn ,uri we wro!i ywio, tkwili w nim po uda,
kotujc to+ w szalonej szarzy, !dy na!le cae jezioro zamarzo. @dealnie spokojne i pynne, dopki
nie zmcone, rozlewao woln od lodu to+ przy trzech stopniach poniej temperatury zamarzania
wody. %zburzone $ zasty!o w jednej chwili. Kaidawy pospou z ,a!orami utkny w elaznym
u&cisku. Jeden kaidaw upad i ju si nie podnis. >wa pozostae zamarzy w penym bie!u, z
je3d3cami na !rzbiecie. %ywijajce broni bykuny uwizy za nimi w kleszczach ywiou, ktre!o
spokj naruszyy. 2aden nie zrobi ju ani kroku. 2aden nie wyrwa si i nie osi!n zbawcze!o
brze!u. 0iebawem &cia im si w yach krew, pomimo sekretw staroytnych biochemii,
barwicych j i chronicych przed zimnem. 5zorstkie biae runa pokryy si runem szronu,
wytrzeszczone oczy lodem. .o byo or!aniczne, poczyo si w jedno z wielkim wszechwadnym
ywioem matem nieor!anicznej. Jakby kto& wyczarowa w lodzie ywy obraz !watownej &mierci.
% !rze biae ptaki kryy nurkujc i wrzeszczc rozdziawionymi dziobami, by wreszcie
poszybowa) na wschd sierocym lotem.
0azajutrz rano troje ludzi wcze&nie wyjrzao spod skr namiotu. % nocy spad sypki &nie!,
przez co pustkowia wy!lday jak oproszone mk. /reyr wsta nad horyzontem, rzucajc na nizin
cienie pastelowej purpury. Kilka minut po nim dru!i wierny stranik rwnie przedar si do
krlestwa %utry.
"oz <oon, 6aintal "y i 1yre byli ju na no!ach- zabijali rce i przytupywali, eby pobudzi)
krenie krwi. :ilczeli, pokasujc tylko od czasu do czasu. 5pojrzawszy po sobie bez sowa
ruszyli w dro!. "oz <oon pierwszy wszed na zamarznit ta,l jeziora, ktra zadzwonia mu pod
stopami. %e troje podeszli do jakby ywe!o, zaklte!o w lodzie obrazu. (atrzyli nie dowierzajc
wasnym oczom. :ieli przed sob monumentalne dzieo rze3biarskie, prawdziwe w
najdrobniejszym szcze!le, szalone, je&li chodzi o wizj. (rawie pod kopytami dwch kaidaww
lea trzeci, wiksz cz&ci tuowia pod szklanymi ,alami, zadarszy w trwodze eb o rozdtych
chrapach. Je3dziec, ledwo uczepiony je!o !rzbietu, przeraajcy w swej martwocie, usiowa
opanowa) wierzchowca. %szystkie postacie zostay uchwycone w penym ruchu, z uniesion
broni, z oczami utkwionymi prosto w przeciwle!y brze!, do ktre!o nie miay ni!dy dotrze).
%szystkie otuli szron. 5tay jako pomnik brutalnej siy. %reszcie "oz <oon kiwn !ow i
przemwi. *os mia przytumiony.
$ 4o si zdarzyo naprawd. 4eraz uwierzyem. %racajmy.
.ud z roku GP zosta potwierdzony. (oprzednie!o wieczoru "oz <oon odesa swoj
wypraw pod dowdztwem >athki z powrotem do 1ldorando. >opiero po przespanej nocy zdoa
do ko+ca uwierzy), e to nie by sen. Je!o towarzysze milczeli. 8ratowa ich cud- my&l o tym
mcia im w !owach, zawizywaa jzyki. 1deszli od przeraajcej rze3by bez sowa.
0atychmiast po przybyciu do 1ldorando kaza "oz <oon parze owcw zaprowadzi)
jedne!o ze swoich niewolnikw nad <ybie Jezioro, na miejsce cudu. Kiedy niewolnik na wasne
oczy obejrza w ywy obraz, zawizano mu rce na plecach, ustawiono twarz na poudnie i
poczstowano kopniakiem na dro!. (o powrocie do 'orlien mia opowiedzie) swoim ziomkom o
potnej czarodziejce, ktra stoi na stray 1ldorando.
#III. OBSYDIANIADA
5hay 4al staa wyprostowana w komnacie starszej nad wszelkie oldorandzkie rachuby
czasu. 8rzdzia j jak mo!a# na &cianie antyczna tkanina, on!i& wasno&) 6oily 'ry, potem
6oilanun $ znakomite!o rodu zmarych kobiet- w kcie jej ndzne wyrko plecione ze sprowadzanej
z 'orlien orlicy Dorlica odstraszaa szczuryE- may kamienny stolik z przyborami do pisania- kilka
skr na pododze, !dzie przysiado teraz bd3 przykucno trzyna&cie kobiet. 1dbywao si
zebranie akademii.
2tobiay porost okrywa &ciany komnaty liszajem, ktry od wskie!o okna poczwszy w
ci!u nieprzeliczonych lat zaj cay wolny mur. (ajcze sieci po ktach w wikszo&ci nie miay
!ospodarzy- pomarli z !odu dawno temu.
a plecami trzynastu kobiet siedzia 6aintal "y z podwinitymi pod siebie no!ami- brod
wspar na pi&ci, okie) na kolanie. (atrzy w podo!. %ikszo&) kobiet !apia si bezmy&lnie na
5hay 4al. 9ry i "min 6im $ te dwie suchay- co do reszty nie miaa pewno&ci.
$ 5kutki s w naszym &wiecie spraw zoon. :oemy si oszukiwa), e wszech$
przyczyn jest wola %utry odwiecznie wojujce!o w niebiosach, bo tak nam najatwiej. 0ajlepiej
uczynimy same odnajdujc sens rzeczy. (otrzebny nam jest inny klucz do rozumienia. .zy %utra
odpowiada za wszystko; " moe za wasne czyny odpowiadamy my same...
(rzestaa sucha) te!o, co mwi. (ostawia odwieczne pytanie. .hyba kada kiedykolwiek
yjca istota ludzka musiaa sobie postawi) to pytanie i znale3) na nie wasn odpowied3# czy sami
odpowiadamy za swoje czyny; 0ie potra,ia znale3) odpowiedzi. (oczua, e nie nadaje si do
nauczania innych.
Jednak jej suchali. %iedziaa, dlacze!o jej suchaj, nawet je&li nic z te!o nie rozumiej.
5uchaj dlate!o, e zostaa uznana za wielk czarodziejk. 1d cudu na <ybim Jeziorze wszyscy
od!rodzili si od niej murem powszechne!o szacunku. 5am "oz <oon traktowa j z jeszcze
wiksz rezerw. %yjrzaa przez zrujnowane okno na ruin stare!o porzdku, na &wiat, otrzsajcy
si z ostatnich chodw, na je!o bota i &nie!i upstrzone ju zieleni, na rzek w smu!ach muu
niesione!o z dalekich miejsc, ktrych ona ni!dy nie odwiedzi. :iejsc penych cudw. .uda
zaczynay si za jej oknem. " ona... czy dokonaa cudu, jak powszechnie uwaano; 5hay 4al
przerwaa wykad w poowie zdania. 8przytomnia sobie, e istnieje sposb sprawdzenia wasnej
nadprzyrodzonej mocy. /a!ory szarujce przez <ybie Jezioro obrciy si w ld. a spraw
cze!o& w niej... czy cze!o& w nich; %spomniaa opowie&ci o ich strachu przed wod, by) moe
dlate!o, e woda zamienia je w ld. 4o byo do sprawdzenia# 1ldorando miao w niewoli ze dwa
stare ,a!ory. 5pawi na prb jedne!o w 9oralu i zobaczy, co si stanie. 4ak czy inaczej, dowie si
prawdy.
4rzyna&cie par oczu wlepiao si w ni czekajc na dalszy ci!. 6aintal "y mia niewyra3n
min. apomniaa, o czym mwia. 8&wiadomia sobie, e musi przeprowadzi) eksperyment dla
spokoju ducha.
$ :y musimy robi), co nam ka... $ !osem tpej i speszonej uczennicy stwierdzia ktra& z
siedzcych na pododze kobiet.
5hay 4al nasuchiwaa stpania cikich krokw na schodach. % aden sposb nie mo!a
uprzejmie odpowiedzie) na stwierdzenie, ktremu zaprzeczaa od ostatnie!o sy!nau Awistka
.zasu- wszelka przerwa bya w tym momencie wybawieniem. 0iektre kobiety s beznadziejnie
!upie.
1dskoczya klapa wazu. 0iby czarny nied3wied3 wyoni si najpierw "oz <oon, potem
je!o pies. a psem wyszed >athka- z kamienn twarz pozosta przy wazie, nie zerknwszy nawet
na 6aintala "ya. 6aintal "y podnis si do&) zakopotany i oparty plecami o zimny mur czeka na
rozwj wydarze+. Kobiety spo!lday na intruzw z otwartymi ustami- niektre zaczy chichota)
nerwowo. "oz <oon niemal wypeni nisk komnat. 0ie zwracajc uwa!i na kobiety pochliwie
wyci!ajce ku niemu szyje, zmierza ku 5hay 4al. .o,na si pod okno i z czoem podniesionym
staa na tle panoramy po!ronej w bocie osady, ,umaroli i dropiatych nizin ci!ncych si po
horyzont.
$ .ze!o tu chcesz; $ spytaa.
%idok "oza <oona przyprawi j o bicie serca. (rzeklinaa swoj now saw nade
wszystko za to, e sko+czy z zaczepkami, braniem jej za rk, a nawet chodzeniem za ni. .ae
je!o zachowanie zapowiadao wizyt o,icjaln i nieprzyjemn.
$ .hc, aby& pani wrcia za oson palisady $ rzek. $ 0ie jeste& bezpieczna w tej ruinie. %
razie jakiej& napa&ci nie mo! ci broni).
$ 9ry i ja wolimy mieszka) tutaj.
$ :imo caej twojej sawy sprawuj tu wadz nad tob i 9ry take, i musz was broni) ze
wszystkich si. @ wy, pozostae kobiety... nie powinny&cie tu przebywa). a palisadami jest zbyt
niebezpiecznie. *dyby nastpi niespodziewany atak... no c, moecie si domy&li), co by z wami
byo. 5hay 4al, jako nasza potna czarodziejka, musi sucha) siebie. <eszta musi sucha) mnie.
abraniam wam tu przychodzi). 4o zbyt ryzykowne. <ozumiecie;
8nikay je!o spojrzenia, oprcz starej poonej <ol 5akil.
$ %szystko to nonsens, "ozie <oonie. 4a wiea jest cakiem bezpieczna. 5hay 4al
przeposzya ,u!asw, wszyscy o tym wiemy. (rzecie nawet ty bywae& tu czasami, czyby&
przesta;
1statnie sowa wypowiedziaa <ol 5akil z drwicym u&mieszkiem. "oz <oon pu&ci to
mimo uszu.
$ :wi o dniu dzisiejszym. 4eraz nic nie jest bezpieczne, kiedy po!oda si zmienia. .zyja
no!a tu cho) raz jeszcze postanie, ten bdzie mia kopoty.
awrci do wyj&cia, kiwnwszy palcem na 6aintala "ya.
$ 4y idziesz ze mn.
'ez poe!nania zszed na d, a za nim 6aintal "y i >athka. 0a dworze przystan, szarpic
brod. 5pojrza w !r na okno 5hay 4al.
$ % dalszym ci!u jestem lordem Fmbruddocku, radz ci o tym nie zapomina),
8syszaa !o, ale nie stana w oknie. 0ie ruszajc si z miejsca, samotna mimo
towarzystwa, powiedziaa na tyle !o&no, eby i on usysza#
$ 6ord zakichane!o podwrka.
>opiero !dy skrzypienie trzech par butw zaczo si oddala), raczya wyjrze) przez okno.
1dprowadzia spojrzeniem je!o szerokie plecy, kiedy brn w kierunku bramy pnocnej ze swymi
modymi namiestnikami i z nieodcznym Kurdem u no!i. <ozumiaa je!o samotno&). Jak nikt.
ostajc je!o on z pewno&ci nie straciaby pozycji, czy jak tam zwao si to, co tak wysoko
sobie cenia. a p3no, eby o tym teraz my&le). :idzy nimi otwara si przepa&), a ko !rzeje
mu maa !upia !ska $ %racajcie lepiej wszystkie do domu $ powiedziaa, nie majc &miao&ci
spojrze) kobietom w oczy.
0a !wnym placu, zamienionym w bajoro bota, "oz <oon poleci 6aintalowi "yowi
omija) akademi z daleka. 6aintal "y pokra&nia na twarzy.
$ .zy nie najwyszy ju czas tobie i radzie pozby) si uprzedze+ do akademii; :iaem
nadziej, e zmienisz zdanie po cudzie na <ybim Jeziorze. (o co !nbi) kobiety; nienawidz ci
za to. % naj!orszym razie akademia daje im zadowolenie.
$ <ozleniwia baby. (owoduje rozam. 6aintal "y zerkn na >athk, szukajc u nie!o
poparcia, ale >athka przy!lda si swoim butom.
$ 4o chyba ju prdzej twoje stanowisko powoduje rozam, "ozie <oonie. %iedza ni!dy
nikomu nie zaszkodzia, a nam trzeba wiedzy.
$ %iedza stanowi powoli dziaajc trucizn... jeste& za mody, eby to zrozumie). 0am
trzeba dyscypliny. 4o ona zachowuje nas przy yciu, teraz i zawsze. 4rzymaj si z daleka od 5hay
4al $ ona ma ma!iczn wadz nad lud3mi. Kto w 1ldorando nie pracuje, ten nie je. awsze
wyznawano t zasad. 5hay 4al i 9ry przestay pracowa) w warzelni, wic niedu!o nie bd miay
co je&). obaczymy, jak im si to spodoba.
$ 8mr z !odu.
"oz <oon zmarszczy brwi i utkwi w 6aintalu "yu oczy jak sztylety.
$ %szyscy umrzemy z !odu, je&li nie bdziemy wsplnie pracowa). 4e baby trzeba nauczy)
moresu i zakazuj ci stawa) po ich stronie. Jeszcze jedno sowo sprzeciwu, a dostaniesz w eb.
*dy "oz <oon odszed, 6aintal "y zapa >athk za rami.
$ nim jest coraz !orzej. %yda prywatn wojn 5hay 4al. Jak my&lisz;
>athka pokrci !ow.
$ Ja nie my&l. Ja robi, co mi ka.
6aintal "y rzuci przyjacielowi uszczypliwe spojrzenie.
$ " co ci ka robi) teraz;
$ @d na za!on brassimipy. abili&my koatka. $ (okaza krwawic do+.
$ 'd tam za chwil.
amiast z przyjacielem, 6aintal "y poszed sobie brze!iem 9oralu, od niechcenia !apic si
na !si, jak pywaj i de,iluj. % duchu przyznawa, e rozumie racje zarwno "oza <oona, jak i
5hay 4al. "by y), wszyscy musz wsplnie pracowa), czy jednak warto y) po to tylko, aby
wsplnie pracowa); 4a sprzeczno&) przy!nbiaa !o, budzia w nim ch) opuszczenia osady $ co
pewnie by uczyni, !dyby tylko 1yre z!odzia si odej&) razem z nim. .zu si za mody, eby
przewidzie), jak zako+czy si i spr, i coraz silniejszy rozam. <ozejrzawszy si, czy nikt !o nie
widzi, ukradkiem wyci!n z kieszeni pieska $ dar kapana z 'orlien. 4rzymajc psa przed sob
poruszy je!o o!onem. (ies zacz w&ciekle ujada) na pobliskie !si.
8jadanie psa$zabawki usyszaa jeszcze jedna osoba zmierzajca ku brassimipom.
>ostrze!a te plecy 6aintala "ya midzy dwiema wieami. 0ie spotkali si, poniewa 9ry wybraa
inn dro!. 1besza !orce 3rda i Awistek .zasu. %schodni wiatr porywa bijce z ziemi opary, z
sykiem niosc je na mokre skay. Kropelki wody jak pery l&niy na kadym wosku w ,utrze 9ry.
%oda bul!otaa w szczelinach, kredowo$ta, pena zara3liwej siy, nie pozwalajcej usta) w
miejscu. 9ry przykucna na skale+ machinalnie zanurzya rk w strumieniu. *orcy nurt obmy
jej palce i poaskota do+. 1blizaa mokry palec. 5iarkowy smak by jej znajomy z dzieci+stwa.
4eraz te bawiy si tutaj dzieci, !aniajce po &liskich kamieniach i ruchliwe jak aran!i. :imo
zimne!o powiewu, co odwaniejsze wciskay si na !olasa pomidzy !azy. 5pienione kaskady
spyway po brzuchach i ramionach jeszcze bezpciowych cia.
$ @dzie Awistek7 $ zawoay do 9ry. $ 0iech pani uwaa, bo pani skpie.
0a sam my&l o tym dzieciarnia wybuchna radosnym &miechem. % por ostrzeona 9ry
oddalia si czym prdzej. (rzyszo jej do !owy, e kto& obcy przypisaby tutejszym dzieciom jaki&
szsty zmys, ktry pozwala im dokadnie przewidywa), kiedy Awistek .zasu za!wide.
%ystrzeli litym supem wody, mulistej przez m!nienie oka, lecz ju po chwili czystej jak kryszta.
'ijc w !r !wizda na wznoszc si nut $ swoj niezmienn nut o niezmiennym czasie
trwania. 0im zacza opada), woda wzlatywaa na przynajmniej trzykrotn wysoko&) czowieka.
%iatr odchyli ten strumie+ ku zachodowi, choszczc skay, dopiero co opuszczone przez 9ry.
*wizd ucich. 5up wody powrci do !ardzieli ziemi, z ktrej buchn. (omachawszy dzieciom
9ry oddalia si brassimipow &ciek. 0ie dziwio jej, skd dzieciaki wiedziay, kiedy nastpi
wybuch !ejzeru. (amitaa wci dreszcz rozkoszy, !dy na!o wia si midzy ochrowymi !azami,
w objciach spywajcej strumieniami ziemi, pamitaa !rzski, !orcy mu pod palcami n! i
askotki pkajcych bbelkw. >y!otanie !runtu zwiastowao nadchodzcy moment. 0a!us
przywiera do skay, kadym wknem ciaa odczuwajc moc bo!w ziemi wytajcych swoje siy
do trium,alne!o wytrysku !orcych wd.
Aciek snujc si przed 9ry wydeptay !wnie kobiety i &winie. 5nua si tdy i owdy,
niepodobna prostszym szlakom owcw, jako e bie! jej podyktowaa nader kapry&na istota $
czarna, wochata embruddocka locha. @dc tak przed siebie, mona by zaj&) a $ nad jezioro >orzin.
!dyby &cieka na du!o przedtem nie ko+czya si w brassimipowym polu. >alej byy mokrada i
bezdroa, !dzie wci jeszcze trzyma mrz.
@dc t &ciek 9ry zastanawiaa si, czy wszystkie stworzenia d do najwysze!o
poziomu i czy istnieje przeciwna sia, ktra nieustannie &ci!a je w d. 5pojrzeniem si!amy
!wiazd, ko+czymy jako mamiki i mamuny. Awistek .zasu obrazowa te dwie przeciwstawne siy.
Je!o ,ontanny zawsze spaday z powrotem na ziemi. 9ry si woli wyniosa swoj dusz pod
niebo, studiujc za plecami 5hay 4al owe obszary majestatyczne!o ruchu, za!adkow kolebk
!wiazd i so+c, labirynt korytarzy rwnie tajemniczych, jak korytarze ciaa.
naprzeciwka szli dwaj mczy3ni. 5chodzili chwiejnie ze wz!rza tak objuczeni, e
wida) im byo same no!i, okcie i czubki !w. Jedynie po pajkowatych no!ach rozpoznaa
5parata 6ima. 0ie&li paty koatka. Kroczcy za nimi >athka nis tylko oszczep. >athka
wyszczerzy zby w powitalnym u&miechu i ustpi z dro!i, mierzc dziewczyn spojrzeniem
ciemnych oczu. Krwawia mu prawica i cienka struka krwi spywaa po drzewcu oszczepu.
$ abili&my koatka $ to wszystko, co rzek.
Jak zwykle zrobio si 9ry i nieswojo, i ra3niej na duszy od je!o maomwno&ci. :ie byo
w nim to, e ni!dy si nie chepi, w przeciwie+stwie do wielu modych owcw, ale ju mniej mie,
e ni!dy nie zdradza swoich my&li. apra!na okaza) mu troch serca. (rzystana.
$ (ewnie by wielki.
$ (oka ci. Je&li pozwolisz $ doda.
awrci &ciek, a 9ry podya za nim, niepewna, czy ma si odzywa), czy milcze).
*upia jeste& $ powiedziaa sobie- dobrze wiedziaa, e >athka pra!nie z ni rozmawia). a!adna
o pierwsz rzecz, jaka jej przysza na my&l.
$ Jak sdzisz, >athka, skd si wzili ludzie na &wiecie; 0ie obejrzawszy si, odpar#
$ %yro&li&my z prakamienia.
(owiedzia to bez namysu, jakie!o pra!na od nie!o w tak wakiej sprawie, i na tym
rozmowa utkna. 2aowaa, e w 1ldorando nie ma kapanw, z nimi mo!aby podyskutowa).
6e!endy i pie&ni !osiy, e w Fmbruddocku kwit on!i& prny stan kapa+ski sucy
skomplikowanej reli!ii, ktra wizaa %utr z ywymi te!o &wiata i mamunami &wiata dolne!o. %
pewnym mrocznym okresie przed panowaniem %alia Fin >ena, kiedy to oddechy zamarzay
ludziom na war!ach, wierni zbuntowali si i wyrznli kapanw. 1d tamtej pory przestano skada)
o,iary, z wyjtkiem &wit. >awny b! "kha ju nie mia wyznawcw. 'ez wtpienia przepada
rwnie wiedza,. Awitynia zostaa spldrowana. 4rzymano w niej teraz &winie. apewne jacy& inni
wro!owie wiedzy byli w pobliu. kiedy &winie przedkadano nad kapanw. aryzykowaa dru!ie
pytanie, kierujc je do wspinajcych si przed ni plecw.
$ .hciaby& pozna) sens ycia;
$ 4o jasne.
(o!raa si w zadumie nad lakoniczn odpowiedzi- to jasne, e chciaby pozna), czy to
sens ycia jest dla nie!o jasny $ zadawaa sobie pytanie.
:oce, ktre wypitrzyy !ry Iuzint. po,adoway skorup ziemsk we wszystkich
kierunkach, sprawiajc, e jej uboczne odksztacenia niby przypory czy korzenie drzew rozci!ay
si na wiele mil od a+cucha !r. :idzy dwiema takimi skalnymi ekstruzjami rosy szpalerem
brassimipy, z dawien dawna stanowice podstaw miejscowej !ospodarki. >zisiaj teren by scen
niewielkie!o zamieszania, tote wok otwartych wierzchokw brassimip przystano wiele
kobiet, ktre wy!rzewajc si i do!ldajc &wi+ obserwoway postpy roboty. >athka %skaza, e
tam wa&nie zabili koatka. Je!o !est wcale nie by potrzebny. 5tosy &cierwa zawalay na!ie zbocze,
jak okiem si!n). 1d o!ona bada je sam "oz <oon w towarzystwie swoje!o powe!o psa.
*romada mczyzn staa nad padlin, &miejc si i artujc. 0iewolni ludzie i ,a!ory wywijali
toporami pod nadzorem *ojdy =ina. <bano &cierwo, eby znie&) je w kawakach do osady.
%knisto$drzewny misz koatka si!a im do kolan. %ielkie drzaz!i ,ruway w powietrzu przy
)wiartowaniu ostatnich se!mentw. >wie staruchy krciy si z wiadrami, zbierajc !bczaste,
biae wntrzno&ci. (3niej wy!otuj je w osadzie i odparuj z nich nie oczyszczony cukier. %kno
przyda si na sznury i maty, misz na paliwo dla rnych cechw. petwiastych odny
!rzebnych koatka uzyskiwano oleje do produkcji odurzajce!o napoju zwane!o bimbomem.
5tarsze kobiety wymieniay obra3liwe uwa!i ze szczerzcymi zby mczyznami, ktrzy w
niedbaych pozach rozstawili si na stoku.
Koatki nader rzadko zapuszczay si w poblie ludzkich siedzib. 'yy atwe do ubicia i
kada ich cz&) przydawaa si w wtej !ospodarce. 4en osobnik trzydziestometrowej du!o&ci
mia zaspokaja) potrzeby osady przez najblisze dni.
(od no!ami 9ry pltay si &winie, pokwikujc i ryjc we wknistych odpadkach.
Awiniarki pracoway we wntrzu brassimip. olbrzymich drzew wystaway nad powierzchni
ziemi jedynie !rube, wyoone jak konierz, pomarszczone jak !rzyby li&cie. /aloway niczym
wielkie uszy. nie tyle w podmuchach wiatru, co w powiewie ciepe!o powietrza. idcym z !bi
drzew. (ole liczyo kilkana&cie brassimip. 4e drzewa rzadko rosy pojedynczo. %ok kade!o z
nich !runt by wybrzuszony i spkany, &wiadczc o znacznej masie podziemnej cz&ci ro&liny.
.iepo zasysane przez drzewa w !r do li&ci pozwalao im roztapia) zmarzlin, tote rosy bez
przeszkd nawet w warunkach wieczne!o mrozu. (od skrzastymi li&)mi znalazy schronienie
skakanki. Korzystajc z cieplne!o parasola zakwity skromnymi, brzowo$niebieskimi kwiatkami.
9ry schylia si i zerwaa sobie jeden kwiatek, a wwczas >athka obejrza si za ni.
$ %chodz do drzewa $ rzek.
(rzyja to jako zaproszenie i posza za nim. 0iewolnica wyci!aa ze &rodka skrzane
wiadra pene wirw i sypaa je &winiom. :iaz!a brassimipy ywia &winie embruddockie przez
mroczne stulecia.
$ 1to co zwabio koatka $ powiedziaa 9ry. :onstrualne zwierzta przepaday za miszem
brassimipy tak samo jak &winie.
% !b drzewa wioda drewniana drabina. 5chodzc po szczeblach 9ry przez chwil
o!ldaa &wiat z poziomu ziemi. Jakby w niej tonc, patrzya na morze skrzastych li&ci, ktre
,aloway wokoo. a !rzbietami &wi+ odziani w ,utra mczy3ni stali po&rd szcztkw
olbrzymie!o koatka. >alej &nieyste !rzbiety pa!rkw, a nad wszystkim upkowej barwy niebo.
%suna si do drzewa.
" zamru!aa powiekami, !dy w twarz uderzy j ciepy prd powietrza, przynoszc
sodkawo$z!ni wo+, odpychajc i upojn zarazem. (rd szed z wielkiej !bi- korzenie
brassimipy wwiercay si !boko w skorup ziemi. wiekiem drzewa w je!o mikiszu zachodzia
,ermentacja, w trakcie ktrej wydzielaa si substancja podobna do keratyny. % rdzeniu brassimipy
powstaway tunele. %ytwarzaa si pompa ciepa, o!rzewajca li&cie i podziemne konary ciepem
przechwytywanym z niszych poziomw. % tym korzystnym &rodowisku znalazy schronienie
rne!o rodzaju stworzenia, niektre zdecydowanie nieprzyjemne.
>athka poda 9ry rk. 0a dole dziewczyna stana przy nim w naturalnej komorze o
ksztacie ba+ki. (racoway tutaj trzy brudnawe kobiety. (owitawszy 9ry wrciy do zeskrobywania
miszu brassimipy ze &cian drzewa, adujc wiry do wiadra. 'rassimipa smakowaa troch jak
pasternak albo rzepa, tylko miaa wicej !oryczy. 6udzie jadali j wycznie w okresach !odu.
re!uy stanowia karm dla &wi+, zwaszcza dla loch, ktrych mleko przeznaczono do wyrobu
betelu, podstawowe!o napoju zimowe!o w 1ldorando.
% bocznej &cianie zia wski wylot chodnika. (rowadzi w !b najwysze!o konara, do
ktre!o naleaa kpa li&ci wyrzynajcych si z !runtu kawaek dalej. >orose brassimipy miay
sze&) konarw. 0ajwyszym na o! dawano rosn) w spokoju- jako najblisze powierzchni ziemi
stanowiy siedlisko paskudztwa wszelkie!o rodzaju. >athka wskaza !wny szyb opadajcy w
ciemno&). szed w d. (o chwili wahania 9ry ruszya w je!o &lady, widzc u&mieszki na
twarzach kobiet- przerway swe zajcia i, patrzyy za ni ni to ze wspczuciem, ni to drwico.
% szybie o!arny j z miejsca ciemno&ci. % dole bya jedynie wieczna noc ziemi.
(omy&laa, e sprzeniewierzajc si swoim przekonaniom ona rwnie, tak jak 5hay 4al, musi oto
zej&) do &wiata mamunw po !ar&) wiedzy. (ro!i pier&cieni wzrostu sterczay w szybie jak stopnie
schodw. >ziki je!o niewielkiej szeroko&ci mona byo schodzi) i wychodzi), zapierajc si
plecami o przeciwle! &cian. 'ijcy z dou prd powietrza szepta w uszach. .o&
pajczynowate!o, jaki& ywy duch musn policzek 9ry. dawia odruchowy krzyk. 1pu&cili si
do dru!ie!o konara. 4u ba+ka komo. y bya jeszcze mniejsza od !rnej- stali przyci&nici do siebie,
!owa przy !owie. 9ry poczua zapach >athki i dotyk je!o ciaa.
$ %idzisz &wiateka; $ spyta >athka nieswoim !osem. =amowaa si, przestraszona
wzbierajc w niej ,al podania. *dyby tylko j dotkn ten milczcy mczyzna, padaby mu w
ramiona, zdaraby z siebie ,utra i rozebrana do na!a, kopulowaaby z nim do upade!o w mroku tej
podziemnej onicy. %yobra3nia podsuwaa jej obrazy spro&nych rozkoszy.
$ .hc wraca) na !r $ powiedziaa z trudem dobywajc !os.
$ 0ie bj si. 5pjrz na &wiateka.
<ozejrzaa si nieprzytomnie, wci odurzona je!o zapachem. 8tkwia spojrzenie w tunelu
dru!ie!o od !ry konara. (lamki &wiata, jak !wiazdy... !alaktyki rubinowych !wiazd, uwizione
w drzewie.
>athka zaszura przed ni no!ami, przesaniajc !wiazdozbiory barkiem. %cisn jej w rce
co&, co byo jak poduszka. 'yo leciutkie, pokryte jakby wosem, jakby sztywn szczeci koatka.
4o co& oczyma jak !wiazdy spo!ldao na ni bez zmruenia. mieszana nie rozpoznaa
podarunku.
$ .o to;
% odpowiedzi $ by) moe wyczu mimo wszystko jej podanie, lecz je&li tak, to czy nie
m! wykrzesa) z siebie cho) odrobin wicej o!nia; $ >athka z niez!rabn czuo&ci po!aska j
po policzku.
$ "ch, >athko $ westchna.
%strzsno ni drenie poczte w trzewiach i o!arniajce ca o+. 0ie mo!a si
opanowa).
$ abierzemy to na !r. 0ie bj si.
%ynurzyli si na &wiato dnia poszc czarnokude &winie, ktre czmychny w li&cie
brassimipy. Awiat wyda si o&lepiajco jasny, huk toporw o!uszajcy, wo+ skakanek a za
upojna.
9ry przysiada na ziemi i apatycznie spo!ldaa na male+kie krystaliczne stworzonko w
swych doniach. (rzebywao w stanie podobnym ,a!orzej uwizi, zwinite w kbuszek, z nosem
wtulonym w o!on, z czterema apkami splecionymi rwniutko na brzuszku 'yo nieruchome i w
dotyku przypominao porcelan. 0ie mo!a !o rozwin). %lepiao w ni niewidzce &lepka z
nieruchom powiek. (rzez matowoszare ,uterko przebijay prki wyblakych kolorw. %
pewnym sensie byo jej nienawistne, jak i nienawistny by >athka, tak niewraliwy na uczucia
niewie&cie, e jej drenie wzi za dreszcz strachu. %dziczna mu bya jednak za t !upot, ktra
ustrze!a j od pewnej ha+by, bya wdziczna, a zarazem j przeklinaa.
$ :umik $ powiedzia >athka, ktry kucnwszy obok zerka jej w twarz, jakby cze!o& nie
rozumia.
$ :amik;
(rzez chwil zastanawiaa si, czy on czasem w nietypowy dla siebie sposb nie prbuje
by) dowcipny.
$ :umik. 1ne &pi ca zim w brassimipach, bo tam jest ciepo. %e3 !o sobie.
$ %idziay&my je z 5hay 4al na zachodnim brze!u rzeki. :ustan!i. 4ak si nazywaj po
wyj&ciu z zimowe!o snu. " co by 5hay 4al pomy&laa, !dyby...
$ %e3 !o $ powtrzy. $ % prezencie ode mnie.
$ >zikuj ci $ rzeka z politowaniem.
%staa. 0amitno&ci ju w niej wy!asy. 1dkrya, e ma krew na policzku, !dzie j
po!aska zranion doni. 0iewolnicy nadal rbali olbrzymie &cierwo. (rzybyy tymczasem 6aintal
"y rozmawia z "ozem <oonem i 4anthem Finem. "oz <oom ener!icznie przyzywa >athk,
kiwajc na nie!o rk. 1bdarzywszy 9ry na poe!nanie penym rezy!nacji spojrzeniem >athka
odszed w kierunku lorda Fmbruddocku.
(ilne sprawy mczyzn nic jej nie obchodziy. (rzyciskajc mumika do drobnych piersi
skierowaa si w d stoku, w stron oddalonych wie. 8syszawszy, e kto& j pdem do!ania,
powiedziaa sobie# no tak. teraz cho)by nie wiem jak !oni, ju nie do!oni $ ale to by 6aintal "y.
$ 1dprowadz ci, 9ry $ powiedzia. 1dniosa wraenie, e jest. w beztroskim nastroju.
$ dawao mi si, e masz kopoty z "ozem <oonem.
$ F tam, on jest zawsze troch przewraliwiony, od kiedy si poar z 5hay 4al. % !runcie
rzeczy rwny z nie!o chop. .iesz si take z koatka. 4eraz przy coraz cieplejszej po!odzie
ciko na nie tra,i).
>zieciarnia jeszcze dokazywaa pod !ejzerami. achwycony jej mumikiem, 6aintal "y
od&piewa mu stro, pie&ni owieckiej#
4iedy nieg# moc,
*#mik pi dzie? i noc!
( #lewy go z0#dzi o?
m#stangi wnet krokiem
%ocwa#j$ wysokim
%oprzez 0o?, pord kwiatw powodzi, przez 0o?
$ =umor ci dopisuje7 4o 1yre bya taka mia dla ciebie;
$ 1yre zawsze jest mia.
<ozeszli si kade w swoj stron- 9ry ku rozsypujcej si wiey, !dzie pokazaa 5hay 4al
prezent. 5hay 4al zbadaa mae krystaliczne stworzonko.
$ % tym stadium ycia nic nadaje si do jedzenia. :iso moe by) trujce.
$ 0ie zamierzam !o je&). .hc !o piel!nowa), dopki si nie zbudzi.
$ 2ycie to nie zabawa, moja kochana. :oe czeka nas !d. je&li "oz <oon uwe3mie si na
nas. $ .hwil przy!ldaa si 9ry bez sowa, jak to miaa coraz cz&ciej w zwyczaju. $ 'd
!odowa), a nie ustpi mu. 0ie potrzebuj dbr materialnych. (otra,i by) dla siebie tak samo
okrutna jak on dla mnie.
$ "le on przecie...
5owa zawiody 9ry. 0ie znajdowaa ich na pocieszenie starszej kobiety, ktra ci!na z
determinacj#
$ Jak ci mwiam, mam dwie pilne sprawyWdo zaatwienia. 0ajpierw zamierzam
przeprowadzi) naukowe do&wiadczenie, eby zbada) moje moce. 0astpnie zejd do &wiata
mamikw na narad z 6oilanun. 1na na pewno duo wie o tym, o czym ja nie wiem nic. % ten
sposb dowiem si te, czy nie powinnam na dobre opu&ci) 1ldorando.
$ 1ch, prosz nas nie opuszcza). .zy pani jest pewna, e tak naley postpi); Je&li pani
odejdzie, przysi!am, e odejd z pani7
$ 4o si jeszcze okae. " teraz zostaw mnie sam. 9ry, przybita, wspia si po drabinie do
swej ndznej izby. <zucia si na posanie.
$ (otrzebuj kochanka, oto cze!o mi trzeba. Kochanka... 2ycie jest takie puste...
"le po chwili podniosa si i wyjrzaa przez okno na niebo, po ktrym szyboway oboki i
ptaki % kadym razie lepiej by) tutaj ni w &wiecie dolnym, dokd wybiera si 5hay 4al.
%spomniaa piosenk 6aintala "ya. (iszca te stro,y kobieta $ je&li to bya kobieta $ wiedziaa, e
&nie!i kiedy& znikn i e pojawi si kwiaty i zwierzta. :oe to nastpi.
jej wasnych nocnych obserwacji wynikao, e na niebie zachodz zmiany. *wiazdy to
nie mamuny, lecz o!nie, o!nie ponce nie w skale tylko w powietrzu. %yobra3my sobie wielki
o!ie+ poncy w ciemno&ciach na dworze. *dyby si przybliy, odczuliby&my je!o ciepo. :oe
dwoje stranikw przybliy si i o!rzeje &wiat. %wczas mumiki oyj, zmieni si w mustan!i
cwaujce wysokim krokiem, tak jak w pie&ni. (ostanowia po&wici) si astronomii. *wiazdy
wiedziay wicej ni mamiki, obojtne, co na ten temat mwia 5hay 4al, aczkolwiek wstrzsno
ni odkrycie, e nie z!adza si z tak wan osob.
%cisnwszy mumika w ciepy kt przy swym posaniu otulia wzruszajce male+stwo w
,utro, tak e wystawa mu tylko pyszczek. >zie+ w dzie+ modlia si, eby oy. 5zeptaa mu i
dodawaa odwa!i. (ra!na zobaczy), jak ro&nie i bryka po izbie. 6ecz po paru dniach &wiateka w
oczach mumika zmtniay i z!asy- zwierztko wyziono ducha nawet nie mru!nwszy okiem.
rozpaczona 9ry wniosa je na rozwalony szczyt wiey i cisna jak najdalej. .isna je otulone w
,utro, jak !dyby o byo martwe niemowl.
5hay 4al trawi !orczkowy niepokj. .oraz cz&ciej jej sowa przypominay e!zorcyzmy.
:imo e kobiety znosiy jej jedzenie, wolaa !odowa), sposobic si do zapadnicia w !boki
pauk, eby odby) narad z przesawn zmar. Je&li tam nie znajdzie mdro&ci, poszuka dalej w
&wiecie, poza tym podwrkiem. 0ajpierw postanowia wyprbowa) swoje czarodziejskie moce. 1
par mil na wschd leao <ybie Jezioro miejsce jej cudu. (odczas !dy ona sama zadrczaa si
wtpliwo&ciami co do prawdziwej natury te!o wydarzenia, mieszka+cy 1ldorando nie ywili
adnych. (rzez ca t zimn wiosn piel!rzymowali do lodowe!o dziwa, by po!api) si na nie z
boja3ni, ale i nie bez dumy. 5potykali tu licznych piel!rzymw z 'orlien, rwnie spra!nionych
widoku osobliwo&ci. 0a przeciwle!ym brze!u wypatrzono kiedy& dwa ,a!ory, ktre stay w
osupieniu, poerajc swoich szklistych zmarych oczyma- na ramionach ,a!orw siedziay rwnie
nieruchome kraki ze zoonymi skrzydami.
ponownym nadej&ciem ocieplenia ywy obraz zacz si rozazi) i przemienia) w martw
natur. *roza przechodzia w !rotesk. (ewne!o ranka ld znikn, a po rze3bach zostaa kupa
!nijce!o &cierwa. (iel!rzymi nie znajdowali ju nic ciekawsze!o nad e!lujce po wodzie oko
bd3 kp sier&ci. 5amo <ybie Jezioro wyscho i znikno niemal tak na!le jak powstao. Jedynym
&ladem po cudzie by stos ko&ci i zakrzywione kaidawie ro!i. (ozosta jednak w pamici,
wyolbrzymiany we wspomnieniach. @ pozostay wtpliwo&ci 5hay 4al.
jawia si na placu po poudniu, w porze, kiedy zwabieni a!odniejsz po!od ludzie
wychodzili na dwr, eby sobie po!awdzi), cze!o dawniej nie mieli w zwyczaju. Kobiety i crki,
mczy3ni i synowie, owcy i towarzysze cechowi, modzi i starzy, spacerowali dla zabicia czasu.
0iemal kady, czy to mczyzna, czy kobieta, stawiby si na wezwanie 5hay 4al, ale nikt jako& nie
mia ochoty z ni porozmawia).
5tojcy z >athk w roze&mianej !romadce przyjaci 6aintal "y zauway spojrzenie 5hay
4al i jej przyzywajcy !est i podszed do niej z oci!aniem.
$ (rzeprowadzam wa&nie eksperyment, 6aintalu "yu. .hc, aby& by przy mnie jako
wiary!odny &wiadek. 0ie bdziesz mia przeze mnie nowych kopotw z "ozem <oonem.
$ 2yj z nim w z!odzie.
%yja&nia, e eksperyment odbywa si nad Roralem, ale ona przedtem pra!nie zwiedzi)
star &wityni. 5zli razem przez tum, 6aintal "y w milczeniu.
$ Krpuje ci moje towarzystwo;
$ 4woje towarzystwo jest mi zawsze mie, 5hay 4al.
$ 0ie musisz sili) si na uprzejmo&ci. .zy uwaasz mnie za czarodziejk;
$ Jeste& niezwyk kobiet. a to ci szanuj.
$ Kochasz mnie;
4eraz poczu si skrpowany. 8tkwi spojrzenie w bocie i nie odpowiadajc wprost,
wymamrota#
$ 1d &mierci mojej matki ty mi j zastpia&. (o co pyta) o takie rzeczy;
$ .hciaabym by) twoj matk. :iaabym powd do dumy. 4y rwnie, 6aintalu "yu, masz
w sobie duchow !bi. .zuj to. 4a !bia przysporzy ci zmartwie+, ale to ona daje ci ycie, ona
jest yciem. 0ie lekcewa jej, piel!nuj j. % tym tumie, przez ktry przepychamy si, wikszo&)
ludzi nie ma !bi duchowej.
$ .zy !bia duchowa to to samo co duchowy kon,likt;
(rzycisna rce do piersi i wybuchna !watownym &miechem.
$ (osuchaj, tkwimy jak w puapce w tej ndznej osadzie, w&rd tych ndznych osobnikw.
*dzie&, by) moe obok nas, dzieje si mnstwo wielkich rzeczy. .zeka nas o!rom pracy. :oe
odejd z 1ldorando.
$ >okd pjdziesz;
(otrzsna !ow.
$ .zasami odnosz wraenie, e sam natok !upich ludzi rozsadzi nas i rozproszy po
&wiecie. wa, jak wiele dzieci przybyo w ci!u ostatnich lat.
<oz!ldajc si po tych wszystkich znajomych, przyjaznych twarzach w uliczce powzi
podejrzenie, e 5hay 4al mwi tak dla e,ektu, chocia dzieciarni jakby azio wicej. 'arkiem
otworzy na o&cie wierzeje dawnej &wityni. % milczeniu przystanli za pie!iem. % &rodku by
jaki& ptak. atoczy par kek &mi!ajc tu przy nich, jak !dyby bada intruzw, po czym wzbi si
i wylecia przez dziur w dachu. >ziurami w dachu sczyo si z !ry &wiato stawiajc w
pmroku kolumny pene wirujcych drobin pyu %prawdzie &winie ostatnio wyprowadzono stad
do chleww, ale smrd po nich pozosta. 5hay 4al niezmordowanie krya wewntrz &wityni,
podczas !dy 6aintal "y zosta w pro!u i wy!lda na ulic, wspominajc, jak bawi si tutaj w
dzieci+stwie.
Aciany zdobiy monumentalne malowida. %iele ule!o zniszczeniu. 5hay 4al podniosa
oczy ku szczytowi !wnej nawy, w ktrej sta otarz o,iarny z kamieniem wci poczet maym od
cze!o&, co mo!o by) krwi. %ysoko poza zasi!iem rk obrazoburcw wisiaa podobizna %utry.
5hay 4al zatrzymaa si przed ni z zadart !owa, pi&ciami wsparta pod boki. :alowido
przedstawiao %utr $ !ow i barki $ w ,utrzanym paszczu. wysoka patrzyy na ma
bazyliszkowe oczy i du!a, jakby zwierzca twarz z dziwnym wyrazem, kto wie. czy nie
wspczucia. 4warz miaa barw idealne!o bkitu nieba, !dzie b! obiat sobie siedzib. Korona
siwych, zmierzwionych wosw przypominaa !rzyw, jednak najbardziej wstrzsajce odstpstwo
od wizerunku czowieka stanowi para sterczcych z czaszki lo!w ze srebrnymi dzwoneczkami na
ko+cach. a plecami %utry toczyy si inne postacie zapomnianej mitolo!u $ na o! straszliwe
demony, hulajce po niebie. 0a ramionach %utry przysiada para stranikw. 'ataliks
odmalowano z !ow siwej brodatej krowy, a z jej wczni biy pomienie &wiata %ikszy /reyr
by samcem mapy z zawieszon na szyi klepsydra. Je!o wcznia, dusza od wczni 'ataliksy,
rwnie wysyaa promienie &wiata 5hay 4al zawrcia do drzwi.
$ .zas na mj eksperyment, je&li *ojda =in jest !otw $ powiedziaa wojowniczo.
$ nalaza& to cze!o szukaa&; $ by zaskoczony jej obcesowo&ci.
$ 0ie wiem. :oe bd wiedziaa p3niej. %ejd w pauk. .hciaabym zapyla) ktre!o& z
dawnych kapanw, czy %utra mia rwnie krlowa) w &wiecie dolnym, tak jak krluje na ziemi i
niebie... 4yle biaych plam w tym wszystkim.
*ojda =in tymczasem wyprowadza :yka ze stajni pod wielka wiea. 'y *ojda =in
nadzorc niewolnikw i ta pro,esja odcisna pitno na caej je!o postaci. 0iski by, lecz jak skaa
zwalisty, o pkatych no!ach i ramionach. .zoo te mia niskie i jakby rozdeptane rysy twarzy,
ktr zdobiy przypadkowe kpy bokobrodw. 5trj nosi skrzany, a nawet &pic nie wypuszcza z
rki skrzane!o knuta. %szyscy znali *ojd =ina, mczyzn niewraliwe!o na razy i my&li.
$ .hod3. :yk, bydlaku, czas eby& si na co& przyda $ warkn charakterystycznym dla
siebie, !ardowym basem.
%yrosy w niewoli :yk z miejsca poczapa za nim. 0ikt nie przebywa w oldorandzkiej
niewoli duej od ,a!ora, ktry pamita jeszcze poprzednika *ojdi =ina, czowieka bez
porwnania straszliwszej postaci. % pstrej sier&ci :yka pojawiy si ju czarne wosy. 4warz mia
pomarszczona, worki pod oczyma zasmarowane nieytow wydzielin. awsze by potulny. 4ym
razem towarzyszya mu 1yre w roli nia+ki. 1yre !askaa :yka po z!arbionych plecach, a *ojda
=in szturcha !o kijem 4o 1yre, jako wysanniczka 5hay 4al, uprosia ojca o z!od na uycie
,a!ora w eksperymencie. 0ie cackajc si "oz <oon pozwoli jej wzi) :yka, bo ju stary. >woje
ludzi powiodo :yka nad zakole 9oralu, do znanej !biny, opodal rudery 5hay 4al. 6aintal "y i
5hay 4al ju czekali na ich przybycie. 5hay 4al staa nieruchomo zapatrzona w rzeczn to+, jakby
usiujc odczyta) jej sekrety- policzki miaa zapadnite, min !robow
$ 0o i co, :yk $ powiedziaa zaczepnie, kiedy stworzenie do niej podeszo
Krytycznie przy!ldaa si ,a!orowi, zwaszcza paskim ,adom zwisajcym na je!o piersi i
brzuchu. *ojda =in zdy ju skrpowa) mu rce na plecach :yk strachliwie krci !ow
wci&nit midzy z!arbione ramiona. 8jrzawszy 9oral kilkakrotnie raz po raz przejecha nerwowo
mleczem po nozdrzach, wydajc cichy okrzyk trwo!i. .zyby si ba, ze woda obrci !o w pos!
*ojda =in niedbale powita 5hay 4al
$ 5ptaj mu no!i $ polecia.
$ 0ie zrb mu zbyt wielkiej krzywdy $ powiedziaa 1yre. $ nam :yka z czasw, kiedy
byam ma dziewczynk, on jest cakiem a!odny. %ozi nas na barana, pamitasz, 6amtalu "yu;
4ak przyzwany na pomoc 6aintal "y zbliy si do nich.
$ 5hay 4al nie zrobi mu krzywdy $ orzek u&miechajc si do 1yre. >ziewczyna zmierzya
!o badawczym spojrzeniem. 1czekujc silnych wrae+ zebray si na brze!u liczne !rupki kobiet i
chopakw, eby zobaczy) wszystko z bliska. *boki nurt w zakolu podmywa brze! o nieca
pid3 poniej twarde!o !runtu pod no!ami !apiw. (rzy dru!im brze!u rzeki, na pyci3nie, zostaa
cienka ta,la lodu, osonita skalnym nawisem od promieni sonecznych. 4aia si!aa ku, !bszej
wodzie szklistymi esami$,loresami, jakby to sama rzeka wycia je noem.
5ptawszy nieszczsnemu :ykowi no!i *ojda =in popchn !o nad sam wod. :yk
wystawi du! !ow, odwin doln war! na szczeciniast brod i wyda ryk strachu. 1yre
uczepia si ,utra ,a!ora ba!ajc 5hay 4al, eby nie wyrzdzia mu krzywdy.
$ 1dsu+ si $ rzeka 5hay 4al.
5kina na *ojd =ina, eby zepchn ,a!ora. *ojda =in trci :yka swoim masywnym
ramieniem pod ebra. /a!or zachwia si i chlupn do rzeki. 5hay 4al wadczym !estem uniosa
rce. *apice si kobiety nadbie!y z krzykiem. 'ya w&rd nich <ol 5akil. 5hay 4al powstrzymaa
je !estem. 8tkwiwszy wzrok w toni patrzya, jak :yk rzuca si pod wod. (asma je!o ,utra
,aloway we wzburzonym nurcie, muskajc powierzchni jak tawe wodorosty. %oda
pozostawaa wod. /a!or pozostawa przy yciu.
$ %yci!nij !o $ rozkazaa.
*ojda =in trzyma :yka na podwjnej smyczy. Kiedy szarpn, 6aintal "y po&pieszy mu
z pomoc. *owa i barki stare!o ,a!ora ukazay si nad wod. :yk wyda patetyczny okrzyk#
$ 0ie ubijtopcie o ja biedaka7
%ywlekli !o na brze!, !dzie pad dyszc u stp 5hay 4al. (rzy!ryza doln war!, patrzc
kosym okiem na 9oral. :a!ia nie dziaaa.
$ %rzu)cie !o jeszcze raz $ zawoa kto& z !apiw.
$ Koniec z wod albo koniec ze mn $ wychrypia :yk.
$ epchnij !o jeszcze raz $ zarzdzia 5hay 4al. :yk chlupn po raz dru!i i po raz trzeci.
"le woda pozostaa wod. 2aden cud nie nastpi, a 5hay 4al musiaa ukry) swoje rozczarowanie.
$ %ystarczy $ rzeka. $ *ojdo =inie, zabierz :yka i nakarm !o dodatkowo.
1yre uklka ze wspczuciem przy szyi :yka, !aszczc ,a!ora i pochlipujc. ust :yka
popyna struka ciemnej wody i ,a!or zacz pokasywa). 6aintal "y uklk przy 1yre i otoczy j
ramieniem.
5hay 4al oddalia si wynio&le. Fksperyment wskaza, e ,a!or plus woda nie rwna si ld.
(roces nie by samoistny. .o zatem zdarzyo si na <ybim Jeziorze; 0ie zdoaa podobnie obrci)
9oralu w ld, mimo e wytya ca swoj wol. " zatem eksperyment nie wykaza, e jest
czarodziejk. 0ie wykaza te, e nie jest czarodziejk- moe dowid, e potra,i zamieni) ,a!ory w
ld na <ybim Jeziorze, o ile nie wchodziy tam w !r jakie& inne czynniki, ktre uszy jej uwa!i.
(rzystanwszy w wej&ciu do swej wiey pooya do+ na nie obrobionym kamieniu, czujc pod ni
chropawo&) porostw. >opki nie znajdzie inne!o wyja&nienia, bdzie musiaa traktowa) swoj
osob tak, jak j traktuj inni jako czarodziejk. @m bardziej morzya si !odem, tym wikszy
miaa do siebie szacunek. 1czywi&cie pisane jej jest. jako czarodziejce, zachowa) dziewictwo,
stosunek pciowy zniweczyby jej czarodziejskie moce. 1tulia sw chud posta) zbyt lu3nym
,utrem i podya na !r wytartymi schodami.
Kobiety nad rzek spo!lday to na podtopione!o :yka w coraz szerszej kauy, to na
oddalajc si sylwetk 5hay 4al.
$ (o co to cae zawracanie !owy; $ za!adna swoje towarzyszki stara <ol 5akil. $ Jakim
cudem nie utopia przyzwoicie te!o !uptaka, skoro si do te!o wzia;
0a najbliszym zebraniu rady 6aintal "y wsta i paln mow. 1&wiadczy, e sucha
wykadw 5hay 4al. 2e wszyscy wiedz o jej cudzie na <ybim Jeziorze, ktrym ocalia wielu ludzi.
@ e ona ni!dy niczym nie zaszkodzia wsplnocie. %nioskowa o uznanie i udzielenie pomocy
akademii.
"oz <oon siedzia w&cieky podczas je!o przemowy, >athka sztywny i milczcy. 5tarcy z
rady zerkali spod krzaczastych brwi jeden na dru!ie!o i szeptali boja3liwie- Fline 4al &mia si.
$ Jakiej pomocy dasz od nas dla tej akademii; $ zapyta "oz <oon.
$ Awitynia stoi pusta. >ajmy j 5hay 4al. (ozwlmy jej odbywa) tam zebrania po
poudniu, w porze spacerw. %ykorzystajmy to miejsce jako ,orum, !dzie kady moe zabiera)
!os. imno odeszo, ludzie maj wicej wolne!o czasu. 1twrzmy &wityni jako akademi dla
wszystkich, dla mczyzn, kobiet i dzieci.
*dy przebrzmia je!o dono&ny !os, zapanowaa !ucha cisza. (rzerwa j "oz <oon.
$ 0ie wolno jej korzysta) ze &wityni. 0ie chcemy nowej bandy kapanw. % &wityni
trzymamy &winie.
$ Awitynia stoi pusta.
$ 1d dzisiaj bd w niej &winie.
$ y to dzie+, w ktrym &winie stawia si wyej ni ludzi. 1statecznie "oz <oon wyszed z
izby i zebranie sko+czyo si o!lnym zamieszaniem.
.zerwony na twarzy 6aintal "y zwrci si do >athki#
$ >lacze!o mnie nie popare&;
>athka, ze wzrokiem utkwionym w stole i z u&miechem zakopotania, szarpa skp brod.
$ 0ie wy!raby&, cho)by poparo ci cae 1ldorando. 1n ju skre&li akademi. 5zkoda
twoich sw, przyjacielu.
1puszczajce!o wie, oburzone!o na cay &wiat 6aintala "ya zapa za rkaw >atnil 5kar,
mistrz cechu !arbarzy i biaoskrnikw.
$ >obrze mwie&, modzie+cze, ale i "oz <oon susznie prawi. .zy te, je&li nie susznie,
to nie od rzeczy. *dyby 5hay 4al nauczaa w &wityni, zostaaby kapank i obiektem kultu. 4e!o
nie chcemy $ nasi przodkowie kilka pokole+ temu pozbyli si kapanw.
6aintal "y uwaa mistrza >atnila za yczliwe!o i zacne!o czowieka. (ow&ci!ajc
wzburzenie zajrza w je!o steran twarz i spyta#
$ >lacze!o mi to mwisz;
:istrz >atnil rozejrza si, czy nikt nie podsuchuje.
$ Kult powstaje z ciemnoty. %iara w co& ustalone!o raz na zawsze jest oznak ciemnoty.
5zanuj prby wbijania ludziom ,aktw do !owy. (ra!n wyrazi) al z powodu twojej poraki,
aczkolwiek nie z!adzam si z twoj propozycj. .htnie zabior !os w akademii 5hay 4al, je&li
ona mnie dopu&ci.
djwszy ,utrzan czapk pooy j na liszajowatym parapecie. (rzy!adzi rzadkie siwe
wosy i odchrzkn. (owid spojrzeniem dokoa, u&miechajc si nerwowo. e si czu w roli
mwcy, mimo e wszystkich zebranych w izbie zna od urodzenia. (rzestpi z no!i na no!.
skrzypic sztywn skr odzienia.
$ 0ie obawiaj si nas, mistrzu >atnilu $ powiedziaa 5hay 4al.
$ 1bawiam si jeno pani nietolerancji $ odpar, a kilka spo&rd siedzcych na pododze
kobiet przesonio do+mi u&mieszki.
$ %iecie, co robimy w naszych cechach, !dy niektre z was pracuj u mnie $ rzek >atnil
5kar. $ .zonkostwo cechu jest zastrzeone oczywi&cie wycznie dla mczyzn, bowiem tajniki
naszej pro,esji przekazujemy z pokolenia na pokolenie. waszcza mistrz przekazuje wszystko, co
wie, swojemu przybocznemu nowicjuszowi, inaczej zwanemu starszym terminatorem. Kiedy
umiera albo ustpuje mistrz, wwczas starszy terminator zostaje po nim mistrzem, tak jak <aynil
6ayan obejmie wkrtce moje stanowisko...
$ Kobieta nadaje si do te!o rwnie dobrze jak kady mczyzna $ powiedziaa .heme (har.
$ (racuj u ciebie wystarczajco du!o, >atnilu 5kar. nam wszystkie sekrety dow
solankowych. :o!abym piklowa) sama w razie potrzeby.
$ 0o tak, ale musimy dba) o zarzdzanie i ci!o&), .hemc (har $ rzek mistrz a!odnie.
$ Ju ja bym pozarzdzaa, spokojna !owa $ powiedziaa .heme (har i wszyscy
wybuchnli &miechem, po czym spojrzeli na 5hay 4al.
$ 1powiedz nam o ci!o&ci $ odezwaa si 5hay 4al. $ %iemy od 6oilanun, e cz&) z nas
pochodzi od Julie!o Kapana, ktry przyby z pnocy, z (annowaju. znad jeziora >orzin. 4o jedna
ci!o&). " jak wy!lda ci!o&) w cechach, mistrzu >atnilu;
$ %szyscy czonkowie cechu rodzili si i ksztacili w Fmbruddocku, jeszcze zanim nastao
tu 1ldorando. (rzez wiele pokole+.
$ Jak wiele pokole+;
$ "ch, doprawdy wiele...
$ (owiedz nam, skd to wiesz; %ytar donie o spodnie.
$ :amy kronik. Kady mistrz prowadzi kronik.
$ (isan;
$ !adza si. (isan w ksidze. 5ztuka jest przekazywana. "le kroniki nie wolno pokazywa)
obcym.
$ >lacze!o, jak my&lisz;
$ 1ni si boj, e kobiety zabior im robot i zrobi j lepiej $ rzucia ktra& i znowu
!ruchn &miech.
>atnil 5kar u&miechn si z. zakopotaniem i nic nie rzek.
$ (rzypuszczam, e tajemnica suya w swoim czasie celom samoobrony $ powiedziaa
5hay 4al. $ (ewnych sztuk, jak kucia metali i !arbarstwa, nie mona zaniecha) nawet w cikich
czasach, pomimo !odu czy najazdw ,a!orw. apewne w przeszo&ci byy bardzo cikie czasy i
niektre sztuki zanikay. 0ie umiemy ju wyrabia) papieru. .ho) kiedy& istnia chyba cech
papiernikw. " szko. 0ie potra,imy wyrabia) szka. " przecie wok walaj si odamki szka $
wszyscy wiemy, co to jest szko. >lacze!o tak si dzieje, e jeste&my !upsi od naszych przodkw;
.zy yjemy i pracujemy w jakiej& nie sprzyjajcej sytuacji, ktrej sobie nie u&wiadamiamy w
peni; 4o jedna z podstawowych kwestii, o ktrych nie wolno nam zapomina).
8milka. 0ikt si nie odzywa, co j zawsze irytowao. 4sknia do byle jakiej uwa!i, ktra
posunaby dyskusj do przodu. %reszcie odezwa si >atnil 5kar#
$ :atko 5hay, o ile wiem, masz racj. <ozumiesz, e jako mistrza wie mnie przysi!a,
aby nikomu nie ujawnia) sekretw mojej sztuki. przysi!a, jak zoyem przed %utr i
Fmbruddockiem. "le wiem, e byy kiedy& cikie czasy, o ktrych nie wolno mi mwi)...
8rwa, mimo e dodawaa mu otuchy u&miechem.
$ .zy wierzysz, mistrzu, e 1ldorando byo on!i& wiksze ni obecnie;
(rzekrzywi !ow, nie spuszczajc oka z 5hay 4al.
$ %iem, e nazywasz to miasto podwrkiem. " przecie ono wci yje... Jest &rodkiem
kosmosu 0o tak, ale to nie jest odpowied3 na twoje pytanie. (rosz koleanek, znalazy&cie yto i
owies, rosnce na pnoc od osady, pomwmy wic o nich. 1 ile wiem. w tamtym rejonie byy
nie!dy& starannie uprawiane pola, o!rodzone przed dzikimi zwierztami. (a naleay do
Fmbruddocku. <oso tam wiele innych zb. >zi& wy je ponownie uprawiacie, mdrze czynic.
%iadomo wam, e w naszym !arbarstwie potrzebujemy kory. :usimy si nie3le namczy), eby j
zdoby). Ja wierz mocno... no dobrze, ja wiem.... $ 8milk na chwil, po czym podj cichym
!osem# $ 1!romne bory pene wysokich drzew rosy na zachodzie i pnocy, dostarczajc kory i
drewna. Kraina zwaa si Kasj. *orca bya wwczas, nie zimna. Ktra& powiedziaa#
$ .zasy !orca to le!enda pozostaa po kapa+stwie. .o& w rodzaju zabobonw, z ktrymi
walczymy w akademii. :y wiemy, e kiedy& byo zimniej ni obecnie. apytajcie moj babk.
$ Ja chc powiedzie), e o ile mi wiadomo, !orco byo, zanim nastay zimna $ rzek >atnil
5kar, skrobic si z wolna w ty siwej !owy. $ (owinny&cie postara) si to zrozumie). %iele
ywotw przemino, wiele lat. Kawa historii !dzie& si zapodzia po drodze. %iem, e wy,
kobiety, uwaacie mczyzn za wro!w wasze!o pdu do wiedzy, i tak moe i jest, ale ja was
szczerze namawiam do popierania 5hay 4al na przekr najrozmaitszym trudno&ciom. Jako mistrz
wiem, e nie ma rzeczy cenniejszej ni wiedza. " zdaje si, e wycieka z !leby naszej
spoeczno&ci, niczym woda z dziurawe!o buta.
%stay, e!najc !o uprzejmymi oklaskami.
>wa dni p3niej, o zachodzie /reyra, 5hay 4al krya niespokojnie po swej samotni.
dou dolecia j okrzyk. 0atychmiast pomy&laa o "ozie <oonie, chocia !os nie nalea do nie!o.
aciekawio j, kto o zmierzchu wybra si za palisady. %ychyliwszy !ow z okna ujrzaa
majaczc w mroku sylwetk >atnila 5kara.
$ =ej, przyjacielu, prosz na !r $ zawoaa.
esza mu na spotkanie. >atnil 5kar u&miechn si nerwowo, &ciskajc jak& szkatu.
8siedli naprzeciwko siebie na kamiennej posadzce i 5hay 4al poczstowaa !o betelem. (o
krtkiej, zdawkowej po!awdce rzek#
$ Jak sdz, wiesz, e mam wkrtce ustpi) ze stanowiska cechmistrza !arbarzy i
biaoskrnikw. :j starszy terminator zajmie moje miejsce. 5tarzej si, a on dawno ju pozna
wszystkie tajniki zawodu.
$ >late!o tu przychodzisz;
u&miechem pokrci !ow.
$ (rzychodz tu, matko 5hay, dlate!o e.., e ja, starzec, ywi uwielbienie dla ciebie, dla
twojej osoby i twoich zalet. 0ie, nie przerywaj, pozwl mi to powiedzie). awsze suyem naszej
spoeczno&ci i darz j mio&ci, i wierz, e ty czynisz tak samo, chocia masz przeciwko sobie
wielu mczyzn. apra!nem wic wy&wiadczy) ci przysu!, dopki jest to w mojej mocy.
$ acny z ciebie czowiek, >atnilu 5kar. %ie o tym 1ldorando. 5poeczno&ci potrzebni s
zacni ludzie.
%zdychajc, pokiwa !ow.
$ 5uyem Fmbruddockowi $ a raczej 1ldorando, jak winni&my je zwa) $ kade!o dnia
me!o ycia i ni!dy nie opu&ciem osady. " przecie nie byo chyba dnia... $ 8rwa ze zwyk sobie
wstydliwo&ci, u&miechn si. $ %ierz, e do pokrewnej duszy kieruj te sowa.., e nie byo
chyba dnia, abym nie umiera z ciekawo&ci... ciekawo&ci, co dzieje si w innych miejscach, daleko
std.
8milk, odchrzkn i podj ywiej# $ 1powiem ci pewn histori. Jest krciutka.
(amitam jednej strasznej zimy, !dy byem dzieckiem, napa&) ,a!orw, a potem zaraz i !d.
maro mnstwo ludzi. @ ,a!ory take umieray, chocia wwczas o tym nie wiedzieli&my. 'yo
bardzo ciemno, sowo daj, dni s teraz ja&niejsze... 4ak czy owak, z rzezi ocalao ludzkie pachol.
0a imi miao... wstyd mi przyzna), e zapomniaem, lecz o ile pamitam, co& jak Krindlesheddy.
>u!ie imi. Kiedy& wiedziaem dokadnie. latami uleciao mi z pamici.
Krindlesheddy pochodzi z dalekiej pnocnej krainy 5ibornal. :wi, e 5ibornal jest
krain wieczne!o lodu. :nie wybrano wwczas na starsze!o terminatora w moim cechu, on za&
mia zosta) w 5ibornalu kapanem, a zatem kady z nas by po&wicony swemu powoaniu. 1n $
Krindlesheddy czy jak mu tam byo na imi $ uwaa nasze ycie za wy!odne. 1ldorando
o!rzeway !ejzery.
Jako mody czonek kasty kapa+skiej mj przyjaciel przyczy si do kolonistw, ktrzy
wyruszyli na poudnie, uciekajc przed mrozami, a dotarli do !o&cinniejszej ziemi nad jak& rzek.
4am musieli stoczy) bj z miejscow ludno&ci zamieszkujc krlestwo zwane... no tak, mniejsza
o nazw po tylu latach. <oz!orzaa krwawa bitwa, w ktrej Krindlesheddy $ o ile tak mia na imi $
zosta ranny. 0iedobitki kolonistw ucieky po to tylko, eby wpa&) w apy hordy ,a!orw. 4o by
czysty przypadek, e uszed tutaj przed nimi. " moe !o zostawiy, jako ranne!o.
8dzielili&my chopakowi wszelkiej pomocy, ale zmar miesic p3niej. 1pakiwaem !o.
5am byem mody. " jednak nawet i wtedy zazdro&ciem mu te!o, ze zwiedzi kawa &wiata.
1powiada mi, ze w 5ibornalu ld wystpuje w wielu kolorach i jest pikny
:istrz >atnil sko+czywszy sw opowie&) siedzia w milczeniu u boku 5hay 4al. !dy w
drodze na swoje !rne pitro wesza do izby 9ry. 8&miechn si do niej mio i powiedzia do 5hay
4al#
$ 0ie odprawiaj jej. %iem. ze 9ry jest twoj starsz terminatork i ze jej u,asz tak, jak ja
chciabym mc u,a) mojemu starszemu terminatorowi. (ozwl jej wysucha), z czym przyszedem
$ (ooy drewnian szkatu na pododze przed sob. $ (rzyniosem Ksi! :istrza nasze!o cechu,
eby j wam pokaza).
5hay 4al mao nie zemdlaa. Je&li wypoyczenie ksi!i wyjdzie na jaw. cechy wyrobnikw
zabij mistrza bez wahania.. >omy&laa si, jak starzec musia stoczy) ze sob walk wewntrzn,
zanim przynis ksi! 9ry podesza i uklka przy mm- na jej twarzy malowao si podniecenie.
$ (okaz $ si!na rk zapominajc o swej nie&miao&ci.
(ooy do+ na jej doni, powstrzymujc dziewczyn.
$ 0ajpierw rzu)cie okiem na drewno, z jakie!o wykonano t szkatu. 4o nie radzababa,
zbyt pikne ma soje. (opatrzcie na te rze3bienia 5pjrzcie na delikatny !rawerunek metalowych
oku) w ro!ach. .zy cech naszych wyrobnikw metalu potra,iby dzisiaj wykona) tak mistern
robot
Kiedy obejrzay wszystko dokadnie, otworzy szkatu %ydoby du ksi! oprawion w
!rub skr, toczon w skomplikowane ornamenty
$ 4o ja sam wykonaem, matko. mieniem opraw ksi!i Arodek jest stary.
5tronice byy starannie, czsto ozdobnie, wykali!ra,owane przez wiele rnych rk. >atnil
5kar przerzuca po&piesznie karty ksi!i, jeszcze teraz oci!ajc si przed pokazaniem zbyt wiele.
"le kobiety wyra3nie widziay daty, imiona, rejestry, rozmaite na!wki i ryciny. ajrza im w oczy
u&miechajc si niewesoo
$ 0a swj sposb ta ksi!a opowiada histori Fmbruddocku na przestrzeni lat. " kady z
ocalaych cechw posiada podobn ksi!. te!o jestem pewny.
$ .o byo, to nie jest. :y teraz wy!ldamy te!o, co bdzie $ rzeka 9ry. $ 0ie chcemy tkwi)
w przeszo&ci. .hcemy z niej wyj&)... $ 0iezdecydowanie zawiesia !os, nie ko+czc zdania,
aujc, ze w podnieceniu zwrcia na siebie uwa!. (atrzc na ich twarze zrozumiaa, ze s starsi i
ni!dy si z ni nie z!odz. :ieli wsplne cele, ale szli do nich rnymi dro!ami.
$ Kluczem do przyszo&ci jest przeszo&) $ powiedziaa 5hay 4al pobaliwie, lecz
kate!orycznie, !dy niejeden raz wbijaa to 9ry do !owy $ :istrzu >atnilu $ zwrcia si do starca
$ chylimy czoo przed wspaniaomy&lnym !estem, na jaki si zdobye& pozwalajc nam zajrze) do
tajnej ksi!i. :oe ktre!o& dnia pozwolisz nam przestudiowa) j dokadniej .zy moesz
powiedzie), ilu byo mistrzw w twoim cechu od pocztkw tej kroniki
amkn ksi! i zacz j pakowa) do szkatuy. e starczych ust pocieka &lina, rce
zaczy dy!ota)
$ 5yczury znaj sekrety 1ldorando... 0araam si na niebezpiecze+stwo, przynoszc t
ksi! tutaj (o prostu z!upiaem na stare lata. 5uchajcie, moje dro!ie, dawno, dawno temu y
sobie wielki i potny krl. panujcy nad caym Kampannlat, niejaki krl >enmss. (rzewidzia on,
ze &wiat $ ten &wiat, ktry ancipici zw =rrm$'hhrd Rdohk $ utraci swoje ciepo, tak jak wiadra
traci wod, !dy niesiemy je ulic. (rzystpi %ic do stanowienia naszych cechw i
obowizujcych w nich elaznych re!u %szystkie cechy wyrobnikw miay przechowywa)
mdro&) przez mroczne dni, do powrotu ciepa. $ <ecytowa monotonnie, jak !dyby powtarza z
pamici. $ 0asz cech przetrwa od panowania dobre!o krla, chocia zdarzay si okresy, ze nie
mia czym !arbowa) skr. %edle tej tu kromki, nasze szere!i stopniay pewne!o razu do mistrza i
ucznia, ktrzy mieszkali pod ziemi, daleko std.. 5traszne to byy czasy. "le przetrwali&my
1tar usta 5hay 4al spytaa, o jak du!i okres tu chodzi. >atnil 5kar zapatrzy si w
ciemniejcy prostokt okna. jak !dyby rozwaa ucieczk przed tym pytaniem
$ 0ie rozumiem wszystkich zapiskw w mojej ksidze. nasz baa!an z kalendarzem Jak
uczy nas dzie+ dzisiejszy, nowe kalendarze wprowadzaj sporo zamieszania... Fmbruddock $
darujcie, ze boj si powiedzie) za duo $ ot Fmbruddock nie zawsze nalea do ludzi nasze!o
pokroju
(otrzsn !ow, obrzucajc izb sposzonym wzrokiem. (o&rd wiekowych, mrocznych
murw kobiety wyczekiway w bezruchu, niczym ,a!ory %reszcie >atnil 5kar podj.
$ %ielu ludzi umaro 'y wielki pomr. 4usta Amier). 0ajazdy. . 5iedem Alepot.. pasma
nieszcz&). :amy nadziej, ze nasz obecny lord $ ponownie rozejrza si po izbie $ okae si
rwnie mdry jak krl >enniss >obry krl zaoy nasz cech w roku nazwanym GPK przed 0adirem
0ie wiemy, kim by 0adir %iemy tylko tyle, ze ja $ pomijajc luk w zapisie $ jestem
sze&)dziesitym smym mistrzem cechu !arbarzy i biaoskrnikw. 5ze&)dziesitym smym... $
wlepi w 5hay 4al krtkowzroczne spojrzenie.
$ 5ze&)dziesity smy... $ 5tarajc si pokry) lk i zdumienie 5hay 4al charakterystycznym
ruchem zebraa na sobie ,ady ,utra. $ 4o wiele pokole+, si!ajcych wstecz a do staroytno&ci.
$ 4ak, tak, daleko wstecz. $ :istrz >atnil przytakn z lubo&ci, jakby by za pan brat z tymi
bezmiarami czasu. $ 'lisko siedem stuleci mino od zaoenia nasze!o cechu. 5iedem stuleci, a
noce wci s zimne.
Fmbruddock tkwi w&rd pustkowi jak statek na mieli3nie, ktry wci daje zaodze
schronienie, ale ni!dy wicej ni!dzie nie poe!luje. .zas doszcztnie o!ooci &wietn on!i&
metropoli i obecni jej mieszka+cy nie zdawali sobie sprawy, e to, co uwaaj za miasto jest
zaledwie ruin paacu stojce!o nie!dy& w kolebce cywilizacji startej z powierzchni ziemi przez
klimat, szale+stwo i wieki.
4rwaa poprawa po!ody zmusia owcw do coraz dalszych wdrwek w poszukiwaniu
zwierzyny. 0iewolnicy piel!nowali poletka i &nili o niedostpnej wolno&ci. Kobiety
przesiadyway po domach, hodujc nerwice.
(odczas !dy 5hay 4al po&cia i ya w coraz wikszej samotno&ci, tumiona ener!ia
rozpieraa 9ry, yjc w coraz wikszej przyja3ni z 1yre. *adaa z ni o tym wszystkim, co
powiedzia mistrz >atnil, znajdujc w przyjacice wdziczn suchaczk. !adzay si, e historia
kryje za!adkowe tajemnice, cho) 1yre troch w to powtpiewaa.
$ >atnil 5kar jest zramolay i odrobin stuknity, ojciec zawsze to powtarza $ rzeka i
na&ladujc kroczki mistrza zacza ku&tyka) po izbie, wykrzykujc piskliwym !osikiem# $ 0asz
cech jest tak ekskluzywny, e nie przyjli&my $ same!o krla >ennissa...
9ry parskna &miechem, a 1yre rzeka ju powaniej#
$ :istrz >atnil m!by da) !ow za pokazywanie ludziom cechowej Ksi!i :istrza, to
dowd, e jest stuknity.
$ "le nawet nie da nam obejrze) jej dokadnie. $ 9ry umilka, by po chwili wybuchn)# $
*dyby&my tak powizay te wszystkie ,akty. 5hay 4al zbiera je tylko, zapisuje. :usi by) jaki&
klucz do zoenia ich w jak&... jak& cao&). @le te!o za!ino. .. :istrz >atnil ma tutaj racj.
imno byo tak dotkliwe, e niemal wszystko, co daje si pali), zostao dawno, dawno temu
spalone# drewno, papier, wszystkie kroniki. dajesz sobie spraw, e my nawet nie wiemy, ktry
mamy rok; " przecie !wiazdy mo!yby nam powiedzie). Kalendarz 6oily 'ry jest idiotyczny,
kalendarze winny opiera) si na latach, nie na ludziach. 6udzie s jake omylni... i ja te. 1ch,
zwariuj, sowo daj7
$ 0ie znam osoby przy zdrowszych zmysach, ty wariatko $ powiedziaa 1yre za&miewajc
si i ob&ciskujc 9ry.
(rzysiadszy obok siebie na !oej pododze znw po!ryy si w rozmowie o !wiazdach.
1yre opowiedziaa o ,resku w starej &wityni, ktry o!ldaa z 6aintalem "yem.
$ 5tranicy wymalowani s wyra3nie, 'ataliksa z /reyrem jak zwykle, tyle e prawie si
stykaj ponad !ow %utry.
$ kadym rokiem so+ca coraz bardziej si do siebie zbliaj $ stwierdzia stanowczo 9ry.
$ % zeszym miesicu dosownie zetkny si, !dy 'ataliksa prze!aniaa /reyra, a nikt nie zwrci
na to wikszej uwa!i. a rok si zderz. .o wtedy;... 'y) moe, jedno przejdzie za dru!im.
$ " moe to wa&nie mistrz >atnil nazywa Alepot; 0a!le zapadby pdzie+, prawda,
!dyby jeden stranik znikn; :oe nadejdzie 5iedem Alepot, jak kiedy&. $ 1yre z wystraszon
min przysuna si do przyjaciki. $ 4o bdzie koniec &wiata. jawi si %utra, w&cieky, rzecz
jasna.
9ry zerwaa si na no!i z !o&nym &miechem.
$ Awiat nie sko+czy si wtedy i nie sko+czy si tym razem. 0ie, to moe oznacza) pocztek
nowe!o. $ Jej twarz rozpromienia si. $ 1to dlacze!o pory roku s coraz cieplejsze. Jak tylko 5hay
4al przejdzie ten swj upiorny pauk, wrcimy do tej sprawy. abieram si do mojej arytmetyki.
0iech przybywaj Alepoty $ w to mi !raj7
4a+coway po izbie, za&miewajc si jak szalone.
$ 4ak chciaabym przey) co& wielkie!o7 $ zawoaa 9ry.
4ymczasem pod skr 5hay 4al wyra3niej ni zwykle zna) byo drobne ptasie ko&ci i
ciemne ,utro lu3niej wisiao na jej ciele. Kobiety przynosiy jedzenie, ale ona nie chciaa je&).
$ *odwka odpowiada mojej z!odniaej duszy $ powiedziaa chodzc tam i z powrotem po
zimnej komnacie, kiedy 9ry z 1yre robiy jej wymwki, za& "min 6im staa potulnie obok. $ Jutro
zapadam w pauk. %y trzy oraz <ol 5akil moecie by) przy mnie. aczerpn staroytnej wiedzy ze
studni przeszo&ci. (oprzez mamuny dotr do pokolenia, ktre pobudowao nasze wiee i korytarze.
ejd na stulecia w !b, je&li bdzie trzeba, i stan przed samym krlem >ennissem.
$ %spaniale7 $ zawoaa "min 6im.
0a %ykruszonym parapecie w oknie przysiady ptaki, dziobic chleb, ktre!o 5hay 4al nie
chciaa tkn).
$ 0iech pani nie schodzi w przeszo&) $ radzia 9ry. $ 4o dro!a starych ludzi. 4rzeba patrze)
w dal, prosto przed siebie. 0ic nie przyjdzie nikomu r wypytywania umarych.
4ak odwyka 5hay 4al od dyskusji, e z trudem powstrzymaa si ad zru!ania swej
uczennicy. 0ie mo!a oderwa) oczu od 9ry, ze zdumieniem odkrywajc, e to zahukane mode
stworzenie na!le stao si kobiet. 9ry miaa blad twarz, oczy podkrone, podobnie 1yre.
$ .o wy&cie obie takie blade; .o& wam dole!a;
9ry pokrcia !ow.
$ >zi& w nocy przed pdniem jest !odzina ciemno&ci. (oka pani wtedy, co robimy z
1yre. Kiedy cay &wiat &pi, my pracujemy.
/reyr zaszed na bezchmurnym niebie. .iepo opuszczao &wiat, !dy obie dziewczyny
wiody 5hay 4al na szczyt zrujnowanej wiey. %achlarz widmowej po&wiaty rozpostar si w !r
na p dro!i do zenitu ponad horyzontem, za ktry zapad /reyr. 0iewiele obokw przesaniao
nieboskon- !dy oczy przywyky do ciemno&ci, jasne !wiazdy zapony w !rze jak lampy. %
niektrych poaciach nieba byy rzadko rozsiane, w innych wisiay ich cae !rona. =en wysoko
rozpity od jedne!o kra+ca horyzontu po dru!i, widnia szeroki, niere!ularny &wietlisty pas, !dzie
!wiazd byo jak piasku i !dzie tu i wdzie pony jaskrawe o!nie.
$ 4o najwspanialszy widok na &wiecie $ powiedziaa 1yre. $ 0ie sdzi pani;
$ % &wiecie dolnym mamuny wisz jak !wiazdy. 5 duchami Jumarych. 4utaj widzicie
duchy nie narodzonych. Jako w !rze, tak i na dole.
$ :oim zdaniem, musimy kierowa) si cakowicie odmienn zasad w obja&nianiu nieba $
rzeka stanowczo 9ry. $ 4u wszelkie ruchy s re!ularne. *wiazdy wdruj wok tej jasnej
!wiazdy, ktr nazywamy !wiazd polarn. $ %skazaa !wiazd wysoko nad ich !owami. $ (rzez
dwadzie&cia pi) !odzin doby wykonuj !wiazdy jeden obrt, wschodzc na wschodzie i
zachodzc na zachodzie, tak jak oboje stranikw. .zy to nie dowodzi, e s podobne do pary
stranikw, tylko duo dalej od nas;
(okazay 5hay 4al sporzdzon przez siebie map nieba, cienki per!amin, na ktrym
zaznaczyy odpowiednie pozycje !wiazd. 5hay 4al okazaa mae zainteresowanie.
$ *wiazdy nie maj na nas takie!o wpywu jak mamiki $ rzeka. $ @ co ma ta wasza zabawa
wsplne!o z wiedz; 6epiej by&cie zrobiy wysypiajc si po nocach.
9ry westchna.
$ 0iebo yje. 4o nie !rb, jak &wiat dolny. 1yre i ja z te!o miejsca widziay&my. Jak buchaj
o!niem ldujce na ziemi komety. @ s tam cztery jasne !wiazdy, czterej wdrowcy opiewani w
starych pie&niach, chadzajcy wasnymi dro!ami. .i wdrowcy czasami zawracaj na swych
niebieskich szlakach. " jeden przelatuje bardzo szybko. araz !o ujrzymy.
%ydaje nam si, e jest blisko nas, i nazywamy !o Kaidawem, z racji je!o chyo&ci.
5hay 4al zatara donie, roz!ldajc si nieu,nie.
$ =m, zimno tu na !rze.
$ Jeszcze zimniej jest na dole u mamikw $ odpara 1yre.
$ 8waaj na swj jzyk, moda panno. 0ie sprzyjasz akademii, odci!ajc 9ry od uczciwej
pracy.
4warz jej staa si zimna i drapiena- odwrcia si szybko, jakby kryjc j przed 1yre i
9ry, i ju bez sowa zesza schodami na d.
$ 1j, zapac ja za to $ powiedziaa 9ry. $ 'd musiaa nie3le si upokorzy), aby to odrobi).
$ Jeste& zbyt pokorna, 9ry, a j rozpiera pycha. (lu+ na jej akademi. 1na boi si nieba, jak
wikszo&) ludzi. Jej sprawa $ czy jest czarodziejk czy nie. 1tacza si idiotkami, jak "min 6im, bo
przed nimi atwiej zadziera) nosa.
5chwyciwszy 9ry z jak& !niewn pasj, pocza zalicza) kolejno wszystkie swoje znajome
do idiotek.
$ o&ci mnie tylko, e nawet nie miay&my kiedy pokaza) jej naszej lunety $ powiedziaa
9ry.
4a wa&nie luneta dokonaa najwiksze!o przeomu w astronomicznych zainteresowaniach
9ry. Kiedy "oz <oon zosta lordem i zamieszka w %ielkiej %iey, 1yre mo!a swobodnie
pldrowa) w przernym dobytku niszczejcym tu po skrzyniach. 6uneta wyjrzaa na &wiato
dzienne spod stosu pocitych przez mole rozsypujcych si w rku ubra+. (rostej roboty, zapewne
dawno wymare!o cechu szklarzy $ ot, ledwie skrzana rura z oXadzon w niej par soczewek $
skierowana na !wiazdy, cakowicie odmienia widzenie 9ry. %drowcy ukazali bowiem wyra3ne
tarcze. (od tym wz!ldem przypominali stranikw, mimo e nie &wiecili. te!o odkrycia 9ry i
1yre wywnioskoway, e wdrowcy s blisko ziemi, a !wiazdy daleko $ niektre bardzo daleko. 1d
traperw obchodzcych sida przy &wietle !wiazd dowiedziay si imion wdrowcw# =ipokrena,
(o!an, "sjopeja. @ by jeszcze chyy Kaidaw, ktre!o same tak nazway. 4eraz poszukiway
dowodw, e to s &wiaty, jak ich wasny, moe nawet zamieszkane przez ludzi.
erkajc na przyjacik 9ry widziaa jedynie kontury owej &licznej buzi i mdrej !owy, i
uprzytomnia sobie, jak bardzo 1yre przypomina "oza <oona. dawao si, e crk i ojca
przepenia ta sama sia witalna $ chocia crka bya z nieprawe!o oa. 9ry zastanawiaa si. czy
jakim& tra,em $ jakim& &lepym tra,em $ 1yre nie bawia z mczyzn w mrokach brassimipy albo
!dzie& indziej. (rdko ode!nawszy ,rywolne my&li obrcia spojrzenie na niebo.
.zekay z pewnym namaszczeniem na kolejny Awistek .zasu. (ar minut p3niej wzeszed
Kaidaw i poszybowa ku zenitowi.
6iemska 9tacja )0serwacyjna ,,(>ern#s= & 4aidaw dla Bry & szy0owaa wysoko ponad
;elikoni$, ponad przes#waj$cym si pod ni$ kontynentem 4ampannlat! 6aoga stacji ledzia
przede wszystkim planet pod so0$, ale i pozostae trzy planety podwjnego #kad# znajdoway si
pod staym nadzorem a#tomatycznych przyrz$dw! 3a wszystkich czterech planetach wzrastay
temperat#ry! )glna poprawa 0ya procesem ci$gym i tylko wraliwe ciaa na powierzchni
planety od0ieray j$ jako anomalie!
;eliko?ski dramat mki pokole? rozgrywa si pod dyktando i w scenerii okrelonej przez
kilka domin#j$cych czynnikw! +ok planety na or0icie wok 8ataliksy & gwiazdy 8 dla #czonych
gw z <(>ern#sa= & trwa CDE dni Fmay rokG! (le ;elikoni$ miaa rwnie "ielki +ok, o ktrym w
o0ecnej syt#acji nic nie wiedzieli mieszka?cy Am0r#ddock#! "ielki +ok 0y to czas potrze0ny
gwie5dzie 8 razem z jej planetami na prze0ycie or0ity wok 2reyra! Hw wielki rok trwa IDJ. heli
ko?skich maych lat! %oniewa jeden heliko?ski may rok liczy so0ie l, CJ rok# ziemskiego,
stanowio to J.KJ ziemskie lata w wielkim rok# & okres na rozkwit i zejcie wiel# pokole? ze sceny
ycia!
"ielki rok odpowiada ogromnej eliptycznej drodze! 6 mas$ rwn$ I,JD masy 6iemi 0ya
;elikoni$ nieco wiksz$, lecz pod wieloma wzgldami siostrzan$ planet$ 6iemi! (toli w swej
eliptycznej podry przez tysi$ce lat stawaa si jak gdy0y dwiema rnymi planetami & jedn$
wyzi0ion$ w apastronie, najwikszym oddaleni# od 2reyra, dr#g$ przegrzan$ w periastronie,
naj0liej 2reyra!
6 kadym maym rokiem ;elikoni$ coraz 0ardziej z0liaa si wanie do 2reyra! 3ie0awem
wiosna miaa w spektak#larny spos0 zaznaczy1 swe przy0ycie!
% p dro!i pomidzy !wiezdnymi szlakami na wysoko&ci a mamunami z wolna
opadajcymi do prakamienia dwie kobiety przysiady na pitach po dwch stronach posania z
orlicy. (rzez zamknite okiennice wpadaa do izby nika po&wiata, w ktrej kobiety wy!lday jak
dwie bezimienne paczki siedzce po bokach wyci!nitej na posaniu sylwetki. >awao si jedynie
zauway), e jedna jest pulchna i nie pierwszej modo&ci, a dru! dosi!n ju proces starcze!o
usychania. <ol 5akil >en pokrcia siw !ow i spojrzaa z aobnym wspczuciem na lec
posta).
$ Kochane biedactwo, taka bya z niej &liczna dziewczyna, nie ma prawa zamcza) si w ten
sposb.
$ (ilnowaaby swoich chlebw i ju $ odpara dru!a kobieta dla &wite!o spokoju.
$ (omacaj tylko, jaka ona chuda. (omacaj jej biodra. @ jak tu miaa nie zdziwacze).
<ol 5akil sama miaa ciao wyschnite jak mumia, ko&ci przearte artretyzmem. 'ya
poon w osadzie, zanim na stare lata nie podupada na siach. 0adal do!ldaa wszystkich w
pauk. %yprawiwszy z domu >ol krcia si teraz przy akademii, zawsze skora do krytyki, nieskora
do przemy&le+.
$ 4akie to teraz wskie, e patyka nie wydaaby z te!o swoje!o ona, nie mwic ju o
dziecku. " o ono trzeba dba), to najwaniejsza cz&) kobiety.
$ 0ie dzieci jej w !owie $ powiedziaa "min 6im.
$ 1ch, mam tyle samo szacunku dla wiedzy co kady inny, ale kiedy wiedza odbiera ci
wrodzony dry! do kopulacji, to winna i&) w kt.
$ Je&li o to chodzi $ z pewn opryskliwo&ci odpara "min 6im z dru!iej strony posania $
ten wrodzony dry! odebraa jej twoja >ol, !dy wlaza "ozowi <oonowi do ka. 1na ywi do
nie!o !bokie uczucie, zreszt nie ona jedna. (rzystojny chop z "oza <oona, i lord Fmbruddocku
na dodatek.
<ol 5akil prychna.
$ 4o nie powd, by od razu adnemu nie dawa). awsze mo!aby wypeni) sobie czas kim&
innym, eby nie wyj&) z wprawy. (oza tym o n nie przyjdzie wicej puka) do jej drzwi, zwa moje
sowa. :a pene rce roboty z nasz >ol. $ 5tara kiwna palcem na "min 6im, aby powiedzie) jej
co& w zau,aniu, wic zetkny si !owami ponad nieruchomym ciaem 5hay 4al.
$ >ol nie daje mu odsapn) $ i z czystej ochoty, i z wyrachowania. @ to bym zalecia kadej
kobiecie, nie wyczajc ciebie. "min 6im. ao si, e ,ol!ujesz sobie co i rusz $ nie baaby&
kobiet nie ,ol!ujc sobie w tym wieku. 4rzeba wyma!a) od chopa.
$ 1ch, z pewno&ci nie ma kobiety, ktra nie leciaaby na "oza <oona, mimo je!o
humorw.
5hay 4al westchna w swoim pauk. <ol 5akil uja jej do+ w swoje wyschnite palce i
wci pou,nym tonem szeptaa#
$ >ol mwi, e on strasznie mamrocze przez sen. (owiadam jej, e to oznacza wyrzuty
sumienia.
$ " skd u nie!o wyrzuty sumienia; $ spytaa "min 6im.
$ " wa&nie... tutaj mo!abym ci opowiedzie) pewn histori... 1we!o ranka po tej wielkiej
popijawie i awanturach byam wcze&nie na no!ach, jak to stara. %ychodz na dwr, !rubo
opatulona od poranne!o chodu, w mroku potykam si o ko!o& i mwi sobie# 0o i mamy !upka.
&pi na ziemi pijany jak kozio. 8 podna %ielkiej %iey.
8rwaa patrzc, jakie wraenie wywary jej sowa na "min 6im, ktra z braku lepsze!o
zajcia suchaa z zapartym tchem. mruywszy swoje mae oczka <ol 5akil podja opowie&).
$ 4yle by mnie to obchodzio, co zeszoroczny &nie!, bo i sama lubi sobie !oln)
&wi+skie!o rozumu. "le z dru!iej strony za wie na co si nadziewam, jak nie na dru!ie!o
!a!atka. 4o razem ju dwa !upki &pi na ziemi, pijane jak kozy $ powiadam sobie. @ tyle by mnie
to obchodzio, co zeszoroczny &nie!, !dyby si nie rozeszo, e znaleziono trupy mode!o Klilsa i
je!o brata 0ahkrie!o, jeden przy dru!im u stp wiey $ a to ju inna para butw... $ (rychna.
$ %szyscy mwili, e tam wa&nie ich znaleziono.
$ "ha, ale to ja pierwsza ich znalazam i oni wcale nie leeli razem. " wic nie pobili si ze
sob, tak czy nie; 4o podejrzana historia. 0ie sdzisz. "min 6im; %ic tak sobie my&l, e kto&
wzi i zepchn obu braci ze szczytu wiey. Kto to by, kto najlepiej wyszed na ich &mierci; 0o
tak, dziewczyno, takie sprawy zostawiam innym do rozstrzy!nicia. Jedno powiadam, i powiadam
to naszej >ol# (amitaj, e masz lk wysoko&ci, >ol. 0ie zbliaj si, prosz, do adnych parapetw
wie, a wos ci z !owy nie spadnie... 4ak wa&nie powiadam.
"min 6im pokrcia !ow.
$ 5hay 4al nie kochaaby "oza <oona, !dyby zrobi co& takie!o. " wiedziaaby. Jest mdra,
wiedziaaby na pewno.
(odnisszy si <ol 5akil poku&tykaa nerwowo po kamiennej izbie, z powtpiewaniem
potrzsajc !ow.
$ *dy chodzi o chopw, 5hay 4al jest taka sama, jak my wszystkie. 0ie zawsze my&li w
swoich szlejach, czasami zamiast nich posu!uje si tym, co ma midzy no!ami.
$ 1ch, daje spokj.
"min 6im ze smutkiem popatrzya na sw przyjacik i nauczycielk. (o cichu yczya
5hay 4al, aby jej ycie ukadao si bardziej wedu! recepty <ol 5akil# wwczas pewnie byaby
szcz&liwsza. 6eaa w pozycji pauk# sztywna, wyci!nita na lewym boku. 1czy jakby lekko nie
domknite. 1ddech prawie nieuchwytny, z przeci!ym westchnieniem co jaki& czas. apatrzonej
w surowe rysy tej dro!iej twarzy "min 6im zdawao si, e o!lda ko!o&, kto z zimn krwi stawia
czoo &mierci. Jedynie zaci&nite chwilami war!i &wiadczyy o niemoliwej do opanowania
trwodze przed mieszka+cami &wiata dolne!o. "min 6im wesza wprawdzie kiedy& w pauk za
czyj& namow, lecz ponowny widok ojca napeni j takim przeraeniem, e starczyo jej na cae
ycie. >odatkowy wymiar by ju przed nilV zamknity, ni!dy wicej nie odwiedzi tamte!o &wiata.
dopki nie otrzyma ostateczne!o wezwania.
$ 'iedactwo, mae biedactwo $ szepna i po!askaa przyjacik po !owie, patrzc na
siwe wosy z czuo&ci i z nadziej, e uly jej w drodze przez czarne krlestwo pod powierzchni
ycia.
:imo e dusza nie ma oczu. to jednak widzi w o&rodku, w ktrym strach zastpuje
widzenie. a!ldajc w d opadaa w przestrze+ rozle!lejsz ni nocne niebo. %utra ni!dy nie
za!lda do tej przestrzeni. 4u istnia re!ion, ktre!o istnienia %utra 0ie&miertelny nie przyjmowa
do wiadomo&ci. e swym bkitnym obliczem, &miaym spojrzeniem, z wysmukymi ro!ami
przynalea do wielkiej mro3nej bitwy toczcej si zupenie !dzie indziej. 0ie byo tu %utry, wic
byo pieko. Kada zapalona tu !wiazda bya &mierci. Kada &mier) miaa tu swoje stae miejsce.
5trach zastpi wszelkie zapachy. Komety nie roz&wietlay te!o krlestwa kresu entropii, ustania
zmian, ostatecznej &mierci ycia, na ktr ycie mo!o odpowiedzie) tylko strachem. Jak to wa&nie
czynia dusza.
1ktawy &rdziemne meandroway skro& terytorium rzeczywisto&ci. (rzypominay &cieki, a
jeszcze bardziej krte &ciany dzielce &wiat bezkresnym labiryntem, szczytami tylko wynurzone na
powierzchni ycia. @ch realna tkanka tona w !b litej ziemi, si!ajc prakamienia, na ktrym
spoczywa tarcza &wiata. % prakamieniu, na dnie wa&ciwych im oktaw &rdziemnych, tkwiy
mamiki i mamuny, niczym mrowie niedbale zakonserwowanych much.
%ymizerowana dusza 5hay 4al tona w !bi przeznaczonej sobie oktawy &rdziemnej,
lawirujc w&rd mamunw. %idziaa zapadnite brzuchy i oczodoy, i dyndajce ko&ciste stopy
tych niby$mumii, ktrym spod chropowatej jak stary worek i zarazem przezroczystej skry
prze&wiecay ,os,oryzujce narzdy wewntrzne. 1twarte niczym u ryby usta wci jakby yy
inn chwil, kiedy to mo!y zaczerpn) powietrza. :niej sdziwe mamiki miay usta pene cze!o&,
co przypominao robaczki &witoja+skie i co wylatywao w tumanach pyu. :imo e wszystkie te
stare wyrzucone za burt istoty nie poruszay si, zbkana dusza wyczuwaa ich w&cieko&) $
w&cieko&) straszn, nie znan adnej istocie, dopki nic zabra jej obsydian. 1siadszy w ich
rzeszy spostrze!a, e wisz w niere!ularnych szere!ach, ci!ncych si do miejsc, do ktrych ona
nie mo!a zawdrowa), do 'orlien, do mrz, do (annowalu, do dalekie!o 5ibornalu, a nawet do
lodowych pustkowi na wschodzie. %szystkie zesane tutaj tworzyy o!niwa jedne!o wielkie!o
a+cucha pod wa&ciw im oktaw &rdziemn.
>la ywych zmysw nie byo tu kierunkw. " jednak jaki& kierunek by. >usza musiaa
szybowa) w jakim& kierunku. @ musiaa si mie) na baczno&ci. :amun posiada woli nie wicej ni
drobina pyu, ale w&cieko&) uwiziona w je!o oni dawaa mu moc. :! pokn) dusz szybujc
nazbyt blisko, a uwolniwszy si w ten sposb znw chodzi po ziemi, siejc strach i mr,
!dziekolwiek stpn. " nadto &wiadoma niebezpiecze+stwa dusza tona w &wiecie obsydianu, w
tym, co 6oilanun zwaa wyskroban pustk. 5tana wreszcie przed mamic matki 5hay 4al.
rudziay stwr wy!lda jak uwity z ozy i yka, ktre tworzyy dese+ podobny wysuszonej
sieci rozpitej na piersiach i sterczcych ko&ciach biodrowych. %lepi wzrok w dusz swojej crki.
%yszczerzy stare, brunatne zby w opadej szczce. 5am w sobie stanowi brunatn plam. Jednak
wszystkie szcze!y rysoway si w niej tak wyra3nie, jak w deseniu porostw na &cianie rysuje si
czasem wizerunek czowieka lub cmentarne widmo. :atczyny mamik zanosi si lamentem
nieustannej skar!i.. :amiki s zaprzeczeniem ludzkie!o ycia i dlate!o maj je za nic. 8waaj, e
trwao za krtko i e nie osi!ny zasuone!o szcz&cia na ziemi. @ e nie zasuyy sobie na takie
zapomnienie. :amik aknie ywych dusz. 4ylko ywe dusze mo! sucha) mamicznej skar!i bez
ko+ca.
$ :atko, oto wracam posusznie, eby sucha) twoich alw.
$ 4y niewierna crko, kiedy tu bya& ostatnio, tak dawno i niechtnie, jak za owych
niewdzicznych dni... jaka ja byam !upia.., eby wbrew swojej woli rodzi) nowe!o potomka,
wyciska) z moich nieszczsnych, obolaych ld3wi...
$ %ysucham twoich alw...
$ (hi, owszem, niechtnie, jak twj ojciec, ktry nic si nie wzrusza moim cierpieniem, nic
nie wiedzia, nic nie robi, jak wszyscy mczy3ni, ale !dzie jest powiedziane, e dzieci s lepsze,
wysysaj z ciebie ycie... och, byam !upia... mwi ci, e !ardziam tym bcwaem, ktry nic,
tylko chcia, chcia wszystkie!o, wicej ni miaam do dania, wiecznie, wiecznie mu byo mao,
nieszczsne noce i dni, w puapce, wa&nie, w puapce, i ty przychodzisz tutaj zastawia) na mnie
puapk, okrada) mnie z mej modo&ci, urody, tak, tak, byam urodziwa, !dyby nie ta przeklta
choroba... widz, e teraz &miejesz si ze mnie, mao ci obchodz...
$ 1bchodzisz mnie, obchodzisz, matko, to udrka widzie) ci tutaj7
$ 4ak, ale ty razem z nim podstpnie pozbawili&cie mnie te!o, pozbawili&cie mnie
wszystkie!o, co miaam, i wszystkie!o, o czym marzyam, on ze swoj chuci, spro&ny wieprz,
niechaj na mczyzn spadnie caa nienawi&), jak wzbudzaj biorc nas !watem, zajedajc nas
w czarnej ciemno&ci nie do zniesienia, i ty, za,ajdany szczyl, z t swoj !b wiecznie przyssan do
me!o cycka, wiecznie ci byo mao, tobie i je!o kutasowi, a mnie, na moj cierpliwo&), o wiele za
duo byo te!o twoje!o paskudzenia, wieczne!o podcierania, ty kwilca kretynko, nienasycony
sraluchu, dni, lata. przeklte lata, wysysajce ze mnie soki, och, moje soki, moje sodkie soki i ja,
taka kiedy& &liczna, wszystko skradzione, adnej przyjemno&ci nie zostao w yciu, jaka ja byam
!upia, nie takie ycie matka obiecaa mi przy piersi, a potem ona te nie lepsza od innych,
konajca, szla! by j tra,i, konajca, przeklinam &mierdzc bezmieczn suk, ktra mnie zrodzia,
konajc, kiedy jej potrzebowaam...
*osik mae!o stworka dociera do duszy jak skrobanie po szkliwie obsydianu.
$ 'olej nad tob. matko. adam ci teraz pytanie, ktre pomoe ci zapomnie) o twej
bole&ci. (oprosz ci o przekazanie te!o pytania twojej matce i matce twojej matki, i matce matki
twojej matki, i tak do dna niezmierzonych !bi. :usisz mi znale3) odpowied3 na to pytanie, a
wtedy bd z ciebie dumna. .hc si dowiedzie), czy %utra istnieje naprawd. .zy %utra istnieje i
kim lub czym on jest; :usisz to pytanie przekazywa) coraz dalej i dalej, a jaki& odle!y mamun
nade&le odpowied3. 1dpowied3 musi by) pena. .hc zrozumie), jak dziaa &wiat. :usz otrzyma)
odpowied3. <ozumiesz;
1dpowiedzia jej wrzask, jeszcze zanim sko+czya mwi).
$ >lacze!o mam cokolwiek robi) dla ciebie po tym, jak zmarnowaa& mi ycie, dlacze!o,
dlacze!o i co mnie tu na dole obchodz twoje !upie problemy, ty wredna za,ajdana sikso, tu na
dole jest si na wieki, syszysz, na wieki, i moja bole&) take na wieki...
>usza przerwaa w monolo!#
$ 5yszaa& moje danie, matko. Je&li !o nie spenisz co do joty, ni!dy wicej nie odwiedz
ci w &wiecie dolnym. 0ikt wicej ni!dy si do ciebie nie odezwie.
:amik kapn z na!a usiujc pokn) dusz. 0ieporuszona, poza je!o zasi!iem,
obserwowaa, jak z pozbawionych tchnienia ust wylatuj pyliste skry. 'ez dalszych sw mamik
zaj si przekazywaniem pytania 5hay 4al i mamuny w dole zakapay na to z w&cieko&ci.
%szystko tkwio zawieszone w obsydianie. >usza wyczuwaa w pobliu inne mamuny, wiszce
niczym s,aty!owane ka,tany na kokach w czarnej jak smoa sieni. 'yli tu 6oilanun i 6oila 'ry, i
:ay Juli. *dzie& tutaj wisia sam %ielki Juli, przemieniony w oszala ze w&cieko&ci zjaw.
:amik ojca duszy by opodal, jeszcze straszniejszy od mamika matki $ je!o !niew zalewa dusz
jak ,ala. *os mamika ojca rwnie przypomina drapanie paznokciem po szybie.
$ .. i jeszcze jedno, niewdziczna dziewczyno, dlacze!o nie jeste& chopcem, ty aosna
pomyko, wiedziaa&, e pra!nem chopca, chciaem chopca, dobre!o syna, aby przeduy)
nieszcz&cia i cierpienia nasze!o rodu. a teraz jestem po&miewiskiem w&rd moich przyjaci, co
nie znaczy, e mnie obchodzi ta banda ndznych tchrzy, wiali przed niebezpiecze+stwem, a si
kurzyo, wiali przed wyciem wilkw i ja wiaem z nimi, nie wiedzc, czy znw ujd z yciem...
znw ycie, o. tak, znw moje przeklte ycie... i rze&ki wiatr w pucach, i wszystkie stawy ciaa w
ruchu, na tropie &mi!ych jak wiatr jeleni, mi!ajcych biaymi o!onami... och, znw ycie... i nie
mie) nic wsplne!o z t bezpciow bezbiust klemp, ktr zowiesz matk, tutaj w okowach
pozbawione!o oddechu kamienia, nienawidz jej, nienawidz jej, nienawidz te ciebie, !aworzcy
sraluchu, sama bdziesz tu wkrtce pewne!o dnia tak tutaj na zawsze w !robie... zobaczysz...
>ochodziy inne posania z innych wyschnitych ust, echa pomrukw szpikujce jej tkank,
jak ziemi szpikuj stare ko&ci zwierzt, okryte patyn piachu, lat, toni, zawi&ci, palce jadem przy
dotyku. >usza 5hay 4al czekaa po&rd tych jadw, w trzepocie, czekaa na odpowied3. @ wreszcie
wiadomo&) przekazywana od jednych wysuszonych, nieczuych ust do dru!ich nieczuych ust
przewdrowaa obsydian, przynoszc ze skrystalizowanych stuleci co& na ksztat odpowiedzi.
$ .. wszystkie nasze bolesne sekrety dlacze!o miaaby& z nami dzieli), ty w&cibska suko o
zaplutych szlejach, dlacze!o pchasz si do tej odrobiny, jaka jeszcze pozostaa nam, ndzarzom
pozbawionym so+ca; .o nie!dy& byo wiedz, przepado, wycieko przez dziur w dnie wiadra
wbrew wszystkim obietnicom, a te!o, co pozostao, nie pojmiesz, nie zrozumiesz, kurwo, nic ni!dy
nie zrozumiesz, z wyjtkiem ostateczne!o blu w ustajcym sercu, pomimo twoich wielkich
aspiracji, a %utra. co %utra, nie pom! naszym dalekim mamunom za ich ycia. % dawnych
czasach okrutne!o zimna przybyy z pomroki biae ,a!ory i zajy miasto szturmem, obrciwszy
ludzi w swoich niewolnikw, ktrzy czcili nowych panw pod imieniem %utry, poniewa panowali
bo!owie lodowatych wichrw...
$ >o&), do&), nie chc wicej sysze)7... $ zawoaa zdruz!otana dusza.
6ecz ,ale nienawi&ci zaleway j ze wszystkich stron.
$ (ytaa&, pytaa&, nie moesz znie&) prawdy, &miertelna duszo, zrozumiesz, jak tu
przyjdziesz. 'y zaspokoi) swj !d zbytecznej wiedzy, powinna& odby) du! dro! do dalekie!o
5ibornalu i tam szuka) wielkie!o koa, !dzie wszystko jest dokonane i znane, i zrozumiane
wszystkie rzeczy odnoszce si do istnienia po twojej stronie !orzkie!o !robu !oryczy, ale dobre!o
nic dobre!o to nic nie da tobie, ty w&cibskie wyschnite pi3dzisko, ty pomyko crki trupa, bo co
jest realne albo prawdziwe, albo sprawdzone, albo co jest dziedzictwem czasu, nawet samym
%utr, je&li nie to wizienie, w ktrym my wszyscy siedzimy bez winy...
%ylkniona dusza poszybowaa w !r przez widmowe dworzyszcza, po&rd szere!w
wrzaskliwych ust. 1d dalekich mamunw przybyo sowo, zatrute sowo. 5ibornal i wielkie koo
musi by) jej celem. :amuny zwodz, lecz kamcami s marnymi, !dy ponosi je bez!raniczna
w&cieko&) i pra!n dokuczy) za wszelk cen. %y!ldao na to, e %utra istotnie opu&ci nie tylko
ywych, ale i umarych.
0a powierzchni ziemi procesy zmian, nie ko+czce si okresy wrzenia daway o sobie zna)
za po&rednictwem or!anizmw ywych, takich jak zwierzta, ludzie i ,a!ory. achceni
przej&ciowym ociepleniem do szukania !o&cinniejszych terenw 5ibornalczycy z pnocne!o
kontynentu ci!nli ,ala za ,al zdradliwym przesmykiem .hatce na poudnie. 0a pnoc szli przez
wielkie niziny osadnicy z (annowalu. *dzie indziej z niezliczonych zacisznych siedlisk te zaczli
wysypywa) si ludzie. 0a poudniu kontynentu Kampannlat, w takich przybrzenych ,ortecach, jak
1ttassol, ludzie mnoyli si i opywali w dostatek dziki bo!actwom mrz.
% owym raju ycia $ oceanie $ rozbudziy si przerne stworzenia. (ozbawione ludzkich
twarzy istoty o ludzkich ksztatach wychodziy na brze! lub wyrzucone sztormow ,al pojawiay
si w !bi ldu. 0o i ,a!ory. miana klimatu popchna i te dzieci zimy do zmiany siedlisk, do
wdrwki szlakami sprzyjajcych oktaw &rdpowietrznych. 0a wszystkich trzech przeo!romnych
kontynentach =elikonii ruszyy si ,a!orze komponenty, mnoyy si i wojoway z 5ynami /reyra.
Krucjata kzahhna .=rastyprtu, mode!o =rr$'rahla Rprta, powoli zesza z wysokich
!rzbietw 0ktryhku, zapuszczajc si w !ry, zawsze szlakiem oktaw &rdpowietrznych. Kzahhn i
je!o doradcy wiedzieli, e /reyr z wolna bierze !r nad 'ataliks, tym samym obracajc si
przeciwko nim, ale to nie miao adne!o wpywu na tempo pochodu. .zsto przerywali marsz, aby
napada) po drodze na !romady pra!nostykw, bosono!ich pariasw przemierzajcych &niene
rozo!i, lub na wspbraci o wraej, obcej im woni. % ich bladych szlejach nie pono &wiateko
po&piechu, lecz o!nik celu.
=rr$'rahl Rprt siedzia na !rzbiecie <ukka$*!rla, a na ramieniu =rr$'rahla Rprta siedzia
je!o krak. 0iekiedy z opotem skrzyde podrywa si i szybowa nad oddziaem i oczami jak
paciorki patrzy z !ry na piesze w wikszo&ci bykuny i !ildy, na ich du! kolumn ci!nc si
od czoa a po wysoko!rskie przecze hen z tyu. % prdzie wstpujcym zhrrk. nieruchomo
rozpostarszy skrzyda, unosi si caymi !odzinami nad swoim panem i tylko bem krci na boki,
&ledzc pobliskie kraki w powietrzu.
'ywao, e biae skrzyda spostrze!ali z daleka pra!nostycy, najcz&ciej :adisi, w maych
!rupkach przepdzajcy swoje kozy od jednej do dru!iej kpy cierni czy krzeww lodowych.
0awoujc si. wskazywali je sobie palcami. %szyscy wiedzieli, co zwiastuj kraki na niebie. @
umykali pki czas od &mierci lub niewoli. 4ak oto marny kleszcz, erujcy na ,a!orach, kryjcy si
w ich ,utrach ksek dla krakw, bezwiednie ratowa ycie wielu pra!nostykom. 5ami :adisi te
byli zakaeni pasoytami. 6kali si wody. a caoroczny okad z kozie!o ajna na wychudych
ciaach bardziej suy pasoytom, ni przed nimi chroni. Jednak wasne robactwo :adisw nie
od!rywao znaczcej roli w historii.
>umny =rr$'rahl Rprt, w przepysznym naczku na du!iej czaszce, podnis wzrok na
szybujce!o hen w !rze ulubie+ca i ponownie zapu&ci spojrzenie w dal przed sob. wypatrujc
ewentualnych zasadzek. % szlejach swej !owy widzia potrjn pi&) &wiata i miejsce, !dzie w
ko+cu mia dotrze), !dzie mieszkaj 5ynowie /reyra, zabjcy je!o dziada. %ielkie!o Kzahhna =rr$
4ryhka =rasta, ktry ycie po&wici wyprawianiu na tamten &wiat nieprzeliczonych zastpw
wro!a. %ielki Kzahhn pole! z rki 5ynw w Fmbruddocku i tak utraci szans po!renia si w
uwizi. a zatem przepad na zawsze. :ody kzahhn przyznawa w duchu, e je!o ludy zaniedbay
si nieco w zabijaniu 5ynw, bardziej odpowiadajc na zew majestatycznych lodowcw i zamieci
%ysokie!o 0ktryhku, dla ktrych zostaa uwarzona ich ta krew. 4eraz te nadrabiali. anim
/reyr nazbyt uro&nie w si. 5ynowie /reyra w Fmbruddocku zostan wybici. %wczas sam =rr$
'rahl Rprt rozpynie si w wiekuistym spokoju uwizi, bez plamy na sumieniu.
*dy tylko odzyskaa siy. 5hay 4al. wsparta na ramieniu 9ry, wysza na ulic i udaa si do
starej &wityni. %rota byy wyjte i zastpione o!rodzeniem. % mrocznym wntrzu pokwikiway i
ryy &winie. "oz <oon nie rzuca sw na wiatr.
Kobiety przeszy ostronie midzy zwierztami i stany w samym &rodku kauy !noju, a
5hay 4al utkwia spojrzenie w wielkiej ikonie %utry z biaym wosem, zwierzc twarz i du!imi
ro!ami.
$ " wic to prawda $ powiedziaa cichym !osem. $ :amuny mwiy prawd, 9ry. %utra
jest ,a!orem. 6udzko&) modli si do ,a!ora. .iemno&ci s o wiele czarniejsze, ni nam si zdawao.
9ry jednak z nadziej spo!ldaa w !r na wymalowane !wiazdy.
I,. W MSAN%ACH I BEZ
aklte pustkowia zaczy stroszy) brze!i swoich rzek soczystymi pdami drzew. :!y i
opary piy z budzcych si do ycia strumieni.
%ielki kontynent Kampannlat liczy sobie okoo czternastu tysicy mil du!o&ci i jakie&
pi) tysicy mil wszerz. ajmowa wikszo&) obszarw tropikalnych caej jednej pkuli =elikonii.
1szoamia skrajno&ciami temperatury, wysoko&ci i !bi, ciszy i burz. @ wa&nie znowu budzi si
do ycia.
<zeka czasu znosia kontynent ziarnko po ziarnku, !ra po !rze na dno mtnych mrz
oblewajcych je!o brze!i. (odobny proces, rwnie bezwz!ldny, rwnie dalekosiny, podnosi
je!o ener!etyczne poziomy. miany klimatyczne przyspieszyy metabolizmy, a zaczyn dwch
so+c za,ermentowa w yach planety rodzc wstrzsy, wybuchy wulkanw, osiadanie !runtw,
,umarole, rozle!e wycieki lawy. 4rzeszczao oe olbrzyma.
1we podskrne napicia miay swj odpowiednik na powierzchni planety, !dzie wyrastay
barwne kobierce z dawnych pl lodowych, wyrzynajc si kiekami ro&lin szybciej, ni &nie!i
wsikay w !leb, tak nieodparty by zew /reyra. 0asiona w swych osonach czekay wa&nie na
tak sprzyjajc chwil. 0a wezwanie !wiazdy odpowiedziay kwiatami.
(o kwiatach $ nowe nasiona. " nowe nasiona zaspokajay potrzeby kaloryczne nowych
zwierzt, jakimi zaroiy si nowe stepy. wierzta te w swych osonach, te czekayC wa&nie na
tak sprzyjajc chwil. % miejsce paru !atunkw nastaa ich mno!o&). 5tany krystalicznej
katalepsji ustpoway przed cwaujcymi kopytami. 6iniejce zwierzta !ubiy strzpki sier&ci,
jakby specjalnie dla ptakw, ktre natychmiast poryway je do budowy !niazd, podczas !dy owady
ucztoway na zwierzcym ajnie. 6eniwe m!y roiy si od &mi!ajcych ptakw. <norodne
skrzydlate ycie mi!otao jak klejnoty rzucone na jeszcze wczoraj jaowe pola lodowe % udrce
ycia ssaki wyci!ay no!i w penym !alopie, byle bliej lata
8mys ludzki odwraca si od tylu wielorakich i skomplikowanych zmian na ziemi,
wywoanych jedn zmian w niebiosach "le dusza ludzka i waa si do nich @ &miay si do nich
szeroko otwarte oczy mczyzn i kobiet. Jak Kampannlat du!i i szeroki obapiano si z wikszym
o!niem
6udzie byli zdrowsi, chocia rozprzestrzeniaa si zaraza 5prawy miay si lepiej, chocia
miay si !orzej %icej ludzi umierao, a mimo to wicej ludzi yo. %icej byo poywienia,
chocia wicej ludzi !odowao :imo tych wszystkich sprzeczno&ci ar wypenia ciaa 0a zew
/reyra odpowiadali nawet !usi.
0astpio przewidywane przez 9ry i 1yre za)mienie. /akt, e tylko one w Fmbruddocku si
te!o spodzieway, spawi im wtpliwa satys,akcj, bo samo za)mienie przerazio je na owni ze
wszystkimi. %yobraay sobie, jak wielki strach przeywa) musieli niewtajemniczeni 0awet 5hay
4al le!a na posaniu, zakrywszy oczy. 1dwani owcy nie wychodzili z domw 5tarcy dostawali
atakw serca.
a)mienie leszcze nie byo cakowite
(owolna erozja tarczy /reyra zacza si wczesnym popoudniem. :oe wa&nie powolno&)
cae!o procesu tak niepokoia jak i je!o du!otrwao&). !odziny na !odzin erozja /reyra
postpowaa. 5o+ca zaszy sczepione ze sob. 0ikt nie mia !warancji, e si uka ponownie ani
e si uka w cao&ci. %ikszo&) mieszka+cw wyle!a na dwr obejrze) ten bezprzykadny
zachd so+ca % !lobowej ciszy okaleczeni stranicy obsunli si za horyzont.
$ 4o &mier) &wiata $ krzykn jaki& kupiec $ jutro powrci ld7
nadej&ciem ciemno&ci wybuchy zamieszki. 6udzie jak pomyleni !aniali z pochodniami.
(odpalono nowy budynek z drewna 4ylko natychmiastowa interwencja "oza <oona. Flma 4ala i
!arstki ich uzbrojonych po zby przyjaci zapobie!a o!lnemu szale+stwu % poarze z!in
jeden czowiek i budynek ule! zniszczeniu, ale reszta nocy mina spokojnie. 0azajutrz 'ataliksa
wzesza jak zwykle, po niej /reyr w cao&ci %szystko byo w porzdku, poza tym, ze !si
embruddockie na tydzie+ przestay si nie&).
.o bdzie w przyszym roku $ zadaway sobie pytanie 9ry i 1yre. a plecami 5hay 4al
zajy si na serio tym problemem.
Lla 6iemskiej 9tacji )0serwacyjnej za1mienia stanowiy po prost# element #kad#
wyznaczonego przez dwie przecinaj$ce si ekliptyki Gwiazdy ( i Gwiazdy 8, nachylone wzgldem
sie0ie pod k$tem IE stopni Akliptyki przecinay si MCC oraz ICJD ziemskich lat po apastronie, czyli
w kategoriach heliko?skich, C.N i IEE. lat po apastronie! 6 o0# stron p#nkt# przecicia
wystpoway za1mienia, impon#j$ca parada dw#dziest# za1mie? okoo rok# C.N! ,zciowe
za1mienie rok# MNJ, zwiast#j$ce ci$g dw#dziest# za1mie?, #czeni 9tacji )0serwacyjnej ledzili 0ez
emocjonalnego zaangaowania, jak #czonym przystoi! 3iechl#jni :aceci miotaj$cy si po #liczkach
Am0r#ddock# zas#yli so0ie na #miechy politowania 0ogw szy0#j$cych wysoko nad nimi!
(o m!ach, po za)mieniu $ powodzie. .o byo przyczyn, co skutkiem; 0ikt z brodzcych
w szlamie nie mia pojcia. terenw na wschd od 1ldorando a po <ybie Jezioro i dalej
znikny stada jeleni i zaczo brakowa) ywno&ci. %ezbrany 9oral za!radza dro! na zachd,
!dzie czsto widywano stada zwierzyny.
"oz <oon zabysn talentem przywdcy. (o!odzi si z 6aintalem "yem i >athk i z ich
pomoc za!oni mieszka+cw do budowy mostu przez rzek. 0i!dy za ludzkiej pamici nie
podjto takie!o przedsiwzicia. 'rakowao drewna i trzeba byo ci) radabab na kawaki
odpowiedniej du!o&ci. .ech wyrobnikw metali sporzdzi dwie du!ie piy, za pomoc ktrych
porznito pie+ wybrane!o drzewa. :idzy domem kobiet a rzek zaoono prowizoryczny
warsztat. <ozebrano starannie dwie skradzione borlie+skim maruderom odzie i zoono z nich
elementy nawierzchni mostu. <adabab przerobiono na stosy podprek, klinw, desek, belek,
rozpr i pali. 0a wiele ty!odni plac sta si skadowiskiem tarcicy, pomidzy !siami pyny rzek
skrty wirw i cae 1ldorando byo pene trocin, a palce oldorandzkich wyrobnikw pene drzaz!.
*rube pale wleczono i z mozoem wbijano w dno rzeki. 0iewolnicy stali po szyj w wodzie,
powizani ze sob dla bezpiecze+stwa- zdumiewajce, ale nikt nie straci ycia. (owoli most rs, a
"oz <oon dwoi si i troi, po!aniajc wszystkich krzykiem. (ierwszy rzd pali zabraa ,ala
podczas burzy. (odjto robot od nowa. >rewno wbijano w drewno. :ordercze obuchy
dwurcznych motw, zatoczywszy uk w powietrzu, z$hukiem waliy w olbrzymie drewniane
kliny, a by klinw pod wielokrotnymi uderzeniami rozaziy si jak pierze. 0ad toni pezn
wski pomost, mocny i bezpieczny. 0a nim !rowaa obleczona w skr nied3wiedzi posta) "oza
<oona, wymachujca ramionami, pobijakiem lub biczem, ze sowami zachty lub wizank
przekle+stw, bez chwili spoczynku. %spominali !o jeszcze du!o potem nad kubkiem betelu,
powiadajc z uwielbieniem# B"le by z nie!o diabe7C
<obota udaa si. <obotnicy wiwatowali. 0a cztery deski szeroki most z pojedyncz
balustrad spi brze!i 9oralu. %iele kobiet wzdra!ao si po nim przej&), nie cierpic widoku
bystrej wody w szparach midzy deskami i stae!o chlup$chlup nurtu o pale. 6ecz dro!a do
zachodnich nizin stana otworem. wierzyny byo tam pod dostatkiem i !d przesta za!lda)
ludziom w oczy. "oz <oon mia powody do zadowolenia.
nastaniem lata /reyr i 'ataliksa rozdzieliy si, wschodzc i zachodzc o rnych porach.
>zie+ rzadko by jasny, noc rzadko cakowita. % pomnoonych !odzinach &wiata dzienne!o
wszystko si rozwijao.
(rzez jaki& czas rozwijaa si rwnie akademia. % heroicznym okresie budowy mostu
wszyscy pracowali razem. 'rak misa sprawi, e po raz pierwszy silniej u&wiadomiono sobie
znaczenie zb. *ar&) nasion. ktre 6aintal "y wcisn 5hay 4al, staa si zalkiem pl, !dzie
ob,icie rosy jczmie+, owies i yto, strzeone przed rabusiami jako jedne z najcenniejszych
skarbw plemienia >en.
4eraz, kiedy par kobiet umiao rachowa) i pisa), zebrane ziarno po zwaeniu skadowano i
dzielono sprawiedliwie, wszystkie dostarczone tusze wci!ano do ewidencji, zapisywano poowy
ryb. Kada &winia i kada !& w osadzie ,i!urowaa w zestawieniu bilansowym. <olnictwo i
rachunkowo&) opaciy si z nawizk. Krztali si wszyscy. 9ry i 1yre miay pod nadzorem any
zb oraz uprawiajcych je niewolnikw. bliszych pl widziay ponad ,alujcymi kosami
%ielk %ie, a na niej czatownika. 0adal baday !wiazdozbiory, uzupeniajc sw map nieba na
miar si i moliwo&ci. >o !wiazd czsto wracay, w rozmowie, brodzc w&rd traw.
$ *wiazdy s w nieustannym ruchu, jak ryby w przezroczystym jeziorze $ rzeka 9ry. $
<yby w awicy zawracaj wszystkie naraz. "le !wiazdy to nie s ryby. astanawiam si, czym s i
w czym pywaj.
1yre przytkna sobie 3d3bo trawy do tak ubstwiane!o przez 6aintala "ya noska i
zamkna najpierw jedno, a potem dru!ie oko.
$ 4rawa porusza mi si przed oczami tam i z powrotem, cho) cay czas trzymam j
nieruchomo przy nosie. :oe !wiazdy s nieruchome, a my si poruszamy...
9ry przyja to milczeniem. (o chwili odezwaa si cichym !osem#
$ 1yre, &licznotko, moe tak wa&nie jest. :oe to ziemia jest w ruchu. "le wobec te!o...
$ " stranicy;
$ 0o. oni te si nie ruszaj.. 4ak jest, to my jeste&my w ruchu, my krcimy si w kko i w
kko, jak wir na rzece. " stranicy s bardzo daleko, jak !wiazdy...
$ ..5 coraz bliej, 9ry, bo robi si coraz cieplej...
(atrzyy na siebie z rozchylonymi ustami, nieznacznie unoszc brwi, oddychajc leciutko,
opromienione urod i inteli!encj.
?owcy, dla ktrych most stanowi wrota na zachd, nie zawracali sobie !owy obrotami cia
niebieskich. <wniny stay przed nimi otworem. %szdzie wschodzia ziele+, ktr !nietli stopami
w bie!u, !nietli ciaami w spoczynku. 5trzelay pki kwiatw. 1wady latajce nie wyej ni wzrost
czowieka buszoway w&rd bladych patkw. % zasi!u rki byo pod dostatkiem zwierzyny, ktr
po ubiciu owcy wlekli do osady, plamic nowy most matow posok swej zdobyczy.
(opularno&) "oza <oona wzrosa, przy)miewajc saw 5hay 4al. 1dej&cie kobiet do pracy
przy budowie mostu i uprawie roli osabio jej wpyw na ycie umysowe ziomkw. Jakby nic sobie
z te!o nie robia, od powrotu ze &wiata dolne!o coraz bardziej usuwajc si w cie+. 8nikaa "oza
<oona, a wychud posta) czarodziejki coraz rzadziej widywano na uliczkach. Kwita tylko jej
przyja3+ ze starym mistrzem >atnilem.
%prawdzie mistrz >atnil ni!dy wicej nie pozwoli jej cho)by rzuci) okiem na tajn ksi!
cechu, ale je!o my&li czsto bdziy w przeszo&ci. upodobaniem suchaa, jak mistrz snuje
przdz swoich wspomnie+ zaludnionych imionami nieobecnych, uwaajc, e nie rni si to
wiele od wizyty u mamunw. .o jej wydawao si ciemne, ja&niao dla nie!o.
$ 1 ile mi wiadomo, Fmbruddock by on!i& bardziej rozoudowany ni obecnie. (otem
nastpia katastro,a, jak wiem... @stniejcy wwczas cech muratorw ule! za!adzie kilka stuleci
temu. :istrz cechu muratorw cieszy si wyjtkowym powaaniem.
5hay 4al ju wcze&niej polubia je!o nawyk opowiadania, jak !dyby by obecny przy
opisywanych wydarzeniach. >omy&laa si, e wspomina co&, o czym wyczyta w swojej tajnej
ksidze.
$ Jak udao si pobudowa) tyle w kamieniu; $ zapytaa. $ namy trud roboty w drewnie.
najdowali si w mrocznej izbie mistrza. 5hay 4al siedziaa przed nim na pododze. e
wz!ldu na wiek mistrz >atnil spocz na ustawionym pod &cian kamieniu, z ktre!o lej mu si
wstawao. arwno stara ona mistrza, jak i je!o starszy terminator <aynil 6ayan $ dojrzay
mczyzna o widlastej brodzie i obudnym obej&ciu $ za!ldali do izby. w zwizku z czym mistrz
trzyma jzyk za zbami. 0a pytanie 5hay 4al zaproponowa#
$ ejd3my rozrusza) troch no!i w so+cu, matko 5hay. (rzekonaem si, e ciepo dobrze
robi moim starym ko&ciom.
0a dworze wzi j pod rk i poszli uliczk, przy ktrej buszoway kudate &winie. 0iko!o
w pobliu nie byo, !dy owcy bawili w zachodnich stepach, a wikszo&) kobiet w polu,
dotrzymujc towarzystwa niewolnikom. %yndzniae psy wyle!iway si w promieniach /reyra.
$ ?owcy przebywaj teraz poza domem tak czsto $ powiedzia mistrz >atnil $ ze kobiety
3le si prowadz podczas ich nieobecno&ci 0asi borlie+scy niewolnicy kosz i nasze yto, i nasze
kobiety 0ie wiem, dokd zmierza &wiat
$ 6udzie parz si jak zwierzta. imno jest dla ducha, ciepo dla ciaa.
(odniosa wzrok na mae ptaki, ktre uwijay si nad ich !owami, z owadami w dziobach
nurkujc do dziur w murach wie3, do swoich pisklt (o!aska j po ramieniu, zerkajc na znkan
twarz.
$ 0ie trap si. :arzenie o podry do 5ibornalu to twoje zado&)uczynienie. Kady musi co&
mie).
$ .o&; .o; $ <zucia mu chmurne spojrzenie.
$ .o&, cze!o moe si trzyma). Jak& wizj, nadziej, marzenie. 0ie yjemy samym
chlebem, nawet najpodlejsi z nas. Kady ma jakie& ycie wewntrzne $ to wa&nie yje w nas nadal,
kiedy zostajemy mamikami.
$ 1ch, ycie wewntrzne... :ona je za!odzi) na &mier), nieprawda;
(rzystan pod %ie ieln, wic przystana razem z nim. %patrywali si w kamienne
bloki tworzce wie. (omimo wiekw staa mocno. >okadnie spasowane ze sob ciosy
prowokoway pytania bez odpowiedzi Jak dobywano i cito kamie+; Jak !o spajano, eby urosa
wiea, ktra bdzie staa przez dziewi) stuleci;
%ok ich n! brzczay pszczoy. 5tado wielkich ptakw przemkno po niebie, znikajc
za jedn z wie3. 5hay 4al zdawao si, ze na wasne uszy syszy, jak ucieka dzie+, i zapra!na,
eby porwao j co& wielkie!o i wszecho!arniajce!o.
$ :oe by tak zbudowa) ma wie z iu. @ wysycha na ko&). 0ajpierw maa wiea z iu.
(otem z kamienia. "oz <oon powinien wybudowa) z iu mury wok 1ldorando. 1becnie wioska
jest zupenie otwarta. >ro!a wolna dla kade!o Kto zadmie w r! na alarm; Jeste&my na asce
naje3d3cw, ludzi i nieludzi.
$ .zytaem kiedy&, ze uczony czowiek z me!o cechu sporzdzi model nasze!o &wiata w
postaci kuli obrotowej, na ktrej wida) ldy $ !dzie kiedy& by Fmbruddock, !dzie 5ibornal, i tak
dalej. :odel zoono w piramidzie z mnstwem innych rzeczy.
$ Krl >enniss obawia si nie tylko zimna. 1bawia si naje3d3cw. :istrzu >atnilu, przez
du!i czas nie wyjawiaam wielu moich skrytych my&li. "le one mnie drcz i musz mwi)...
>owiedziaam si od mamunw, ze Fmbruddock... $ 8milka przytoczona ciarem te!o, co
zamierzaa powiedzie), ale po chwili doko+czya# $ ., e Fmbruddockiem waday on!i& ,a!ory.
(o chwili starzec odpar lekkim, zdawkowym tonem#
$ a duo ju te!o so+ca. %racajmy.
% drodze do swej izby przystan na trzecim pitrze wiey. 4u mie&cia si pracownia
cechu, silnie zalatujca skrami. 5ta nasuchujc. %ok panowaa cisza.
$ .hciaem si upewni), e nie ma moje!o starsze!o terminatora. .hod3.
boku byy drzwi do maej izdebki. :istrz >atnil wyci!n z kieszeni klucz, raz jeszcze
rozejrza si niespokojnie dokoa, po czym otworzy drzwi. %idzc spojrzenie 5hay 4al, rzek#
$ 0ie chc, eby kto& nas nakry. 4o. co robi, zdrada sekretw nasze!o cechu, karane jest,
jak wiesz, &mierci. 5tary bo stary, pra!n poy) te par lat, jakie mi jeszcze zostay.
5hay 4al te si rozejrzaa, zanim przestpia pr! male+kiej komrki w kcie pracowni.
:imo caej ostrono&ci, adne z nich nie spostrze!o <aynila 6ayana, starsze!o terminatora cechu,
ktry mia po rezy!nacji mistrza >atnila przej) to! starca. 5ta w cieniu za supem podporowym
drewnianych schodw. <aynil 6ayan, czowiek przezorny, zawsze na miejscu, ni!dy nie dziaajcy
pochopnie, przez moment wstrzyma oddech i zasty! w bezruchu nie mniejszym ni sup, ktry
zapewni mu cz&ciow niewidzialno&). Kiedy za mistrzem i 5hay 4al zamkny si drzwi izdebki,
<aynil 6ayan wyszed z jak& dziwn skwapliwo&ci i dziwnie lekkim jak na tak due!o
mczyzn kroczkiem. (rzyoy oko do szpary midzy dwiema deskami, ktr sam zmajstrowa
do&) dawno temu, aby lepiej &ledzi) poczynania te!o, ko!o mia zastpi).
%ykrzywiajc sobie twarz niemiosiernym szarpaniem za widlast brod $ nieprzyja3ni mu
ludzie mapowali ten je!o nerwowy tik $ pod!lda, jak >atnil 5kar wyjmuje ze szkatuy tajn
ksi! cechu !arbarzy i biaoskrnikw. 5tarzec otworzy ksi! przed oczyma kobiety. Kiedy ta
in,ormacja dotrze do "oza <oona, bdzie to oznacza) koniec stare!o mistrza $ i pocztek
panowania nowe!o. <aynil 6ayan zszed na d, stopie+ po stopniu, cicho i ostronie.
>rcym palcem mistrz >atnil wskaza puste miejsce na stronicach swej pokej ze
staro&ci ksi!i.
$ 1to sekret cicy mi kamieniem od wielu lat, matko, a tusz, e twoje barki ud3wi!n to
brzemi. % najmroczniejszym, najzimniejszym okresie poprzedniej epoki Fmbruddock wpad w
rce przekltych ,a!orw. 0asz Fmbruddock to nic inne!o, jak przekrcona nazwa =rrm$'hhrd
Rdohk w jzyku ancipitw. 0asz cech znalaz si wtedy na wy!naniu w jaskiniach pustkowi. "le
zarwno mczyzn jak i kobiety trzymano tutaj. 0asz !atunek y wwczas w niewoli, a ,a!ory
byy panami... .zy to nie ha+ba;
%spomniaa czczone!o w &wityni ,a!ora $ bo!a %utr.
$ =a+ba jeszcze trwa. (anowali nad nami $ rzeka $ i wci s darzeni czci bosk. .zy to
nie czyni z nas rasy niewolnikw po dzi& dzie+;
zakurzone!o kta wyleciaa nie spotykana do niedawna w osadzie, byszczca,
szmara!dowa mucha i bzyknwszy siada na ksidze. :istrz >atnil z na!ym lkiem podnis
wzrok na 5hay 4al.
$ 0ie powinienem ule!a) pokusie pokazania ci tej ksi!i. >o nicze!o ci to niepotrzebne. $
4warz mia nieprzytomn. $ %utra mi nie daruje.
$ %ierzysz w %utr na przekr ,aktom;
5tarzec zadra, jak !dyby usysza na schodach kroki wasnej &mierci.
$ 1n jest wszdzie wok nas... Jeste&my niewolnikami bo!a... (acn much, ale umkna
mu, odlatujc zy!zakiem w kierunku odle!e!o, tylko jej znane!o celu.
%idok musan!w wprawia do&wiadczonych owcw w osupienie. wszelkie!o ycia,
jakie nawiedzio zachodnie rwniny, wa&nie mustan! w swej swawolno&ci najbardziej uciele&nia
nowe!o ducha. a osad by most, za mostem byy mustan!i.
/reyr obudzi mumiki z du!ie!o snu. 5y!na przebie! od so+ca do !ruczow, dr!no
ycie w toniach, mumiki rozwiny si z kbuszkw, i, zmartwychwstae, powyaziy z ciemnych,
przytulnych kryjwek, aby si przeci!n), nabra) ruchu, radowa) si i by) mustan!ami. 'y)
tabunami i tabunami mustan!w, by) swawolnym jak wietrzyk, pr!owanym i bezro!im, i
przypomina) osa albo kaidawie!o 3rebaka, !alopowa) i bryka). i pa&) si, i nurza) po pciny w
przepysznej trawie. @ od czubka nosa po koniec o!ona pyszni) si dwubarwnymi pr!ami. :o!y
to by) pr!i cynobrowe i czarne albo cynobrowe i te, albo zielone i lazurowe, albo lazurowe i
biae, albo biae i wi&niowe, albo wi&niowe i cynobrowe. %ic kiedy tabuny odpoczyway,
rozwalone jak koty zwierzta, z no!ami wyci!nitymi niedbale, zleway si z krajobrazem take
strojnym w nowe szaty na nowy sezon. Jak mustan! wyoni si z mumika, tak i ,,powd3
kwiatwC wrcia z piosnki na ziemi.
(ocztkowo mustan!i nie czuy lku przed owcami. *alopoway w&rd ludzi parskajc
wesoo, podrzucajc bami i potrzsajc !rzywami, i szczerzc zbiska szkaratne od ucia
manneczki, przetacznika i purpurowej psiajuchy. achwyt bra w owcach !r nad yk
my&liwsk i przystawali jak urzeczeni, za&miewajc si z rozhasanych zwierzakw. ktrym
promienie stranikw !ray na zadach niczym na o!nistych cytrach. 4e zwierzta sprowadziy &wit
na rwniny.
(rzy pierwszym z nimi spotkaniu oczarowanym owcom wypaday oszczepy z doni. "
mustan!i puszczajc wiatry robiy w ty zwrot jak sposzone ze,iry i ju po chwili cwaoway
!dzie& daleko po&rd brunatnych kopczykw co krok wznoszonych przez mrwki, nawracay
o!ldajc si obuzersko, z reniem potrzsajc !rzywami, czsto szarujc ponownie na owcw,
eby przeduy) zabaw. "lbo znudzone ju i!raszkami, jak i popasem, majc do&) nurzania
mikkich chrap w trawie, 3rebce dopaday swoich 3rebic z uciech obalajc je w wysokie biae
kwiaty orliczki. %ydajc przenikliwe, jak &miech perliste renie, za!biay w ochocze sromy
klaczy swoje pasiaste prcia, po czym z kapicymi jeszcze zryway si do harcw, na!radzane
!romkimi wiwatami owcw.
0astrj beztroski by zara3liwy. :czyznom przestao si na!le spieszy) do domowych cel
z kamienia. 8biwszy ktre& z rozhasanych zwierzt i piekc je na o!nisku, z rozkosz wyle!iwali
si przy o!niu i !warzyli sobie o kobietach, przechwalali si i &piewali, wdychajc zapach bylicy,
psiajuchy i kwitncych wok bikinek, ktre z!niecione ciarem lecych rozsieway upojne
wonie. <zec mona, i panowaa o!lna idylla. (rzybycie <aynila 6ayana $ widok towarzysza
cechowe!o na terenach owieckich by czym& niecodziennym $ troch zwarzyo nastrj. "oz <oon
odszed od kompanii i rozmawia z <aynilem 6ayanem na stronie, obrcony twarz do dalekie!o
horyzontu. (o tej rozmowie siad w&rd innych zaspiony, nie zdradzajc ani 6aintalowi "yowi, ani
>athce, o czym bya mowa.
Kiedy zudny wieczr zapada nad 1ldorando i jeden lub dru!i stranik rozsiewa popioy
na zachodnim nieboskonie, tabuny mustan!w przeczuway blisk prb si. :usan!i owiy w
chrapy rze&ki powiew, wyczekujc szablozorw.
@ch wro!owie rwnie pysznili si jaskrawymi kolorami. 5zablozory miay pr!i jak ich
o,iary, zawsze czarne i dru!iej barwy, barwy krwi, przewanie szkaratne lub soczyste rude.
wy!ldu byy bardzo podobne do mustan!w, tylko no!i miay krtsze i !rubsze, a by kr!lejsze,
co podkre&la jeszcze brak widocznych uszu. 1sadzony na krpej szyi eb kry !wn bro+
szablozora# szybki na krtkim dystansie zwierz potra,i wyrzuci) z paszczy ostry jak n jzor i
odci) no! umykajcemu mustan!owi. 1d kiedy ujrzeli !o w akcji, owcy z szacunkiem patrzyli
na drapienika. 5zablozr ze swej strony nie okazywa ludziom ani strachu, ani wro!o&ci- rodzaj
ludzki ni!dy nie ,i!urowa w je!o jadospisie, ani on sam, o ile mu byo wiadomo, w jadospisie
rodzaju ludzkie!o.
1kazao si, e przyci!a !o o!ie+. wykle podchodziy pary, samiec z samic, i siaday lub
kady si w pobliu o!niska. 6izay si wzajemnie biaymi brzytwami jzykw i poeray kawaki
misa rzucane im przez ludzi. 0i!dy jednak szablozr nie da si po!aska) i warczc ustpowa
przed ostronie wyci!nit rk. 4akie warknicie stanowio dla owcw wystarczajce
ostrzeenie- widzieli, jak moe zada) ran w straszny ozr, uyty w zo&ci.
% caej okolicy kwity krzewy cierni i psiajuchy. (od okapami ich !azi kadli si owcy
do snu. 5poczywali w&rd ukwieconych krzeww i odurzajcych zapachw, w&rd kwiatw, jakich
ni!dy nie widzia i nie wcha nikt prcz dawno odeszych mamunw. % zaro&lach psiajuchy
znajdowali !niazda dzikich pszcz, nierzadko wypenione miodem. :id atwo ,ermentowa,
dajc trutniok. (ijani lepkim trutniokiem owcy !aniali si po trawie, pokrzykujc, &miejc si i
mocujc ze sob, a ciekawskie mustan!i przychodziy zobaczy), co to za heca. :ustan!i rwnie
nie pozwalamy si dotkn) czowiekowi, mimo e niejeden owca w trutniokowym widzie !oni po
stepie za hasajcymi zwierzakami, dopki padszy jak du!i nie zasn na miejscu.
>awnymi czasy powrt do domu stanowi radosne ukoronowanie oww. %ro!o&)
mro3nych pl &nienych porzucano dla ciepa i odpoczynku. 4eraz byo inaczej. ?owy stay si
zabaw. 0ie padali ju ze zmczenia i ciepo im byo w kwitncym stepie. % dodatku owcw
coraz mniej ci!no do 1ldorando. 1sada stawaa si przeludniona, w miar jak coraz wicej
dzieci wychodzio bez szwanku z zasadzek pierwsze!o roku ycia. :czy3ni przedkadali wesoe
trutniokowe popijawy w stepie nad narzekania, jakimi czsto witano ich w domu. 4ote nie wracali
ju chepliwie dawn zwart druyn, lecz &ci!ali do osady samopas lub samowtr, z mniejsz
parad. 4e powroty w nowym stylu budziy te, przynajmniej w kobietach, nowy dreszcz emocji,
bo je&li mczy3ni byli nieodpowiedzialni, to kobiety byy prne.
$ (oka nam, co masz dla mnie7
<nymi odmianami te!o okrzyku witay kobiety swoich mczyzn, bowiem wychodziy
im na spotkanie z dzieciakami. 5zy a do nowe!o mostu i tam, na wschodnim brze!u 9oralu,
podczas !dy dzieciarnia obrzucaa kaczki i !si kamieniami, kobiety wystaway niecierpliwie
oczekujc powrotu mczyzn z dziczyzn... i skrami. :iso si naleao, byo niezbdne, zreszt
c to za owca, ktry powraca bez zwierzyny.
"le tym, co wprawiao kobiety w prawdziwy zachwyt, byy skry, ol&niewajce skry
musan!w. 0i!dy przedtem w ich ubo!im yciu nie przysza kobietom na my&l zmiana stroju.
0i!dy przedtem nie byo takie!o zapotrzebowania na !arbarzy. 0i!dy przedtem nie pilono
mczyzn do zabijania dla same!o zabijania. Kada kobieta pra!na mie) skr mustan!a,
najchtniej kilka skr, aby odzia) w nie rwnie $ swoje potomstwo.
<ywalizoway midzy sob o jak najjaskrawsze. 'kitne, karmazynowe, szmara!dowe,
bordo. 5zantaoway mw tym, co mczy3ni tak lubi. 5troiy si, barwiy war!i. (uszyy si.
/ryzoway wosy. aczy si nawet my).
1dpowiednie ,utro, z owymi szaowymi pasami bie!ncymi pionowo na ,i!urze, nawet z
przysadzistej baby czynio ele!antk. /utra musiay by) dobrze skrojone. % 1ldorando rozkwitao
nowe rzemioso# ku&nierstwo. 4ak jak rozwiny si kwiatowe kielichy, kosy i koszyczki w
uliczkach midzy chylcymi si ku ruinie, staroytnymi wieami, a kwitnce powoje oploty same
wiee, tak i kobiety zaczy coraz bardziej przypomina) kwiaty. (rzystroiy si w ywe kolory,
jakich oczy ich matek ni!dy nie o!lday. 0ie trzeba byo du!o czeka), eby mczy3ni w odruchu
samoobrony zrzucili stare cikie ,utra i rwnie za!ustowali w skrach musan!w.
% powietrzu zapanowaa cisza jak przed burz, tylko radababy paroway spod paskich
pokryw. 1ldorando zamaro pod kopu kbiastej chmury. ?owcy bawili na wyprawie. 5hay 4al
pisaa co&, sama w izbie. 0ie troszczya si ju o swj wy!ld, donaszajc stare ,utro, ktre wisiao
na niej jak na kiju. :amuny i mamiki rodzicw wci przemawiay z!rzytliwymi !osy w jej
!owie. %ci marzyy si jej ideay i podre. Kiedy 9ry i "min 6im zeszy do niej z !rnej izby,
5hay 4al podniosa na!le wzrok.
$ 9ry, co my&lisz o kuli jako modelu &wiata;
$ 4o miaoby sens $ odpara 9ry. $ Kula ze wszystkich bry toczy si naj!adziej, no i kady
z wdrowcw jest kulisty. %ic z nami musi by) tak samo.
$ " tarcza, a koo; %ychowano nas w wierze, e prakamie+ spoczywa na tarczy.
$ %ychowano nas w wierze w mnstwo nieprawdziwych rzeczy. (ouczaa& nas o tym,
matko $ powiedziaa 9ry. $ Ja wierz, e nasz &wiat krci si wok stranikw.
e swe!o kta 5hay 4al &widrowaa je wzrokiem, a zaczy si wierci) niespokojnie. 1bie
dziewczyny zrzuciy stare ,utra i wdziay jaskrawe kostiumy z musan!a. (asy wi&niowe i szare
bie!y pionowo na ,i!urze 9ry. 8szy zabite!o zwierzaka zdobiy jej ramiona. (omimo wszelkich
zakazw, jakimi "oz <oon oboy akademi. >athka podarowa 9ry skry. >odaway jej pewno&ci
siebie. @ uroku. <aptem zo krew zalaa 5hay 4al.
$ >urne dziewki, idiotki kokotki, macie mnie za nic. 0ie udawajcie, e tak nie jest. %iem,
co si kryje za tymi potulnymi minami. 5pjrzcie, jak wy si teraz nosicie7 0i!dzie nie dojdziemy z
naszym rozumem, ni!dzie. 1kazuje si, e wszystko wiedzie nas na nowe manowce. 'd musiaa
uda) si do 5ibornalu, by odszuka) to wielkie koo, o ktrym !adaj mamiki. :oe tam przetrwaa
prawdziwa wolno&), czysta prawda. 4utaj jest tylko przekle+stwo !upoty... " wy dwie !dzie si
wybieracie, je&li mona spyta);
"min 6im rozoya rce !estem &witej niewinno&ci.
$ 0i!dzie, prosz pani, tylko na pole, sprawdzi), czy wyplenili&my rdz na owsie.
>ziewczyna bya kr!a, obecnie kr!lejsza jeszcze z powodu nasienia, ktre zasia w niej
mczyzna. .zekaa ba!alnie, a dostrze!a male+k iskierk przyzwolenia w oku 5hay 4al, po
czym razem z 9ry niemal czmychny z tej izby tortur. mykajc brudnymi kamiennymi schodami
9ry powiedziaa z rezy!nacj#
$ nowu to samo, wybucha re!ularnie jak Awistek .zasu. 'iedactwo, co& j naprawd trapi.
$ *dzie jest ta sadzawka, o ktrej mwia&; 0ie mam ochoty azi) daleko w moim stanie.
$ 'dziesz zachwycona. "min 6im. 4o zaledwie par krokw za pnocnymi polami i
moemy i&) spacerkiem. 8mwiam si tam z 1yre.
(owietrze osi!no tak !sto&), e ju nie rozchodzia si w nim wo+ kwiatw, tylko je!o
wasne metaliczne tchnienie. % ,otochemicznej po&wiacie kolor a razi oczy, nawet !si
wydaway si nienaturalnie biae.
>ziewczyny przeszy pomidzy kolumnami olbrzymich radabab. (otne bbny o
wklsych &cianach lepiej pasoway do !eometrii zimowe!o pejzau $ we wszechobecnej bujno& ci
raziy pospn bry.
$ 0awet radababy si zmieniaj $ powiedziaa "min 6im. $ 1d kiedy paruje im z
wierzchokw;
9ry nie miaa pojcia i niewiele j to obchodzio. <azem z 1yre odkryy ciep sadzawk,
jak dotd zachowujc to odkrycie dla siebie. % maej kotlince, zamknitej od strony 1ldorando,
biy z ziemi nowe zdroje, czsto o temperaturze bliskiej wrzenia, i w kbach pary spyway
licznymi strumieniami do 9oralu. Jeden taki strumie+ napotka na drodze ska i popyn w inn
stron, tworzc zaciszn sadzawk, otoczon pier&cieniem zieleni, a otwart do nieba. Ku tej
wa&nie sadzawce 9ry prowadzia "min 6im. *dy roz!arnwszy zaro&la ujrzay stojc na brze!u
jeziorka posta). "min 6im pisna i zatkaa sobie doni usta. 0a brze!u staa 1yre. 0a!a. Jej skra
l&nia od wil!oci, a struki wody &ciekay z penych piersi. 0ie okazujc adne!o wstydu obrcia
si i rado&nie pomachaa przyjacikom.
$ .hod3cie, czemu tak du!o; %oda dzi& wspaniaa.
"min 6im staa jak sup soli rumienic si, wci przyciskajc do+ do ust. 0i!dy jeszcze
niko!o nie widziaa na!o.
$ 0ic w tym ze!o $ 9ry parskna &miechem na widok miny przyjaciki. $ % wodzie jest
cudownie. <ozbieram si i wskakuj. (atrz na mnie, je&li si nie wstydzisz.
(obie!a do 1yre i zacza rozsznurowywa) wi&niowo$szary strj. musan!w szyto ubir
jednocz&ciowy, do wci!ania i &ci!ania w cao&ci. (o chwili jej kombinezon lea na ziemi, a 9ry
staa na!a, wiotka przy bujnych wdzikach 1yre. a&miaa si z uciechy.
$ .hod3, "min 6im, nie cudacz. (opluskaj si dla zdrowia dziecka. <azem z 1yre
wskoczyy jednocze&nie do wody. anurzajc si obie pisny z rozkoszy. 1supiaa "min 6im
pisna ze z!rozy.
Ko+czyli wielkie arcie, kaway misa prze!ryzajc cierpkimi ja!odami. 4warze l&niy im
od tuszczu. ?owcy byli tsi ni w poprzednim sezonie. Jada mieli a za duo. 2eby ubi)
mustan!a, nie trzeba byo bie!a). 'arwnie pr!owane zwierzta nadal podchodziy blisko owcw i
tarzay si na skrach zdartych ze swych wspbraci.
"oz <oon w swej nieodcznej czarnej nied3wiedni odby na stronie rozmow z *ojd
=inem, nadzorc niewolnikw, ktre!o szerokie plecy wci widzieli, uchodzce w stron
odle!ych wie 1ldorando. "oz <oon wrci do kompanii. jeszcze skwierczcych na kamieniu
eberek urwa kawaek i le! z nim w trawie. %ielki pies my&liwski Kurd obskakiwa swe!o pana
warczc niby to !ro3nie, dopki "oz <oon nie od!rodzi si !azi wonnej psiajuchy od amatora
na je!o pieczyste. (o przyjacielsku trci no! >athk.
$ 4o jest ycie, brachu. 6e i ryj, ile wlezie, do powrotu lodw. 0a prakamie+, do ko+ca
ycia nie zapomn te!o sezonu.
$ Awietny.
4o byo wszystko, co powiedzia >athka. 5ko+czy je&) i objwszy ramionami kolana
obserwowa mustan!i, ktrych tabun nawraca pdem w&rd traw nie dalej ni o )wier) mili.
$ .holera z tob, ni!dy nic nie powiesz $ rubasznie zawoa "oz <oon, szarpic miso
mocnymi zbami. $ (o!adaj ze mn.
1brciwszy !ow >athka wspar policzek na kolanie i zmierzy "oza <oona domy&lnym
spojrzeniem.
$ 0o to powiedz, co knujecie z *ojd =inem;
$ 4o sprawa midzy mn a nim.
$ %idz, e ty te nie chcesz !ada).
>athka odwrci !ow i ponownie zapatrzy si na musan!i nawracajce pod kbiast
chmur spitrzon na zachodnim horyzoncie. (owietrze wypeniaa zielonkawa po&wiata, ktra
odzieraa barwy mustan!w z jaskrawo&ci. %reszcie, jak !dyby wyczuwa na plecach zaspiony
wzrok "oza <oona, nie obejrzawszy si, >athka powiedzia.
$ :y&l.
"oz <oon cisn o!ryzion ko&) Kurdowi i wyci!n si pod obsypan kwiatami !azi.
$ 0o dobra, !adaj wic. 1 czym tak my&lisz i my&lisz cae ycie;
$ Jak zapa) ywe!o musan!a.
$ =a7 @ co ci z te!o przyjdzie;
$ 0ie my&l o tym, co mi z te!o przyjdzie, podobnie jak i ty nie my&lae& wzywajc
0ahkrie!o na szczyt wiey.
apada !ucha cisza, ktrej "oz <oon nie przerwa ani sowem. % ko+cu uczyni to
odle!y !rzmot, a Flin 4al pola trutnioka. "oz <oon z irytacj zwrci si do cae!o towarzystwa#
$ *dzie jest 6aintal "y; (ewnie znowu si wasa. >lacze!o nie ma !o z nami; <obicie si
zbyt leniwi, chopy, i nieposuszni. 0iektrych z was czeka niespodzianka.
(odnis si i odszed cikim krokiem, a za nim, w nakazanej szacunkiem odle!o&ci,
pody je!o pies.
6aintal "y nie pod!lda mustan!w, jak je!o maomwny przyjaciel. (olowa na inn
zwierzyn. 1d pamitnej nocy sprzed czterech du!ich lat, !dy patrzy na zabjstwo stryja
0ahkrie!o, prze&ladowao !o to wspomnienie. (rzesta wini) za mord "oza <oona, poniewa lepiej
teraz rozumia, e lord Fmbruddocku jest czowiekiem udrczonym.
$ 1n uwaa si za przeklte!o, jestem pewna $ powiedziaa mu kiedy& 1yre.
$ :ona mu wiele wybaczy) za most zachodni $ odpar rzeczowo 6aintal "y.
"le sam siebie uwaa za okaleczone!o przez bierny udzia w morderstwie i coraz bardziej
po!ra si w milczeniu. %i3 pomidzy nim a pikn 1yre tyle zbliya ich co oddalia z
powodu tamtej nocy, kiedy wypito zbyt duo betelu. acz nawet jakby unika) 1yre.
5woje kopoty tumaczy sobie po swojemu. Je&li mam panowa) w 1ldorando, do cze!o
mam prawo z racji pochodzenia, to musz zabi) ojca dziewczyny, ktrej pra!n za on. 4o
niemoliwe7 'ez wtpienia sama 1yre rozumiaa je!o dylemat. Jednak pisana bya jemu i tylko
jemu. 'iby si na &mier) i ycie z kadym mczyzn, ktry by si do niej zbliy.
(ierwotne instynkty, intuicyjne wyczuwanie chytrej puapki, niepostrze!alne!o momentu,
ktry zwiastuje katastro,, pozwoliy mu ujrze) tak wyra3nie, jak widziaa to 5hay 4al, e
1ldorando pozostawao teraz bez adnej obrony. % obecnym okresie ciepa nie czuwa nikt. %arty
drzemay na posterunkach. (oruszy spraw obrony z "ozem <oonem i otrzyma do&) sensown
odpowied3. "oz <oon zby ca rzecz mwic, e ju nikt, przyjaciel czy wr!, nie podejmuje
dalekich wypraw. Anie!owa szata pozwalaa ludziom przemierza) dowolne odle!o&ci, dzi&
wszystko zawalia ro&linno&), chaszcze !stniay z dnia na dzie+. .zasy najazdw si sko+czyy.
(oza tym $ doda $ nie mieli najazdw ,a!orw od dnia, w ktrym matka 5hay uczynia cud na
<ybim Jeziorze. 5 bezpieczniejsi ni kiedykolwiek. @ poda 6aintalowi "yowi ku,el trutnioka.
1dpowied3 nie zadowolia 6aintala "ya. %uj 0ahkri czu si tamtej nocy zupenie
bezpieczny, wchodzc na schody %ielkiej %iey. % par minut p3niej lea ze skrconym
karkiem w uliczce pod wie.
dzisiejsz wypraw owcw 6aintal "y zabra si nie dalej ni do mostu. 4am chykiem
zawrci z silnym postanowieniem, e dokona rekonesansu i zobaczy, jak by to wy!ldao w razie
niespodziewane!o ataku.
(ierwsz rzecz, jak zobaczy maszerujc rubie osady, by piropusz jasnej pary na
9oralu. 0a pewnym odcinku pyn z nurtem prosto jak po sznurku, muskajc powierzchni
ciemnej, bystrej toni, wci jednak w jednym i tym samym miejscu. 5tamtd strzpy oparw snuy
si wzdu brze!u rzeki. 6aintal "y nie umia orzec, co to mo!o znaczy). (oczu si nieswojo i
przyspieszy kroku. .oraz duszniej byo w powietrzu. rumowisk po nie!dysiejszych budynkach
wyrastay mode drzewka. %idzia ocalae wiee pomidzy smukymi pniami. "oz <oon mia racj
pod jednym wz!ldem# trudno byo dzisiaj obej&) 1ldorando. %yobra3nia podsuwaa jednak
6aintalowi "yowi ostrze!awcze obrazy. 8jrza ,a!ory na kaidawach, jak przesadzaj zawady i
szaruj !wn ulic. 8jrza owcw, jak wracaj do domu, jak ci!n objuczeni barwnymi
skrami, jak !owy im ci od nadmiaru trutnioka. dyli jeszcze rzuci) okiem na swoje spalone
domostwa, na swoje pomordowane kobiety i dzieci, zanim stratoway ich okrutne kopyta.
(rzedar si przez kolczaste zaro&la.
. za je3d3cy z tych ,a!orw7 . moe by) cudowniejsze!o nad dosiadanie kaidawa i
jazd, panowanie nad zwierzciem, dzielenie je!o siy, zespolenie z je!o pdem. 4e dzikie bestie
day si dosiada) tylko ,a!orowi, a przynajmniej tak !osiy le!endy, i ni!dy nie sysza o
czowieku na kaidawie. 1d samej my&li a krcio si w !owie. 6udzie chodzili pieszo... "le
czowiek dosiadszy kaidawa nie tylko dorwnaby, lecz przewyszyby ,a!ora.
0a wp schowany za krzakami mia na oku pnocn bram, otwart i nie strzeon. 0a jej
szczycie siada ze &wier!otem para ptakw. astanawia si, czy dzi& rano nie wystawiono
wartownika, czy te opu&ci on swj posterunek. .isza w dusznym powietrzu nabraa wa&ciwo&ci
!romu. % polu widzenia 6aintala "ya pojawia si powczca no!ami posta). 'ez trudu rozpozna
w niej nadzorc niewolnikw *ojd =ina. %id na linie :yka. 6aintal "y usysza sowa
nadzorcy#
$ 0o, spodoba ci si dzisiejsza robota.
*ojda =in zatrzyma si za bram i przywiza ,a!ora do niewielkie!o drzewka. (oklepa
:yka niemale z czuo&ci. :yk rzuci mu wystraszone spojrzenie.
$ :yk moe posiedzie) troch na so+cu.
$ 0ie posiedzie), posta). (ostoisz, :yk, zrobisz, co ci kazano, albo wiesz, co ci czeka.
robimy dokadnie tak, jak kae "oz <oon, bo obu nas spotka przykro&).
5tary ,a!or wyda z siebie pomruk.
$ (rzykro&) jest zawsze wszdzie wok nas w oktawach &rdpowietrznych. .zyme
jeste&cie wy, 5yny /reyra, jak nie przykro&);
$ Jeszcze swko, a zedr z ciebie t twoj &mierdzc skr $ rzek *ojda =in bez adnej
zo&ci. $ ostajesz tu i robisz, co nam przykazano, a niezadu!o ode!rasz si na jednym z nas.
5ynw /reyra.
ostawi stworzenie ukryte przed wzrokiem i odmaszerowa na swych paskich stopach w
kierunku wie. :yk natychmiast le! na ziemi i znikn 6aintalowi "yowi z oczu. (odobnie jak
smu!a pary spywajca 9oralem, tak i to zaj&cie za,rasowao 6aintala "ya. 5ta wyczekujc,
nasuchujc, dumajc. Kilka lat temu uwaaby tak &wier!otliw cisz za rzecz nienaturaln.
%zruszy ramionami i pody dalej.
1ldorando byo nie strzeone. 0aleao w jaki& sposb obudzi) w owcach poczucie
za!roenia. (opatrzy, jak para snuje si z koron obnaonych radabab. Jeszcze jeden zwiastun nie
wiadomo cze!o. 8sysza !rzmot daleko na pnocy, a mimo to bliski !ro3b.
(rzeprawi si przez strumyk, ktry bul!ota i bucha par, kbic si w&rd zbatych li&ci
paproci wyrosych na brze!u. (ochyli si i zanurzy do+ w wodzie- bya zno&nie ciepa. Anita
ryba przepyna o!onem do !ry, tu pod powierzchni. (rzykucn popatrujc na szczyty wie za
!stwin &wieej zieleni. (rzedtem nie byo tu adne!o !orce!o 3rda.
*runt zady!ota. %odorosty &cieliy si w toni i rozwijay w niesko+czono&)- traszki
przemkny w nich i zaraz zniky. (taki wzbiy si z wrzaskiem ponad wiee i ponownie siady.
Kiedy wyczekiwa powtrne!o wstrzsu, usysza pobliski Awistek .zasu, !os 1ldorando, jaki
pamita od koyski. *wizda odrobin duej ni zwykle. 6aintal "y dokadnie wiedzia, ile trwa
!wizd- tym razem brzmia mu o sekund duej. (odnisszy si ruszy w dalszy obchd. apltany
po uda w trawach manneczki usysza !osy. nieruchomia natychmiast w p kroku, jak rasowy
owca, po czym przy!ity do ziemi zacz podchodzi) zwierzyn. :ia przed sob kawaek
stromizny w kpach macierzanki. 1pad w wonne li&cie na rce, by niepostrzeenie wyjrze) nad
krawdzi. (oczu, jak brzuch zahu&ta si pod nim, ju nie zapadnity, lecz wypeniony po
ostatnich wyerkach. *osy... kobiece... znowu !osy. %ychyli !ow nad szczyt pa!rka.
.okolwiek spodziewa si ujrze), rzeczywisto&) bya o niebo pikniejsza. 5po!lda w
kotlink, na dnie ktrej leaa !boka sadzawka okolona !stymi zaro&lami. 5muki pary unosiy
si z toni i szyboway na &cian zaro&li, ktre ociekay wil!oci powracajc do sadzawki. 0a
dru!im brze!u ubieray si w swoje skry mustan!w dwie kobiety, w ktrych z miejsca rozpozna
brzemienn "min 6im i jej przyjacik 9ry. 'liej na skraju wody, odwrcona do 6aintala "ya
prze&liczn pup, staa je!o ubstwiana i uparta 1yre, zupenie na!a. " westchn, !dy
uprzytomni sobie, ko!o widzi, i nie ruszajc si z miejsca poera wzrokiem owe ramiona, w uk
plecw owe l&nice po&ladki i no!i, zachwycony do utraty tchu.
'ataliksa przedara si poza jeden z sza+cw purpurowych chmur, zalewajc ziemi zotem.
8ko&ne promienie straniczki zasypay cynamonow skr 1yre, perlc si na ramionach i
piersiach kropelkami wody. 5trumyczki wody bie!y w d meandrami jej ciaa, aby rozla) si w
ko+cu po skale u jej stp, jak !dyby czc j, najadzie podobn, z pobliskim wsplnym ywioem.
5taa w swobodnej pozie, na lekko rozstawionych no!ach. 8niesion doni ocieraa wod z rzs
patrzc, jak przyjaciki zbieraj si do odej&cia. 'eztroska 1yre bya beztrosk ani, nie&wiadomej
wlepionych w ni drapienych oczu owcy, jednak za najmniejszym szmerem !otowej rzuci) si do
ucieczki. :okre czarne wosy przyl!ny jej do !owy, oblepiajc ramiona i szyj wil!otnymi
kosmykami, upodobniajc dziewczyn do wydry. 4warzy nie widzia dokadnie ze swej kryjwki.
0i!dy w yciu nie o!lda na!o&ci, ani mczyzny, ani kobiety- zimno wy!nao na!o&) z
1ldorando, a obyczaj zamkn za ni bramy. 1szoomiony widokiem wcisn czoo w wonne
macierzanki. %alio mu w skroniach. %reszcie unis ponownie !ow i patrzy, jak dziewczyna
macha przyjacikom na poe!nanie i odwraca si, jak przy tym ruszaj si jej po&ladki, urzekajc
w nim dusz. Jakby nie oddycha powietrzem. 1yre tymczasem przy!ldaa si sadzawce,
zapatrzona w czyst to+ niemal ospale, tylko rzsy jej l&niy na tle policzkw. (rzy nastpnym
poruszeniu pokazaa mu calutki srom w mokrych woskach, jej wspaniay brzuch i z!rabniutk
muszelk ppka. %szystko mu pokazaa na chwil, !dy wyrzuciwszy w !r rce wskoczya do
wody. (ozosta sam na sam z blaskiem so+ca i toczcymi si w krzaki kbami oparw a do
wypynicia roze&mianej dziewczyny. %ysza na brze! blisko nie!o, koyszc piersiami, ktre
obijay si leciutko jedna o dru!.
$ 1yre, o zota 1yre7 $ zawoa w ekstazie.
(odnis si.
nieruchomiaa pochylona przed nim- tylko male+kie za!bienie pulsowao jej w szyi.
%lepia w nie!o czarne, byszczce oczy, nieprzytomne, ale z jakim& zmysowym w nich
przym!leniem od nieokre&lonej, rozlewajcej si w niej ,ali ciepa. 0a nowo pi urod pene!o
owalu jej twarzy, okolone; przylizanym jak u wydry wosem, pi sodycz brwi i powiek. 4e brwi
byy obecnie uniesione, lecz chwilowe zaskoczenie mino bez lku, jedynie przy!ldaa mu si z
rozchylonymi war!ami, wyczekujc je!o nastpne!o kroku, jakby zaintry!owana tym, co teraz
nastpi. %tem, poniewczasie, opu&ciwszy do+ przykrya sobie szpark, !estem bardziej zalotnym
ni obronnym. % peni &wiadoma wasnej urody, ani troch, nie bya zmieszana. .ztery mae,
lubiene ptaszki s,runy pomidzy nich, zmoone duchot popoudnia. 6aintal "y przekroczy
trawy i przy!arnwszy 1yre do siebie utopi rozpalony wzrok w jej oczach, przez ,utro czujc
na!ie ciao dziewczyny. (orwa j w ramiona i ucaowa namitnie w usta. 1yre co,na si o krok,
oblizaa war!i, u&miechna si leciutko mruc oczy.
$ <ozbierz si. (oka, co masz, 'ataliksie $ powiedziaa. 5owa zabrzmiay troch jak
zaproszenie, troch jak drwina. <ozwiza troki pod szyj, po czym ujwszy oburcz bluz
szarpn, rozpruwajc szwy. !o&nym trzaskiem zdar z siebie bluz i cisn na ziemi. (odobnie
spodnie, ktre odrzuci kopniciem. blia si do niej czujc, jak mu sterczy stwardniay korze+.
1yre zapaa za wyci!nit ku niej rk, szarpna jednocze&nie kopic w !ole+ i usunwszy si
szybko z dro!i zwalia !o na eb do wody. %il!otne usta sadzawki zamkny si za 6aintalem
"yem. 'yy wyjtkowo !orce. %ypyn z wrzaskiem apic oddech. 8&miechnita nachylia si
nad nim, wsparszy donie na z!rabnych kolanach.
$ 0im do mnie przystpisz, potop wpierw swoje pchy, mo&ci rycerzu7
1chlapa j nie wiedzc, czy si &mia), czy !niewa). (oma!ajc mu wyle3) bya o wiele
delikatniejsza. @ &liska w je!o objciach. *dy przyklkli na trawie, wsun do+ pomidzy jej uda,
pieszczc delikatne zakamarki. "ni si obejrza, jak zrosi traw nasieniem.
$ 1ch, ty matole jeden, ty matole7 $ *rzmotna !o w pier&, a jej twarz wykrzywia si
rozczarowaniem.
$ 0ie, 1yre, nie, nic si nie stao. (rosz, poczekaj chwilk. Kocham ci, 1yre, ca moj
oni. (ra!n ci nieustannie. .hod3 do mnie, rozpal mnie jeszcze raz.
6ecz 1yre wstaa pena irytacji i niedo&wiadczona. (omimo miosnych zakl) wezbraa w
nim w&cieko&) na dziewczyn, na same!o siebie. erwa si na no!i.
$ 'odaj ci, nie powinna& by) taka adna, ty chutliwa kozo7 .hwyci j za rami, okrci
brutalnie i popchn w stron sadzawki. %czepia mu si we wosy, wyzywajc !o i piszczc.
<azem chlupnli do wody. 1bj j wp, przycisn do siebie pod wod, pocaowa, !dy si
wynurzyli, i lew doni zapa za pier&. <oze&miani wyle3li razem, zwalajc si na mulisty brze!.
0o! zahaczy za no! 1yre i z!arn j pod siebie. %pia si w je!o war!i, wpychajc mu jzyk
do ust w tej samej chwili, !dy w ni wchodzi. 8kojeni rozkosz, kochali si w tym ukrytym
zaktku. :u okleja im boki i wydawa pod nimi mie od!osy, jakby peen by yjtek, ktre
kopuloway na pot!, aby wyrazi) rado&) ycia.
1ciale wci!aa swoje mustan!i. :ikkie skry naznaczone byy w wyra3ne
ciemnobkitne i jasnobkitne pasy rnej szeroko&ci, bie!nce pionowo wzdu jej ciaa.
(opoudnie zrobio si duszne i coraz bliej byo dudnienie !rzmotu, przechodzce w trzaski
piorunu podobne przera3liwym okrzykom protestu. %yci!nity przy niej 6aintal "y &ledzi ruchy
1yre spod pprzymknitych powiek.
$ awsze ci pra!nem $ rzek. $ 1d lat. .iao masz jak !orce 3rdo. ostaniesz moj
on. 'dziemy tu przychodzi) kade!o popoudnia.
0ic nie odpowiedziaa. acza nuci) cichutko#
6 0iegiem str#myka
Lzionek #myka!!
$ 5trasznie ci pra!n, 1yre, i w dzie+, i w nocy. 4y te mnie pra!niesz, prawda;
mierzya !o spojrzeniem,
$ 4ak, owszem, 6aintalu "yu, pra!n ci. "le nie mo! zosta) twoj kobiet.
(oczu, jak zadraa pod nim ziemia.
$ .o ty mwisz;
(o chwili jakby wahania nachylia si nad nim. 1druchowo wyci!n po ni rce, ale si
wymkna, powtykaa piersi w bluz i rzeka#
$ Kocham ci, 6aintalu "yu, ale nie zostan twoj on. awsze podejrzewaam, e
akademia jest tylko zabaw, na pociech dla takich !upich !si, jak "min 6im. %ystarczyo troch
piknej po!ody, eby si rozleciaa. (rawd mwic, to wszystko bawi jedynie 9ry i 5hay 4al... i
moe jeszcze stare!o mistrza >atnila. Ja jednak ceni sobie 5hay 4al i na&laduj jej niezaleno&).
5hay 4al nie ule!nie mojemu ojcu, chocia przypuszczam, e poda !o do szale+stwa, jak zreszt
wszystkie $ a ja id za jej przykadem# je&li zostan twoj wasno&ci, bd niczym.
nieszcz&liw min d3wi!n si na kolana.
$ 0ic podobne!o. 4y bdziesz... wszystkim, 1yre, wszystkim. 'ez siebie oboje jeste&my
niczym.
$ (rzez kilka ty!odni, z!oda.
$ .o ci odbio;
$ .o mi odbio... $ cikim westchnieniem podniosa w !r oczy. (rzy!adzia wci
wil!otne wosy i obrcia spojrzenie na mode krzewy, na niebo, na ptaki.
$ %cale nie mam o sobie wy!rowane!o mniemania. %iem, e niewiele umiem.
achowujc niezaleno&) wzorem 5hay 4al, moe do cze!o& dojd.
$ 0ie mw tak. Kobieta potrzebuje obro+cy. 5hay 4al, 9ry $ one nie s szcz&liwe. 5hay 4al
ni!dy si nie u&miechnie, nie widzisz te!o; 0a dokadk jest stara. Ja bym si troszczy o ciebie i
da ci szcz&cie. 1 niczym innym nie marz.
apinajc bluz spu&cia oczy na wymy&lone przez siebie Dku zdumieniu ku&nierzaE
przetyczki, dziki ktrym ubir dawa si zakada) i zdejmowa) bez kopotu.
$ 1ch, 6aintalu "yu, wiem, e jestem okropna. 5ama siebie nie znosz. 5ama dobrze nie
wiem, cze!o chc. :am ochot roztopi) si i popyn), jak ta cudowna woda. Kto wie, skd
przybywa, dokd zmierza;... z samej toni ziemi, by) moe... %szake kocham ci na swj okropny
sposb. (osuchaj, zawrzemy umow. $ (rzerwaa manipulacje przy zapinkach i wyprostowana
spo!ldaa na nie!o z !ry, donie wsparszy na biodrach. $ rb co& wielkie!o i niezwyke!o,
jedn rzecz, jeden czyn, a zostan twoj on, na zawsze. <ozumiemy si; Jaki& wielki czyn,
6aintalu "yu $ jeden wielki czyn, a jestem twoja. robi wszystko, co zechcesz.
%sta i co,n si o krok, wlepiwszy w ni oczy.
$ %ielki czyn; Jaki wielki czyn masz na my&li; 0a prakamie+, 1yre, dziwna z ciebie
dziewczyna.
(otrzsna mokrymi splotami wosw.
$ *dybym ci powiedziaa, wwczas nie byby ju wielki. <ozumiesz; (oza tym ja sama nie
wiem, co mam na my&li. <usz si, rb co&... 'rzuch ci ju ro&nie, jakby& by w ciy...
5ta bez ruchu, z kamienn twarz.
$ Jak to jest# ja mwi, e ci kocham, a ty mi w zamian ubliasz;
$ :wisz mi $ mam nadziej $ prawd i ja ci mwi prawd. %cale nie chc ci zrani). %
!runcie rzeczy jestem delikatna. (o prostu obudzie& we mnie licho, co&, o czym z nikim nie
rozmawiaam. (ra!n... nie, nie umiem powiedzie), po co mi to pra!nienie... sawy. rb co&
wielkie!o, 6aintalu "yu, ba!am ci, co& wielkie!o, zanim si zestarzejemy.
$ Jak zabijanie ,a!orw;
0iespodziewanie za&miaa si z jak& chrapliw nut, mruc oczy. (rzez chwil do
zudzenia przypominaa "oza <oona.
$ 5koro tylko to potra,isz wymy&li). (od warunkiem, e zabijesz ich milion.
robi !upi min.
$ :niemasz wic, e jeste& warta miliona ,a!orw;
1yre palna si artobliwie w czoo, jakby pu&ciy jej szleje.
$ 4o wszystko nie dla mnie, nie rozumiesz; >la same!o siebie. >okonaj jednej wielkiej
rzeczy dla swoje!o wasne!o dobra. 8!rz3li&my tu, mwic sowami 5hay 4al, na podwrzu
za!rody $ spraw, aby to podwrze przynajmniej weszo do le!endy.
nowu !runt zadra.
$ >o licha $ rzek. $ iemia rusza si jak ywa. %yrwani ze sprzeczki, zapomnieli o sobie.
'ura )ma rozprzestrzeniaa si z napowietrznych sza+cw, ktre zsiniay teraz w &rodkach i
poky na obrzeach. % dokuczliwym upale stali po&rd przy!niatajcej ciszy tyem do siebie,
roz!ldajc si wokoo.
Kolejne ju pla&nicie sprawio, e obrcili si ku sadzawce. Jej lustro szpeciy tawe
pcherze, ktre wypyway, rosy i pkay, mcc brudem przejrzyst do niedawna to+. 'ble
wydzielajce smrd z!niych jaj dobyway si z !bin, coraz prdzej i coraz czarniejsze. *sta
m!a wypenia kotlink. wody strzelia stru!a bota, rozpryskujc si w powietrzu. 'ryz!i
maziste!o ukropu chlapay i plamiy ziele+ wszdzie wokoo. (rzeraeni rzucili si do ucieczki,
1yre w stroju barwy nieba w peni lata. % chwil p3niej sadzawk wypenia czarna bul!otliwa
kipiel. 0im zdyli dobiec do 1ldorando, niebiosa rozwary si i lun deszcz, pospny i
przejmujcy zimnem.
0a schodach %ielkiej %iey usyszeli z !ry !osy, w&rd ktrych wybija si !os "oza
<oona. %a&nie wrcili, on i je!o kompania, 4anth Fin, /aralin /erd i Flin 4al, krzepcy wojownicy
i wytrawni owcy co do jedne!o, zeszy si te ich kobiety, czynic z!iek nad nowymi skrami
mustan!w i tylko >ol 5akil siedziaa zaspiona z dala od wszystkich na okiennym parapecie,
obojtna na zacinajc ulew. % izbie by rwnie <aynil 6ayan w idealnie suchym odzieniu-
skrca w palcach widlast brod i nerwowo strzela oczami na prawo i lewo $ nie odzywa si ani
on sam, ani nikt do nie!o.
"oz <oon ledwo raczy zerkn) na sw nie&lubn crk, z miejsca naskakujc na 6aintala
"ya.
$ nw si urwae&.
$ 0a troch, owszem. (rzepraszam. 5prawdzaem nasz !otowo&) do obrony. Ja...
"oz <oon roze&mia si !rubia+sko i patrzc po swoich kompanach rzek#
$ Kiedy przychodzisz roz!o!olony, z ele!antk 1yre w rozsznurowanym przyodziewku,
wierz, e co& sprawdzae&, ale to nie bya !otowo&) do obrony. 0ie yj mi, czupurny kutasiku7
:czy3ni zarechotali. 6aintal "y spiek raka.
$ 0ie jestem !arzem. (oszedem sprawdzi) nasz system obronny, ale nic takie!o nie
istnieje. 0ie ma posterunkw, nie ma wartownikw, a wy sobie leycie i popijacie na onie natury.
Jeden zbrojny 'orlie+czyk moe zdoby) 1ldorando. 'imbamy na wszystko, a ty dajesz zy
przykad.
(oczu miarkujc !o do+ 1yre na ramieniu.
$ 1n teraz rzadko bywa w domu $ zawoaa zo&liwie >ol, lecz "oz <oon j zi!norowa i
zwrci si do swych towarzyszy.
$ %idzicie, co musz znosi) od moich tak zwanych namiestnikw. awsze pyskuje.
1ldorando jest teraz ukryte i chronione przez ziele+, rosnc coraz wyej z ty!odnia na tydzie+.
Kiedy powrci wojenna po!oda, a powrci na pewno, wtedy bdzie czasu do&) na wojaczk.
(rbujesz narobi) kopotw, 6aintalu "yu.
$ 0ic podobne!o. (rbuj im zapobiec.
"oz <oon stan przed nim, !rujc sw o!romn, czarn postaci nad modzikiem.
$ 4o milcz. @ nie pouczaj mnie.
% szum ulewy wtar!ny krzyki z ulicy. %yjrzawszy przez okno >ol zawoaa, e co& si
komu& stao. 1yre podbie!a do niej.
$ 5ta)7 $ wrzasn "oz <oon, lecz trzy pozostae kobiety rwnie pchay si do okna. %
izbie pociemniao.
$ (jdziemy zobaczy), co si dzieje $ powiedzia 4anth Fin. <uszy na d, wielkimi barami
niemal zatykajc waz przy schodzeniu, za nim /aralin /erd i Flin 4al. <aynil 6ayan pozosta w
cieniu, patrzc, jak odchodz. "oz <oon uczyni krok, jakby chcia ich zatrzyma), po czym
niezdecydowany przystan po&rodku mrocznej izby, &ledzony jedynie przez 6aintala "ya. .hopak
podszed do nie!o.
$ 8niosem si !niewem $ rzek. $ 0ie powiniene& nazywa) mnie !arzem. @ nie powd to,
eby lekceway) moje ostrzeenie. :amy obowizek czuwa) nad bezpiecze+stwem osady, tak jak
dawniej.
"oz <oon za!ryz doln war!, nie zwracajc na nic uwa!i.
$ 4a cholerna baba 5hay 4al zawrcia ci w !owie. :wi nieobecny my&lami, jednym
uchem nasuchujc z!ieku pod wie. >o poprzedniej wrzawy doczyy teraz mskie !osy.
Kobiety pod oknem rwnie podniosy wielki lament i bie!ay w kko, czepiajc si to >ol, to
siebie nawzajem.
$ Jazda std7 $ wrzasn "oz <oon ze zo&ci szarpic >ol. 1!romny powy Kurd zacz
wy).
Awiat jakby dosta plsawicy od bbnienia ulewy. 5ylwetki pod wie byy szare w tym
potopie. >waj z trjki zwalistych owcw d3wi!ali z bota zwoki, trzeci, /aralin /erd, usiowa
obj) ramionami dwie stare kobiety w przemoczonych deszczem ,utrach i wprowadzi) je pod dach.
1bojtne na niewy!ody staruszki w rozpaczy wzniosy w !r twarze, a deszcz la im si do
otwartych ust. :ona byo rozpozna) on >atnila 5kara i sdziw wdow, ciotk /aralina /erda.
4o one wsplnie przywloky trupa spod pnocnej bramy, po drodze upaprawszy botem i zwoki, i
siebie. ?owcy wyprostowali si ze swoim brzemieniem i odsonili nieboszczyka. 4warz mia
wykrzywion i zalan krwi tak ju z!stnia, e nie zmyway jej stru!i deszczu. *owa opada
mu w d, !dy !o d3wi!nli. Krew wci zalewaa twarz i ubranie. *ardo byo rwno wycite,
zupenie tak, jakby kto& od!ryz kawa jabka. >ol rozdara si histerycznie. "oz <oon odepchn
j, wcisn szerokie bary w otwr okienny i krzykn do ludzi na dole#
$ 0ie wno&cie tu te!o paskudztwa7
:czy3ni udawali, e !o nie sysz. 5pieszyli pod najblisz oson. (otoki deszczu
rzy!ay z parapetw na ich !owy. 4onli w brei ze swym uboconym ciarem. "oz <oon zakl i
wypad z izby, Kurd za nim. %strz&nity wydarzeniem 6aintal "y poszed w ich &lady, za nim
1yre, >ol i pozostae kobiety, toczc si na wskich schodach. <aynil 6ayan bez po&piechu zszed
na samym ko+cu.
?owcy w asy&cie staruszek wci!nli zwoki pod nisk powa stajni, !dzie rzucono je na
!ar&) somy. :czy3ni odstpili na bok ocierajc do+mi twarze, od trupa za& pyny stru!i wody
z wykami krwi, unoszc 3d3ba somy, ktre ta+czyy i kolebay si na ,ali, niczym odzie w
poszukiwaniu cichej przystani. *roteskowe, podobne do tumoczkw staruchy wielkim !osem
wypakiway si na ramieniu jedna dru!iej. :imo e twarz trupa bya oblepiona krwi i wosami,
rozpoznano j bez wahania. 6ea przed nimi martwy mistrz >atnil 5kar, ktremu Kurd
obwchiwa wysty!e ucho.
/arayl :usk, przystojna ona 4antha Fina, wybuchna przeci!ym zawodzeniem, ktre!o
nie mo!a opanowa). 4rudno byo w tej &miertelnej ranie na szyi nie rozpozna) !ryzu ,a!ora. >la
porzdku Juli Kapan wprowadzi ow pannowalsk metod wykonania kary &mierci, ale wypadki,
kiedy trzeba z niej byo korzysta), zdarzay si nader rzadko. *dzie& tam na dworze w potokach
ulewy by %utra i patrzy. %utra wieczny wojownik. 6aintal "y wspomnia o zatrwaajcej
rewelacji 5hay 4al, e %utra jest ,a!orem. :oe b! naprawd istnieje, moe naprawd jest
,a!orem. %rci pamici do poranka, zanim jeszcze natkn si na !o 1yre, kiedy to widzia, jak
*ojda =in wyprowadza :yka za pnocn bram. 0ie wtpic u, kto odpowiada za t &mier),
pomy&la, e oto 5hay 4al bdzie miaa nowy powd do rozpaczy. (opatrzy na wstrz&nite twarze
wok siebie $ i trium,ujc <aynila 6ayana $ i zebra si na odwa!. 0a cay !os rzek#
$ "ozie <oonie, ciebie oskaram o zabjstwo te!o zacne!o starca. %skaza na "oza <oona,
jakby mu si przywidziao, e kto& z obecnych nie zna wymienionej przez nie!o osoby. %szystkie
oczy obrciy si na lorda Fmbruddocku, ktry sta z poblad twarz, dotykajc !ow krokwi.
(owiedzia ochryple#
$ 0ie wa si wystpowa) przeciwko mnie. Jeszcze jedno twoje sowo, 6aintalu "yu, a
oberwiesz.
6ecz 6aintala "ya nie mona byo powstrzyma). 1!arnity !niewem, zawoa szyderczo#
$ .zy to jeszcze jeden z twoich okrutnych ciosw wymierzonych w wiedz $ w 5hay 4al;
ebrani szemrali, wiercc si niespokojnie w ciasnym pomieszczeniu.
$ 4akie jest prawo $ rzek "oz <oon. $ >oniesiono mi, e >atnil 5kar pozwoli obcym czyta)
w tajnej ksidze swe!o cechu. 4o czyn zabroniony. (rawo karze za to dzi& i zawsze karao &mierci.
$ (rawo7 .zy tak wy!lda prawo; 4en cios bardziej przypomina skrytobjstwo. %idzicie
wszyscy $ dokonano te!o tak samo, jak mordu na...
%a&ciwie spodziewa si ataku "oza <oona, jednak ,uria tej napa&ci przeamaa je!o
obron. 1dda cios mierzc w ta+czc mu przed oczami, pociemnia z w&cieko&ci twarz "oza
<oona. 8sysza pisk 1yre. (o czym pi&) wyldowaa mu na szczce. Jak przez m! docierao do
nie!o, e co,a si na mikkich no!ach, potyka o nasiknite wod zwoki i bezradnie rozci!a na
klepisku stajni. >ocieray do nie!o piski, krzyki, tupot butw wokoo. .zu kopniaki na ebrach. %
o!lnym zamcie d3wi!nito !o tak samo, jak rzucone tu przedtem zwoki $ wiedzia, e prbuje
osania) !ow przed rozwaleniem o &cian $ i wyniesiono na ulew. 8sysza !rzmot podobny
uderzeniu serca olbrzyma. e schodkw cisnli !o w boto. >eszcz sma!a mu twarz. <ozci!nity
w bocie uprzytomni sobie, e ju nie jest namiestnikiem "oza <oona- e wzajemna wro!o&) jest
od tej chwili jawna i nich samych, i dla wszystkich.
>eszcz la bez przerwy. *ste awice chmur przeci!ay nad centralnym kontynentem.
2ycie 1ldorando utkno w martwym punkcie. >aleka armia mode!o kzahhna =rr$'rahla Rprta
musiaa przerwa) pochd i zapa&) w&rd ska na wschodzie. Komponenty wolay po!ry) si w
stanie podobnym uwizi, ni stawi) czoo ulewie. /a!ory rwnie odczuy wstrzsy podziemne,
ktre pochodziy z te!o same!o 3rda co wstrzsy nawiedzajce 1ldorando. =en na pnocy stare
re!iony tektoniczne .halce przechodziy !watowne wypitrzenia. rzuciwszy brzemi lodu ziemia
otrzsaa si i d3wi!aa. % tym okresie ocean opasujcy =elikoni by ju wolny od lodu nawet
poza szerokimi stre,ami tropikw, ktre si!ay od rwnika po trzydziesty pity stopie+ szeroko&ci
pnocnej i poudniowej. achodnia cyrkulacja wd oceanicznych zrodzia ,ale sejsmiczne,
pustoszce rejony przybrzene na caym !lobie. (owodzie czsto sprzymierzay si z wulkanami,
zmieniajc powierzchni ldw.
%szystkie te wydarzenia rejestroway instrumenty iemskiej 5tacji 1bserwacyjnej, ktr
9ry zwaa Kaidawem. 1dczyty wdroway na iemi. 0ie byo w !alaktyce planety obserwowanej
pilniej ni =elikonia. 1dnotowano kurczenie si stad jajakw i bijajakw, zamieszkujcych
pnocn nizin Kampannlat- ich pastwiskom !rozia za!ada. Kaidawy natomiast mnoyy si,
bowiem jaowe dotychczas rubiee zapewniay im teraz poywienie.
@stniay na kontynencie tropikalnym dwa rodzaje spoeczno&ci ancipitw# osiade
komponenty bez kaidawa, trzymajce si swoich terenw, oraz wdrowne, czy te koczownicze, z
kaidawem. Kaidaw by wielkim tuaczem nie tylko na wolno&ci- udomowiony te potrzebowa
paszy, zmuszajc tych, ktrzy !o udomowili, do nieustannej wdrwki w poszukiwaniu nowych
pastwisk.
"rmia mode!o kzahhna, na przykad, skadaa si z licznych drobnych komponentw
skazanych na wdrowny i czsto wojowniczy tryb ycia. @ch krucjata stanowia tylko jeden z
elementw mi!racji, obliczonej na dziesiciolecia wdrwki ze wschodu na zachd, przez cay
kontynent. %strzsy podziemne i wywoane nimi trapice armi kzahhna lawiny oznaczay kres
wypitrzania si skorupy planety, ktre zmienio bie! rzeki powstaej z topniejce!o lodowca
=hry!!t. 1tworzya si nowa dolina. (opyna ni nowa rzeka, toczca odtd swoje wody na
zachd zamiast, jak dotychczas, na pnoc. <zeka ta spyna przeomem stajc si dopywem
4akissy, ktra podaa na poudnie i uchodzia do :orza 1rw. %ody 4akissy przez wiele lat
byy czarne od niesionych z nurtem dziesitkw ton kruszonej dzie+ po dniu !ry.
%ylew nowej rzeki przeomem nowej doliny zmusi jedn z mao znaczcych !rupek
,a!orzych nomadw do rezy!nacji ze wschodniej marszruty i rozproszenia si w kierunku
1ldorando. % niedalekiej przyszo&ci los mia ich postawi) na drodze "oza <oona. %prawdzie w
zwrot marszruty wydawa si wwczas nieistotny nawet dla samych ancipitw, to jednak mia on
odmieni) spoeczn histori cae!o re!ionu.
,o prawda 0yli na ,,(>ern#sie= i tacy, ktrzy 0adali spoeczny histori heliko?skich k#lt#r,
ale to heliogra:owie #waali swoj$ domen za krlow$ na#k! 3ajpierwsze ze wszystkiej rzeczy jest
wiato!
Gwiazda 8, ktr$ t#0ylcy na dole zwali 8ataliks$, 0ya skromnym so?cem widmowego typ#
GC! " kategoriach :izycznych nieco #stpowaa 9o?c#@ nieco mniejszy miaa promie? FE,KC
promienia 9o?caG i pozorn$ wielko1 dla o0serwatora z powierzchni ;elikonii FOM procent
wielkoci 9o?ca o0serwowanego z powierzchni 6iemiG! %rzy temperat#rze :otos:ery . MEE
kelwinw, jej jasno1 sigaa tylko E,D jasnoci 9o?ca! 8ataliks$ liczya so0ie okoo pici#
miliardw lat!
Gwiazda 8 kr$ya wok o0iekt# o wiele 0ardziej impon#j$cego dla o0serwatorw z
,,(>ern#sa=, znacznie odleglejszego, znanego heliko?czykom jako 2reyr! Ta Gwiazda ( 0ya
jaskrawo 0iaym s#perol0rzymem widmowego typ# (, o promieni# sze1dziesiciopiciokrotnie
wikszym od promienia 9o?ca i o jasnoci sze1dziesi$t tysicy razy wikszej! *asa 2reyra 0ya
IC,D raz$ wiksza ni masa 9o?ca, a temperat#ra powierzchni wynosia IIEEE 4 wo0ec . ODE 4
na 9o?c#!
(czkolwiek Gwiazda 8 miaa swych wiernych 0adaczy! Gwiazda ( silniej przyci$gaa
#wag, zwaszcza o0ecnie, kiedy <(>ern#s= z0lia si do s#perol0rzyma wraz z caym #kadem
Gwiazdy 8! 2reyr liczy jakie dziesi1 do jedenast# milionw lat! " swej ewol#cji zszed z ci$g#
gwnego gwiazd i wkroczy j# w okres staroci! Tak intensywnie wyrz#ca energi, e ogl$dany z
powierzchni ;elikonii dysk Gwiazdy ( stale jania silniej od Gwiazdy 8, mimo e nigdy nie
dorwnywa jej wielkoci$ z powod# znacznie wikszego oddalenia! Godny 0y to o0iekt grozy dla
ancipitw i podziw# dla Bry!
9ry staa samotna na szczycie wiey, ze swoj lunet u boku. .zekaa. 1bserwowaa. .zua,
e relacje midzy obiektami i zjawiskami natury jak zamulona rzeka pyn w przyszo&)- co byo
krystalicznie czyste u 3rda, zbruka po drodze osad czasu. % bierno&ci 9ry krya si
niewypowiedziana tsknota za czym& potnym, co by j porwao i otworzyo przed ni horyzonty
szersze, czystsze od dostpnych uomnej naturze ludzkiej. nadej&ciem nocy znw bdzie patrze)
na !wiazdy $ pod warunkiem, e rozstpi si chmury.
1ldorando otoczyy teraz, palisady zieleni. dnia na dzie+ wypuszczay nowe li&cie i piy
si wyej, jak !dyby przyroda umy&lia sobie po!rzeba) miasto w lesie. iele+ porosa ju kilka
odle!lejszych wie.
0ad jednym z takich pa!rkw spostrze!a due!o biae!o ptaka, ktry sam w sobie nie
budzi w niej wiksze!o zainteresowania. Aledzia je!o lot i podziwiaa lekko&), z jak unosi si
ponad ziemi.
oddali dobie!y mskie &piewy- ?owcy wrcili z polowania na mustan!i i "oz <oon
wydawa biesiad. 'iesiada bya na cze&) je!o trzech nowych namiestnikw, 4antha Fina, /aralina
/erda i Flina 4ala. .i przyjaciele z lat modo&ci zastpili >athk i 6aintala "ya, przeniesionych
obecnie do na!anki.
9ry staraa si zaj) my&li czym& abstrakcyjnym,, lecz one wci kryy wok bardziej
wzruszajcej historii zawiedzionych nadziei $ jej wasnych, 6aintala "ya i >athki, ktry jej poda
i ktre!o nie potra,ia o&mieli). 0astrj 9ry harmonizowa z przeci!ajcym si w niesko+czono&)
wieczorem. 'ataliksa zasza, dru!i stranik mia pj&) w jej &lady za !odzin. 'ya to pora, kiedy
ludzie i zwierzta sposobi si do przetrwania tyranii nocy. (ora, kiedy stawiamy o!arek &wiecy na
jaki& nieprawdopodobny na!y wypadek bd3 postanawiamy spa) do jasno&ci poranka. e swe!o
orle!o !niazda 9ry widziaa, jak pro&ci mieszka+cy 1ldorando $ jeszcze peni nadziei, a moe ju
nie $ wracaj do domw. %&rd nich bya wychuda, pochylona sylwetka 5hay 4al.
.aa zabocona i strudzona 5hay 4al wrcia do wiey w towarzystwie "min 6im. 1d
zabjstwa mistrza >atnila coraz bardziej odsuwaa si od ludzi. 5pada te na ni kltwa milczenia.
@dc za wskazwk zamordowane!o mistrza, podja obecnie prb odkopania piramidy krla
>ennissa przy o,iarnym kr!u. :imo pomocy niewolnikw nic nie wskraa. (rzychodzcy tam
!apie &miali si ukradkiem albo i otwarcie na widok zwaw dobywanej ziemi i schodkowych &cian
piramidy opadajcych w !b bez ko+ca i bez &ladu jakichkolwiek skarbw. kad pidzi
wykopu usta 5hay 4al wykrzywia coraz !bszy !rymas.
lito&ci i pod wpywem wasne!o osamotnienia 9ry zesza po!ada) z 5hay 4al.
.zarodziejka jako& za !rosz nie miaa w sobie nic czarodziejskie!o- chyba jako jedyna spo&rd
oldorandzkich kobiet nosia stare cikie ,utro, niez!rabne i niemodne. %szyscy chodzili w
mustan!ach. (rzejta opakanym stanem starszej przyjaciki 9ry nie mo!a si powstrzyma) od
udzielenia rady.
$ (ani si nazbyt unieszcz&liwia. (rosz zostawi) to !rzebanie si w ziemi $ tam jest tylko
mrok i przeszo&).
$ 2adna z nas nie uwaa szcz&cia za swj podstawowy obowizek $ z przebyskiem humoru
rzeka 5hay 4al.
$ (ani oczy patrz jedynie w d. $ %skazaa za okno. $ (rosz spojrze), z jak !racj
tamten biay ptak szybuje w powietrzu. .zy to nie budujcy widok; .hciaabym by) tym ptakiem i
po,run) do !wiazd.
5hay 4al ku niejakiemu zaskoczeniu 9ry podesza do okna i spojrzaa we wskazanym
kierunku. (o chwili obrcia si, od!arna z czoa wosy i rzeka spokojnie#
$ %iesz, e pokazaa& mi kraka;
$ .hyba tak. @ co z te!o;
$ .zyby& zapomniaa <ybie Jezioro i inne spotkania; 4e ptaszyda s pupilami ,a!orw.
:wia spokojnie swym beznamitnym, pouczajcym tonem. 9ry poczua lk na my&l o
tym, jak musiaa si zatraci) w sobie, e prze!apia taki podstawowy ,akt. (odniosa do+ do ust,
oczy jej bie!ay od 5hay 4al do "min 6im i z powrotem.
$ 0owy najazd; .o zrobimy;
$ Ja, zdaje si, urwaam kontakty z lordem Fmbruddocku czy te on ze mn. 9ry, musisz i&)
i zawiadomi) !o, e by) moe nieprzyjaciel stoi u bram, podczas !dy on ucztuje z przyjacimi.
'dzie wiedzia, e nie ma co liczy) na powstrzymanie bestii przeze mnie, jak kiedy&. 6e) co tchu.
>eszcz zacz sipi) od nowa, !dy 9ry &pieszya &ciek. Kierowaa si &piewami. "oz
<oon z kompani zasiadali w najniszej izbie wiey cechu wyrobnikw metali. 1brzke z
przejedzenia twarze, przed nimi trutniok. 0a drewnianym pmisku !ra !si nadzianych
manneczk i bikink stanowia danie !wne- od same!o zapachu &lina napyna z!odniaej 9ry
do ust. %&rd obecnych byli trzej nowi namiestnicy ze swoimi kobietami, <aynil 6ayan,
najnowszy mistrz w radzie, oraz >ol i 1yre. 4ylko one dwie sprawiay wraenie uradowanych jej
przybyciem. %iedziaa, e >ol nosi teraz w onie dziecko "oza <oona, co <ol 5akil z dum
obwie&cia wszem i wobec.
0a stoach pony ju &wiece, w cieniu pod stoami kryy psy. :ieszay si wonie
pieczonych !si i &wieych psich szczyn. .o prawda oblicza mczyzn byy czerwone i &wiecce,
lecz pomimo wodne!o o!rzewania w izbie panowa chd. >eszcz zacina do &rodka, zbierajc si
w strumyki, ktre pyny midzy kamiennymi pytami posadzki. 'ya to maa obskurna izba z
!irlandami pajczyn w kadym kcie. 9ry obejmowaa to wszystko spojrzeniem, nerwowo
przekazujc "ozowi <oonowi wiadomo&ci. 0ie!dy& znaa kady &lad ciesielskiej siekiery na
belkach poway. Jej matka suya jako niewolnica wyrobnikom metali, ona za& mieszkaa w tej
izbie, a raczej w kcie tej izby i co noc patrzya na ponienie swej matki.
.hocia przed chwil wy!lda, jakby mia nie3le w czubie, "oz <oon poderwa si w
m!nieniu oka. Kurd zacz ujada) jak szalony, wic >ol uciszya psa kopniakiem. (ozostali
biesiadnicy do&) !upawo spo!ldali po sobie, nie kwapic si z przyjciem do wiadomo&ci nowiny
9ry. "oz <oon obchodzi st dokoa, wydajc kademu rozkazy poparte kuksa+cem w plecy.
$ 4anth Fin, alarm dla wszystkich i zbierasz owcw pod broni. 0a on bosk, dlacze!o nie
czuwamy tak, jak trzeba; (ostaw warty na wszystkich wieach, melduj po wykonaniu. /aralin
/erd, spd3 wszystkie kobiety i dzieci. amknij je bezpiecznie w domu kobiet. >ol, 1yre, obie
zostajecie tutaj, i wy kobiety rwnie. Flin 4al, ty masz najdono&niejszy !os, sta+ na szczycie tej
wiey i przekazuj wszelkie niezbdne wie&ci... <aynil 6ayan, stajesz na czele braci cechowych.
0atychmiast zrb im zbirk. 1dmaszerowa).
5ypnwszy tym !radem polece+, poderwawszy ich krzykiem do dziaania, sam przemierza
izb wielkimi krokami. %tem zwrci si do 9ry#
$ 0o dobrze, dziewczyno, chc si zorientowa) w terenie na wasne oczy. 4woja wiea jest
najdalej wysunita na pnoc $ z niej si rozejrz. <uszajmy wic i miejmy wszyscy nadziej, e to
,aszywy alarm.
Jak burza po!na do wyj&cia, tylko je!o wielki pies &mi!n przodem. 9ry deptaa mu po
pitach. 0iebawem krzyki odbiy si echem po&rd zmurszaych starych murw. >eszcz ustawa.
2te kwiaty w zaukach popodnosiy !owy.
1yre do!onia "oza <oona rwnajc z nim krok i u&miechajc si, chocia warkn, eby
wracaa. % jasno $ i ciemnobkitnych mustan!ach pomykaa przy nim jak na skrzydach.
$ 0ieczsto widz ci zaskoczone!o, ojcze.
(osa jej jedno ze swych ponurych spojrze+. (omy&laa, e po prostu zestarza si ostatnio.
(od wie "oz <oon zatrzyma crk !estem i wbie! do &rodka. 5yszc !o na wykruszonych
schodach 5hay 4al stana w pro!u swej izby. by j ledwie kiwniciem !owy i nawet nie zwolni
w drodze na szczyt. %chodzc za nim czua je!o zapach.
5ta przy parapecie i wpatrywa si w mroczniejcy krajobraz. >aszkiem z obu doni osoni
oczy, okcie mia rozstawione, no!i w szerokim rozkroku. 0isko zawieszony /reyr prze&wieca
przez rozdarcia chmur na zachodzie. Krak nadal koowa w pobliu. % zaro&lach pod je!o
skrzydami nic si nie poruszyo. za szerokich plecw "oza <oona odezwaa si 5hay 4al#
$ 4am jest tylko ten jeden ptak. 0ie odpowiedzia.
$ %ic chyba nie ma ,a!orw. 0ie o!ldajc si, rzek#
$ Jak to si wszystko zmienio od czasw nasze!o dzieci+stwa.
$ 4ak. 0iekiedy al mi tej caej bieli. Kiedy si wreszcie obrci, mia wypisan na twarzy
!orycz, ktr opanowa z widocznym wysikiem.
$ ., chyba nic nam nie !rozi. .hod3, przekonamy si, je&li chcesz. <uszy na!le na d,
jakby !o kto !oni, jakby aowa, e j zaprosi. Kurd trzyma si je!o no!i jak cie+. 5hay 4al
dotara na miejsce, !dzie czekay obie dziewczyny. 0adszed 6aintal "y z wczni w doni,
zwabiony krzykami. >waj mczy3ni popatrzyli na siebie spode ba. 2aden si nie odezwa. %tem
"oz <oon doby miecza i ruszy &ciek w stron kraka. Acieka !sto zarosa. chaszczy leciaa
na nich woda. :czy3ni na czele roztrcali !azie sprawiajc za swoimi plecami rzsisty
prysznic kobietom, ktre wyszy na tym naj!orzej. :inli zakrt i !szcz modych damaszek o
pniach cie+szych ni rami czowieka. 0a wprost wznosia si rozwalona wiea, wa&ciwie tylko
dwa jej pitra, tonce w ro&linno&ci. (od wie, przy liszajowatym murze siedzia na kaidawie
,a!or. !ry dobie!o ostrze!awcze krakanie i pomidzy !aziami wypatrzyli kraka. %szyscy
stanli. Kobiety instynktownie przytuliy si do siebie. Kurd przywarowa, warczc.
/a!or siedzia na swym wysokim rumaku, obie ro!owate donie wsparszy na kuli sioda.
a nim wisiay przytroczone wcznie, ktrych nie byo ju kiedy sposobi). <ozszerzy
czerwonawe oczy i strzepn uchem. (oza tym nawet nie dr!n. >eszcz mu przemoczy siwe ,utro
i poskleja skotunion sier&) w kpy. :i!otliwa kropla deszczu zawisa na czubku jedne!o z
wy!itych w przd ro!w. asty! w bezruchu rwnie kaidaw z wyci!nitym przed siebie bem
zbrojnym w ro!i, ktre spod uchwy zawijay si do !ry. Kaidawowi sterczay ebra, by
zbryz!any botem i okryty ranami penymi zakrzepej tej posoki.
4 nierealn scen zakcia nieoczekiwanie 5hay 4al. (rzepchna si midzy "ozem
<oonem i 6aintalem "yem, samotnie stajc przed nimi na &ciece. %adczym !estem wzniosa nad
!ow praw do+. /a!or jakby jej nie widzia- w kadym razie nie zamieni si w ld.
$ %racaj, o pani $ zawoaa 9ry, widzc, e czar nie dziaa. Jakby pod przymusem 5hay 4al
ruszya naprzd, ca swoj si woli skupiwszy na wraym je3d3cu i je!o rumaku. 5krada si
zmierzch, do!asajce &wiato dawao przewa! wro!owi, ktry widzia w ciemno&ciach.
(odchodzia krok za krokiem, nie spuszczajc oczu z ,a!ora, aby przed nim w por uskoczy). Je!o
bezruch sprawia niesamowite wraenie. bliszej odle!o&ci dostrze!aa, e to samica. 5pod
przemoczone!o ,utra wystaway obwise brzowe sutki.
$ awracaj, 5hay 4al7 $ krzykiem i z mieczem w !ar&ci "on <oon wymin j na &ciece.
%reszcie !ilda dr!na. %zniosa zakrzywiony brzeszczot i spia wierzchowca. Kaidaw
ruszy jak wiatr. % jednej chwili nieruchomy, ju w nastpnej rwa na ludzi wsk &cieyn,
nastawiwszy ro!i. Kobiety z wrzaskiem day nura w mokre zaro&la.
'ez sowa rozkazu Kurd przemkn pod du! uchw kaidawa, eby dobra) mu si do
pciny. siekaczami obnaonymi po dzisa !ilda wychylia si z sioda i cia "oza <oona.
<zucajc si w ty "oz <oon poczu, jak sierpowata !ownia &mi!a mu przed nosem. >alej na
&ciece 6aintal "y zapar tylec wczni w ziemi i przyklknwszy mierzy !rotem w pier&
kaidawa. 5kulony, wyczekiwa szary. 6ecz "oz <oon uchwyci si za rzemie+ popr!u na brzuchu
rozpdzone!o zwierzcia i wykorzystujc t si pdu kaidawa skoczy mu na !rzbiet tu
zaje3d3cem, ktry ju nie zdy wzi) zamachu po raz dru!i. (rzez moment zdawao si, e "oz
<oon przeleci na dru! stron. Jednak utrzyma si, zarzuciwszy lewe rami na szyj !ildy, !ow
odsuwajc jak najdalej od morderczych ostrych ro!w. *ilda tuka bem na o&lep. .zaszk miaa
tward jak maczu!a. Jednym ciosem o!uszyaby czowieka, ale "oz <oon skuli si za jej plecami
i zacisn dusicielski chwyt na szyi. Kaidaw stan rwnie na!le, jak poprzednio ruszy, o pid3 od
!rotu 6aintala "ya. 0apastowany przez Kurda, rozjuszony krci si w kko, usiujc wzi) na
ro!i wielkie!o o!ara. 5tan dba, a wtedy "oz <oon zebra wszystkie siy i wrazi miecz
pomidzy ebra !ildy, w pltanin wntrzno&ci. (odniosa si w skrzanych strzemionach i
wrzasna chrapliwie, rozdzierajco. <amiona wyrzucia w !r, a jej jata!an polecia w pobliskie
krzaki. (rzeraony kaidaw stan na zadnich no!ach. /a!orzyca runa, poci!ajc za sob "oza
<oona. amortyzowaa je!o upadek, !dy obrci si z ni w powietrzu. %yrna lewym barkiem
w ziemi, a hukno. !o&nym skrzeczeniem krak zlecia z mroczne!o nieba na pomoc swej
pani. (ikowa na twarz "oza <oona. Kurd da wysokie!o susa i schwyci ptaka za no!. Krak ora
!o zakrzywionym dziobem, bi jak oszalay skrzydami po bie, lecz pies zacisnwszy szczki
&ci!n !o na ziemi. 5zybko zmieni chwyt, apic za !ardo. % m!nieniu oka wielki biay ptak
le! martwy, ze skrzydami rozpostartymi nieruchomo w poprzek botnistej &cieki. *ilda rwnie
leaa martwa. "oz <oon stan nad ni, ciko dyszc.
$ 0a kamie+, za !ruby jestem do takiej !imnastyki $ wysapa.
5hay 4al szlochaa na stronie. 9ry i 1yre o!lday zabite!o stwora, je!o rozdziawion !b,
z ktrej cieka tawa posoka. oddali doleciao ich woanie 4antha Fina i coraz blisze okrzyki
w odpowiedzi. "oz <oon no! przewrci na plecy trupa !ildy- spomidzy jej szczk wysun si
!ruby biay mlecz. 4warz bya caa zryta bruzdami, skra jak u robaka szara w miejscach, !dzie
rozci!ay j ko&ci. 6iniejca sier&) odsaniaa na!ie placki.
$ .hyba ma jak& paskudn chorob $ powiedziaa 1yre. $ >late!o bya taka nieruchawa.
8ciekajmy od niej, 6aintalu "yu. 0iewolnicy zakopi &cierwo.
6ecz 6aintal "y na klczkach odwija link, okrcon na brzuchu trupa. (odnis wzrok i
rzek z zawzito&ci#
$ .hciaa&, abym dokona jakie!o& wielkie!o czynu. :oe i dokonam.
6inka bya cienka i jedwabista, cie+sza ni wszelkie oldorandzkie powrozy skrcane z
koatkowe!o wkna. win j na przedramieniu. Kurd osaczy kaidawa. %ierzchowiec, wyszy w
kbie od przecitne!o mczyzny, sta i dy!ota z zadartym bem, wywracajc oczyma, nie
podejmujc prby ucieczki. 6aintal "y zawiza arkan i zarzuci ptl na szyj zwierzcia.
aci!n j mocno i zbliy si krok po kroku do dy!occe!o stworzenia, a wreszcie m! je
poklepa) po boku.
"oz <oon odzyska zimn krew. 1tar o no!awic miecz i wsuwa !o wa&nie do pochwy,
!dy doczy do nich 4anth Fin.
$ %ystawimy warty, ale to pojedyncza sztuka $ wypdek bliski &mierci. :amy pretekst do
dalszej zabawy, 4ancie Finie.
(oklepali si po ramionach, za& "oz <oon powid wokoo spojrzeniem. @!norujc 6aintala
"ya, zatrzyma wzrok na 5hay 4al i 9ry.
$ 0ie ma midzy nami wojny, obojtne, co tam sobie my&licie $ rzek do kobiet. $ >obrze si
sprawiy&cie podnoszc alarm. .hod3cie z 1yre i ze mn, zapraszam was na uczt, moi
namiestnicy uciesz si z wasze!o przybycia.
5hay 4al pokrcia !ow.
$ 9ry i ja mamy co inne!o do roboty.
9ry wspomniaa nadziewane !si. Jeszcze czua ich wo+. %arto byo &cierpie) nawet ow
znienawidzon izb za ks takie!o wspaniae!o misiwa. erkna w udrce na 5hay 4al. ale
odek zwyciy.
$ Ja pjd $ odpara, oblewajc si rumie+cem. 6aintal "y nie odejmowa doni od drce!o
boku kaidawa. (rzy nim staa 1yre. 1brcia si do ojca i powiedziaa ozible#
$ Ja nie id. %ol zosta) z 6aintalem "yem.
$ robisz, co zechcesz, jak zwykle $ rzuci jej i odmaszerowa rozmok &ciek z 4anthem
Finem, nie troszczc si o ponion 9ry, ktra musiaa dobrze wyci!a) no!i, eby za nimi
nady).
Kaidaw potrzsa wielkim ro!atym bem do !ry i na d, zezujc ku 6aintalowi "yowi.
$ 'dziesz chodzi za mn jak pies $ rzek chopak. $ (ojedziemy na tobie, 1yre i ja,
pojedziemy po !rach i dolinach.
%yszli z rosncej !romady !apiw, ktrzy cisnli si do trupa pokonane!o wro!a. <azem
wracali do Fmbruddocku, do wie sterczcych Jak zepsute zby na tle poe!nalnej uny zachodu
/reyra. apomniawszy w tej przeomowej chwili o nieporozumieniach trzymali si za rce i razem
ci!nli za sob dy!occe!o zwierzaka.
,. WIELKI CZYN LAIN$ALA AYA
%szdobylskie kwiaty opanoway step jak okiem si!n) i jeszcze dalej, ni m! si
zapu&ci) na swoich dwch no!ach czowiek. (atki biae, te, pomara+czowe, niebieskie,
czerwone, nawanica patkw toczya si na przestrzeni wielu mil i uderzaa w mury 1ldorando,
zatapiajc osad w powodzi barw. >eszcz przynis kwiaty i odszed. Kwiaty zostay, ci!nc si
po horyzont, !dzie l&niy !orejcymi anami, jakby dal wymalowaa si na wiosn.
5krawek tej panoramy o!rodzono. 6aintal "y z >athk sko+czyli robot. % towarzystwie
przyjaci o!ldali swoje dzieo. (ostawili o!rodzenie z modych drzewek i cierni. Karczowali
ywe zaro&la, a sok ro&lin po ostrzach noy spywa im do rkaww. 1!owione drzewka poszy
na poziome erdzie potu. %ypeniono je plecionymi na krzy !aziami i caymi krzakami
cierniowymi. 1trzymali niemal lity mur, wysoki na czowieka. 1!rodzili z hektar powierzchni.
(o&rodku tej nowej za!rody sta kaidaw, ur!ajc wszelkim prbom ujedania. Je!o pani,
!ild, wedle obyczaju zostawiono, aby z!nia tam, !dzie pada. >opiero w trzy dni p3niej wysano
:yka i jeszcze dwch niewolnikw do zakopania &cierwa, ktre zaczo ju cuchn).
pyska kaidawa niczym &lina zwisa wz!ardzony wieche) traw. % szczypnitej kpce
rowio si kwiecie. % niewoli wyra3nie mu nie smakowao, !dy wielki wymizerowany
zwierzak z wysoko podniesionym bem sta !apic si w dal ponad szczytem potu, zapomniawszy
o przeuwaniu. .o jaki& czas z wysokim wykrokiem przebie!a par jardw, po czym wraca na
wyj&ciowy, do!odny punkt obserwacyjny, byskajc biakami oczu. <az !niewnym potrz&niciem
ba uwolni jeden z zakrconych w d ro!w, ktry uwiz mu w cierniach. 5iy mia do&), eby
przebi) si przez o!rodzenie i po!alopowa) na wolno&), brako mu tylko woli. %y!lda jedynie ku
wolno&ci, wydajc westchnienia z rozdtych chrap.
$ 5koro mo! na nim je3dzi) ,a!ory, moemy i my. Je3dziem ju na koatku $ rzek 6aintal
"y. (rzytar!a wiadro trutnioka i postawi je przed zwierzciem. Kaidaw powcha i co,n si
zjeony.
$ @d pokima) $ powiedzia >athka. 'yy to je!o pierwsze sowa od wielu !odzin. (rzeazi
pod o!rodzeniem, uwali si w trawie, rce zaoy pod !ow, zamkn oczy. %ok brzczay
owady. 1baj z 6aintalem "yem nie posunli si ani o krok w obaskawieniu te!o bydlaka, za to
!uzw i siniakw zarobili co niemiara.
6aintal "y otar czoo i ponowi prb zblienia si do je+ca. Kaidaw spu&ci poduny eb,
jak !dyby chcia mu zajrze) w oczy. 5apa cichutko. (rzemawiajc pieszczotliwie 6aintal "y
zdawa sobie spraw z wymierzonych w siebie ro!w, !otw w kadej chwili uskoczy). 1!romny
zwierz strzepn uszami i oddali si. 6aintal "y uspokoi oddech i znowu ruszy naprzd. 1d czasu
kiedy kochali si z 1yre nad wod, jej uroda wci !raa mu w oni Jak muzyka.
1bietnica dalszych miosnych i!raszek przesaniaa mu niebo jak konar, ktre!o nie m!
dosi!n). :usi wykaza) si owym urojonym wielkim czynem, jak te!o zadaa. .o rano budzi
si odurzony marzeniami o jej ciele, jakby ton w kwieciu psiajuchy. Je&li uje3dzi i obaskawi
kaidawa, 1yre bdzie je!o.
6ecz kaidaw wci opiera si wszelkim zakusom czowieka. 5ta i czeka na zbliajce!o
si 6aintala "ya. >r!ay mu pod kolanami &ci!na. >osownie w ostatniej chwili brykn przed
wyci!nit rk i stajc dba wychyli ku niemu ro!i ponad kbem. eszej nocy 6aintal "y spa
w je!o za!rodzie, a raczej przysypia budzc si co chwila w strachu, e stratuj !o kopyta. Jednak
zwierz nie przyjo od czowieka ani strawy, ani napoju i dawao drapaka przy kadej prbie
podej&cia. abawa powtarzaa si setki razy. ostawiwszy drzemice!o >athk 6aintal "y wrci
do 1ldorando z nowym pomysem w !owie.
4rzy !odziny p3niej, rwno z !wizdem Awistka .zasu, dziwny jaki& ,a!orzy pokurcz
zbliy si do za!rody. 0iezdarnie przeazi o!rodzenie, wydzierajc sobie na cierniach kbki
mokrej, tawej sier&ci, ktre zawisy w&rd !azi jak martwe ptaki. (owczce no!ami
dziwado podeszo do kaidawa.
% skrze byo !orco i &mierdziao. 6aintal "y obwiza sobie twarz szmat, wkadajc pod
nos !azk manneczki. je!o polecenia dwaj borlie+scy niewolnicy odkopali trzydniowe zwoki i
zdarli z nich skr. <aynil 6ayan wykpa skr w solance, eby usun) z niej nieprzyjemne
substancje. >o za!rody 6aintal "y wrci w towarzystwie 1yre, stojcej teraz z >athka w
oczekiwaniu na to, co nastpi.
Kaidaw spu&ci eb i parskn cichutko, pytajco. awizane popr!i nadal trzymay siodo i
ozdobne strzemiona po je!o martwej pani. (rzystpiwszy do skoowane!o zwierzaka 6aintal "y
niezwocznie wsadzi stop w lewe strzemi i wskoczy na siodo. 0areszcie siedzia na !rzbiecie
wierzchowca, przed pojedynczym paskim !arbem. /a!ory jed bez cu!li, przytulone do
kaidawich karkw lub trzymajc si szorstkich, krconych kudw !rzywy. 6aintal "y uczepi si
tych kudw z caej siy, czekajc na dalszy bie! wypadkw. Ktem oka widzia innych ludzi z
osady, jak ci!nli przez most na 9oralu, eby doczy) do 1yre i >athki i obejrze) widowisko.
Kaidaw sta ze spuszczonym wci bem, bez ruchu, jak !dyby way swoje nowe brzemi.
(o czym powolutku i absurdalnie zacz wy!ina) szyj do tyu, zadzierajc eb coraz wyej i
wyej, a z odwrconej pozycji m! podnie&) oczy i utkwi) je w je3d3cu. 1czy je!o i 6aintala
"ya spotkay si. wierz zasty! w swej niezwykej pozie, ale zacz si trz&). 4rzsy nim
!watowne dr!awki, ktre pozornie bray pocztek w sercu, rozchodzc si od &rodka na wszystkie
strony, bardzo podobnie do trzsienia ziemi na male+kiej planecie. :imo to nie m! oderwa) oczu
od stworzenia na swoim !rzbiecie ani poruszy) si z wasnej woli. 6aintal "y rwnie nie uczyni
adne!o ruchu, tylko trzs si z kaidawem. 5iedzia wpatrzony z !ry w je!o wykrcony i zadarty
pysk, na ktrym malowaa si $ jak to p3niej sobie uprzytomni $ !boka bole&).
Kiedy wreszcie kaidaw oy, to jakby wystrzelia w !r zwolniona spryna. Jednym
pynnym ruchem wyprostowa si i da wysokie!o susa w powietrze, jak kot wy!inajc !rzbiet i
podkulajc swe niez!rabne no!i pod brzuchem. 1!ldali na ywo le!endarn lansad kaidawa.
6ansada przeniosa !o jak ptaka na dru! stron zapory. 0awet nie musn najwyszych !azek
cierni. 6dujc wcisn eb pomidzy przednie no!i, ro!ami do !ry, i spad na kark. Jeden z ro!w
przeszy mu natychmiast serce. <unwszy ciko na bok, wierz!n raz i dru!i. 6aintal "y
szczupakiem wpad w koniczyn. anim d3wi!n si na drce no!i, ju wiedzia, e kaidaw jest
martwy. Aci!n z siebie cuchnc ,a!orz skr. akrci ni ponad !ow i cisn jak najdalej.
awisa w !aziach modych drzewek. akl rozczarowany, w !owie czu straszliwy ar. 0i!dy
wro!o&) midzy czowiekiem a ,a!orem nie objawia si wyra3niej, ni w owym akcie
samounicestwienia kaidawa. 6aintal "y zrobi krok w stron bie!ncej mu na spotkanie 1yre. a
ni zobaczy ludzi i any barw. 'arwy wzbiy si, rozwiny skrzyda, stay si niebiosami.
(oszybowa ku nim.
(rzez sze&) dni 6aintal "y lea w mali!nie. .iao pokrywa mu o!nisty rumie+. 5tara <ol
5akil przychodzia naciera) !o !sim ojem. 1yre siedziaa przy nim kamieniem. "oz <oon wpad i
popatrzy na+ z !ry, bez sowa. (rzyprowadzi ze sob >ol w widocznej ju ciy, ale nie pozwoli
jej zosta). %yszed !adzc brod, jakby co& sobie przypomina. 5idme!o dnia 6aintal "y znowu
wdzia swoje mustan!i i wrci w step z !ow pen nowych pomysw. (ostawione przez nich
o!rodzenie wy!ldao teraz naturalniej, cae obsypane zielonymi pdami. (oza o!rodzeniem
tabuny mustan!w pasy si na ol&niewajco barwnych pastwiskach.
$ 0ie poddam si $ powiedzia 6aintal "y do >athki. $ 5koro nie moemy je3dzi) na
kaidawach, bdziemy je3dzi) na mustan!ach. 0ie s nam wro!ie, jak kaidawy $ maj czerwon
krew jak my. obaczymy, czy nie uda nam si schwyta) jakie!o do spki.
1baj byli odziani w skry mustan!w. %ybrali jedne!o w biae i czerwone pasy i podkradli
si na czworakach. % ostatniej chwili mustan! wsta i odszed z niesmakiem. (odchodzili !o
wielokrotnie z rnych stron, podczas !dy reszta stada przy!ldaa si tej zabawie. <az >athka
zbliy si na tyle, e dotkn sier&ci zwierzcia. %yszczerzyo zby i pierzcho.
(rzynie&li zabran !ildzie link i prbowali apa) zwierzaki na arkan. *aniali za
mustan!ami po rwninie przez kilka !odzin. %azili na mode drzewa, zaczajajc si w&rd !azi
z arkanem w rku. :ustan!i po sportowemu podbie!ay blisko, rc i popychajc si nawzajem,
ale aden nie zaszed pod konary. 1 zmierzchu obaj byli u kresu si i wytrzymao&ci nerwowej.
1podal kilka uczenie wy!ldajcych spw ykao wydzierane ze &cierwa kaidawa strzpy misa
zotawej barwy, ktra tworzya kontrast z ciemnymi strojami ptakw. (rzybye wkrtce szablozory
ode!nay ptaszyska i teraz same wadziy si midzy sob o er. 1baj owcy wyco,ali si na
spoczynek do stosunkowo bezpiecznej za!rody, !dzie zjedli podpomyki i !sie jaja z sol i le!li do
snu.
>athka pierwszy zbudzi si o &wicie. zapartym tchem unis si na okciu, nie wierzc
wasnym oczom. % brzasku chodne!o poranka barwy dopiero wracay na &wiat. 1sady nie byo
wida) spoza warstwy &cielcych si szarych m!ie. iemia tona w ro&nym siwozielonym tumanie,
typowym dla bataliksowych wschodw o tej porze roku. 0awet cztery mustan!i, ktre ze smakiem
szczypay traw w za!rodzie, sprawiay wraenie odlanych w cynie pos!w.
4rci butem 6aintala "ya. (rzeczo!ali si na brzuchach po mokrej trawie i przez cierniow
barykad. <ozradowani wstali cichutko za o!rodzeniem &ciskajc jeden dru!ie!o za rami, aby nie
!ruchn) &miechem. 0iewtpliwie mustan!i szukay w nocy schronienia przed szablozorami. @
wpady z deszczu pod rynn. >waj owcy dobyli noy i nacili &wieych narczy cierni, nie
zwaajc na ranice ciao kolce. ?ykowate krzewy cierniste rosy nawet w &nie!ach, dla osony
zwinwszy !rona pczkw li&ciowych w kolce. 4eraz kolce rozwiny si w rdzawozielone li&cie,
obnaajc srebrzyste haki prawdziwych cierni.
:usan!i zrobiy wyrw w o!rodzeniu, przez ktr wlazy do &rodka. 'ez trudu dao si
zaata) dziur splecionymi !aziami. 0iebawem mieli w zamkniciu cztery zwierzaki.
4u 6aintal "y z >athk wdali si w spr. >athka twierdzi, e naley trzyma) zwierzta bez
wody, a osabn i po!odz si z niewol. 6aintal "y dro! do sukcesu upatrywa w dokarmianiu i
wiadrach wody. 1statecznie je!o metoda zwyciya jako pewniejsza. %ci jednak daleko im
byo do ujedenia dzikich rumakw. (rzez dziesi) dni pracowali rka w rk, sypiajc nocami na
ziemi w za!rodzie, a noce staway si coraz krtsze.
(ojmanie mustan!w wzbudzio sensacj- przez most na 9oralu tumnie walia caa
ludno&), zwabiona niezwykym wydarzeniem. "oz <oon z namiestnikami przychodzi dzie+ w
dzie+. 1yre przy!ldaa si z pocztku, ale przestao j to interesowa), mustan!i bowiem dzielnie
broniy si przed zakusami kandydatw na je3d3cw. .zsto za!ldaa 9ry, przewanie w
towarzystwie "min 6im z nowo narodzonym niemowlciem na rku.
'itwa o oswojenie zostaa wy!rana dopiero po tym, jak modzi owcy wpadli na pomys,
aby podzieli) za!rod nowym potem na cztery kojce. <ozczone zwierzaki zaraz straciy ducha,
osowiae zwiesiy by i przestay skuba) traw. 6aintal "y karmi je chlebem jczmiennym. >o tej
diety doda betel. apasy betelu stale rosy w %iey (rasta. 5ami mczy3ni woleli teraz sodszy
trutniok bd3 jczmienne wino i tradycyjny napj embruddocki wychodzi z mody. >la kobiet
skutek te!o by taki, e z brassimipowe!o za!onu przeszy do pracy na nowych polach. 0ie brako
betelu dla czwrki mustan!w.
0iewielka je!o ilo&) z pokruszonym chlebem wystarczya, aby pojmane zwierzta wesoo
brykay, tarzajc si co krok. a p3niej robiy si niemrawe i ospae. %ykorzystujc ich stan
ospao&ci 6aintal "y zarzuci rzemie+ na szyj klaczy, ktr nazwali ot. >osiad otej. 5tawaa
dba i wierz!aa. 8trzyma si przez jak& minut. a dru!im razem wytrwa duej. wyciy.
%krtce >athka siedzia na @skrze.
$ 0a on bosk, to jest lepsze od wy!rzewania tyka na poncych koatkach $ zawoa
6aintal "y, !dy kusowali wok za!rody. $ :oemy jecha) dokdkolwiek# do (annowalu, do kresu
ldw, do !ranicy mrz7
%reszcie zsiedli, by w&rd &miechw i wzajemnych kuksa+cw nacieszy) si swoim
wyczynem.
$ aczekaj, niech no tylko 1yre zobaczy, jak wjedam do 1ldorando. Ju mi si nie oprze.
$ >ziwne, jak wielu rzeczom potra,i si oprze) kobiety $ powiedzia >athka.
*dy mieli ju dostateczne zau,anie do swych rumakw, przekusowali po mo&cie i rami
przy ramieniu wjechali do miasta. :ieszka+cy wyle!li wiwatujc, jakby &wiadomi nadej&cia
wielkie!o spoeczne!o przeomu. 1d owe!o dnia wszystko miao ulec zmianie. "oz <oon przyby
z Flinem 4alem i /aralinem /erdem i wzi sobie jedne!o z dwch wolnych mustan!w,
nazwane!o przez nich 5iwka. 0amiestnicy wszczli ktni o ostatnie zwierz.
$ (rzykro mi, koledzy, ostatni jest dla 1yre $ rzek 6aintal "y.
$ 1yre nie bdzie je3dzia na mustan!u $ powiedzia "oz <oon. $ >aj sobie z tym spokj,
6aintalu "yu. :ustan!i s dla mczyzn... 4o nasza olbrzymia szansa. >osiadajc mustan!w
jeste&my na rwnej stopie z ,a!orami, .halce+czykami, (annowalczykami i kim tam jeszcze.
5iedzia okrakiem na 5iwce, wzrok mia utkwiony w ziemi. %idzia ju dzie+, kiedy
powiedzie nie paru owcw, lecz ca armi... setk. nawet dwie setki jezdnych, budzcych !roz w
sercach wro!w. %idzia 1ldorando bo!atsze i bezpieczniejsze z kadym nowym podbojem.
1ldorandzkie sztandary powiewajce na bezkresnych rwninach. 5pojrza na 6aintala "ya i
>athk, ktrzy stali po&rodku uliczki, z cu!lami w doniach. 5zeroki u&miech ozdobi
zmarszczkami je!o o!orza twarz.
$ uchy z was. ostawmy dzie+ wczorajszy wczorajszym &nie!om. Jako lord Fmbruddocku
mianuj was obu lordami achodnie!o 5tepu. $ (ochyliwszy si u&cisn do+ 6aintalowi. $
(rzyjmij now !odno&). 4y i twj milczcy przyjaciel jeste&cie od dzisiaj panami wszystkich
mustan!w. 5 wasze $ ode mnie w darze. >am wam te pomocnikw. 'dziecie mieli obowizki i
przywileje. Jestem sprawiedliwym czowiekiem, wiesz o tym. .hc jak najszybciej posadzi)
wszystkich owcw na ujedonych mustan!ach.
$ Ja chc twoj crk za on, "ozie <oonie.
"oz <oon podrapa si w !ow.
$ %e3 si za mustan!i. Ja wezm si za moj crk.
.o& zatajone!o w spojrzeniu mwio, e "oz <oon nie zamierza popiera) tej mio&ci- je&li
mia rywala do wadzy, to nie by nim aden z trzech usunych namiestnikw, tylko mody 6aintal
"y. (oczy) !o z 1yre to zwikszy) owo ciche za!roenie. Jednak "oz <oon by nazbyt
przebie!y, aby czynnie wystpowa) przeciwko uczuciu swej nie&lubnej crki. .hcia mie)
zadowolone!o 6aintala "ya i armi je3d3cw $ wojownikw. %prawdzie je!o wizja w swej
wspaniao&ci bya nierealna, ale miaa nadej&) epoka, w ktrej to wszystko, o dokonaniu cze!o
marzy, zostanie dokonane przez innych, i to po stokro). " pocztki tej epoki rodziy si w chwili,
kiedy on i >athka, i 6aintal "y po raz pierwszy siedli okrakiem na wenistych !rzbietach klaczy
mustan!w.
1ywiany tym marzeniem "oz <oon otrzsn si z apatii, jaka o!arna !o wraz z popraw
po!ody, i znowu by czowiekiem czynu. 1n to pchn swoich ziomkw do budowy mostu $ teraz
przysza kolej na stajnie, za!rody i manu,aktur, !dzie wyrabiano uprz i sioda. a wzr dla
wszystkich siode oldorandzkich posuyo siodo zabitej !ildy, ze strzemionami o re!ulowanej
du!o&ci. 1swojone mustan!i, podobnie jak trzymane w niewoli jelenie posuyy na wabia i z ich
pomoc naapano wicej dzikich rumakw. %brew protestom owcw wszyscy musieli opanowa)
sztuk je3dzieck- wkrtce kady mia wasne!o mustan!a. (rzemin wiek pieszych oww.
(ojawi si wielki problem paszy. apdzono kobiety do obsiewania nowych pl owsem.
0awet starym ludziom przydzielono robot na miar ich si. (ola otoczono potami, eby nie
dopu&ci) do nich mustan!w i innych szkodnikw. *dy tylko przekonano si, e mustan!i jedz
brassimipow mczk $ pasz z ro&lin, ktre daway schronienie ich mumikom w mroczniejszych
czasach, ruszyy wyprawy na poszukiwanie nowych za!onw brassimipy. %szystkie te nowe
procesy rozwojowe wyma!ay ener!ii. 0ajwaniejszym wynalazkiem okaza si kierat# jeden
mustan! chodzc mozolnie w kko me cae potrzebne ziarno i kobiety zostay uwolnione od
swojej odwiecznej porannej harwki. % ci!u kilku ty!odni, a nawet dni, musan!owa rewolucja
ruszya pen par.
1ldorando stao si innym miastem. 6iczba mieszka+cw si podwoia $ na kade!o
czowieka przypada jeden mustan!. % kadej wiey na dole oprcz &wi+ i kz stay mustan!i. %
kadej uliczce szczypay traw sptane mustan!i. 0a brze!ach 9oralu mustan!i pojono i
mustan!ami handlowano. a bramami miasta urzdzano prymitywne rodea i pokazy cyrkowe z
mustan!ami w rolach !wnych. :ustan!i byty wszechobecne $ w wieach, w rozmowach, w
snach.
(odczas !dy rozkwitay pomocnicze rzemiosa dla zaspokojenia nowej pasji, "oz <oon nie
zaniedbywa planw stworzenia ze swoich owcw lekkiej kawalerii. .:usztrowali si bez przerwy.
>awne cele poszy w zapomnienie. :iso stao si rzadko&ci, nadzieje na ob,ito&) misa wzrosy.
"by uciszy) skar!i, "oz <oon zor!anizowa swoj pierwsz kawaleryjsk wypraw upiesk. 6ord
i je!o namiestnicy jako cel wybrali niewielk osad %aniian na poudniowym wschodzie, w
prowincji 'orlien. %aniian leao w dolinie, nad szeroko rozlanym w tym miejscu 9oraiem. 1d
wschodu broniy !o wysokie zwietrzae urwiska skalne, podziurawione jaskiniami. :ieszka+cy
prze!rodzili rzek tam, zakadajc szere! pytkich staww, w ktrych hodowali ryby, podstaw
swe!o poywienia. 0iekiedy kupcy dostarczali suszone ryby do 1ldorando. 6iczca ponad dwie
setki ludno&ci %aniian bya wiksza od 1ldorando, ale nie miaa ,ortec rwnych wieom z
kamienia. :ona j byo zdoby) przez zaskoczenie.
?upieczy szwadron liczy trzydziestu jeden je3d3cw. 8derzyli o wschodzie 'ataliksy,
kiedy waniia+czycy przebywali z dala od swych jaski+, zajci poowem ryb. :ustan!i z atwo&ci
pokonay otaczajce osad ,osy i stromy wa za nimi i runy na bezbronnych ludzi niosc
je3d3cw, ktrzy wydawali dzikie okrzyki i kuli wczniami.
% dwie !odziny byo po %aniian. :czy3ni wybici do no!i, kobiety z!wacone. 5palono
chaty, podoono o!ie+ w jaskiniach, zburzono !roble re!ulacyjne sztucznych staww. 0a
z!liszczach urzdzono uczt na cze&) zwycistwa, opic mnstwo miejscowe!o cienkusza. "oz
<oon paln mow wynoszc pod niebiosa swoich ludzi i ich wierzchowce. "ni jeden je3dziec nie
pole!, aczkolwiek waniia+ski miecz rani &miertelnie mustan!a. wycistwo przy wielkiej
przewadze liczebnej nieprzyjaciela przyszo im tak atwo dlate!o, e widok jaskrawo odzianych
wojownikw wjedajcych na jaskrawych rumakach wprawi mieszka+cw osady w osupienie.
rozdziawionymi ustami czekali na &miertelny cios.
1szczdzono jedynie modych i dzieci oboj!a pci. 0a rozkaz ze!nali oni cay ywy
inwentarz i wyruszyli w kierunku 1ldorando, pdzc swoje &winie, kozy i bydo. (od stra sze&ciu
kawalerzystw wybranych do eskorty, cay dzie+ maszerowali dro!, ktr "oz <oon i je!o
trium,ujcy namiestnicy przebyli w !odzin. %aniian okrzyknito wielk %iktori. %ezwano do
dalszych podbojw. "oz <oon mocniej uj cu!le wadzy i ludno&) dowiedziaa si, e podboje
wyma!aj wyrzecze+. 6ord wy!osi do poddanych przemwienie na ten temat, kiedy powrci ze
sw kawaleri z inne!o zwyciskie!o wypadu.
$ 0i!dy wicej nie zaznamy biedy $ oznajmi. 5ta wziwszy si pod boki, na rozkraczonych
no!ach. a nim niewolnik trzyma cu!le 5iwki.
$ 1ldorando bdzie wielkim miastem, tak jak wedu! le!end wielki by Fmbruddock w
zamierzchych czasach. Jeste&my teraz jak ,a!ory. Kady bdzie dra ze strachu przed nami, a my
bdziemy si bo!acili.
%e3miemy sobie wicej ziemi i wicej niewolnikw do jej uprawy. 0iebawem najedziemy
samo 'orlien. Jest nas za mao, potrzebujemy wicej ludzi. %y, kobiety, musicie rodzi) swoim
mom wicej dzieci. %krtce, !dy wszystkie dro!i stan przed nami otworem, dzieci bd
przychodzi) na &wiat w siodle.
%skaza nieszczsn !romadk je+cw pod stra *ojdy =ina, :yka i innych.
$ .i ludzie bd pracowa) dla nas, tak jak pracuj dla nas mustan!i. "le przez jaki& czas
wszyscy musimy pracowa) ze zdwojonym wysikiem i je&) mniej, aby si to wszystko zi&cio. 0ie
chc sysze) adnych narzeka+. 4ylko bohaterowie zasu!uj na wielko&), ktra wkrtce stanie si
naszym udziaem.
>athka podrapa si w udo i unisszy jedn brew popatrzy na 6aintala "ya.
$ "le&my piwa nawarzyli.
6aintala "ya porwa jednak entuzjazm. 'ez wz!ldu na swj stosunek do "oza <oona
uwaa, e starszy mczyzna powiedzia wiele sw prawdy. aiste nie byo nic rwnie
podniecajce!o, jak !na) na !rzbiecie mustan!a, w zespoleniu z ywym jak iskra zwierzciem,
czu) pd powietrza na policzku i sysze) dudnienie uciekajcej spod kopyt ziemi. 0ic tak
cudowne!o ni!dy nie wymy&lono, z jednym wyjtkiem. (rzy!arn do siebie 1yre.
$ 5yszaa&, co mwi twj ojciec. >okonaem wielkiej rzeczy, jednej z najwikszych w
historii. 1swoiem mustan!i. 4e!o wa&nie chciaa&, prawda; 4eraz musisz by) moja.
"le 1yre !o odepchna.
$ Amierdzisz mustan!ami, jak mj ojciec. 1d swojej choroby ni!dy nie mwisz o niczym
innym, tylko o tych !upich stworzeniach, przydatnych jedynie na skry. 1jciec !ada wci o
5iwce, ty w kko o otej. rb co&, eby ycie byo lepsze, a nie !orsze. 0awet !dybym zostaa
twoj on, i tak by&my si nie widywali, bo je3dzisz !dzie& przez cae noce i dnie. %y, mczy3ni,
dostali&cie bzika na punkcie mustan!w.
%ikszo&) kobiet my&laa tak jak 1yre. 1ne ponosiy smutne konsekwencje
musan!omanii, nie podzielajc jej uciech. muszone do pracy na polach, nie spdzay ju mile
sennych popoudni na zebraniach akademii. Jedna 5hay 4al zainteresowaa si bliej tymi
zwierztami. 4abuny dzikich mustan!w byy teraz mniej liczne ni na pocztku. (oznawszy w
ko+cu strach wywdroway ku nowym pastwiskom na zachodzie i poudniu, aby unikn) niewoli
lub rzezi. %tedy to 5hay 4al wpada na pomys hodowli zarodowej, poprzez stanowienie klaczy. %
ssiedztwie piramidy krla >ennissa zaoya stadnin, w ktrej niebawem zaczy si rodzi)
3rebaki. 1trzymaa ras domowych i a!odnych zwierzt, atwych w szkoleniu do
najprzerniejszych robt. Jednej z najlepszych klaczy nadaa imi %ierna. %szystkimi 3rebakami
opiekowaa si bardzo troskliwie, lecz najwicej serca okazywaa %iernej. %iedziaa, e teraz
trzyma jakby na postronku swoj szans opuszczenia 1ldorando i dotarcia do dalekie!o 5ibornalu.
,I. ODCHODZI SHAY $AL
% so+cu i w deszczu rozroso si 1ldorando. anim zapracowani mieszka+cy zdali sobie z
te!o spraw, przeszo rzek 9oral, przeskoczyo jej ba!niste dopywy na pnocy, rozci!no si
po corrale na stepie i brassimipowe za!ony w&rd niewysokich pa!rkw. 5tany kolejne mosty.
Ju nie tak heroiczne jak pierwszy. .echy na nowo odkryy sztuk tarcia bali, pojawili si cie&le $
zarwno spo&rd ludzi wolnych, jak niewolnikw $ dla ktrych uki, poczenia i przyczki
niewiele miay tajemnic.
a mostami zaoono i o!rodzono pola uprawne, pobudowano chlewnie dla &wi+ i kojce dla
!si. 4rzeba byo na !wat zwikszy) produkcj ywno&ci, aby wykarmi) rosnce po!owie
udomowionych musan!w i niewolnikw niezbdnych do uprawy dodatkowych pl. %ok i
w&rd pl wzniesiono przy starych uliczkach Fmbruddocku nowe wiee mieszkalne dla
niewolnikw i ich dozorcw. %iee stawiano metod opracowan w akademii, z !linianych ce!ie
w miejsce kamienia i wznoszc je tylko na dwa pitra zamiast piciu. .o jaki& czas ulewne deszcze
rozmyway ich mury. 1ldorandczycy nie przejli si tym zbytnio, skoro w nowych murach
mieszkali sami niewolnicy. a to przejli si tym niewolnicy i udowodnili, e mona zabezpieczy)
i zachowa) lepianki w nienaruszonym stanie nawet podczas najwikszej nawanicy, stosujc
nawisowe strzechy ze somy po skoszonych anach zb. >alej ni pola i nowe wiee bie!y
jedynie szlaki patrolowe kawalerii "oza <oona. 1ldorando byo nie tylko miastem, lecz i obozem
warownym. 0ikt nie wszed ani nie wyszed std bez pozwolenia, z wyjtkiem dzielnicy
handlowej, powstajcej na poudniowych przedmie&ciach, potocznie zwanej (auk.
0a kade!o dumne!o wojownika dosiadajce!o !rzbietu wierzchowca sze&) ludzkich
!rzbietw musiao si z!ina) przy pracy w polu. "le plon zbierano dobry. (o du!im odpoczynku
ziemia rodzia ob,icie. %iea (rasta w zimnych czasach bya skadem najpierw soli, p3niej
betelu- teraz skadowano w niej zboe. 0a klepisku pod wie kobiety z niewolnikami pracowicie
oczyszczay olbrzymi !r ziarna z plew. 0iewolnicy szu,lowali ziarno za pomoc drewnianych
opat, kobiety machay rozpitymi na ramach skrami, odwiewajc plewy. *orco byo przy tej
robocie. 5kromno&) posza w kt. Kobiety, przynajmniej co modsze, zrzuciy swoje szykowne
kubraki i pracoway z !oymi piersiami.
Kurzyo si jak z komina. >robny py osiada na spoconej skrze kobiet, pudrujc twarze i
przydajc aksamitno&ci ciaom. %zbija si w powietrze i wisia nad t scen wyzoconym w
promieniach sonecznych obokiem, zanim rozproszony nie opad !dzie& indziej, tumic kroki na
schodach, smuc li&cie.
0adjechali 4anth Fin z /aralinem /erdem, tu za nimi "oz <oon i Flin 4al, a dalej >athka z
!romad modszych owcw. %racali z polowania, ubiwszy kilka jeleni. (rzez chwil nie schodzili
z siode, z lubo&ci pod!ldajc zapracowane kobiety. 8wijajce si w&rd nich maonki trzech
namiestnikw puszczay mimo uszu artobliwe zaczepki swoich panw. %achlarze owieway
ziarno, mczy3ni podliwie wychylali si do przodu w siodach, plewy i py szyboway pod
niebo jak ctki na sonecznym blasku.
8kazaa si idca powoli, brzemienna >ol i stary ,a!or :yk, ktry obok pdzi jej !si. 5za
w towarzystwie 5hay 4al, jakby chudszej ni zwykle przy brzuchatej dziewczynie. 0a widok lorda
Fmbruddocku i je!o &wity obie przystany, zerkajc na siebie.
$ 0ic nie mw "ozowi <oonowi $ ostrze!a 5hay 4al przyjacik.
$ "kurat teraz jest ustpliwy $ powiedziaa >ol. $ .ieszy si na syna.
(odesza do same!o boku 5iwki. "oz <oon spojrza na ni bez sowa. Klepna !o w
kolano.
$ Kiedy& mieli&my tu kapanw, by bo!osawili plony w imi %utry. Kapani bo!osawili
te nowo narodzone dzieci. Kapani otaczali opiek wszystkich $ i mczyzn, i kobiety, i tych na
!rze, i tych na dole. 5 nam potrzebni. 0ie m!by& upolowa) nam paru kapanw;
$ %utra7 $ "oz <oon splun w kurz.
$ 4o nie jest odpowied3.
5zybujcy w powietrzu zocisty py siada mu na czarnych brwiach i rzsach, spod ktrych
przenis pospne spojrzenie poza >ol, tam !dzie staa 5hay 4al, na jej mroczn twarz, pust jak
uliczka wiodca donikd.
$ 0a!adaa ci, co; . ty wiesz i co ci obchodzi %utra; %ielki Juli wyrzuci !o na zbity
pysk, a nasi pradziadowie wyrzucili kapanw. 4o s darmozjady. >lacze!o my jeste&my silni, a
'orlien sabe; 'o nie mamy kapanw. 0ie zawracaj sobie i mnie !owy tymi !upstwami.
>ol zrobia nadsan min.
$ 5hay 4al powiada, e mamiki s za!niewane przez to, e nie mamy kapanw. (rawda,
5hay 4al;
'a!alnie obejrzaa si na starsz kobiet, ktra wci staa nieporuszona.
$ :amiki s zawsze za!niewane $ rzek "oz <oon, odwracajc !ow.
$ 5kikaj tam w dole jak pchy w worku $ przytakn Flin 4al, ze &miechem wskazujc na
ziemi. >uy by z nie!o chop, rumiany, i kiedy si &mia, dr!ay mu policzki. 4o on stawa si
coraz bliszym druhem "oza <oona, za& pozostali namiestnicy jakby schodzili na dalszy plan.
5hay 4al zrobia krok naprzd.
$ :imo tej caej pomy&lno&ci, "ozie <oonie, my, oldorandczycy, wci jeste&my podzieleni.
0ie te!o pra!n %ielki Juli. :oe kapani przyczyniliby si do wikszej jedno&ci naszej
wsplnoty.
(opatrzy na ni z !ry, po czym powoli zlaz ze swe!o mustan!a i stan naprzeciw niej.
1dsun >ol na bok.
$ Je&li ucisz ciebie, ucisz i >ol. 0ikt nie chce powrotu kapanw. 4y jedna chcesz, eby
wrcili, bo podsyciliby twoj wasn dz wiedzy. %iedza to luksus. :noy darmozjadw. %iesz
o tym, ale taka z ciebie uparta cholera, e nie popu&cisz. *oduj sobie do woli, ale reszta 1ldorando
pawi si, jak widzisz, w dostatku. (awimy si w dostatku bez kapanw, bez twojej wiedzy.
4warz 5hay 4al skurczya si.
$ 0ie pra!n wojny z tob, "ozie <oonie $ powiedziaa cichym !osem. $ :am jej powyej
uszu. "le mwisz nieprawd. (owodzi nam si cz&ciowo dziki zdobyczom wiedzy. :osty, domy
$ to daa ludziom akademia.
$ 0ie dranij mnie, kobieto.
e wzrokiem utkwionym w ziemi rzeka#
$ %iem, e mnie nienawidzisz. %iem, e z te!o powodu zosta zabity mistrz >atnil.
$ Ja nienawidz tylko podziau, nieustanne!o podziau $ rykn "oz <oon. $ 8trzymujemy
si i zawsze utrzymywali&my si przy yciu wsplnym trudem.
$ "le rozwija) si moemy tylko dziki indywidualnym zdolno&ciom $ odpara 5hay 4al.
(oliczki jej poblady, jemu za& krew napyna do twarzy. atoczy !watownie rk.
$ <ozejrzyj si wok siebie, w imi Julie!o7 (rzypomnij sobie, jak wy!ldao to miasto,
kiedy bya& dzieckiem. 5prbuj zrozumie), jak wsplnym wysikiem uczynili&my je takim, jakie
jest teraz. 0ie wmawiaj mi w ywe oczy, e jest inaczej. 5pjrz na kobiety moich namiestnikw $
pracuj ze wszystkimi, a im si cycki majtaj. >lacze!o ciebie ni!dy nie ma w&rd nich; %iecznie
na uboczu, wiecznie niezadowolona, wiecznie tylko psioczysz.
$ 0ie ma czym majta) $ u&miechn si pod wsem Flin 4al. Je!o uwa!a bya pomy&lana ku
uciesze przyjaci, 4antha Fina i /aralina /erda, ale dotara rwnie do bystrych uszu modych
owcw, a ci !ruchnli szyderczym &miechem $ wszyscy oprcz >athki. ktry siedzia milczcy,
przy!arbiony w swym siodle, bacznie przypatrujc si aktorom tej krtkiej odsony dramatu. 5hay
4al te podchwycia sowa Flina 4ala. 8kuy j tym bardziej, e by jej dalekim krewnym. 1czy
rozbysy jej zami i oburzeniem.
$ >o&) te!o7 0ie bd duej znosi) zniewa! od ciebie i twoich przyjaci. 0ie bd ci si
duej naprzykrza). 0i!dy wicej nie bd si z tob spiera). (o raz ostatni mnie widzisz, ty
tpo!owy i pody kacyku od siedmiu bole&ci $ i od tej twojej cielnej krowy kochanicy7 Jutro o
wschodzie so+ca na zawsze opuszczam 1ldorando. 1dejd sama, odjad na mej %iernej, i wicej
mnie nie zobaczycie.
"oz <oon podnis donie wymownym !estem.
$ 0ikt nie opuszcza 1ldorando bez moje!o pozwolenia. 0ie odejdziesz std, dopki nie
padniesz mi do n!, ba!ajc o pozwolenie.
$ (rzekonamy si rano $ rzucia zimno 5hay 4al. 1brcia si na picie i zebrawszy ,ady
lu3ne!o czarne!o ,utra odmaszerowaa w stron pnocnej bramy. >ol pokra&niaa na twarzy.
$ (u&) j, "ozie <oonie, wypd3 j. 0ic tu po niej. .ielna krowa, dobre sobie, ty sucha
szczapo7
$ 0ie wtrcaj si. aatwi to po swojemu.
$ (ewnie kaesz j zabi), jak innych. 8derzy j w twarz, lekko i na odczepne!o, nie
spuszczajc oczu z sylwetki odchodzcej 5hay 4al.
(ora bya nocna, !odzina snu dla wszystkich, mimo nisko poncej na niebie 'ataliksy. @
chocia niewolnicy wiercili si w majakach pdzienne!o snu, to niejeden wolny o tej porze by
jeszcze na no!ach.
% izbie na szczycie %ielkiej %iey zebraa si w komplecie rada zoona z mistrzw
siedmiu starych cechw i dwch nowych, modszych mistrzw siodlarzy i rymarzy oraz
pasamonikw. (rzybyli te trzej namiestnicy "oza <oona i jeden z je!o lordw achodnie!o 5tepu
$ >athka. 6ord Fmbruddocku przewodniczy z!romadzeniu, a suebne dziewki bez ustanku
napeniay drewniane kubki trutniokiem bd3 cienkim piwem. (o du!iej dyskusji !os zabra "oz
<oon.
$ @n!sanie "trayu, czekamy na twoj opini w tej sprawie.
wraca si do sdziwe!o mistrza z siw brod, ktry rzdzi cechem wyrobnikw metali, a
jak dotd jeszcze nie powiedzia ani sowa. 6ata przy!iy plecy @n!sana "traya i pobieliy mu
skpe wosy, podkre&lajc szeroko&) ysej czaszki, z ktrej to powodu uchodzi za mdrca. >uo si
u&miecha, jak mia w zwyczaju, chocia je!o oczy, przysonite pomarszczonymi powiekami,
nicze!o nie prze!apiy. 4eraz te si u&miechn, wy!odnie rozparty na stosie skr, ktrymi
specjalnie dla nie!o wymoszczono posadzk.
$ 6ordzie Fmbruddocku $ rzek $ cechy embruddockie tradycyjnie stoj po stronie kobiet. %
ko+cu kobiety to nasze rce do pracy, kiedy owcy bawi w terenie, no i tak dalej. 1czywi&cie,
czasy si zmieniaj, tu z!adzam si z tob. @naczej byo w czasach lorda %alia Fina. "le kobiety s
rwnie piastunkami wiedzy. 0ie mamy ksi!, lecz kobiety ucz si na pami) i przekazuj z
pokolenia na pokolenie le!endy plemienne, o czym mona si przekona), ilekro) opowiadamy
%ielk 1powie&) w dniach uroczysto&ci...
$ >o rzeczy, prosz, @n!sanie "trayu...
$ "ch, wa&nie zmierzaem do te!o, zmierzaem do te!o. tej naszej 5hay 4al to moe i
trudny czowiek, czarodziejka i kobieta uczona, cieszca si wielkim roz!osem. 0ie robi nic ze!o.
Je&li odejdzie, pjd za ni inne kobiety, no i tak dalej, i to bdzie nasza strata. :y, mistrzowie,
przychylamy si do opinii, e susznie zakazae& jej odej&cia.
$ 1ldorando to nie wizienie7 $ zawoa /aralin /erd.
"oz <oon zby !o kiwniciem !owy i powid wzrokiem wokoo.
$ woali&my zebranie, poniewa moi namiestnicy nie z!adzali si ze mn. Kto z!adza si z
moimi namiestnikami;
(ochwyci spojrzenie <aynila 6ayana, nerwowo szarpice!o sw widlast brod.
$ :istrzu cechu !arbarzy, ty zawsze lubisz zabiera) !os $ co nam powiesz;
$ Je&li o to chodzi... $ <aynil 6ayan machn z lekcewaeniem rk. $ 5k raczej w tym, jak
zapobiec odej&ciu 5hay 4al. atwo&ci moe si wymkn), je&li taka jej wola. @stnieje te
uniwersalna zasada... @nne kobiety pomy&l... 1t nie chcemy niezadowolenia w&rd kobiet. "le
jest przecie 9ry, na przykad, dru!a rozumna kobieta, a przy tym adna, no i nie sprawia adnych
kopotw. *dyby& zrewidowa swoj decyzj, zaskarbiby& sobie wdziczno&) wielu...
$ %al bez o!rdek i nie cackaj si ze sowami $ rzek "oz <oon. Jeste& teraz mistrzem, tak
jak pra!ne&, i nie musisz si przed nikim paszczy).
0ikt nie zabiera !osu. "oz <oon mierzy ich w&ciekym wzrokiem. 8nikali je!o
spojrzenia, kryjc !by w kubkach. 1dezwa si Fline 4al#
$ .zym my si przejmujemy; .o nam za rnica; 0iech sobie idzie.
$ >athka7 $ warkn lord. $ :oe nas dzisiaj zaszczycisz cho)by jednym sowem, skoro nie
pokaza si twj przyjaciel 6aintal "y;
>athka odstawi kubek i spojrza "ozowi <oonowi prosto w oczy.
$ .a t dyskusj, t !adanin o zasadach... uwaam za brednie. %szystkim nam wiadomo,
e ty i 5hay 4al prywatnie macie ze sob na pie+ku. 5am wic decyduj, co zrobi). %yrzu) j na
zbity eb, skoro masz okazj. (o co nas w to mieszasz;
$ 'o to dotyczy was wszystkich7 $ "oz <oon wyrn pi&ci w podo!. $ 0a kamie+,
dlacze!o ta baba tak si zawzia na mnie... na nas wszystkich; 0ie rozumiem. .o za parszywy
robak toczy jej szleje; :a t swoj akademi, czy nie; 8waa si za spadkobierczyni du!iej linii
intry!antek... 6oilanun, 6oily 'ry, ktra zostaa on :ae!o Julie!o... "le dokd ona pjdzie; .o
si z ni stanie;
%yrzuca z siebie te pytania jako& bez adu i skadu. 0ikt mu nie odpowiedzia. >athka
zrobi to ju za nich, cho) w skryto&ci byli zaszokowani je!o sowami. "oz <oon nie mia nic
wicej do powiedzenia. ako+czy zebranie. %ymykajce!o si >athk zapa za rkaw <aynil
6ayan.
$ .hytr mow wy!osie& $ szepn. $ (o usuniciu 5hay 4al ta, na ktr masz ochot,
stanie na czele akademii, no nie; %wczas potrzebne jej bdzie twoje poparcie...
$ .hytro&) pozostawiam tobie, <aynilu 6ayanie $ powiedzia >athka, wyszarpujc rk. $
4ylko nie wchod3 mi w dro!.
'ez trudu odnalaz 6aintala "ya. :imo p3nej pory >athka wiedzia, dokd si uda). %
swej rozwalonej wiey 5hay 4al pakowaa manatki w otoczeniu licznych przyjaci, ktrzy
przybyli j e!na). 'ya "min 6im z dzieckiem i 9ry, i 6aintal "y z 1yre, i jeszcze par innych
kobiet.
$ 0o i jaki wyrok; $ spyta 6aintal "y, podchodzc do nie!o na stronie.
$ 0ijaki.
$ 0ie zatrzyma jej, je&li ona nie zmieni zdania;
$ aley, ile wypij, on i Fline 4al, i reszta bandy... no i jeszcze ten pody lizus <aynil
6ayan.
$ 1na nie jest ju moda, >athka. .zy powinni&my j pu&ci);
>athka wzruszy ramionami, uciekajc si do jedne!o ze swych ulubionych !estw,
zerkajc przy tym na 9ry i 1yre, ktre w pobliu nadstawiay uszu.
$ 1dejd3my z 5hay 4al, zanim "oz <oon nas pozabija $ ja jestem !otw, je&li te dwie panny
pjd z nami. 8damy si do 5ibornalu, ca !romadk.
$ :j ojciec ni!dy nie zabije ciebie ani 6aintala "ya $ wtrcia 1yre. $ (leciesz i tyle,
obojtne co byo w przeszo&ci.
>athka znowu wzruszy ramionami.
$ Jeste& !otowa rczy) za je!o czyny po odej&ciu 5hay 4al; .zy moemy mu zau,a);
$ 4amto mino i nie wrci $ rzeka 1yre. $ 1jciec ustatkowa si, jest ju szcz&liwy z >ol i
nie kc si tyle, co kiedy& $ nie teraz, !dy ona spodziewa si dziecka.
$ 1yre $ powiedzia 6aintal "y $ &wiat jest du!i i szeroki. 1dejd3my z 5hay 4al, jak radzi
>athka, i zacznijmy nowe ycie. abierz si z nami, 9ry, tutaj nie bdziesz bezpieczna bez
wsparcia 5hay 4al.
9ry dotd milczaa. 5woim zwyczajem trzymaa si na uboczu, jakby jej w o!le nie byo,
teraz jednak rzeka stanowczo#
$ Ja nie mo! std odej&). (ochlebia mi twoja, >athko, mia propozycja, ale ja musz zosta)
bez wz!ldu na to, co zrobi 5hay 4al. :oja praca przynosi wreszcie owoce, co mam nadziej
niebawem o!osi).
$ .i!le nie moesz znie&) moje!o towarzystwa, prawda; $ powiedzia z ponur min.
$ 1ch, byabym o czym& zapomniaa $ rzeka sodko. 1desza unikajc zaspione!o wzroku
>athki i przecisna si midzy kobietami do 5hay 4al.
$ :usisz wymierzy) cay dystans, 5hay 4al. 0ie zapomnij. Ka niewolnikowi codziennie
zlicza) kroki mustan!a w ustalonym kierunku. apisuj dane co wieczr. 8stal odle!o&) do krainy
5ibornalu. Jak najdokadniej.
5hay 4al patetycznie krlowaa w&rd paplaniny i szlochw wypeniajcych izb. @lekro)
zwracano si do niej, jej jastrzbie oblicze pozostawao nieprzeniknione, jak !dyby duchem bya
ju daleko. :wia niewiele i owo niewiele wypowiadaa beznamitnie.
<wnie beznamitnie >athka popatrzy na &ciany, na zawie desenie porostw. % ko+cu
spojrza na 6aintala "ya i kiwn na nie!o wskazujc dyskretnie drzwi. Kiedy 6aintal "y pokrci
!ow, >athka skrzywi si, jak to on, i wyszed cichaczem
$ 5zkoda, e kobiet nie mona tresowa) tak jak mustan!i $ rzuci na odchodne.
$ 1n ma dusz tak samo szpetn jak !b $ rzeka 1yre ze wz!ard. <azem z 9ry zaci!ny
6aintala "ya do kta i szeptem zaczy mu tumaczy)# 0ie wolno dopu&ci) do odej&cia 5hay 4al
jutro rano, musi im pomc w przekonaniu 5hay 4al, eby zaczekaa do nastpne!o dnia.
$ 0onsens. 5koro chce jecha), to niech jedzie. .hyba nie bdziemy te!o wakowa) od
pocztku. 0ajpierw wy nie chcecie odej&), teraz nie chcecie, eby ona odesza. =en za palisad jest
&wiat, o ktrym nie macie zielone!o pojcia.
5pokojnie zdja z nie!o jak& somk po mustan!u.
$ 4ak, &wiat podbojw. %iem... w kko o nim sysz od ojca. .hodzi o to, e jutro bdzie
za)mienie.
$ 4o rzecz powszechnie wiadoma. :in rok od ostatnie!o.
$ Jutrzejsze bdzie troch inne, 6aintalu "yu $ rzeka ostrze!awczo 9ry. $ :y tylko chcemy,
aby 5hay 4al przeoya swoje odej&cie. Je&li odejdzie w dniu za)mienia, ludzie skojarz te dwa
,akty. (odczas !dy my wiemy, e nie ma midzy nimi zwizku.
6aintal "y zmarszczy, czoo.
$ @ co z te!o;
(opatrzyy na siebie z zakopotaniem.
$ 8waamy, e je&li odejdzie jutro, moe to sprowadzi) na nas nieszcz&cie.
$ =a7 %ic jednak uwaacie, e jest jaki& zwizek... 4ypowo babska lo!ika7 5koro taki
zwizek istnieje, to chyba nie ma adne!o sposobu, aby !o unikn);
1yre zakrya twarz w przesadnym oburzeniu.
$ :ska lo!ika... Kady wykrt dobry, aby nic nie robi), prawda;
$ %y, jdze, zawsze w&ciubiacie nosy w nie swoje sprawy.
1braone zostawiy !o w kcie i z powrotem wmieszay si w tumek otaczajcy 5hay 4al.
5tare kobiety trajkotay jak najte, !adajc o cudzie na <ybim Jeziorze, !adajc obudnie, patrzc
obudnie, czy ich wspominki docieraj do zaa,erowanej 5hay 4al, ktra niczym nie zdradzaa ani
te!o, e je syszy, ani e widzi.
$ %y!ldasz na porzdnie znudzon yciem $ zauwaya <ol 5akil. $ :oe po dotarciu do
te!o 5iboralu wyjdziesz za m i bdziesz ya szcz&liwie, o ile mczy3ni s tam zbudowani tak
jak tutaj.
$ :oe tam s zbudowani lepiej $ odpara w&rd chichotw ktra& z bab. (rze&ci!ay si w
propozycjach rozmaitych ulepsze+. 5hay 4al dalej pakowaa si bez u&miechu. <zeczy miaa
niewiele. ebraa je w ko+cu do dwch skrzanych workw i zwrcia si do tumku kobiet w izbie
z pro&b, aby sobie poszy, !dy pra!nie odpocz) przed podr. (odzikowaa im za przybycie,
pobo!osawia i obiecaa, e ich ni!dy nie zapomni. oya pocaunek na czole 9ry. (o czym
przyzwaa do siebie 1yre i 6aintala "ya. 8jwszy do+ 6aintala "ya w swych szczupych doniach,
spojrzaa mu w oczy z niezwyk czuo&ci. (rzemwia dopiero wwczas, !dy wszyscy prcz
1yre opu&cili izb.
$ 'd3 ostrony we wszystkim, co robisz, poniewa jeste& za mao samolubny, za mao
troszczysz si o siebie same!o. <ozumiesz, 6aintalu "yu; .iesz si, e nie walczye& o wadz,
ktr masz prawo uwaa) za swoje dziedzictwo, a ktra nie przyniosaby ci nic prcz ao&ci. $
wrcia pen powa!i twarz do 1yre. $ Jeste& mi dro!a, bo wiem, jak dro!a jeste& 6aintalowi
"yowi. 0a poe!nanie przyjmij ode mnie rad# jak najszybciej zosta+ je!o on. 0ie wyznaczaj
ceny na swoje serce, jak uczyniam to ja, jak uczyni on!i& twj ojciec $ to dro!a ku nieuchronnej
z!ubie, co pojmujemy poniewczasie. 'yam zbyt dumna za modu.
$ 0ie jeste& z!ubiona. :asz jeszcze do&) dumy w sobie $ powiedziaa 1yre.
$ :ona by) i z!ubion, i mie) w sobie dum. wa, co mwi ja, ktra rozumiem twoje
opory. 6aintal "y jest mi niemal synem i ni!dy nie bd miaa inne!o. 1n ci kocha. Kochaj !o $
nie tylko dusz, ale i ciaem. .iaa s po to, eby pony w o!niu, nie wdziy si w dymie.
5pojrzaa w d na swoje wasne wyschnite ciao i skina im na poe!nanie. achodzia
'ataliksa, zapadaa prawdziwa noc.
Kupcy przybywali do 1ldorando coraz liczniej i ze wszystkich stron &wiata. .enn sl
przywoono z pnocy i z poudnia, czsto kozi karawan. <e!ularny szlak handlowy bie! teraz
przez step od 1ldorando na zachd, wydeptany przez kupcw z Kace, ktrzy sprowadzali
przedmioty zbytku, takie jak klejnoty, szko barwione, zabawki, instrumenty muzyczne byszczce
jak srebro oraz trzcin cukrow i owoce- od handlu wymienne!o woleli pienidz, ktre!o
1ldorando nie miao, wic jako zapat przyjmowali zioa, skry ,uterkowe, zamsz i zboe.
0iekiedy kace+czycy uywali koatkw jako zwierzt jucznych, ale w miar ocieplania si klimatu
zwierzta te wystpoway coraz rzadziej. 0adal &ci!ali kupcy i kapani z 'orlien, chocia z
dawien dawna pozosta w nich strach przed podstpnym ssiadem z pnocy. 0a sprzeda mieli
broszury i karty z wierszowanymi opowie&ciami !rozy, a take !arnki i patelnie ze szlachetnych
stopw metali. (rzernymi dro!ami ze wschodu ci!nli liczni kupcy, a czasami i karawany.
.zarnoskrzy mali mczy3ni z !rupami niewolnych :adisw lub ,a!orw kursowali re!ularnie
po trasach, na ktrych 1ldorando byo zaledwie krtkim postojem na szlaku. 5przedawali misternej
roboty biuteri i ozdoby, za ktrymi szalay oldorandzkie kobiety. .hodziy suchy, e niektre z
nich zabieray si w dalsz dro! z czarnymi mczyznami, a pewne byo, e ci ludzie wschodu
handlowali modymi :adiskami, ktre o!niste i cudnej urody widy jednak zamknite w wiey.
:imo zej sawy tolerowano owych handlarzy ze wz!ldu na ich towary $ nie tylko ozdoby, ale i
tkane kobierce, dywany, !obeliny, szale, jakich 1ldorando ni!dy jeszcze nie widziao.
%szyscy ci podrni potrzebowali kwater. @ch obozowiska stay si pla!. 0iewolnicy
oldorandcy w pocie czoa wznie&li osobne miasteczko w cieniu poudniowych wie, szyderczo
nazwane (auk. 4u odbywa si cay handel, tu w ssiedztwie stajni i karczem, w wskich zaukach
handlarze skr i inni kupcy zaatwiali swoje interesy, przez jaki& czas bowiem nie mieli prawa
wstpu do wa&ciwe!o 1ldorando. @ch szere!i jednak rosy i niektrzy osiedlali si w mie&cie,
przenoszc tam swoj pro,esj i swoje !rzechy. 1ldorandczycy rwnie uczyli si sztuki
handlowania. 0owi kupcy stawali przed "ozem <oonem z petycjami o specjalne przywileje,
cznie z prawem bicia monety. 5prawa ta zaprztaa ich umysy daleko bardziej ni jakiekolwiek
problemy z akademi, ktr uwaano za strat czasu.
*rupa takich oldorandzkich kupcw w liczbie sze&ciu, wy!odnie rozpartych w siodach,
wracaa do 1ldorando z udanej wyprawy. 1 wschodzie /reyra zatrzymali mustan!i na wz!rzu od
pnocy, w pobliu brassimipowe!o za!onu, skd wida) byo skraj miasta w szarwce chodne!o
&witu. % nieruchomym powietrzu dolatyway do nich !osy z oddali.
$ (atrzcie $ wykrzykn jeden z modszych kupcw, osaniajc oczy. $ Jakie& zamieszanie
pod bram. 6epiej jed3my inn dro!.
$ .hyba nie ,u!asy, co;
%szyscy wytyli wzrok. %ida) byo !romad ludzi, mczyzn i kobiet, wysypujcych si
z miasta. a bram cz&) z nich niezdecydowanie przystana, powodujc rozdzia na dwie !rupy.
<eszta podaa dalej.
$ 4o nic powane!o $ stwierdzi mody kupiec i spi mustan!a ostro!ami. % Fmbruddocku
mia kobiet, a w kieszeni now byskotk dla niej, i bardzo spieszy si na spotkanie. 1dej&cie
5hay 4al nic dla nie!o nie znaczyo. %krtce wzesza 'ataliksa, do!aniajc swe!o towarzysza na
niebie.
ib, blady &wit z deszczem wiszcym w powietrzu, dreszcz przy!ody, ona sama, wszystko
wydawao jej si nierealne. % milczcym poe!naniu przycisna do piersi 9ry, nie czujc adne!o
wzruszenia. 8suna niewolnica :aysa 6atra pomo!a jej znie&) na d skromny dobytek. (od
wie, trzymajc za cu!le dwa mustan!i, swoje!o i 5hay
4al, czekaa "min 6im, z wielkim smutkiem e!najca ma i male+kie dziecko- oto $
pomy&laa 5hay 4al $ po&wicenie wiksze ni moje. Ja si ciesz, e odchodz. >lacze!o "min
6im idzie ze mn, ni!dy si nie dowiem. "le poczua przypyw sympatii do przyjaciki $ sympatii
i zarazem pewne!o lekcewaenia.
1dchodziy z ni cztery kobiety- :aysa 6atra, "min 6im oraz dwie mode uczennice,
!orliwe adeptki akademii. %szystkie na mustan!ach i w towarzystwie niewolnika, rzeza+ca
=amadranabaila, ktry pieszo wid dwa juczne musan!i i par ostrych psw my&liwskich w
kolczastych obroach 1rszak ten odprowadzay kobiety i kilku starszych mczyzn, wykrzykujc
sowa poe!nania, a nawet rady, powane lub artobliwe $ co komu przyszo do !owy.
6aintal "y i 1yre, blisko siebie, ale jakby nie widzc si nawzajem, czekali w bramie, eby
po raz ostatni rzuci) okiem na 5hay 4al. (od bram tkwi w swym czarnym ,utrze "oz <oon we
wasnej osobie, z zaoonymi rkami, z brod opuszczon na piersi. (rzy nim 5iwk trzyma Fline
4al, ktry tym razem nie wy!lda weselej ni je!o lord. a swoim milczcym przywdc stali
!romad mczy3ni, powani, donie wsunwszy pod pachy.
"oz <oon wskoczy na siodo natychmiast po przeje3dzie 5hay 4al i ruszy stpa nie za ni,
tylko obok !o&ci+ca, nieco ukosem. Jadc tak oboje musieliby si spotka) w miejscu oddalonym o
kawaek dro!i, na skraju lasu. anim dotar do te!o miejsca, "oz <oon odbi od !o&ci+ca, obierajc
niemal rwnole! tras pomidzy drzewami. Kobieca kawalkada 6 kajc bez!o&nie "min 6im
na czele podaa spokojnie !o&ci+cem. "ni "oz <oon, ani 5hay 4al nie prbowali za!adn) si
czy cho)by spojrze) na siebie.
/reyr jeszcze nie wyszed zza chmur poranka, tote &wiat by nadal wyprany z barw. *runt
podnosi si, !o&ciniec zwa, drzewa rosy coraz !&ciej. (otem !runt opad i zjechali na
bezdrzewne, !rzskie dno kotliny, 2aby uskakiway z chlupotem przed nadci!ajc kawalkad.
:ustan!i powoli brny p zez mokrada, z obrzydzeniem nurzajc kopyta i wzbijajc ty mu,
ktry mci lustro wody. 6as na dru!im brze!u moczaru zmusi je3d3cw do zwarcia szykw. Jak
!dyby dopiero teraz zauwaajc "oza <oona, 5hay 4al zawoaa d3wicznym !osem#
$ 0ie musisz nas &ci!a).
$ Konwojuj pani, nie &ci!am. %yprowadzam bezpiecznie z 1ldorando. 4en zaszczyt
susznie si pani naley.
0a tym zako+czyli rozmow. (osuwajc si dalej, wjechali na poro&nite chaszczami
wzniesienie. 1d je!o szczytu mo!li poda) wy!odnym szlakiem kupcw wiodcym w kierunku
pnocno$wschodnim do .halce i dalekie!o 5ibornalu $ jak dalekie!o, te!o nikt nie wiedzia. 0a
opadajcym za !rani stoku znowu zaczyna si las. "oz <oon pierwszy osi!n !ra+ i zatrzyma
si tam z pospn min, ustawiwszy 5iwk wzdu !rzbietu, przez ktry przejeday kobiety. 5hay
4al zawrcia %iern i z jasn, po!odn twarz podjechaa mu na spotkanie.
$ ?adnie z twojej stropy, e po,aty!owae& si taki kawa dro!i.
$ 2ycz bezpiecznej podry $ odpar sztywno, wci!ajc brzuch i prostujc si w siodle. $
auwa, e nie prbujemy przeszkodzi) ci w odej&ciu.
Jej !os za!odnia.
$ 0i!dy ju si nie zobaczymy, umarli&my od dzi& dla siebie. .zyby&my zniszczyli sobie
nawzajem ycie, "ozie <oonie;
$ 0ie wiem, o czym mwisz;
$ %iesz, dobrze wiesz. 1d male+ko&ci skakali&my sobie do oczu. <zeknij mi swko,
przyjacielu, na poe!nanie. 0ie uno& si dum, jak ja zawsze czyniam- nie w takiej chwili.
acisnwszy szczki spo!lda na ni w milczeniu.
$ (rosz ci, "ozie <oonie, jedno szczere sowo na poe!nanie. %iem a za dobrze, e
powiedziaam ci BnieC o jeden raz za duo.
Kiwn !ow.
$ :asz swoje szczere sowo.
1bejrzaa si nerwowo, po czym pchna %iern krok bliej, a ich mustan!i zetkny si
bokami.
$ 4eraz, !dy odchodz na zawsze, powiedz mi przynajmniej, e w !bi serca ywisz do
mnie to samo uczucie, co kiedy&, !dy byli&my modzi.
(arskn &miechem.
$ wariowaa&. 0i!dy nie patrzya& realnie na &wiat. 'ya& zbyt pochonita sob. 4eraz nie
ywi do ciebie adne!o uczucia, ani ty do mnie, tylko ty boisz si spojrze) prawdzie w oczy.
%yci!na do nie!o rce, lecz co,n si, szczerzc zby niczym pies.
$ Kamstwo, "ozie <oonie, wierutne kamstwo7 dobd3 si chocia na !est... zdobd3 si,
ty okrutniku, na poe!nalny pocaunek, !dy odchodz, ja, ktra tyle przez ciebie wycierpiaam.
*esty s wicej warte ni sowa.
$ %ielu my&li inaczej. 5owo wypowiedziane zostaje na zawsze.
?zy popyny jej z oczu i rozmazay si po wychudych policzkach.
$ 'odajby ci poary mamuny7
5zarpniciem cu!li zawrcia klacz w miejscu i !alopem po!naa w las, za swoj male+k
karawan.
%yprostowany w siodle, jakby kij pokn, przez chwil nie rusza si z miejsca i patrzy
przed siebie, &ciskajc w !ar&ci wodze, a zbielay mu kykcie. (otem delikatnie &ci!n wodze i
pchn 5iwk midzy drzewa, ukosem oddalajc si od 1ldorando, nie troszczc si o Flina 4ala,
ktry czeka w penej poszanowania odle!o&ci. 5iwka nabieraa rozpdu na zboczu, po!aniana
przez je3d3ca. %krtce przesza w peny !alop, ziemia uciekaa im spod kopyt i wszyscy ludzie
zniknli z oczu. "oz <oon wznis wysoko praw pi&).
$ %ied3ma z !owy, duszy lej7 $ zawoa. >ziki &miech wyrwa mu si z !arda, !dy tak
pdzi na zamanie karku.
6 gry 6iemska 9tacja )0serwacyjna ,,(>ern#s= widziaa wszystko! %rzekazywano na
6iemi wszystkie zmiany i wszystkie dane! ,zonkowie omi# #czonych rodw ,,(>ern#sa= skrztnie
opracowywali nowe :akty na#kowe! 4relili migracje nie tylko l#dzkich pop#lacji, ale rwnie
pop#lacji :agorw, zarwno 0iaych jak i czarnych! 4ady marsz naprzd l#0 odwrt przetwarzany
0y na imp#lsy, ktre przewdrowawszy lata wietlne docieray w ko?c# do glo0# i komp#terw
;eliko?skiego nstyt#t# ,entronicznego 6iemi!
6 okien stacji zaoga moga o0serwowa1 planet w dole i postp#j$ce za1mienie, ktre
szarym ca#nem zasn#wao oceany i tropikalny kontynent! 3a jednym zespole monitorw
o0serwowano inne postpy & kr#cjaty kzahhna przeciwko )ldorando! 6godnie ze swym wasnym
oso0liwym czasem podry, kr#cjata znajdowaa si o0ecnie o jeden rok od wytknitego cel#, od
zniszczenia starodawnej metropolii!
6akodowane w sygnaach wieci wdroway na 6iemi! Tam, wiele st#leci p5niej, ze0rali
si widzowie, 0y ledzi1 ko?cowe akty heliko?skiej tragedii!
% tyle zostay pospne re!iony :ordriatu, pene ech wwozy, po!ruchotane &ciany skalne,
nieoczekiwanie zaciszne wrzosowiska, szare !bokie doliny, w ktrych wiecznie kbiy si dymy,
jakby to o!ie+, a nie ld modelowa twarde rysy pustkowi. Krucjata, rozbita ha wiele !rup i !rupek,
z mozoem przedzieraa si przez paskowy, bezludny, je&li nie liczy) :adisw z ich stadami, i
chmar ptactwa. 1bojtne na otoczenie ,a!ory niezmordowanie pary na poudniowy wschd.
Kzahhn =rastyprtu, =rr$'rahl Rprt, wid swoje zastpy wci naprzd. 'rnli w&rd
powodzi wschodniej rwniny oldorandzkiej, ktre nie wy!asiy o!nia zemsty w ich szlejach, cho)
wielu pado. .horoba i ataki bezlitosnych 5ynw /reyra przerzedziy szere!i ancipitw. 0ie
przyjmoway ich te z otwartymi ramionami niewielkie komponenty ,a!orw, przez ktrych tereny
wdrowali. (ozbawione kaidaww, za to czsto posiadajc liczne rzesze niewolnikw, ludzi bd3
:adisw. komponenty te prowadziy osiady tryb ycia i zaciekle broniy swoich terytoriw przed
wszelkimi intruzami.
=rr$'rahl Rprt ze wszystkich opaw wychodzi zwycisko. Jedynie nad chorob nie mia
wadzy. Je!o kohorty wyprzedzaa wie&) o pochodzie, idca z ,al uciekinierw przez p
kontynentu. =rr$'rahl Rprt wa&nie stan ze swymi dowdcami na brze!u szeroko rozlanej rzeki.
/a!orza horda nie wiedziaa, e lodowaty nurt spywa z tych samych wyyn 0ktryhk, z ktrych
wyruszya krucjata przeciwko 5ynom /reyra, o tysic mil std.
$ 4u nad tymi wodami staniemy na dwie wdrwki 'ataliksy po niebie $ rzek =rr$'rahl
Rprt do swych dowdcw, $ (rzednie strae rozejd si brze!iem w obie strony i znajd such
dro!. %ska j oktawy &rdpowietrzne.
*wizdniciem wezwa kraka, ktry zabra si do czyszczenia mu ,utra z kleszczy. Kzahhn
zrobi to z roztar!nieniem, !dy inne rzeczy chodziy mu po szlejach, ale te drobne stworzenia stay
si na!le dokuczliwe, :oe za spraw ciepa w otaczajcej ich dolinie. %rae ciepo zbierao si w
kr!u jej wysokich zielonych &cian jak woda w studni. .zekaa ich niebawem trzecia &lepota.
(3niej odwrt na chodniejsze lee. "le wprzd zemsta. !oni zhrrka i wyruszy rozejrze) si w
pooeniu, a ptak wisia nad nim bijc z rzadka skrzydami. :o!li tu zaczeka), a doczy reszta
si, rozci!nitych na przestrzeni paru dziesitkw mil. atknito sztandary, puszczono kaidawy na
popas. 5uba rozbia namioty dla starszyzny. 8stalono porzdek posikw i rytualnych ceremonii.
'ataliksa z wrednym /reyrem stay wysoko nad obozem, !dy kzahhn =rastyprtu wkroczy
do swe!o namiotu i odpi naczek. nad krzepkich barkw wysun do przodu du! !ow,
podliwie nachylajc si caym swoim masywnym ciaem, wychudzonym teraz po trudach
wdrwki. (owczyste rzsy opu&ci tworzc czerwone szparki z oczu, ktrymi wzdu nosa
zezowa na swoje cztery ,ildy. .zochray si i poszturchiway, oczekujc w namiocie je!o
nadej&cia. zhrrk wpad do namiotu, lecz =rr$'rahl Rprt zrzuci !o na ziemi. (tak zatrzepota
skrzydami, apic rwnowa!, niezdarnie wyldowa i czym prdzej wydrepta z namiotu. =rr$
'rahl Rprt przesoni za nim wyj&cie kocem. acz zdejmowa) rynsztunek, swj ka,tan bez
rkaww i pas ze skrzan torb, nie odrywajc oczu od czwrki oblubienic, przenoszc wadcze
spojrzenie z jednej na dru!. %ci!n w nozdrza zapach kadej z nich. 8kryway podniecenie
iskajc si z kleszczy lub poprawiajc sobie wosy du!iej biaej sier&ci, aby mi!n) mu penymi
wymionami przed oczyma. .hyliy si ku niemu orle pira na ich !owach. /ildy parskay,
zapuszczajc w nozdrza biaawe mlecze.
$ 4y7 $ rzek wskazawszy jedn z samic w penej rui. Jej towarzyszki przycupny w kcie
namiotu, !dy tymczasem wybranka obrcia si tyem do mode!o kzahhna i wypia zad.
(rzystpi i w podsunite mu ciao wsadzi trzy palce, po czym wytar je w czarn sier&) pyska. 'ez
dalszych cere!ieli dosiad i przy!i ,ild swym ciarem, a opada na czworaki. wolna chylc
si coraz niej pod je!o pchniciami, wspara szerokie czoo na dywanie. (o sko+czonej kopulacji,
!dy pozostae ,ildy przybie!y obwchiwa) siostr, =rr$'rahl Rprt naci!n rynsztunek i
wymaszerowa z namiotu. 0awrt chuci mia nastpi) za trzy ty!odnie.
Komendant krucjaty, Rohl$*harr %yrrijk oczekiwa !o z kamiennym spokojem. 5tanli
twarz w twarz, oko w oko. Rohl$*harr %yrrijk wskaza na niebo.
$ >zie+ idzie $ powiedzia. $ 1ktawy si zacie&niaj. Kzahhn podnis wzrok i pomacha
pi&ci, oczyszczajc z krakw niebo nad !ow. (atrzc na uzurpatora /reyra u&wiadomi sobie, e
on podkrada si z kadym dniem coraz bliej do 'ataliksy, jak pajk do swojej o,iary w sieci.
0iedu!o ju, niedu!o, /reyr skryje si w brzuchu przeciwniczki. %tedy zastpy bd ju u celu.
%tedy uderz i wybij cay pomiot /reyra osiady w miejscu, w ktrym pole! szlachetny
prabykun =rr$'rahla Rprta, i wtedy spal miasto i wyma je z pamici. @ dopiero wtedy on i je!o
druyna dostpi zaszczytnej uwizi. 4akie my&li dryy mu szleje niczym krople wody powoli
skapujce z lodowych sopli, ktre topniej i znikaj z pluskiem, zapadniajc ziemi swoj ros.
$ >waj siewcy zbliaj si do siebie $ warkn.
(3niej kaza niewolnemu czowiekowi zad) w koatkowy r! i przynie&) keratynowe
,i!urki ojca i praprabykuna. :ody kzahhn zauway, e mimo troskliwej opieki obie ,i!urki ule!y
zniszczeniu w trakcie du!iej wdrwki. (rzed szere!ami komponentu, zebrane!o nad czarn
wod, =rr$'rahl Rprt pokornie zapad w trans. !odnie ze swoj natur wszyscy zamarli jak jeden
m, jakby ocean powietrza sku ich lodem. 0ie wiksza od &niene!o krlika zjawa praprabykuna
przysza na czworakach, jak to on!i& bywao u ,a!orw, dawno, dawno temu, kiedy 'ataliksa
jeszcze nie wpada w pajcz sie) /reyra.
$ <o!i do !ry $ powiedzia &nieny krlik. $ 0ie daruj wro!om, nie daruj nadchodzcej
zieleni, zro& ziele+ czerwonymi sokami 5ynw /reyra, ktry j sprowadzi w miejsce lubej bieli.
(rzyszed take keratynowy ojciec, niewiele wikszy, wyczarowujc synowi w bladych
szlejach ci! obrazw. (rzed zamknitymi oczyma
=rr$'rahla Rprta pojawi si &wiat, pulsujcy w kadej ze swych trzech cz&ci. oparw
je!o jestestwa bie!y zote wst!i oktaw &rdpowietrznych, niczym zwoje du!ich nitek wok
zaci&nitej pi&ci, i wok zaci&nitych pi&ci innych ssiednich &wiatw, opltujc rwno i
umiowan 'ataliks, i pajka /reyra. %szom podobne istoty mkny po nitkach z piskliwym
kwileniem.
=rr$'rahl Rprt podzikowa ojcu za obrazy mi!ajce w szlejach. %idywa je ju
wielokrotnie. nali je wszyscy obecni. 4rzeba je byo powtarza). 5tanowiy !wiazdy przewodnie
krucjaty. 'ez powtrki ich &wiata !asy, a nabita szlejami czaszka zmieniaa si w jak& jaskini
zapomnienia, zawalon &cierwem zdechych wy. >ziki powtrkom jasno sobie u&wiadamiano,
e potrzeby jedne!o ,a!ora s potrzebami cae!o &wiata, ktry ci, co przenie&li si na &wiat
ssiedni, nazwali =rl$@chor Rhar, za& potrzeby =rl$@chor Rhar s potrzebami ,a!ora. (rzysza kolej
na obrazy zaludnione 5ynami /reyra# oktawy &rdpowietrzne paaj, 5ynowie wal si na ziemi
chorzy, wal si i albo mr, albo przybieraj mniejsz posta). .zas taki ju kiedy& nadszed. .zas
taki nadejdzie niebawem. (rzeszo&) i przyszo&) stanowi dzie+ dzisiejszy. 4ak si stanie, !dy
/reyr cay zniknie w 'ataliksie. @ wtedy nadejdzie czas, aby uderzy) $ uderzy) na wszystkich, ale
przede wszystkim na tych, ktrych ojcowie zabili %ielkie!o Kzahhna =rr$4ryhka =rasta.
(amitaj. 'd3 dzielny, bd3 nieuba!any. 0ie odstp ani o wos od planu przekazane!o
przez du!i szere! przodkw.
(owiao dawnymi dniami, czym& dalekim, przytchym, a prawdziwym. Jak !romada
aniow mi!nli antenaci na lodowych prapolach szcz&liwo&ci. Ardpowietrzne kanony szy
milionami, bez ustanku.
(amitaj. *otuj si na nowe czasy. <o!i do !ry.
:ody kzahhn powoli wyszed z transu. 'iay krak przysiad na je!o lewym ramieniu.
=aczykowatym dziobem pieszczotliwie rozczesa sier&) na barkach swe!o pana i zabra si do
kleszczy. (onownie zadto w r!, &lc aobny ton za lodowat rzek. 5mtn nut sycha) byo
daleko, tam !dzie !romadka ,a!orw odbia od macierzyste!o komponentu. 'yo ich o&mioro,
sze&) !ild i dwa bykuny. Jeden stary rudy kaidaw, za stary pod wierzch, d3wi!a im bro+ i
prowiant. Kilka dni wcze&niej, za pomy&lne!o panowania 'ataliksy na niebie, pojmali szstk
:adisw, mczyzn i kobiet, ktrzy razem ze swymi zwierztami wlekli si w o!onie mi!racyjnej
karawany, zdajcej ku przesmykowi .halce. wierzta upiekli i zjedli na miejscu, swoim
zwyczajem wy!ryzszy im !arda. 0ieszczsnych :adisw powizali !sie!o i po!nali w dalsz
dro!. Jednak z powodu op3nienia marszu przez po!anianych, jak i zwoki na uczt z!ubili swj
komponent. apdzili si niewa&ciwym brze!iem strumienia, ktry rwa jak !rski potok. %
!rach spady ulewne deszcze, strumie+ wystpi z brze!w i zostali odcici.
4ej bataliksowej nocy ,a!ory rozbiy obz na mrocznej polance u podna wysokich
radabab, uwizujc :adisw do cienkie!o drzewka, pod ktrym pra!nostycy mo!li si jako tako
przespa) na kupie. 5ame le!y opodal wyci!nite na wznak- k raki s,runy im na piersi i
pochoway !owy w ciepym ,utrze. /a!ory z miejsca zapady w kamienny sen bez marze+, jakby
sposobiy si do uwizi. budzio j skrzeczenie krakw i wrzaski :adisw. (rzeraeni :adisi
urwali si z powroza i skoczyli na swoich ciemizcw $ nie pomsty szuka), lecz ratunku u swoich
wro!w w obliczu wiksze!o za!roenia.
(kaa jedna z radabab. 4rzaski !ince!o drzewa wypeniay powietrze. pionowych rys i
szczelin jak ropa tryskay brunatne soki. Kby pary przesoniy co&, co konwulsyjnie wyrywao si
z wntrza radababy.
$ %ij %utry7 %ij %utry7 $ wrzeszczeli pra!nostycy do zbierajcych si z ziemi ,a!orw. @ch
dowdca podszed do sptane!o kaidawa i sprawnie zacz rozdziela) wcznie. 1!romny bben
rodzcej radababy mia trzydzie&ci stp wysoko&ci. 0a!le jej wieko rozsypao si w kawaki,
niczym strzaskana pokrywa !arnka, i z korony wychyn wij %utry. (olan zalaa
charakterystyczna mieszanina zapachw, smrd !noju, ,etor zepsutej ryby i odr z!nie!o sera.
(otworny eb wznis si na !itkiej wowej szyi rozbyskujc w so+cu. %ij zakoysa bem i
radababa rozpkszy si z hukiem odsonia je!o kolejne o&lize sploty, ktre prostowa zrzucajc
przy tym skr. <yjc pod ziemi wtar!n od korzeni do wntrza radababy i tam si za!nie3dzi.
% wyszej temperaturze rozpocz zrzucanie skry i metamor,oz. 4eraz musia si poywi),
z!odnie z re!uami yciowe!o cyklu w swoim nowym stadium rozwoju.
/a!ory zdyy ju chwyci) za bro+. @ch przywdczyni, krpa !ilda, ktrej biae ,utro
przetykane byo czarnym wosem, wydaa rozkazy. >wch najlepszych miotaczy cisno w wij
%utry wczniami. %ij !ibn si, wcznie przeleciay obok, nawet !o nie drasnwszy. 5postrze!
pod sob jakie& postacie i wyrzutem ba w d natychmiast zaatakowa. /a!ory uprzytomniy sobie
je!o prawdziwe rozmiary dopiero wtedy, !dy zajrzay im w oczy dwie pary &lepi osadzonych nad
!rubymi, misistymi czukami sterczcymi z pyska. "takujcy wij przebiera nimi jak palcami.
*ba, pena skierowanych do tyu zbw, dziwnie workowata, schodzia si nie tylko w kcikach,
ale rwnie po&rodku.
(rzekrzywiona na bok !owa suna jak o!on merdajce!o asokina. (rzed chwil jeszcze
ponad wierzchokami drzew, leciaa teraz na szere! ,a!orw. Ami!ny ,a!orze wcznie. Kraki
rozpierzchy si na wszystkie strony.
(ozbawiona szczk, poruszajca si w niecodzienny sposb !ba przypominaa studni bez
dna. acisna si na pierwszej z brze!u ,a!orzycy i na wp d3wi!na j w powietrze. :i&nie
!itkiej szyi okazay si zbyt sabe, aby d3wi!n) cik !ild. %leczona po !rzskim !runcie
charczaa i bia wij jednym ramieniem po nozdrzach.
$ abi) !o7 $ krzykna !ilda przywdczyni, ze wzniesionym noem rzucajc si naprzd.
"le w mtnym mule wijowych szlei dojrza decyzja. ,uri od!ryz to, co trzyma w
!bie, porzucajc reszt. % !r, w bezpieczne rejony poderwa eb razem z wsami, po ktrych
&ciekaa ta posoka. 4o, co pozostao z !ildy, tuko przez chwil pi&ciami w ziemi, po czym
le!o bez ruchu. Jeszcze przeykajc swj ksek wij zacz si ju przepoczwarza), runwszy
splotami na pobliskie mode drzewka. 5trach nie ley w naturze ,a!orw, jednak ocalaa sidemka
pada z przeraenia. %ij dzieli si na dwoje. 1krwawionym pyskiem szorowa dokoa po trawie.
>ar bony z przeci!ym trzaskiem. Jakby maska jaka& zliniaa ze ba, ktry sta si !roteskow
par bw. 6ec jeden na dru!im wci jeszcze przypominay dawn posta)- wtem nowy !rny eb
unis si i podobie+stwo znikno. 5zczki bw wypu&ciy misiste czuki, ktre rozrastajc si
!watownie na boki i sztywniejc u,ormoway pier&cie+ kolcw, a w nim chrzestny otwr szeroko
rozwarty, bez moliwo&ci zamknicia. Tw szkaradny otwr by !b !owy z par poziomo
osadzonych &lepi. (o wyschniciu odkrytej pod rozerwanymi bonami warstwy &luzu zasza
nieznaczna zmiana kolorw. Jedna !owa przybraa barw niebieskawo$zielon, dru!a
zielonkawobkitn. *owy uniosy si i odskoczyy od siebie z basowym rykiem. 4en ich ruch nie
tylko rozpru pozostae bony na caej du!o&ci stare!o odwoka, ale odsoni dwa nowe odwoki,
zielony i bkitny, oba smuke i uskrzydlone. Fpileptyczne dr!awki podobne &miertelnym
konwulsjom wstrzsny starym ciaem. % !r wystrzeliy z nie!o dwa nowe ciaa jak oszczepy,
rozwijajc boniaste skrzyda. *owy zawisy nad z!ruchotan radabab, biy boniaste skrzyda.
1siem krakw latao wok nich skrzeczc, jakby chciay porozdziera) sobie dzioby.
5twory jakby okrzepy naprzeciw siebie. (o chwili oderway si du!owsymi o!onami od
ziemi. /runy w !r, a promienie /reyra roziskrzyy uski i siatkowane skrzyda. Jeden potwr,
ten zielony, by samcem, z podwjnym rzdem mackowatych wyrostkw zwisajcych mu ze
&rodkowej cz&ci odwoka, dru!i, bkitny, by samic o mniej jaskrawych uskach.
5krzyda nabray miarowe!o rytmu, unoszc stwory ponad wierzchoki drzew. <ozwarta
!ba wci!aa z przodu powietrze, wyrzucane tchawkami z tyu. 5tworzenia obleciay polan w
przeciwnych kierunkach, odprowadzane bezsilnymi spojrzeniami bandy ,a!orw. (o czym
wyruszyy w swj dziewiczy lot. 1dtruway niby jakie& latajce we, jeden ku dalekiej pnocy,
dru!i hen na poudnie, posuszne tajemniczej muzyce swoich wasnych oktaw &rdpowietrznych, i
na!le pikne w swej mocy. @ch du!ie, smuke odwoki ,aloway na wietrze. 0abierajc wysoko&ci,
wzbiy si ponad dolin. %reszcie znikny, kade w poszukiwaniu wspmaonka na rubieach
przeciwle!ych bie!unw. @ma!o zapomniay o swoich poprzednich bytach, uwizionych w ziemi
przez stulecia zimy.
:ruczc ,a!ory wrciy do bardziej przyziemnych spraw. 1mioty spojrzeniami polan. @ch
sptany kaidaw nadal ze spokojem szczypa traw. :adisi zniknli. Korzystajc z okazji,
pra!nostycy dali drapaka w las.
:adisi zazwyczaj kojarz si w pary na cae ycie i rzadko wstpuj po raz wtry w
zwizek mae+ski- najcz&ciej wdowa bd3 wdowiec zapadaj na pewien rodzaj !bokiej
melancholii. 8ciekao trzech mczyzn ze swoimi kobietami. 5tarsza o kilka lat od innych para
nazywaa si Kathkaarnit, co byo wsplnym imieniem &lubnym- je!o zwano Kathkaarnitem, j
Kathkaarnitk.
%szyscy sze&cioro byli szczupli i niskie!o wzrostu. %szyscy ciemnoskrzy. 4ransludzcy
pra!nostycy, ktrych jedno z plemion stanowili :adisi, wy!ldem niewiele odrniali si od
prawdziwych ludzi. asznurowane usta, co wynikao z uksztatowania ko&ci czaszki i ukadu
zbw, nadaway ich twarzom tskny wyraz. :ieli po osiem palcw u doni, czwrkami
przeciwstawnych, dajcych im niezwykle silny chwyt- rwnie ich stopy miay cztery palce
skierowane w przd i cztery w ty.
'ie!li rwnym truchtem od polany ,a!orw, w tempie, jakie w potrzebie mo!li utrzymywa)
!odzinami. 'ie!li na przeaj przez za!ajniki i mokrada, kolumn dwjkow, na czele
Kathkaarnitowie, potem modsza para i na ko+cu najmodsza. <ozmaite dzikie zwierzta, !wnie
jelenie, z omotem uciekay im z dro!i. <az wyposzyli ody+ca. 'ie!li bez odpoczynku.
8ciekali z !rubsza na zachd- wspomnienie o&miu ty!odni niewoli dodawao skrzyde.
1minwszy rozlewiska, pili si na &cian wielkie!o spodka ziemi, na ktre!o dnie podjli
ucieczk. 8pa zela. Jednocze&nie wznoszcy si nieznacznie, ale stale teren wyczerpa ich siy.
truchtu przeszli w szybki marsz. (alia ich skra. wiesiwszy !owy parli naprzd, ciko
oddychajc nosem i ustami, co jaki& czas potykajc si na nierwno&ciach !runtu. %reszcie ostatnia
para klapna bez tchu na ziemi, dyszc ciko i trzymajc si za brzuchy. .zwrka towarzyszy
spostrze!a, e ju niewiele im zostao do szczytu, za ktrym najpewniej czeka rwny !runt. 0ie
ustawali, nisko pochyleni, a pokonawszy stok padli na samym pro!u rwniny. iajali jak miechy.
5td mo!li obj) spojrzeniem widok roztaczajcy si za nimi w przejrzystym jak kryszta
powietrzu. (ara ich wyczerpanych przyjaci leaa troch niej, pod sam krawdzi olbrzymiej
niecki. Aciany tej niecki poobione byy parowami, ktrymi spywaa woda. 5trumienie wpaday
do dwch o!romnych zakoli rzeki, powstaej do&) niedawno, bowiem sterczay z niej jeszcze na
p zatopione drzewa. 0a rzece tworzyy si zawady z !azi i !ruzu skalne!o. <ozlane ,ale
opyway ,ad wz!rza, niknc z oczu. 5zum wd wypenia dolin.
%idzieli miejsce, !dzie stay potne radababy. *dzie& w&rd owych radabab krya si
banda ,a!orw, od ktrej uciekli. a radababami !sty modnik porasta przeciwle!e stoki doliny.
>rzewa byy jednolicie ciemnozielone, szere! za szere!iem, z o!niskami jaskrawo$zote!o listowia
drzew znanych :adisom, pod nazw kaspja- jej !oryczkowate pki jadali w okresach !odu.
"le krajobraz nie ko+czy si na lesie. >alej wida) byo skalne &ciany, tu i wdzie obrcone
w rumowiska, ktrymi schodziy ryzykowne &cieki zwierzt i ludzi. 5kalne &ciany stanowiy cz&)
a+cucha wz!rz, wypeniajcych a!odnymi !rzbietami horyzont od kra+ca do kra+ca. :ikkie
skay ich podna popkay, tworzc jary pene bujnej ro&linno&ci. 4am, !dzie ro&linno&) bya
najbujniejsza, a rumowiska podna wz!rz najbardziej malownicze, pozyskiwa dopyw rzeki,
pienist kaskad spadajcej wwozami ku dolinie. a i ponad tymi !bczastymi wz!rzami
wznosiy si inne szczyty, odle!lejsze i surowsze, o stokach z twardych bazaltw, okaleczonych
stuleciami niedawnej zimy. 0ie okrywaa ich adna szata zieleni. (ozostay nieujarzmione, tylko
drobne !rskie kwiatki !dzienie!dzie krasiy je t, pomara+czow lub bia barw, czyst dla
oka nawet z odle!o&ci wielu mil.
(onad wieycami tych bazaltowych szczytw rysoway si kolejne a+cuchy, sine, pospne,
straszne. @ jak !dyby dla pokazania ywym istotom, e &wiat nie ma ko+ca, owe a+cuchy
odsaniay widok na rzeczy dalsze $ krain wielkiej dali i wielkich wysoko&ci, i korowodu turni jak
wyszczerzone zby. 4o byy bastiony materii, spitrzone w palcych mrozach tropopauzy.
'ystre oczy :adisw wy&ledziy w tym pejzau male+kie ctki bieli w&rd pobliskich
drzew, pomidzy kapsjami, wzdu skalnych krawdzi, na wysokich przeczach !r, nawet w dali,
!dzie dopyw rzeki l&ni po wwozach. % tych plamkach bieli :adisi bezbdnie rozpoznali kraki.
*dzie kraki, tam ,a!ory. 0a przestrzeni wielu mil, jak okiem si!n), kraki zwiastoway
ukradkowy pochd zastpw =rr$'rahla Rprta. 0ie byo wida) ani jedne!o ,a!ora, a przecie w
tym wspaniaym krajobrazie czaio si ich blisko dziesi) tysicy.
Kiedy tak sobie :adisi odpoczywali podziwiajc widoki, jeden po dru!im zaczli si
drapa). 0ajpierw jakby od niechcenia, potem coraz bardziej !orczkowo, kiedy troch odsapnli.
0iebawem tarzali si drapic i klnc, zlewani potem, od ktre!o pieka ich zasypana &ladami
uksze+ skra. winici w kbki, drapali si palcami i stp, i doni. 4akie szalone swdzenie
nachodzio ich z przerwami od chwili, kiedy wpadli w apy ,a!orw. 4rc krocza, w&ciekle szorujc
si pod pachami i orzc paznokciami czupryny, ani przez chwil nie zastanowili si nad przyczyn i
skutkiem, ani przez chwil nie skojarzyli swej wysypki z kleszczem, ktre!o odziedziczyli po
swoich niedawnych panach.
Kleszcz w by w zasadzie nieszkodliwy, a przynajmniej u ludzi i pra!nostykw
wywoywa tylko nie!ro3n !orczk lub wysypk, rzadko trwajc duej ni kilka dni. "le
=elikonia bya coraz bliej /reyra i zmieniay si bilanse cieplne. @Yodidae mnoyy si# samica
kleszcza skadaa miliony jaj w dani %ielkiemu /reyrowi. %krtce bahy kleszcz, na tyle pospolity,
e nie zwraca na siebie uwa!i, mia zosta) nosicielem wirusa powodujce!o tak zwan !orczk
ko&ci, ktra odmieni &wiat.
%irus wkracza w aktywne stadium rozwoju z wiosn wielkie!o roku =elikonii, w okresie
za)mie+. Kadej wiosny ludzka populacja zapadaa na !orczk ko&ci- na to, e j przeyje, liczy)
mo!a tylko poowa populacji. (la!a bya tak powszechna, a jej skutki tak dotkliwe, e sama
wymazywaa si, rzec by mona, z tych skpych zapiskw, jakie prowadzono.
>rapic si i tarzajc w&rd listowia :adisi nie zwracali uwa!i na nie znany im jeszcze
teren za plecami. 4am, z dala od upau doliny, rosy soczyste trawy, a w&rd nich zaro&la wybujaej
prosinki, o kolankowej, pustej w &rodku, drewniejcej z wiekiem odydze. kpy prosinki
wyonili si chykiem ludzie w butach o wysokich, wywinitych cholewach, lekko odziani, ze
sznurami w doniach. 5koczyli na :adisw.
(ara ze stoku zaryzykowaa ucieczk w d, chocia by to powrt w stron ,a!orzych
zastpw. .zwrka ich przyjaci czochraa si nadal $ tyle e ju w niewoli. >la nich krtkie,
wyczerpujce uroki wolno&ci dobie!y ko+ca.
4ym razem przeszli na wasno&) istot ludzkich, porwani jak male+kie drobiny przez inn
lawin cyklicznych wydarze+ $ inwazj 5ibornalczykw na poudnie. :imo woli przyczyli si do
kolonialnej armii kapana wojownika /estibariyatida. :ao to obchodzio Kathkaarnitw i dwoje
ich towarzyszy, i tak ju przy!itych pod !rami prowiantu d3wi!ane!o na !rzbietach. 0owi
panowie po!nali ich w dro!. 6e3li na poudnie, wci drapic si, jakby mao byo najnowszych
niedoli. Kiedy w pocie czoa okrali wielk dolin, na niebo wypyn /reyr. %szystko zapu&cio
dru!i cie+, ktry skurczy si, !dy /reyr stan w zenicie.
Awiat l&ni w so+cu. Koo poudnia wzrosa temperatura. apomniane kleszcze roiy si w
miliardach zapomnianych zakamarkw.
,II. LORD WYSPY
'y z Flina 4ala chop na schwa i wesoek, wierny i niezawodny, i troch bez wyobra3ni.
'y odwany, &wietnie poczyna sobie na owach, z ,asonem dosiada mustan!a. 0ie brako mu
nawet szczypty inteli!encji, chocia na akademi patrzy podejrzliwie, a czyta) nie umia. %asn
on i dzieci te odwid od nauki czytania. 'y bez reszty oddany "ozowi <oonowi, o!arnity
tylko t jedn ambicj, aby suy) mu ze wszystkich si.
@ tylko zrozumie) "oza <oona nie by w stanie. % pewnej odle!o&ci za lordem
Fmbruddocku sta cierpliwie i czeka przy swoim jaskrawo pr!owanym wierzchowcu. %idzia
jedynie plecy "oza <oona, ktry z brod na piersi zapatrzy si tpo przed siebie. 6ord jak zwykle
nosi stare &mierdzce czarne ,utro, ale na ramiona zarzuci t sukienn burk, chyba
pod&wiadomie pra!nc jako& uhonorowa) odchodzc czarodziejk. (ies Kurd dy!ota u pcin
5iwki.
5ta wic Fline 4al w naleytym oddaleniu i z braku inne!o zajcia bezmy&lnie duba
palcem w zbie.
"oz <oon zakl w !os jeszcze par razy i spi wierzchowca. e &ci!nitymi czarnymi
brwiami obejrza si przez rami, jednak nie zwracajc uwa!i na wierne!o namiestnika, a je&li ju,
to nie wiksz ni na Kurda. (u&ci 5iwk w cwa ku szczytowi wzniesienia, szarpic cu!le z tak
w&cieko&ci, e stana dba.
$ 5uka wied3ma7 $ krzykn na cae !ardo.
Fcha powtrzyy okrzyk. <ozmiowany w brzmieniu swojej skar!i zarycza echom w
odpowiedzi, niepomny, e klacz unosi !o coraz dalej od 1ldorando, i nie zwaajc na to, czy pies i
!iermek za nim podaj. <aptem &ci!n cu!le 5iwki, a piana pocieka jej z pyska po wdzidle.
'y dopiero &rdranek, a pomroka jaka& pada na ziemi i na wszystko, co ywe. (odnis ponury
wzrok ku niebu w prze&wicie kolczastych !azi i zauway, e mroczna kula wy!ryza kawaek
/reyra, z wojna wyprzedzajc !o w przestworzach. 5za &lepota. Kurd z trwoliwym skowytem
przypad do n! musan!a.
!stwiny powalone!o opodal modrzewia wyleciaa nocna sowa, pomykajc tu przy
ziemi. :iaa upierzenie w ctki i skrzyda o rozpito&ci wikszej ni ramiona czowieka. =ukajc
&mi!na pomidzy no!ami 5iwki i wzbia si pod ziemiste niebo.
5iwka stana dba, po czym penym !alopem poniosa na eb na szyj, nie suchajc
wdzida. "oz <oon wyta siy, eby si utrzyma) w siodle, mustan! wyta siy, eby !o
zrzuci). <wnie zaniepokojony zjawiskiem w niebiosach Flin 4al ruszy ich &ladem, amic opr
swe!o o!iera ?azika. *na jak poudniowy wicher, trop w trop za 5iwka. %reszcie "oz <oon
zapanowa nad sposzonym wierzchowcem i troch przeszed mu wisielczy nastrj. a&mia si
niewesoo, poklepa mustan!a i przemwi do nie!o z a!odno&ci, jakiej nie znalazby dla
wasnych wspbraci. (owolutku, chykiem, 'atalisa wy!ryzaa coraz wikszy kawa /reyra. *ryz
,a!ora $ przypomnia sobie, e wedle starych le!end stranicy to nie towarzysze broni, lecz
wro!owie, skazani na wieczny, &miertelny pojedynek. 5kulony, pozwoli nie&) si uspokojonemu
zwierzciu, !dzie je oczy ponios. .zemu nie; :oe wrci) do 1ldorando i rzdzi) jak
dotychczas. "le czy miasto bdzie takie samo teraz, !dy ona odesza, suka; . >ol, t biedn
!upiutk !sk, obchodzi, kim jest "oz <oon. % domu tylko niebezpiecze+stwo czeka i
rozczarowanie. 5zarpnwszy wodze pchn klacz w !stwin psiajuchy i cierni, bezlito&nie
wystawiajc twarz na siekce !azie. Awiat sta na !owie ponad je!o rozumienie.
% !azie zapltane byy trzciny, trawy i soma. 4ak ciko byo mu na duszy, e nie
dostrze! tych &wiadectw niedawnej powodzi.
5rebrny pomie+ okoli doln krawd3 'ataliksy, dalej poerajcej /reyra. %krtce j sam
za)miy sunce ze wschodu czarne chmury. 5pad deszcz i wzma!a si, zalewajc poszarzae
zaro&la. e spuszczon !ow "oz <oon par naprzd. >eszcz szumia w !stwinie. %utra
okazywa sw nienawi&).
4rciwszy 5iwk pitami "oz <oon wyprowadzi j z !szczu i zatrzyma na!le, !dy pod
kopytami chlupna woda w bujnej trawie. Fline 4al powoli zajecha od tyu. 8lewa przybraa na
sile, potokami spywajc z mustan!w na ziemi. 5pod ociekajcych brwi lord Fmbruddocku ujrza
po jednej stronie wynioso&) stoku, !dzie zale!ay !azy i rosy drzewa. 8 podna usypano
prymitywne schronisko z odamkw skalnych. 0iej ci!ny si mokrada, poprzecinane krtymi
stru!ami. Krajobraz ton w szaro&ci ulewy, rozmywajcej kontury schroniska. Jednak nie na tyle,
by przeoczy) majaczce u wej&cia sylwetki. 5tay nieruchomo. (atrzyy. :usiay sysze), jak
nadjeda, na du!o przedtem; nim je zobaczy. Kurd przywarowa z !ro3nym warkniciem. 0ie
o!ldajc si "oz <oon da znak Flinowi 4alowi, eby doczy.
$ asrane ,u!asy $ powiedzia Fline 4al, do&) nie,rasobliwie.
$ 0ie cierpi wody, moe nie wylez stamtd na tak chlap. Amiao naprzd.
(rzywoa Kurda do no!i i ruszy wolnym stpem, dyktujc tempo. 0ie zawrci ani nie
okae strachu. 'a!niska mo! by) nieprzejezdne. 0ajlepiej pokona) stok. Ju od szczytu $ je&li
,a!ory dadz im dojecha) tak daleko $ mo! ruszy) z kopyta. 0ie mia broni, je&li nie liczy)
sztyletu za pasem.
Jechali naprzd rami przy ramieniu, pies, warczc, za nimi. %jedajc na stok musieli si
zbliy) do prymitywnej budowli. %y!ldao na to, e pod ndznym dachem przycupno nie wicej
ni pi) czy sze&) ,a!orw, ale w szarej pomroce atwo byo o pomyk. (rzy &cianie kryjwki dwa
kaidawy otrzsay by z deszczu, co i rusz trykajc si ro!ami- trzymajcy je niewolnik $ czowiek
lub pra!nostyk $ apatycznie spoziera na "oza <oona i Flina 4ala.
(ara krakw przycupna na dachu, jeden przy dru!im. >wa inne biy si na ziemi o kup
kaidawie!o ajna. 0ieco dbaej na !azie pity szarpa i poera, jakie!o& drobne!o !ryzonia,
ktre!o sobie upolowa. /a!ory ani dr!ny. 6udzi dzielia od nich odle!o&) mniejsza ni o rzut
kamieniem i mustan!i zmieniay ju krok na stromi3nie, !dy Kurd &mi!n spod n! 5iwki, z
w&ciekym ujadaniem !najc w stron kryjwki.
5prowokowane zaczepk Kurda ,a!ory wybie!y spod dachu i rzuciy si do ataku. 0ie
pierwszy raz sprawiay wraenie, e potrzeba im podniety do dziaania, jak !dyby ich system
nerwowy nie rea!owa poniej pewne!o minimalne!o poziomu bod3cw. 0a widok pdzcych ku
nim ,a!orw "oz <oon krzykn komend i z Flinem 4alem skierowali wierzchowce pod !r.
'ya to ryzykowna jazda. :ode drzewa, nie wysze od czowieka, rozpo&cieray korony na
ksztat parasoli. 0aleao jecha) z pochylon !ow. 5kalne odamki stanowiy nieustanne
za!roenie dla kopyt mustan!w. :usieli przytomnie kierowa) 5iwka i ?azikiem, aby w o!le
utrzymay jakiekolwiek tempo. tyu dochodziy od!osy po!oni. 4u przy nich &mi!na samotna
wcznia i utkwia w ziemi. 'ardziej zowieszczy by ttent zbliajcych si kaidaww i !ardowe
okrzyki ich je3d3cw. % paskim terenie kaidaw prze&ci!a mustan!a. %&rd niskich drzew
wiksze kaidawy byy w !orszej sytuacji. "le cho) pdzi rczo, "oz <oon nie m! z!ubi)
prze&ladowcw. %krtce obaj klli, i on, i Fline 4al, i pocili si nie mniej od swoich
wierzchowcw.
%ypadli na pochyo&), ktr spywa potok. "oz <oon obejrza si korzystajc z okazji.
>wa biae kosmate potwory !alopoway za nimi na swych rumakach, wielkimi, wzniesionymi nad
!owy apskami parujc sma!nicia !azi. % wolnych apach trzymay wcznie przyci&nite do
kaidawich bokw, kierujc zwierztami za pomoc kolan i zro!owaciaych stp. (iesze ,a!ory
draoway pod !oi , kawa dro!i w tyle, nie!ro3ne.
$ Amierdziele ni!dy nie rezy!nuj $ powiedzia "oz <oon. $ <uszaj si. 5iwka, !an!reno
jedna7
(dzili naprzd, lecz ,a!ory skracay dystans. 8lewa przycicha, po czym chlusna z
Jeszcze wiksz si. 0ie miao to adne!o znaczenia. %oda leciaa na nich z drzew. *runt dla
kopyt by lepszy, za to !azy tra,iay si cz&ciej. >wa ,a!ory na kaidawach doszy ich na odle!o&)
rzutu wczni.
Acisnwszy mocno wodze "oz <oon stan w strzemionach. :! si rozejrze) ponad
parasolami drzew. lewej strony ich zwarte szere!i byy rozerwane. Krzyknwszy na Flina 4ala
skrci w lewo i na jaki& czas z!ubi ,a!ory za pryzmami !azw, ktrych kontury zudnie ,aloway
pod nawa ulewy.
4ra,ili na jaki& szlak i pomknli nim skwapliwie, znowu !najc pod !r. >rzewa
przerzedziy si po obu stronach. % przedzie !runt opada, spywajc stru!ami bota. %a&nie !dy
za&witaa im nadzieja i za!rzewali swoje zwierzta do wiksze!o wysiku, &ci!ajce ich ,a!ory
wypady spod parasoli drzew. "oz <oon po!rozi prze&ladowcom pi&ci i wys,orowa si naprzd.
%ielkie powe psisko dotrzymywao kroku 5iwce, jak cie+ pomykajc u jej boku. %krtce by
zjazd i drobny wir pod kopytami. (rzed uciekajcymi roztoczy si usiany radababami i
przesonity koronami drzew rozle!y smtny pejza o silnych pionowych akcentach, ktre
rwnowaya szeroka pozioma wst!a wody. %szystko w odcieniu z!aszonych zieleni.
Arodkiem tej panoramy toczya ,ale burzliwa, szeroko rozlana rzeka, odno!ami lustrzanych
meandrw zapuszczajca si pomidzy kpy modrzewi. a ni ciemne szere!i drzew !iny w dali
i tumanach m!y, w ktrych ton wzrok. (o niebie przewalay si chmury mroczc ziemi i kryjc
par sczepionych ze sob stranikw.
"oz <oon otar doni twarz z deszczu i potu. %iedzia, !dzie znajd bezpieczne
schronienie. 0a rzece zobaczy wysp pen ska i czarnolistnych drzew. Je&li zdoa z Flinem 4alem
przeprawi) si na wysp $ a jej bliszy skraj lea w niewielkiej odle!o&ci od brze!u rzeki $ bd
uratowani. Krzykn chrapliwie, wskazujc na wprost.
% teje samej chwili uprzytomni sobie, e pdzi sam. 1bracajc si w siodle przeczuwa
ju, co zobaczy za swoimi plecami. Jaskrawe poziome pasy ?azika mi!ay troch dalej w lewo.
wierzak bez je3d3ca !alopowa na o&lep ku rzece.
8 szczytu skarpy, !dzie zatrzymay si parasole drzew, lea na ziemi Fline 4al. 1krali !o
dwaj kudaci wojownicy. Jeden zeskoczy z kaidawa. Fline 4al wymierzy mu kopniaka, lecz ,a!or
potnym szarpniciem d3wi!n !o na no!i. <ami Fline 4al mia czerwone $ wysadzili !o
wczni z sioda. 1statkiem si szarpa si z ,a!orem, ktry pochyli ro!i, szykujc si do
&miertelne!o pchnicia. >ru!i ,a!or nie czeka na dobicie przeciwnika. winnie zatoczy
wierzchowcem i z wczni na sztorc ruszy w kierunku "oza <oona.
6ord w jednej chwili spi 5iwk. % niczym ju nie m! pomc swemu pechowemu
namiestnikowi. (ochyliwszy si nad karkiem 5iwki !alopowa w stron wyspy, popdzajc zwierz
i czujc, jak ono sabnie. (rzewa!a bya po stronie ,a!ora. 0a otwartej przestrzeni kaidaw nie
dawa musan!owi adnych szans, cho)by naj&ci!lejszemu. 2ta burka opotaa "ozowi <oonowi
na wietrze, !dy za!rzewa siebie i wierzchowca do wy&ci!u ku rzece. 4ak ju blisko, tak blisko,
coraz bliej7 %iry na toni, ociekajce wod listowie, zam!lony obraz dali, jaki& !ryzo+ zmykajcy
do nory w trawie $ wszystko przeleciao mu przed oczyma. rozumia, e nie zdy. %
oczekiwaniu na &miertelny cios wczni czu, jak pot spywa mu pomidzy opatkami. 5zybki rzut
oka wstecz. 'estia ju prawie siedziaa mu na karku, widzia wyra3nie &ci!na wyci!nite!o ba i
szyi kaidawa, jak pncza owinite na pniu drzewa. araz piekielnik zrwna si. by tym pewniej
uderzy) i zabi). %ytrzeszcza &lepia.
.ho) ju nie modzik, szybko&ci reakcji "oz <oon !rowa nad kadym ,a!orem.
<aptownie &ci!nwszy cu!le, z dzik si zadar eb 5iwce amic jej !alop i zmuszajc do
zwolnienia przed nosem prze&ladowcy. % tej samej chwili da szczupaka z sioda, przewrotk
amortyzujc upadek na !rzskim !runcie, po czym szybko zabie! dro! kaidawowi. erwawszy z
ramion nasiknit wod burk zakrci ni my+ca z dou do !ry na spotkanie wczni. *ruba
tkanina owina si na wyci!nitym za wczni ramieniu wro!a. "oz <oon poci!n. /a!or
kiwn si w przd. %oln rk ucapi za !rzyw kaidawa. 5zarpniciem "oz <oon uwolni burk,
schwyci j za oba ko+ce i zarzuci bestii na szyje. nw poci!n, rudy wierzchowiec ,a!ora
brykn przed siebie, a je3dziec wylecia jak z procy i !ruchn na ziemi. "oza <oona owion
mdlcy mleczno$moczowy ,etor. 0iezdecydowany sta i patrzy z !ry na ,a!ora. 0iezbyt ju
daleko z tyu bie!y z odsiecz pozostae ,a!ory. 5iwka pocwaowaa w dal. % je!o rozpaczliwym
pooeniu nic a nic si nie zmienio. (rzywoa Kurda, lecz pies rozdy!otany zapad w trawach i nie
wraca na woanie. *dy ,a!or d3wi!a si z ziemi, "oz <oon porwa wczni i popdzi ku rzece.
Jedn mia szans $ dosta) si wpaw na wysp. 0im dobie! do wody, zrozumia, jak ryzykowna to
przeprawa. .zarna powodziowa ,ala niosa nie tylko !sty mu. 0iosa potopione zwierzta i na p
zanurzone konary, z ktrymi musiaby walczy) pywak. %aha si chwil. @ w tej chwili wahania
dopad !o ,a!or.
(rzypomniay mu si zapasy zjedna z tych bestii dawno temu, jeszcze przed wstydliw
!orczk. 4amten przeciwnik by ranny. a to ten... nie mokos, "oz <oon wyczu to
instynktownie, kiedy chwyciwszy ,a!ora za rami kopn !o obut no!. 4e!o zdy wrzuci) do
wody, zanim pozostae sid mu na karku.
1kazao si, e nie takie to atwe. 'ydl byo stare, ale jare. <az czowiek bra !r, raz
,a!or. "oz <oon nie m! uy) wczni ani doby) noa. %alczyli postkujc i przesuwajc si z
miejsca na miejsce, to w podskokach, to drobnymi kroczkami, a ,a!or prbowa zrobi) uytek ze
swoich ro!w.
"oz <oon rykn z blu, !dy ,a!or zdoa wykrci) mu rami. 8pu&ci wczni. rykiem
uwolni okie). 8derzy nim od dou w podbrdek przeciwnika. atoczyli si w ty par krokw,
niemal po kolana wac w wod. <ozpaczliwie przyzywa Kurda, ale pies bie!a tam i z
powrotem. i w&ciekym ujadaniem trzyma w szachu zbliajce si na piechot trzy ,a!ory. 0a!le
podpyno wielkie drzewo, ktre prd toczy obracajc nim nieustannie. 1ciekajcy konar
wynurzy si niczym rami i uderzy ,a!ora i czowieka, splecionych ze sob na pyci3nie.
*watowne uderzenie skosio obu i obu przykryy wartkie ,ale. >ru!i konar podnis si z nurtu, po
czym take opad, tworzc tawe wiry w miejscu zatonicia.
(rzez cztery !odziny 'ataliksa jak pies w !nat w!ryzaa si w bok /reyra. % ko+cu
pokna ja&niejsz !wiazd. 5iny pmrok zale!a ziemi cae wczesne popoudnie. 0awet owad
si nie poruszy.
0a trzy !odziny /reyr znikn ze &wiata, skradziony z dzienne!o nieba. 1krojony pojawi
si o zachodzie. 0ikt nie m! zarczy), e kiedykolwiek bdzie znowu cay. *ste chmury
wypeniy niebiosa od horyzontu do horyzontu. 4ak sko+czy si dzie+ $ dzie+ trwo!i. >orosy czy
dzieciak, kada istota ludzka w 1ldorando sza spa) z dusz na ramieniu. (otem zerwa si wiatr,
zacinajc deszczem, wzma!ajc niepokj. % starym mie&cie zdarzyy si trzy wypadki &mierci, w
tym jeden samobjczej, i spono bd3 pono nadal kilka budynkw. Jedynie !watowna ulewa
zapobie!a !orszym burdom.
?una jedne!o z poarw, na nowo rozdmuchane!o przez wiatr, odbijaa si w ta,li
deszczowej wody pod %ielk %ie. 1dblask rzuca cienie na su,it izby, w ktrej 1yre leaa na
ku, nie mo!c zasn). > wiatr, trzaskaa okiennica, iskry wzlatyway kominem nocy. 1yre
czuwaa. (rze&ladoway j komary, najnowsi obywatele 1ldorando. Kady tydzie+ przynosi co&,
cze!o nikt jeszcze nie przey.
:i!otliwy odblask z dworu czy si z plamami na su,icie, malujc zudny wizerunek
starca o du!ich potar!anych wosach, odziane!o w du! szat. %yobraaa sobie, e starzec
osania !ow podniesionym ramieniem, i dlate!o nie wida) je!o twarzy. 'y czym& zajty. 0o!i
poruszay mu si wraz z marszczeniem przez wiatr powierzchni kauy na dworze. % milczeniu
spacerowa po&rd !wiazd. nudzona t zabaw odwrcia spojrzenie, rozmy&lajc o swoim ojcu.
5pojrzawszy ponownie na su,it dostrze!a swoj pomyk- znad ramienia starzec &widrowa j
wzrokiem. 4warz mia dziobat i pomarszczon ze staro&ci. 5zed teraz szybciej, okiennica
trzaskaa w rytm je!o krokw. :aszerowa przez &wiat prosto ku niej. .iao mia pokryte jadowit
wysypk. 1yre ockna si i usiada. Komar bzyka jej nad uchem. >rapic si w !ow spojrzaa w
dru!i kt izby, na dyszc ciko >ol.
$ Jak tam u ciebie, panno;
$ 'le s coraz czstsze.
1yre na!a wylaza z ka, narzucia du!i paszcz i poczapaa przez izb tam, !dzie blado
majaczya twarz przyjaciki.
$ (osa) po :am 'ikink;
$ Jeszcze nie. (orozmawiajmy. $ >ol wyci!na rk i 1yre uja jej do+. $ Jeste& teraz
moj najlepsz przyjacik, 1yre. 'ardzo dziwne rzeczy chodz mi po !owie, kiedy tak le. 4y i
9ry... %iem, co o mnie my&licie. 1bie jeste&cie dobre, a jake inne... 9ry taka niepewna siebie, ty
zawsze taka pewna...
$ 'ierzesz to wszystko na opak.
$ 4ak. ni!dy nie byam zbyt mdra. 6udzie zawodz si nawzajem w najokropniejszy
sposb, prawda; :am nadziej, e nie zawiod dziecka. awiodam twoje!o ojca, wiem. " teraz
ten ajdak mnie zawid... 0ie mo! uwierzy), e !o nie ma przy mnie, akurat tej nocy ze
wszystkich.
(onownie stukna okiennica pitro niej. 1bie jednocze&nie skuliy si. 1yre pooya do+
na wydtym brzuchu przyjaciki.
$ Jestem pewna, e nie odszed z 5hay 4al, je&li to ci trapi. >ol wspara si na okciach,
odwracajc twarz do 1yre.
$ .zasami $ powiedziaa $ nie mo! znie&) wasnych uczu)... ten bl to nic w porwnaniu z
nimi. %iem, e nawet w poowie jej nie dorwnuj. Jednak to ja powiedziaam ,,tak y a ona
powiedziaa BnieC i to si liczy. Ja zawsze mwiam BtakC, a nie ma !o przy mnie... :y&l, e on
mnie ni!dy nie kocha...
0a!le rozszlochaa si !watownie, zy popyny jej ciurkiem z oczu. 1yre widziaa, jak
poyskuj w mi!otliwej unie, kiedy >ol obrcia si, by wtuli) twarz w bujn pier& przyjaciki.
%iatr zawy pospnie i znowu hukn okiennic.
$ (ozwl mi posa) niewolnic po :am 'ikink, kochanie $ rzeka 1yre. :ama 'ikinka
przeja obowizki poonej, od kiedy matka >ol zniedoniaa.
$ 0ie, jeszcze nie.
5topniowo zy jej przestay pyn). %estchna !boko.
$ .zasu do&). >o&) czasu na wszystko.
1yre wstaa, owina si szczelnie paszczem i boso posza umocowa) 1kiennic. 8derzy
j w twarz wil!otny wiatr, potnie dmcy z poudnia, i chciwie odetchna pen piersi. %iatr
przynis odwieczny !os embruddockich !si, ktre znalazy schronienie pod ywopotem.
$ " czemu ja broni swej samotno&ci; $ zapytaa nocy. akadajc ry!iel poczua !orzkawy
swd spalenizny. 'udynek w ssiedztwie wci kopci, przypominajc o powszechnym szale+stwie
dnia. Kiedy wrcia do obskurnej izby. >ol siedziaa na ku, ocierajc sobie twarz. K
$ 6epiej sprowad3 :am 'ikink, 1yre. (rzyszy lord Fmbruddocku dobija si na &wiat.
1yre pocaowaa j w policzek. 4warze obu kobiet byy blade, oczy szeroko otwarte.
$ 1n wrci niebawem. :czy3ni s tacy... nieodpowiedzialni.
%iatr stukajcy w okiennic 1yre przybywa z daleka i daleka czekaa !o dro!a do
wapiennych !rzbietw Iuzint. :iejsce je!o narodzin znajdowao si ponad niez!bionymi
toniami morza, ktre przyszli e!larze nazw *orejcym, 5un wzdu rwnika na zachd,
nabierajc prdko&ci i wil!oci, a wpadszy na wielk zapor %schodniej 4arczy Kampannlat,
0ktryhk, rozdzieli si na dwa wichry.
(nocny prd powietrza zahula nad zatok .halce i wyczerpa siy topic wiosenne$
przymrozki 5ibornalu. (oudniowy prd powietrza opyn przyldki 9all!os, najpierw :orzem
'uackim, a potem pnocno$wschodnim rejonem :orza 1rw, by owia) zapachem ryb niziny
pomidzy KeeLasien i 1ttassol. =ucza po pustkowiach, ktre pewne!o dnia bd wspania krain
'orlien, wzdycha nad 1ldorando, stukajc do okna 1yre. (olecia dalej w swoj dro!, nie
czekajc na pierwsze krzyki syna "oza <oona. 4en ciepy prd powietrza nis ze sob ptaki,
owady, zarodniki, pyek kwiatowy i mikroor!anizmy. 2y na &wiecie par !odzin i niewiele duej
w pamici ludzi, mimo to ode!ra sw rol w burzeniu stare!o porzdku rzeczy.
(o drodze przynis odrobin nadziei podupademu na duchu czowiekowi siedzcemu w
konarach drzewa. >rzewo to roso na wyspie, po&rodku bystrzyny, ktra powoli przeradzaa si w
potny dopyw rzeki 4akissy. .zowiek mia zranion no! i cierpic tkwi w bezpiecznym dla
siebie miejscu.
(od drzewem przykucn wielki samiec ,a!or. 'y) moe, wyczekiwa okazji do ataku. 4ak
czy owak siedzia zasty!y w bezruchu, strzepujc jedynie co jaki& czasu uchem. Je!o krak
przysiad na !azi drzewa, jak najdalej od ranne!o czowieka.
.zowieka i ,a!ora, na wp utopionych, wyrzucia tu woda. (ierwszy z nich wlaz na
drzewo, !dy byo to jedyne bezpieczne miejsce dla ko!o& w je!o stanie. 4rzyma si pnia drzewa,
!dy dmucha wiatr. %iatr by zbyt ciepy dla ,a!ora. %reszcie ,a!or dr!n, szybko wsta i ani razu
nie obejrzawszy si za siebie odszed kluczc ostronie midzy !azami, ktre zawalay ca niemal
powierzchni wskiej wyspy. Krak, wyci!nwszy szyj, przez jaki& czas &ledzi !o wzrokiem, po
czym rozpostar skrzyda i po,run za swym ywicielem.
*dybym tak zapa i zabi to ptaszysko $ my&la czowiek $ byoby to ju jakie&
zwycistwo... i byoby co& na zb. "oz <oon mia jednak bardziej palce problemy ni !d.
0ajpierw musia zwyciy) ,a!ora. 5pod osony li&ci patrzy o &wicie na brze! rzeki, z ktre!o
zosta zmyty. 4am, na podmokym !runcie, stay cztery ,a!ory, kady z krakiem na ramieniu, czy
te leniwie koujcym mu nad !ow- jeden trzyma kaidawa za !rzyw. 5terczeli tam od wielu
!odzin, niemal bez ruchu, z oczyma utkwionymi w wysp. % bezpiecznej od nich odle!o&ci krci
si na skraju$wody Kurd. (ies by niespokojny, to przysiada i skowycza, to truchta tam i z
powrotem, przepatrujc ciemne wiry.
(rzy!ryzajc z blu doln war! "oz <oon usiowa przesun) si dalej na konarze, aby
&ledzi) odej&cie blisze!o przeciwnika. 4en szed powoli. (oniewa na wyspie nie byo dokd
pj&), "oz <oon sdzi, e otr po prostu zrobi kko i wrci- !dyby by w lepszej ,ormie,
przy!otowaby mu jak& niemi niespodziank na powitanie. 5pojrza zezem w niebo. /reyr
wypltywa si z zasiekw drzew, najwyra3niej bez szwanku po przej&ciach dnia wczorajsze!o.
'ataliksa zdya ju wzej&) i krya si za chmur. :ia wielk ochot przysn) sobie, ale nie
&mia. /a!or zapewne odczuwa t sam potrzeb. ?ajdaka nie byo ani wida), ani sycha).
Jedynym syszalnym od!osem byo niezmordowane bul!otanie wody rwcej na poudnie. imnej
jak ld $ co "oz <oon pamita doskonale. Je!o wr! odchoruje t kpiel.
"ni chybi co& knuje. :imo blu "oza <oona korcio, eby zle3) z drzewa na zwiady.
(odjwszy decyzj odczeka chwil, zbierajc siy. @ drapic si.
<uch sprawia mu trudno&ci. .zonki mia zesztywniae. 1!romne czarne ,utro wci byo
cikie od wody. 0ajbardziej dokuczaa mu lewa no!a, bole&nie obrzmiaa i twarda,
unieruchomiona w kolanie. :imo to jako& zjecha, a pod koniec zlecia z drzewa na ziemi. 6ea
wijc si z blu i apic oddech, niezdolny si podnie&), w kadej chwili oczekujc podstpne!o
ataku ,a!ora i &mierci. brze!u nawoyway ,a!ory obserwujce je!o poczynania Jcz ich !osy,
nie tak dono&ne jak !os czowieka, ledwo docieray zza rwcej wody. awy te Kurd.
"oz <oon stan na no!i. 0ad brze!iem spienionej toni znalaz odarty z !azek konar,
ktrym podpar si niczym kul. 6k, zimno, sabo&), wszystko zakotowao si w nim jak wiry
powodzi, omal !o nie przewracajc. .zu, e wasne ciao mu ciy, zzibnite a rozpalone.
>rapic si z szeroko otwartymi ustami, z rozpacz toczy okiem wokoo, wypatrujc napastnika.
0i!dzie nie byo wida) ,a!ora.
$ @ tak ci zaatwi, !noju, cho)by to miaa by) ostatnia rzecz, jak zrobi w yciu... Jeszcze
jestem lordem Fmbruddocku...
(oku&tyka, kryjc si za stertami kamieni zawalajcych &rodek wyspy, niewidoczny dla
czatujcych na brze!u ,a!orw. 5kalny rumosz i skpa trawa po prawej stronie schodziy w to+,
ktrej zdradliwe !adzie bie!y pod daleki dru!i brze!. :!y jednay si z wod wenami nad jej
marmurow ta,l.
<achityczne modziutkie i starsze drzewa dzieliy z nim los rozbitka na tym niby wraku,
niektre jak maszty, zamane pod ciosami !azw toczonych ,alami poprzednich powodzi. 4o
pobojowisko ywiow miao w najszerszym miejscu nie wicej ni dwana&cie metrw, za to
du!o&ci $ niczym wystajcy !rzbiet jakiej& wielkiej podwodnej istoty $ dzielio nurt dalej, ni
si!a wzrok. .
Jak zraniony nied3wied3 ku&tyka "oz <oon na ten rozpaczliwy rekonesans, ostronie
posuwajc si samym skrajem wody, aby zachowa) jak najwikszy dystans pomidzy sob a
zaczajonym !dzie& ,a!orem.
kpy paproci tu przed nim szusn jele+ z uniesionym bem, z o!niem w oku. "oz <oon
stan jak wryty- byk chlupn w ,ale i po chwili nad powierzchni toni stercza tylko rdzawy eb,
d3wi!ajcy wieniec o trj!rotowych koronach. aosnym rykiem byk zda swoje potne ciao na
ask jeszcze wikszej pot!i wd, ktre poniosy !o szerokim ukiem. %ydawao si, e nie zdoa
osi!n) dru!ie!o brze!u, !dy w tumanach m!y znika "ozowi <oonowi z oczu, wci dzielnie
pync.
(rzeac po jakim& czasie przez zwalony pie+ "oz <oon znw ujrza kraka. (tak
przy!lda mu si diamentowym okiem bazyliszka z wysoko&ci kryte!o darni i kamieniami dachu
jakiej& chaty. .hata miaa &ciany ze skalnych ciosw- !ruby wir w stertach, paprocie i ko&lawe
drzewka usioway przeobrazi) j w twr przyrody. "oz <oon zaszed koem od ,rontu, pewien, e
w &rodku siedzi ,a!or. *runt opada i woda kbia si o trzy stopy od pro!u. % tym miejscu wyspa
tona. %ynurzaa si par metrw dalej w !r nurtu, podejmujc wyznaczony kurs jak wska
.d3 z adunkiem nikomu niepotrzebnych kamieni. 1bie cz&ci dzieli wir wody najwyej po
kolana. .zowiek$nied3wied3 m! przej&) w brd na dru! stron, !dzie bdzie bezpieczny. /a!or
z wa&ciwym je!o rasie wodowstrtem przeni!dy za nim nie polezie.
ib nurtu niczym zby ali!atora przenika ko&ci. 5aniajc si i !o&no jczc "oz <oon
dobrn do dru!iej wyspy. 8pad. 0ie wstawa, tylko !ramoli si po kamieniach, wykrcajc szyj,
aby nie traci) chaty z oczu. %r! musia by) w chacie $ chory, ranny, tak jak i on. >3wi!n si
wreszcie na no!i i ac po wyspie szuka cze!o& jak o!upiay, a nie znalazszy wyci noem dwie
mocne erdzie. wetknitymi pod pach erdziami wpakowa si z powrotem w lodowaty nurt,
ku&tykajc z pomoc swe!o szczuda. %zrok mia utkwiony w drzwiach chaty. 8 pro!u przemkn
mu nad !ow cie+. (ikujcy z !ry krak rozora mu skro+ haczykowatym dziobem. (u&ciwszy
erdzie i szczudo machn noem w powietrzu. 0urkujcemu po raz dru!i krakowi rozpata pier&.
(tak w kalekim przechyle wyldowa na kodzie, siejc pira skropione czerwon krwi.
"oz <oon dowlk si do drzwi i ,achowo zapar erdzie, jedn pod klamk, dru! pod
!rny zawias. >rzwi zatrzasny si natychmiast. (otem rozle!o si omotanie i ryk usiujce!o
wywali) je ,a!ora. 2erdzie nie pu&ciy. "oz <oon podnis szczudo. Ju mia wraca) na swoj
wysepk, !dy je!o spojrzenie pado na kraka. 'roczc krwi z piersi ptak przeskakiwa z no!i na
no!. "oz <oon wzi zamach szczudem i silnym ciosem dobi ptaszysko. krakiem pod pach po
raz trzeci zanurzy no!i w lodowatej wodzie. (o dru!iej stronie klapn na ziemi, eby masaem
przywrci) w nich troch czucia. (rzeklina bl w ko&ciach. ?omotanie do drzwi chaty nie
ustawao. (rdzej czy p3niej ktra& z erdzi pu&ci ale na razie ,a!or by unieszkodliwiony, a lord
Fmbruddocku trium,owa.
krakiem w !ar&ci wpezn midzy dwa pochylone razem drzewa, &ci!ajc zewszd
kamienie dla osony. 1!arniay !o ,ale sabo&ci. apad w sen, z twarz wtulon w pierze na nie
osty!ej jeszcze ptasiej piersi. 1budzi si zzibnity i zdrtwiay. /reyr ton w zotej m!le nisko
na zachodnim nieboskonie. (rzekrciwszy si w swej kolibie "oz <oon m! obserwowa)
pobliski brze!. /a!ory tkwiy na posterunku. a ich plecami widzia skarp i nawet miejsce, !dzie
pad Flin 4al. a tym wszystkim wielki stranik pawi si we m!le. "ni &ladu Kurda na brze!u.
0o!a jakby mniej !o bolaa. %lokc martwe!o ptaka wypezn z kryjwki i d3wi!n si z
ziemi. /a!or czeka o par zaledwie metrw, po dru!iej stronie przesmyku. a ,a!orem wida) byo
nie naruszone drzwi chaty. % dachu ziaa wybita dziura, zwalone na bok kamienie wskazyway
dro! ucieczki ,a!ora. (arsknwszy ,a!or obrci !ow w jedn stron. potem w dru!, byskajc
w so+cu ro!ami podczas te!o za!adkowe!o !estu. sier&ci zbit w kotun po niedawnej kpieli
w rzece, przedstawia obraz ndzy i rozpaczy. *dy tylko czowiek cay wystawi si na cel, rzuci
prymitywn wczni. 0azbyt odrtwiay "oz <oon nawet nie uchyli !owy, ale wcznia mina
!o z daleka. obaczy, e to jedna z erdzi, jakie wyci do zaklinowania drzwi chaty. 'y) moe
,a!or zrani sobie rami i dlate!o spudowa tak haniebnie. "oz <oon po!rozi mu pi&ci.
0iebawem miaa zapa&) krtka noc. % naturalnym odruchu zapra!n roznieci) o!nisko. %zi si
do roboty dzikujc %utrze za popraw samopoczucia, chocia wci odczuwa dziwne mdo&ci.
0a pewno z !odu $ rzek sobie, a jedzenie bdzie mia, !dy tylko rozpali o!ie+. 0azbiera chrustu i
sprchniae!o drewna i osoniwszy wybrane miejsce kamieniami, zacz wprawnie krci) patykiem
w doniach, jak dobry krze&nik. atlia si hubka. 5ta si zwyky cud i buchn pomyczek. 5urowe
rysy twarzy "oza <oona za!odniay nieco, kiedy patrzy w d na ar pomidzy swymi do+mi.
/a!or przy!lda mu si nieporuszony z odle!o&ci paru krokw.
$ ynu /reyra, ty !rzejesz si zobie $ zawoa.
(odnoszc wzrok "oz <oon ujrza jedynie sylwetk wro!a, zarysowan na tle zote!o nieba
o zachodzie.
$ "no !rzej si, a co wicej, zaraz sobie upiek i zer twoje!o kraka, &mierduchu.
$ 4y daj krak mj kawaek.
$ %ody opadn za dzie+ czy dwa. %tedy obaj moemy wraca) do domu. 0a razie sied3 tam,
!dzie siedzisz.
/a!or mia tward wymow. 1drzek co&, lecz "oz <oon nie zrozumia. 5iedzia przy swym
o!nisku, spozierajc ponad ciemn wod na przeciwnika, ktre!o sylwetka zlewaa si ju z
konturami drzew i wz!rz, czarnych na tle zachodzce!o so+ca. 5iedzia i drapa si pod ,utrem, i
kiwa w przd i w ty.
$ 4y, ynu /reyra, jezde3 zaby i umrzesz w nocy.
:ia trudno&ci z wymow syczcych !osek, brzmiay jak twarde ,,zC.
$ aby; 0iech ci bdzie, e jezdem zaby, ale umr lordem Fmbruddocku, a ty zasra+cem.
awoa par razy na Kurda, ale pies nie odpowiada. (rzy ziemi byo zbyt ciemno, aby
zobaczy), czy !rupka ,a!orw nadal czatuje na brze!u rzeki. .ay &wiat zapada si w nocy,
zostawiajc po sobie chaos tajemniczych cieni. 5abo&) rodzia w "ozie <oonie lk i wraenie, e
,a!or !otuje si do skoku i zaraz przesadzi dzielc ich wod. (o!rozi mu pi&ci.
$ 0ie wa3 na moj ziemi, a ja nie wlez na twoj. 5amo wy!oszenie tych sw !o
wyczerpao. (rzycisn donie do oczu i dysza, jak zwyk dysze) Kurd po sko+czonych owach.
/a!or milcza przez dusz chwil, jakby way w my&lach propozycj czowieka, w ko+cu
postanawiajc j odrzuci). 8czyni to bez adne!o !estu, mwic#
$ :y yjemy i my umieramy na tej zamej ziemi, na tej zamej ziemi. >late!o muzimy
walczy).
5owa doleciay przez wod do "oza <oona. 0ie m! doszuka) si w nich sensu. (amita
tylko, jak krzycza do 5hay 4al, e przeyj dziki jedno&ci. 4eraz wszystko mu si pltao. 4o caa
ona, ni!dy jej nie ma, kiedy jest potrzebna.
1brciwszy si do o!niska przyklkn, dorzuci !azi i przystpi do krwawe!o dziea
)wiartowania ptaka. %yrwane udo ze zwisajcymi &ci!nami nadzia na patyk. anim umie&ci je
nad o!niem, poczu we wszystkich ko&ciach katusze niedawnej wysypki na ciele, jakby to je!o
szkielet by w o!nisku. :do&ci podeszy mu do !arda. 0a!le na sam my&l o jedzeniu zrobio mu
si niedobrze.
(owsta chwiejnie z ziemi, wdepn w o!nisko, zabrn w wod, z krzykiem zakrci si w
kko, wznoszc zakrwawione ptasie udo do nieba. %oda huczaa. dawao mu si, e rzeka stoi w
miejscu, e wyspa jak wskie czno pruje to+ jeziora, a on nie jest w stanie powstrzyma) bie!u
czna po jeziorze, ktre ci!nie si bez ko+ca w !b o!romnej jaskini ciemno&ci. *ardziel jaskini
pokna "oza <oona.
$ :asz !orczk ko&ci $ rzek ,a!or. 0azywa si Rhamm$%hrrmar. 0ie by wojownikiem.
0alea do wdrownych drwali i !rzybiarzy. 5kradziono im kaidawy. Kiedy dwaj 5ynowie /reyra
napatoczyli si ich !romadce, ,a!ory speniy po prostu swj &wity obowizek, co dla Rhamma$
%hrrmara sko+czyo si pewnymi kopotami.
5iy wysze rzuciy !rzybiarzy na zachd. (odajc w przeciwnym kierunku szlakami
pomy&lnych oktaw &rdpowietrznych, od napotkanych podobnych sobie hoyszw usyszeli o
pochodzie wielkiej krucjaty, ktra niszczy wszystko na swej drodze. aniepokojeni tym !rzybiarze
nie przerwali wprawdzie wdrwki w poszukiwaniu chodniejszych terenw, zboczyli jednak w
du! dolin, !dzie oktawy &rdpowietrzne przestay im sprzyja). 0adeszy powodzie, wic musieli
kluczy). 0iepomy&lno&) i niepewno&) za!nie3dziy si w ich toniach.
Rhamm$%hrrmar sta nieruchomo na brze!u rozlewiska, czekajc na &mier) /reyra, siewcy
za. .iemno&ci niosy ukojenie. (oruszy si i rozmasowa obolae rami. .ieszy si z nadej&cia
nocy. %r! je!o bez ycia lea opodal na kupie kamieni. tej strony nie bdzie ju wicej
kopotw. 1statecznie, cho) to dokuczliwa pla!a. 5ynowie /reyra zasu!iwali na lito&)# w ko+cu
sama obecno&) rasy ancipitalnej poraaa ich wszystkich sabo&ci. wyka sprawiedliwo&).
Rhamm$%hrrmar sta jak pos!, nie liczc !odzin.
$ Jeste& zaby i umrzesz $ zawoa.
6ecz on rwnie czu w sobie ze &rdpowietrze. (odrapa kark zdrow rk i rozejrza si
po o!romnych przestworzach mroku. .iemno&ci ju ustpoway. *dzie& na wschodzie 'ataliksa, ta
dzielna amazonka 'ataliksa, matka rasy ancipitalnej, rozsyaa ju blade wici o swoim powrocie.
Rhamm$%hrrmar wszed do chaty i pod rozwalonym dachem le! na ziemi, zamykajc
karmazynowe oczy- spa bez ruchu i bez sennych marze+.
(onad bezmiar wd zakrada si nika una zwiastujca wschd 'ataliksy. %iele jeszcze
razy wschodzi) miaa 'ataliksa, zanim opadn ,ale powodzi, bowiem ,ale te czerpay soki z
kolosalnych zasobw wd w rezerwuarach dalekie!o 0ktryhku. 0adejdzie czas, kiedy ,ale
wyobi sobie re!ularne koryto rzeki. Jeszcze p3niej przesun si masy ziemi i skieruj rzek
!dzie indziej. % odle!ym wci o wiele stuleci apo!eum /reyrowej chway kraina ta wyschnie i
powsta z niej pustyni :adur bd przemierza) ludy z nie narodzonej jeszcze przyszo&ci.
Kiedy tak sobie spali, czowiek i ,a!or, adnemu si nawet nie &nio, e ,ale bd obmywa)
lichy spachetek ich wyspy przez ca przysz epok. 'ya to chwilowa powd3, ale ta chwila
trwa) miaa dwie&cie lat 'ataliksy.
,III. WIDOK Z P&ROON&WKI
" 6iemskiej 9tacji )0serwacyjnej doskonale znano termin ,,gor$czka koci=! 9tanowia
element mechanizm# choro0y wywoanej przez wir#sa, ktrego #czone rody na ,,(>ern#sie= znay
pod nazw$ wir#sa helikoidalnego, i lepiej roz#miay jego dziaanie ni ci, ktrzy zaraeni nim
cierpieli i marli na planecie w dole!
8adania w dziedzinie mikro0iologii heliko?skiej 0yy tak dalece zaawansowane, e
6iemianie wiedzieli j# o dw#krotnym #jawniani# si wir#sa w ci$g# IDJ. lat kadego wielkiego
rok# ;elikonii! "prawdzie ;eliko?czykom mogo wydawa1 si inaczej, ale #jawnienia te nie
zachodziy przypadkowo! "ystpoway niezmiennie w okresie dw#dziest# za1mie?, zwiast#j$cych
pocz$tek prawdziwej wiosny, i po raz dr#gi w okresie szeci# l#0 siedmi# za1mie? pod koniec
"ielkiego +ok#! +wnoczesne za1mieniom klimatyczne zmiany dziaay jak wyzwalacie dwch :az
wir#sowej hiperaktywnoci, z ktrych jedna stanowia niejako l#strzane od0icie dr#giej, o sk#tkach
rwnie za0jczych, mimo e cakowicie odmiennych w odmiennych okresach!
Lla mieszka?cw planety w dole o0ie te plagi #chodziy za odr0ne zjawiska! 9zalay w
odstpie ponad pici# maych st#leci heliko?skich Fto znaczy nieco ponad siedmi# st#leci
ziemskichG! Tote i nazwy miay odr0ne, ,,gor$czka koci= i ,,t#sta mier1=!
,horo0owa rzeka wir#sw jak niepowstrzymana powd5 zmieniaa dzieje tych wszystkich,
ktrych ziemiami popyna! /ednake pojedynczy wir#s, niczym pojedyncza kropla wody, nie
wygl$da impon#j$co! e0y mogo go zo0aczy1 l#dzkie oko, helikoidalny wir#s m#sia0y zosta1
powikszony dziesi1 tysicy razy! /ego wielko1 wynosia dziewi1dziesi$t siedem milimikronw!
9kada si z cz$steczki +3( w dw#dziestociennej osonie z0#dowanej z lipidw i 0iaek, i pod
wieloma wzgldami przypomina pleomor:icznego helikoidalnego wir#sa wywo#j$cego wygas$
ziemsk$ choro0 zwan$ wink$!
#czeni na ,,(>ern#sie=, i o0serwatorzy ;elikonii z dalekiej 6iemi zdawali so0ie spraw,
jak$ rol odgrywa ten za0jczy wir#s! 3iczym staroytny hind#ski 0g 9iwa, wir#s #osa0ia
ancipitalne ywioy zagady i odrodzenia! 6a0ija, a jego ladem szo ycie! 9w$ o0ecnoci$ na
planecie helikoidalny wir#s zapewnia ci$go1 ycia o0# rasom & l#dzkiej i :agorzej! 6 powod#
jego o0ecnoci aden oso0nik z 6iemi nie mg postawi1 stopy na ;elikonii, chy0a e za cen
ycia! ;elikoni$ wada wir#s helikoidalny, stanowi$c sanitarny kordon wok planety!
/ak dot$d gor$czka koci nie dotara do Am0r#ddock#! 3adci$gaa jednak tak samo
nie#0aganie, jak kr#cjata modego kzahhna ;rr&8rahla Pprta! Qczone gowy z ,,(>ern#sa=
zadaway so0ie pytanie, co #derzy pierwsze!
@nne pytania zaprztay mieszka+cw Fmbruddocku. :czy3ni u szczytu chwiejnej
hierarchii amali sobie !owy, jak doj&) do wadzy i jak j potem utrzyma). 0a szcz&cie dla losw
ludzko&ci ni!dy nie znaleziono ostatecznej odpowiedzi na to pytanie. "le 4anth Fin i /aralin /erd,
chopy pazerne i samolubne, nie interesowali si teoretyczn stron te!o za!adnienia. .zas mija,
nieobecno&) "oza <oona przeduya si do ponad p roku i nadszed nowy rok $ zowrbny rok
dwudziesty szsty wedle nowe!o kalendarza $ a dwaj namiestnicy rzdzili wszystkim w my&l
zasady Baby do jutraC. 4o im odpowiadao.
:niej odpowiadao to <aynilowi 6ayanowi. je!o zdaniem coraz bardziej liczyli si
zarwno obaj re!enci, jak i starsi rady. <aynil 6ayan widzia potrzeb zaprowadzenia w 1ldorando
nowe!o aduC, ktry wynisby !o do wadzy poniekd bez uycia siy, co mu najbardziej
odpowiadao. 0iby to pod naciskiem kupcw on, <aynil 6ayan, wybije pienidz, ktrym zastpi
stary jak &wiat handel wymienny. 1dtd nic w 1ldorando nie bdzie za darmo.
a chleb pacimy pienidzem <aynila 6ayana.
adowoleni, e dostan swoj dziak, 4anth Fin i /aralin /erd przyklasnli propozycji.
:iasto rozrastao si z dnia na dzie+. 0ie dao si duej o!ranicza) handlu do przedmie&), handel
by ju centrum ycia i y w centrum. @ mona !o byo opodatkowa) z!odnie z nowatorskim
pomysem <aynila 6ayana.
$ 0ie !odzi si paci) za arcie. (owinno by) za darmo, jak powietrze.
$ (rzecie maj nam da) pienidze na kupno jedzenia.
$ .o& mi tu &mierdzi. <aynil 6ayan si obowi $ rzek >athka.
1n i dru!i lord achodnie!o 5tepu szli spacerkiem w kierunku wiey 1yre, po drodze
dokonujc inspekcji podle!ych im rewirw. <ewiry rozrastay si wraz z 1ldorandem. %szdzie
wida) byo nowe twarze.
8czeni starcy z rady szacowali $ biadajc nad tym co niemiara $ e rodowici mieszka+cy
stanowi nieco ponad jedn czwart ludno&ci. <eszta to obcy, wielu tylko przejazdem. 1ldorando
leao na skrzyowaniu kontynentalnych szlakw, ktre wa&nie zaczynay oywa). 4am, !dzie
jeszcze kilka miesicy temu widniay szczere pola, teraz urzdzono pola namiotowe i stawiano
chaty. 0iektre zmiany si!ay !biej. >awna owiecka re!ua, surowa i sybarycka na przemian,
sko+czya si z dnia na dzie+. :ustan!i 6aintala "ya i >athki karmili niewolnicy. wierzyny byo
jak na lekarstwo, koatki znikny, a koczownicy dostarczali bydo, zwiastujce bardziej osiady
tryb ycia.
8roki tar!owiska zniszczyy wi3 owieckiej druyny. .i, ktrych ywioem w czasach
"oza <oona byo u!anianie si z wichrem w zawody po nowo odkrytej prerii, obecnie
poprzestawali na szli,owaniu brukw, najmujc si za kramarzy albo stajennych, rzezimieszkw
lub al,onsw.
6ordowie achodnie!o 5tepu odpowiadali dzi& za porzdek w rozrastajcej si dzielnicy
miasta na zachodnim brze!u 9oralu. :ieli do pomocy szery,w. 'ie!li w murarce niewolnicy z
poudnia wznosili dla nich wie mieszkaln. % brassimipach zaoono omy kamienia. 0owa
wiea, na&ladujca ksztatem stare, miaa si wznosi) na trzy pitra i !rowa) nad namiotami tych,
ktrych lordowie prbowali utrzyma) w ryzach.
(o sprawdzeniu dzienne!o postpu robt i wymianie artw z nadzorc, 6aintal "y i >athka
podyli ku staremu miastu, przepychajc si w cibie piel!rzymw. 4utejsze budy przy!otowane
byy do obsu!i te!o rodzaju wdrowcw. Kady kram mia wydany przez urzd 6aintala "ya
patent, ktre!o numer widnia na szyldzie. 0apywaa kolejna ,ala piel!rzymw. 6aintal "y zszed
im z dro!i, opierajc si plecami o &wieo postawion pcienn &cian. (ita zawisa mu w
powietrzu, obsun si i wyldowa na dnie dou ukryte!o za pciennym parawanem. >oby
miecza. 4rzej bladzi modzie+cy z obnaonymi torsami patrzyli na nie!o przeraeni, !dy obrci si
do nich z mieczem w doni. >ol by !boki po pas, wielko&ci maej izby. :odzie+cy mieli na
&rodku czoa namalowane oko. za ro!u pciennej &ciany wyszed >athka i zajrza do wykopu,
rozbawiony tym, co spotkao przyjaciela.
$ .o wy tu robicie; $ spyta trjc trjokich 6aintal "y. 1chonwszy z wraenia trzej
cyklopi postawili si hardo. Jeden z nich rzek#
$ 4o bdzie &witynia po&wicona wielkiemu "khce 0aaba, zatem ziemia to &wita.
:usimy ci prosi) o bezzwoczne jej opuszczenie.
$ 4o moja ziemia $ powiedzia 6aintal "y. $ (okacie no mi patent na jej dzieraw.
:odzi ludzie wymienili midzy sob spojrzenia, a tymczasem wok jamy wyrs tumek
piel!rzymw, !apicych si w d. 5ycha) byo !niewne pomruki. %szystkich okryway biao$
czarne szaty.
$ 0ie mamy patentu. :y nicze!o nie sprzedajemy.
$ 5kd jeste&cie;
<osy mczyzna w czarnym turbanie na !owie stan na skraju wykopu w towarzystwie
dwch starszych kobiet, d3wi!ajcych jaki& spory pakunek. 0apuszonym !osem zawoa#
$ Jeste&my wyznawcami wielkie!o "khy 0aaba i podamy na poudnie, niosc sowo.
amierzamy wznie&) tutaj ma kapliczk i damy, aby& natychmiast usun sw nie!odn osob.
$ 4o moja ziemia, kada jej !ar&). >lacze!o kopiecie w d, skoro macie wznosi) kaplic do
!ry; .zy wy, barbarzy+cy, nie odrniacie ziemi od nieba;
$ "kha jest bo!iem ziemi i podziemi $ pokorniej ozwa si jeden z modych kopaczy $ a my
yjemy w je!o yach. (oniesiemy zwiastowanie do wszystkich ziem. .zy nie jeste&my
poborcami z (annowalu;
$ 0ie pobierzecie sobie tej dziury bez pozwolenia7 $ rykn 6aintal "y. $ Jazda std,
wszyscy7
<osy, $ napuszony mczyzna podnis krzyk, lecz >athka doby miecza. 5i!n !owni.
(akunek, d3wi!any przez dwie kobiety, okrywaa szmata. 0adziawszy j na sztych >athka zerwa
tkanin. 8kazaa si pludzka posta) w cudacznym przysiadzie, o abich oczach, &lepych a
wybauszonych. %yrze3biono j w czarnym kamieniu.
$ 4o ci &liczno&ci7 $ !ruchn &miechem. $ 0ie dziw, e tak szkaradn !b musicie
zasania) &cierk7
(iel!rzymi wpadli w sza. "kha obraony, "kha zbezczeszczony promieniami so+ca.
<zucili si kup na >athk. %yskoczywszy z dou 6aintal "y z krzykiem natar na piel!rzymw,
pazujc mieczem na prawo i lewo. 'urda &ci!na szery,a w asy&cie dwch chwatw z pakami i
po krtkim a t!im laniu piel!rzymi obiecali dobrze sprawowa) si w przyszo&ci. 6aintal "y z
>athka ruszyli w swoj dro! do nowej kwatery 1yre w odbudowanej wiey 9ry. 1yre
przeprowadzia si, bowiem plac pod %ielk %ie, peen drewnianych jatek i szynkw, sta si
zbyt !warny. 1yre przeniosa si te >ol z synkiem <astilem <oonem >enem i ze sw wiekow
matk <ol 5akil. >ol baa si mieszka) pod jednym dachem z par namiestnikw, /aralinem
/erdem i 4anthem Finem, ktrzy pod przeduajc si nieobecno&) "oza <oona zaczynali sobie za
duo pozwala).
(rzed wej&ciem do wiey, wci zwanej %ie 5hay 4al, trzymali stra czterej ro&li modzi
borlie+scy wyzwole+cy. (ostawi ich tu 6aintal "y. asalutowali mu, !dy wchodzi z >athka do
wiey.
$ Jak tam 1yre; $ spyta ju ze schodw.
$ %raca do si.
asta sw ukochan w ku, u jej wez!owia siedziay 9ry, >ol i <ol 5akil. bliy si i
1yre oplota !o ramionami.
$ 1ch, 6aintalu "yu... to byo takie straszne. 4ak strasznie si baam.
(atrzya mu w oczy. >ostrze! na jej twarzy pitno zmczenia w nieuchwytnych
zmarszczkach pod dolnymi powiekami. 4ym, ktrzy wywoywali ojcw, przybywao lat po takiej
prbie.
$ :y&laam, e ju ni!dy nie wrc do ciebie, ukochany $ powiedziaa. $ Awiat dolny jest
coraz !orszy przy kadej nastpnej wizycie.
5taro&) z!ia <ol 5akil we dwoje. 0a twarz opady jej du!ie siwe wosy, spod ktrych
stercza tylko nos. 5iedziaa przy posaniu, tulc wnuka.
$ Jedynie starym, 1yre, tylko im nie udaje si powrci). 1yre siada, mocniej przywierajc
do 6aintala "ya. .zu, jak dziewczyna dy!oce.
$ %y!ldao to dwakro) straszniej tym razem... bez so+c. Awiat dolny jest odwrceniem
nasze!o, prakamie+ jak so+ce w dole pod wszystkim, czarny, &wieci czarnym &wiatem. %szystkie
mamuny wisz tam jak !wiazdy... nie w powietrzu, tylko w skale. %szystkie z wolna wsysane do
czarnej dziury prakamienia... 5 takie zo&liwe, nienawidz ywych.
$ 4o prawda $ przytakna >ol, uspokajajc star matk. $ 0ienawidz ywych i poaryby
nas, !dyby mo!y.
$ (rbuj ci chapn), !dy przechodzisz.
$ % &lepiach maj peno okropne!o pyu.
$ % !bach te...
$ " twj ojciec; $ nie wytrzyma 6aintal "y, przypominajc, po co zapada w pauk.
$ 5potkaam w dolnym &wiecie matk... $ przez chwil 1yre nie mo!a nic wicej z siebie
wydusi).
1bapia 6aintala "ya, lecz &wiat $ powietrza, do ktre!o on nalea, wci wydawa jej si
mniej rzeczywisty ni &wiat, z ktre!o powrcia. "ni jedne!o dobre!o sowa nie miaa dla niej
matka, jeno potpienie i zorzeczenia, i nienawi&) tak w&ciek, jakiej nie spotyka si w&rd
ywych.
$ (owiedziaa, e okryam ha+b jej imi, e wpdziam j w niesawie do !robu. Ja j
zabiam, ja jestem winna jej &mierci, nie cierpiaa mnie, od kiedy poczua Bpierwsze moje dr!nienie
w swym onie... %szystko ze, wszystko naj!orsze, cae moje dzieci+stwo... moja bezradno&)...
za,ajdane pieluchy... 1ch, och, nie mo! uwierzy)...
aniosa si kaniem, we zach szukajc uj&cia dla rozpaczy. 9ry podbie!a j podtrzyma)
razem z 6aintalem "yem.
$ 4o wszystko nieprawda, 1yre, wszystko to przywidziao ci si.
ostaa jednak odtrcona prze; szlochajc przyjacik. Kady z obecnych kiedy& tam
przebywa w pauk. (atrzyli z ponurym wspczuciem, po!reni we wasnych wspomnieniach.
$ " twj ojciec; $ powtrzy 6aintal "y. $ 5potkaa& !o;
1 tyle przysza do siebie, e trzymajc 6aintala "ya na du!o&) ramion, obrcia ku niemu
zaczerwienione oczy i twarz byszczc od rozmazanych ez, zasmarkan.
$ 0ie byo tam ojca, dziki %utrze, nie byo !o tam. Jeszcze nie pora mu zej&) do &wiata
dolne!o.
(opatrzyli na siebie, nie wierzc wasnym uszom. 1yre !adaniem prbowaa u&pi)
podejrzenia, e "oz <oon przebywa, mimo wszystko, z 5hay4al.
$ 1n chyba nie zostanie takim zym mamikiem, chyba ycie peni ycia uchroni !o od
przemiany w kbek zo&ci. (rzynajmniej jeszcze przez jaki& czas nie !rozi mu taki los. "le !dzie
on jest, przez te wszystkie du!ie ty!odnie;
>ol zarazia si od 1yre zami i wyrwawszy matce <astiia <oona zacza !o koysa),
kajc#
$ .zy on jeszcze yje; *dzie jest; %cale nie by taki zy, jak czasem wy!adywaam... Jeste&
pewna, e !o nie ma tam, w dole;
$ :wi ci, e nie ma. 6aintalu "yu, >athko, on nadal yje, chocia jeden %utra wie !dzie,
ale na pewno !dzie& na tym &wiecie.
8wolniona teraz od niemowlcia <ol 5akil podniosa lament.
$ :y wszyscy musimy zej&) w to straszne miejsce, prdzej czy p3niej. >ol, och >ol, twoja
biedna stara matka jest nastpna w kolejce... 1biecaj, e zejdziesz mnie odwiedzi), obiecaj, a ja
obiecuj, e nie powiem na ciebie ze!o sowa. 0i!dy ci nie potpi za to, e zwizaa& si z tym
okropnym czowiekiem, ktry zatru nam wszystkim ycie...
Kiedy >ol pocieszaa matk, 6aintal "y sprbowa pocieszy) 1yre, lecz dziewczyna
odepchna !o na!le P wstaa z ka, ocierajc sobie twarz i oddychajc !boko.
$ 0ie dotykaj mnie, &mierdz &wiatem dolnym. >aj mi si umy).
(odczas tych wszystkich lamentw >athka sta oparty o chropaw &cian w ko+cu izby jak
wykuty z kamienia. 4eraz wyszed z kta.
$ 8ciszcie si wszyscy, sprbujcie ruszy) !ow. *rozi nam niebezpiecze+stwo i musimy
obrci) t wiadomo&) na nasz korzy&). 5koro "oz <oon yje, to potrzebny nam jest plan dziaania
do je!o powrotu. je&li uda mu si wrci). 'y) moe pojmay !o ,u!asy. 1strze!am was, /aralin
/erd z 4anthem Finem planuj podstpnie za!arn) wadz w 1ldorando. 0ajpierw umy&lili
zaoy) mennic pod zarzdem tej !adziny, <aynila 6ayana. $ Je!o spojrzenie pobie!o ku 9ry i
umkno z powrotem. $ <aynil 6ayan za!oni ju ku3nikw do bicia monet. %ystarczy, e poo
na tym apy i opac swoich ludzi, a stan si wszechmocni. Kiedy wrci "oz <oon, zamorduj !o
jak nic.
$ 5kd ty to wiesz; $ spytaa 9ry. $ /aralin /erd i 4anth Fin s je!o starymi przyjacimi.
$ Je&li o to chodzi... $ >athka urwa i roze&mia si. $ 6d jest twardy, dopki si nie stopi. $
5ta bacznie przy!ldajc si kademu z obecnych, wreszcie zatrzyma spojrzenie na 6aintalu "yu.
$ 0adesza chwila, aby&my pokazali, co naprawd jeste&my warci. 0ie mwmy nikomu, ze "oz
<oon yje. 0ikomu. 6epiej, eby tamci pozostawali w niepewno&ci. 0iech wszyscy pozostaj w
niepewno&ci. %ie&ci 1yre pchnyby namiestnikw do natychmiastowe!o za!arnicia wadzy.
<usz si, eby ubiec "oza <oona przed je!o powrotem.
$ 0ie sdz... $ zacz 6aintal "y, lecz >athka, tak niespodziewanie odnalazszy jzyk w
!bie, nie dopu&ci niko!o do !osu.
$ Kto ma najwiksze prawo do wadzy po &mierci "oza <oona; 4y, 6aintalu "yu. @ ty, 1yre.
5yn 6oilanun i crka "oza <oona. *ro3ne jest to niemowl >ol, rada moe si uczepi) je!o
kandydatury. 6aintalu "yu, ty i 1yre musicie natychmiast wzi) &lub. >osy) krcenia. Aci!niemy
tuzin kapanw z 'orlien na ceremoni, a wy o!osicie, e stary lord nie yje, wic oboje
przejmujecie po nim wadz. 6udzie wam przyklasn.
$ /aralin /erd i 4anth Fin take;
$ (oradzimy sobie z /aralinem /erdem i 4anthem Finem $ rzek !ro3nie >athka. $ @z
<aynilem 6ayanem. 1ni nie ciesz si powszechnym poparciem, tak jak wy.
5po!ldali po sobie wszyscy ze &mierteln powa!. %reszcie 6aintal "y przerwa cisz.
$ 0ie zamierzam uzurpowa) sobie tytuu "oza <oona, kiedy on jeszcze yje. >oceniam tw
bystro&), >athka, ale nie wykonam twoje!o planu.
>athka wspar si pod boki i u&miechn drwico.
$ <ozumiem. %ic tobie nie przeszkadza, e namiestnicy za!arn wadz; abij ci, je&li
do te!o dojdzie... i mnie zabij.
$ 0ie wierz.
$ %ierz sobie, w co chcesz, i tak ci zabij. .iebie i 1yre, i >ol, i te!o dzieciaka. (ewnie
9ry take. 1bud3 si ze swych mrzonek. 4o twardzi ,aceci, a dziaa) musz prdko ze wz!ldu na
&lepoty i po!oski o !orczce ko&ci. robi swoje, kiedy ty bdziesz siedzia z zaoonymi rkami i
y nadziej.
$ 6epiej byoby &ci!n) ojca z powrotem $ powiedziaa 1yre, nie patrzc na 6aintala "ya,
tylko na >athk. $ %szystko si wali... potrzebujemy rzdw naprawd silnej rki.
>athka z!ry3liwym &miechem skwitowa jej sowa i w milczeniu czeka, jak je przyjmie
6aintal "y. %szyscy czekali w !bokiej ciszy. % ko+cu 6aintal "y powiedzia z zakopotaniem#
$ 'ez wz!ldu na to, co zrobi czy mo! zrobi) namiestnicy, ja nie bd ubie!a si o
wadz. asiabym tylko wa&nie.
$ %a&nie; $ rzek >athka. $ :iasto ju jest zwa&nione, po!ra si w chaosie, tylu w nim
przybdw. Jeste& !upcem, je&li kiedykolwiek wierzye& w bajd "oza <oona o jedno&ci.
.a t sprzeczk 9ry przesiedziaa cicho jak trusia tu przy wazie, plecami oparta o
&cian. 4eraz wysza na &rodek izby.
$ (openiasz bd my&lc jedynie o sprawach przyziemnych. $ %skazaa na dziecko. $
>okadnie w dniu narodzin <astiia <oona znikn je!o ojciec. 4o znaczy trzy kwartay temu.
(rzemina pora zachodw dwoj!a so+c. 4rzy zatem kwadry, przypominam ci, miny od
ostatnie!o za)mienia czy ostatniej &lepoty, je&li wolisz dawn nazw. :usz ci przestrzec, e
nadchodzi kolejne za)mienie. robiy&my z 1yre wyliczenia...
5tare+ka matka >ol zacza biadoli).
$ >awnymi czasy nie trapiy nas takie nieszcz&cia... ce&my uczynili, eby na nie zasuy)
dzisiaj; Jeszcze jedno, a koniec z nami. >lacze!o;
$ 0ie potra,i wyja&ni) ,,dlacze!oC, dopiero zaczynam pojmowa) BjakC $ powiedziaa 9ry,
rzuciwszy pene wspczucia spojrzenie na staruszk. $ @ je&li si nie myl, nastpne za)mienie
bdzie trwao o wiele duej ni ostatnie, /reyr schowa si cakowicie na bite pi) i p !odziny, i
zjawisko to wypeni wiksz cz&) dnia, poczynajc od wschodu so+ca. 0ietrudno sobie
wyobrazi), jak to wywoa panik.
<ol 5akil i >ol uderzyy w bek. >athka uciszy je bezceremonialnie.
$ .aodniowe za)mienie; a par lat nie bdziemy w o!le mieli /reyra, tylko same
za)mienia, je&li si nie mylisz. 5kd ty to wiesz, 9ry;
1brcia si do nie!o, badawczo za!ldajc w pospne oblicze. 5poszona tym, co
dostrze!a, du!o szukaa sw, o ktrych wiedziaa, e i tak nie zostan przyjte.
$ 5td, e wszech&wiat nie jest splotem przypadkw. Jest machin. (rzeto moemy pozna)
jej mechanizmy.
4ak !boko rewolucyjne!o stwierdzenia od wiekw nie syszano w 1ldorando. >athce
zupenie nie mie&cio si to w !owie.
$ 5koro& te!o pewna, musimy zoy) o,iar dla odwrcenia losu.
0ie podejmujc z nim dyskusji 9ry zwrcia si do pozostaych#
$ a)mienia nie bd wiecznie. (otrwaj przez dwadzie&cia lat. 1d dwunaste!o coraz
krtsze, po dwudziestym ju nie powrc.
:arna to bya pociecha. 4warze im si wyduyy na my&l, e za dwadzie&cia lat zapewne
niko!o z nich ju nie bdzie w&rd ywych.
$ 5kd ty to moesz wiedzie), 9ry, co przyniesie jutro; 0awet 5hay 4al te!o nie potra,ia
przewidzie) $ rzek z!nbiony 6aintal "y.
:iaa ochot !o dotkn), ale nie &miaa. $ 4o kwestia obserwacji, !romadzenia ,aktw z
przeszo&ci i ich kojarzenia. rozumienia te!o, co wiemy, zobaczenia te!o, co widzimy. /reyr i
'ataliksa s daleko od siebie, chocia nam si wydaje, e jest inaczej. Kade balansuje na krawdzi
o!romne!o koliste!o pola. (ola te s nachylone do siebie pod pewnym ktem. % miejscu ich
przecicia wystpuj za)mienia, kiedy nasza planeta znajduje si w jednej linii z /reyrem, a
'ataliksa pomidzy nimi. <ozumiesz;
>athka przemierza izb tam i z powrotem wielkimi krokami.
$ (osuchaj, 9ry $ rzek z irytacj $ zabraniam ci !osi) publicznie takie zwariowane teorie.
6udzie zabij ci. 1to do cze!o doprowadzia akademia. 0ie chc o tym wicej sysze).
<zuci jej ponure spojrzenie, zawzite, a jednak dziwnie ba!alne. 5taa jak sparaliowana.
>athka wyszed z izby bez sowa, pozostawiajc za sob !uch cisz. aledwie w chwil po je!o
wyj&ciu na ulicy pod wie wybucho zamieszanie. 6aintal "y szybko zbie! na d zobaczy), co
si dzieje. (odejrzewa, e >athka wkroczy do akcji, lecz przyjaciel !dzie& znikn. Jaki& czowiek
spad z wierzchowca i !o&no wzywa pomocy $ cudzoziemiec, sdzc po stroju. %okoo zebra si
tum ludzi, niektrzy znani 6aintalowi "yowi z widzenia, ale nikt nie &pieszy podrnemu z
pomoc.
$ 4o mr $ powiedzia kto& do 6aintala "ya. $ Kto udzieli pomocy temu obwiesiowi, sam
zaniemoe przed zachodem /reyra.
5prowadzeni dwaj niewolnicy zawlekli nieszcz&nika do domu zdrowia. 'y to pierwszy
publiczny przypadek !orczki ko&ci w 1ldorando. 6aintal "y wrci do izby, !dzie 1yre, zdjwszy
musan!i, mya si w misce za kotar, pokrzykujc do 9ry i >ol. 8derzya !o determinacja >ol $
po raz pierwszy zobaczy na jej buzi co& wicej ni &liczne doeczki. 1djwszy <astila <oona od
piersi dziewczyna przekazaa dziecko matce.
$ (osuchaj, mj przyjacielu, musisz co& zrobi). woaj ludzi i przemw do nich. %yja&nij
im. 0ie zwaaj na >athk.
$ 1na ma racj, 6aintalu "yu $ krzykna 1yre. $ (rzypomnij wszystkim, e "oz <oon
zbudowa 1ldorando, e ty jeste& wiernym
"ozowi <oonowi namiestnikiem. 1drzu) plan >athki. apewnij wszystkich, e "oz <oon
nie umar i e niebawem powrci.
$ 4ak jest $ rzeka >ol. $ (rzypomnij ludziom, jak wielkim cieszy si szacunkiem i jak
zbudowa most. (osuchaj ciebie.
$ %idz, e do spki znalazy&cie lekarstwo na nasze kopoty $ powiedzia 6aintal "y. $ "le
jeste&cie w bdzie. "oza <oona nie ma zbyt du!o. (oowa ludzi w mie&cie nie bardzo wie, kto to
taki. 4o s przybysze, kupcy bawicy przejazdem. %ybierzcie si do (auk i zapytajcie pierwsze!o
lepsze!o przechodnia o "oza <oona $ nie bdzie wiedzia, o kim mowa. @ std wa&nie wzi si
problem wadzy w naszym mie&cie.
5ta przed nimi niewzruszony, pewny swoich racji. >ol po!rozia mu pi&ci.
$ Jak &miesz tak mwi)7 4o kamstwa. Je&li... kiedy on wrci, bdzie rzdzi jak przedtem.
Ju ja dopilnuj, eby wykopa /aralina /erda i 4antha Fina. 2e nie wspomn te!o ndznika,
<aynila 6ayana.
$ 0a dwoje babka wrya. >ol. 5k w tym, e "oza <oona nie ma. " 5hay 4al; Kto dzi&
niej pamita; (ewnie brakuje jej tobie, moe jeszcze 9ry, ale innym nie.
9ry pokrcia !ow.
$ Je&li chcesz zna) prawd $ powiedziaa cicho $ nie brak mi ani 5hay 4al, ani "oza <oona.
8waam, e oni zatruli nam ycie. 1na w kadym razie zatrua moje... och, wina bya te i moja,
wiem, i wiele jej zawdziczam, ja, crka zwykej niewolnicy. "le zbyt niewolniczo podaam za
5hay 4al.
$ 0o wa&nie $ pisna stara <ol 5akil, potrzsajc dzieckiem. $ 'ya zym przykadem dla
ciebie, 9ry, zanadto dziewicza bya nasza 5hay 4al, o wiele zanadto. 4y idziesz t sam dro!.
:usi masz ju z pitna&cie lat, jeste& w kwiecie wieku, i wci nie przejechana. (o&piesz si z tym,
nim bdzie za p3no.
$ :ama ma racj, 9ry. (o ktni z tob >athka wylecia std jak oparzony. 4o dlate!o e jest
w tobie zakochany. Kobieta ma si oddawa) mczy3nie, nie na odwrt, no nie; arzu) mu rce na
szyj, a dostaniesz, cze!o pra!niesz. 0a moje oko chopak z nie!o o!nisty.
$ Ja ci radz, zarzu) mu no!i na szyj, nie rce $ zachichotaa <ol 5akil. $ >o 1ldorando
zlatuj si teraz &licznotki jak pszczoy, jest w czym przebiera), inaczej, ni za naszej modo&ci
bywao. " cze!o to si nie wyprawia na bazarze7 0ie dziwota, e chopy chc monet. Ju ja wiem,
w jak szpark je wcisn...
$ (rzesta+cie7 $ 9ry bya caa czerwona. $ (oradz sobie z wasnym yciem bez waszych
ordynarnych rad. 5zanuj >athk, lecz wcale za nim nie przepadam. mie+cie temat.
6aintal "y uspokajajcym !estem wzi 9ry za rami, a zza kotary wyonia si 1yre z
wosami upitymi wysoko na czubku !owy. rzucia skry mustan!a, ktre obecnie uchodziy za
co nieco staromodne w kr!ach oldorandzkiej modziey. amiast nich wdziaa zielon wenian
sukni, opadajc niemale do ziemi.
$ <adz 9ry, eby szybko wzia sobie ma... zreszt tak samo, jak tobie $ powiedzia
6aintal "y.
$ (rzynajmniej >athka jest dorosy i ma wasne zdanie. 6aintal "y spochmurnia.
1dwrciwszy si plecami do 1yre, poprosi 9ry-
$ %ytumacz mi te dwadzie&cia za)mie+. 0ie zrozumiaem nic z te!o, co powiedziaa&. Jak
&wiat moe by) machin; marszczya brwi.
$ 5yszae& ju $ rzeka po chwili $ o podstawach tej nauki, ale nie chciae& usysze). :usisz
by) !otowy uwierzy), e &wiat jest dziwniejszy, ni ci si wydaje. 5prbuj to jasno wyoy).
(rzyjmijmy, e oktawy &rdziemne ci!n si w powietrzu wysoko nad nami, tak samo jak w
ziemi. amy, e nasz &wiat, zwany przez ,a!ory =rl@chor, re!ularnie wdruje swoj wasn
oktaw. % rzeczywisto&ci je!o oktawa owija si i owija wok 'ataliksy. =rl$@chor okra
'ataliks co czterysta osiemdziesit dni $ toy jest nasz rok, jak wiesz. 'ataliksa si nie porusza. 4o
my si poruszamy.
$ " kiedy 'ataliksa zachodzi co wieczr, to co;
$ 'ataliksa jest nieruchoma na niebie. 4o my si ruszamy.
6aintal "y parskn &miechem.
$ " Awito (odwjne!o achodu; .o si wtedy porusza;
$ 4ak samo. :y. 'ataliksa i /reyr stoj w miejscu. >opki w to nie uwierzysz, nie potra,i
nicze!o wicej wyja&ni).
$ %szyscy cae ycie !onimy wzrokiem suncych po niebie stranikw, szanowna panno
9ry, dzie+ w dzie+. amy, e wierz, e oboje stanli jak skuta lodem rzeka, to co dalej;
(o chwili wahania powiedziaa#
$ 0o wic w rzeczywisto&ci 'ataliksa i /reyr jednak si poruszaj, bo /reyr staje si coraz
ja&niejszy.
$ araz, zaraz... najpierw kaesz mi uwierzy), e oni si nie ruszaj, potem, e si ruszaj.
>aj spokj. 9ry $ uwierz w twoje za)mienia, jak nastan, nie wcze&niej.
okrzykiem zniecierpliwienia uniosa szczupe ramiona ponad !ow.
$ 1ch, jacy z was !upcy. 0iech Fmbruddock !inie, co mnie to obchodzi7 0ie potra,icie
poj) jednej prostej rzeczy.
%yleciaa z izby jeszcze bardziej roze3lona ni >athka.
$ 5 pewne proste rzeczy, ktrych ona te nie pojmuje $ rzeka <ol 5akil, tulc do siebie
dzieci.
5tara izba 9ry ukazywaa przemiany, jakie zaszy w 1ldorando. Ju , nie bya taka ponura.
dobiy j to tu, to tam wyszukane rupiecie. 9ry odziedziczya po 5hay 4al troch rzeczy 6oilanun.
0iektre wyszperaa na bazarach. (rzy oknie wisiaa wykre&lona przez ni mapa nieba, z
naniesionymi torami ekliptyk obu so+c. 'oczn &cian zdobia staroytna mapa, podarunek od
nowe!o wielbiciela. 0amalowano j barwnymi tuszami na welinie. 'ya to ottaassaalska mapa
&wiata, ktrej 9ry ni!dy nie mo!a si do&) nadziwi). (rzedstawiaa &wiat okr!y, z obszarami
ldw oblanych przez ocean. Awiat spoczywa na wikszym od siebie prakamieniu, z ktre!o
wyrs czy moe zosta wyrzucony. % uproszczone kontury ldu wpisano nazw 5ibornal, niej
Kampannlat i osobno na dole =espa!orat. >okadnie zaznaczono szere! wysp. Jedynym
naniesionym miastem byo 1ttaassaal, w samym &rodku koa.
9ry zastanawiaa si, jak daleko trzeba stan), aby zobaczy) prawdziwy &wiat w takiej
postaci. >oskonale zdawaa sobie, spraw, e 'ataliksa i /reyr te s takimi kulistymi &wiatami.
1ne jednak nie spoczywaj na prakamieniach, dlacze!o wic ten &wiat potrzebuje prakamienia;
% &ciennej niszy obok mapy staa male+ka ,i!urynka o,iarowana jej przez >athk. dja j
i jako& machinalnie waya w doni. /i!urynka przedstawiaa par, ktra zaywaa rozkoszy
kopulacji na siedzco. :czyzna i kobieta wyrze3bieni zostali w jednej bryle kamienia.
%y!adzeni dotykiem wielu doni, przetrwawszy wiele wiekw, oboje utonli w anonimowo&ci,
tracc rysy twarzy. 1dtwarzali najwyszy akt wspistnienia i 9ry tsknym okiem spo!ldaa na
spoczywajc w jej doni rze3b.
$ 4o jest jedno&) $ szepna cichutko.
(rzyjaciki podkpiway z niej, a przecie ona rozpaczliwie pra!na te!o, co zaklto w ten
kamie+. (rzekonaa si, tak jak przed ni 5hay 4al, e &cieka wiedzy to &cieka osamotnienia. .zy
rze3biarzowi pozowali prawdziwi kochankowie, ktrych imiona za!iny w pomroce dziejw;
>zi& nikt ju si nie dowie. (rzeszo&) krya odpowiedzi na wiele dzisiejszych pyta+. poczuciem
bezsilno&ci spojrzaa na ustawiony pod wskim oknem st i lecy na nim ze!ar !wiazdowy, jaki
mozolnie klecia z drewna. 0ie do&), e brak jej byo wprawy w obrbce drewna, to wci jeszcze
nie mo!a poj) zasady utrzymywania si i &wiata, i trzech wdrownych planet, i pary stranikw
na ich &ciekach. 0a!le uzmysowia sobie, e jedno&) istnieje w&rd !lobw $ wszystkie s z
jedne!o tworzywa, jak ta para kochankw z jedne!o kamienia. @ sia rwnie potna jak popd
seksualny w tajemny sposb wie je wszystkie ze sob i kieruje ich ruchem.
5iada za stoem i zabraa si do wyrywania prtw i pier&cieni, usiujc zoy) je w nowy
ukad. 'ya tym zajta, !dy kto& cichutko zapuka do drzwi. 'okiem wsun si <aynil 6ayan,
stwierdziwszy po&piesznym rzutem oka, e jest sama w pokoju. % bladoniebieskim prostokcie
okna widzia jej sylwetk, pro,il twarzy zalanej &wiatem. % doni trzymaa drewnian !ak.
8jrzawszy !o ktem oka na wp zerwaa si i zauway $ podpatrywa bowiem ludzi bacznie $ e
zwyka rezerwa opu&cia j po raz pierwszy. 8&miechna si nerwowo, wy!adzajc skry
musan!a $ na wypuko&ciach piersi. amkn za sob drzwi. :istrz !arbarzy pors ostatnio w
strojne pirka. %idlast brod wiza dwiema wsteczkami, na mod przejt od cudzoziemcw, i
nosi jedwabne spodnie. 1statnio te umiz!a si do 9ry, obsypujc dziewczyn podarunkami w
rodzaju ottaassaalskiej mapy kupionej w (auk oraz suchajc uwanie jej teorii. %szystko to jako&
rozpalao w niej krew. .hocia nie u,aa je!o !adkim manierom, podniecay j, tak jak i je!o
zainteresowanie tym, co robia.
$ (rzepracowujesz si, 9ry $ powiedzia unoszc palec i brew. $ %icej ruchu na &wieym
powietrzu przywrcioby kolory temu nadobnemu liczku.
$ %iesz, ile mam zaj), po odej&ciu "min 6im i 5hay 4al caa akademia jest na mojej
!owie, no i mam wasn prac.
"kademia kwita jak ni!dy przedtem. (osiadaa wasny budynek, a wikszo&) zaj)
prowadzia jedna z asystentek 9ry. apraszano uczonych mw do prowadzenia wykadw,
na!abywany bywa kady, kto tylko przejeda przez 1ldorando. % warsztatach pod sal
wykadow sporzdzono prototypy wielu praktycznych wynalazkw. <aynil 6ayan mia oko na
wszystko, co si wok dziao.
0ic nie umkno temu oku. % baa!anie na stole wypatrzyo kamiennych kochankw, i
o!ldao ,i!urynk du!o i dokadnie. (okra&niaa 9ry wiercia si nerwowo.
$ 4o jest bardzo stare.
$ "le wci cieszy si wielkim powodzeniem.
achichotaa.
$ :iaam na my&li robot.
$ Ja miaem na my&li ich robot.
1dstawi rze3b, mierzc 9ry rozbawionym spojrzeniem, .i przysiad na krawdzi stou, tak
e ich no!i si zetkny. 9ry przy!ryza war! i spu&cia oczy. :iewaa erotyczne ,antazje,
zwizane z tym mczyzn, ktre!o niezbyt lubia, a ktre teraz opady j ze wszystkich stron. "le
<aynil 6ayan swoim zwyczajem zmieni taktyk. (o chwili milczenia co,n no!, odchrzkn i
przemwi powanie.
$ 9ry, w&rd piel!rzymw ostatnio przybyych z (annowalu jest pewien czowiek nie tak
za&lepiony reli!i, jak reszta tej bandy. %ytwarza ze!ary, obrabiajc je precyzyjnie z metalu.
>rewno nie nadaje si do twojej roboty. (ozwl, e przyprowadz moje!o mistrza i on ,achowo
zbuduje ci ten model &ci&le wedu! twoich wskaza+.
$ 4o nie jest zwyky ze!ar, <aynilu 6ayanie $ powiedziaa podnoszc wzrok na oparte!o o
jej krzeso mczyzn i zastanawiajc si, czy w jakiej& mierze mona przyj), e ona i on s
zrobieni z powek te!o same!o kamienia.
$ 4o dla mnie zrozumiae. 4y obja&nisz temu czowiekowi swj mechanizm. Ja zapac mu
w brzczcej monecie. %krtce obejm wane stanowisko, dajce mi wadz i moliwo&ci
korzystania z niej wedle mej woli.
%staa, aby tym lepiej oceni) je!o odpowied3.
$ 5yszy si, e masz zarzdza) oldorandzk mennic.
(atrzy na ni zmruonymi oczyma, na p z u&miechem, na p ze zo&ci.
$ Kto ci to powiedzia;
$ %iesz, e wie&ci rozchodz si szybko.
$ /aralin /erd znowu miele ozorem nie pytany.
$ 0ie my&lisz o nim najlepiej, ani o 4ancie Finie, prawda; by pytanie lekcewacym
!estem i uj jej donie.
$ Ja my&l tylko o tobie, przez cay czas. 'd mia wadz, a w przeciwie+stwie do rnych
!upcw $ w przeciwie+stwie do "oza <oona $ wierz, e wiedz mona skojarzy) z wadz dla
umocnienia wadzy... osta+ moj on, a bdziesz miaa, co zechcesz. 'dziesz miaa lepsze
ycie. >okonamy wszelkich odkry). <ozupiemy piramid, na co mj poprzednik, >atnil 5kar,
ni!dy si nie zdoby, mimo cae!o !adania.
1dwrcia twarz my&lc tylko o tym, czy jej szczupe ciao, czy jej nierozruszana dziurka
zdoaj skusi) i pomie&ci) mczyzn. 1dsuna si od nie!o, wyrwawszy z u&cisku rce. %olne
teraz donie jak ptaki ,runy do jej twarzy, !dy prbowaa skry) o!arniajce j podniecenie.
$ 0ie ku& mnie, nie i!raj ze mn.
$ %yma!asz kuszenia, moja anio.
:ruc oczy otworzy sakiewk u pasa i wyj kilka monet. %yci!n je ku niej, jak owca
wabicy smakoykiem dzikie!o mustan!a. (odesza ostronie, aby je obejrze).
$ 0owy pienidz, 9ry. :onety. %e3 je. 1ne odmienia 1ldorando. 4rzy monety byy
niere!ularnie zaokr!lone i niedokadnie odci&nite. 0a maym krku z brzu wytoczono B(
<oonaC, na wikszym miedzianym BJeden <oonC, a na maym zotym B(i) <oonwC. (o&rodku
kadej monety wybito le!end#
16>
1<"0
>1
(odekscytowanej 9ry rozbysy oczy. (ienidze w jaki& sposb wyobraay wadz, postp,
wiedz.
$ <oony7 $ wykrzykna. $ 'o!actwo.
$ Klucz do bo!actwa.
(ooya monety na odrapanym stole.
$ (osu si nimi do sprawdzenia twojej inteli!encji, <aynilu 6ayanie.
$ 4e znalaza& sobie metod uwodzenia mczyzny7
<oze&mia si, lecz z jej wskiej twarzy wyczyta, e mwi powanie.
$ 0iech p roona bdzie naszym &wiatem, =rl$@chor. %ielki jeden roon to 'ataliksa.
:ale+ki ze zota $ /reyr. $ (alcem oprowadzia proonwk wok roona. $ 1to jak poruszamy si
w !rnej warstwie powietrza. Jedno okrenie to jeden rok, w ktrym to czasie proonwka
okrcia si jak pika czterysta osiemdziesit razy. <ozumiesz; Kiedy nam si zdaje, e widzimy,
jak roon si porusza, to wa&nie my sami je3dzimy na proonwce. Jednake roon nie stoi w
miejscu. :a to zwizek z jak& o!ln zasad, bardzo podobn do mio&ci. Jak dziecko kry
wok matki, tak p roona wok roona... i tak samo roon $ wnioskuj $ kry wok piciu
roonw.
$ %nioskujesz; wyky domys;
$ 0ie. wyka obserwacja. "le adnej obserwacji, cho)by najzwyklejszej, nie dokona ten,
kto nie jest na ni przy!otowany. 1d zimowe!o do wiosenne!o przesilenia proonwka przebie!a
maksymalnie z jednej do dru!iej strony roona. $ (okazaa &rednic tej orbity. $ %yobra3 sobie, e za
picioroonwk stoi szere! patyczkw, przedstawiajcych nieruchome !wiazdy. " teraz wyobra3
sobie, e stoisz na proonwce. (otra,isz to sobie wyobrazi);
$ %icej, potra,i sobie wyobrazi), e stoisz tam przy mnie.
(omy&laa, e bardzo jest bystry, i !os jej zadra, !dy podja#
$ 5toimy tam, a proonwka przechodzi najpierw z tej strony roona, a potem z dru!iej... @
co widzimy; "no, e pi) roonw pozornie przesuwa si na tle nieruchomych !wiazd.
$ 4ylko pozornie;
$ % tym przypadku tak. 4en ruch &wiadczy zarwno o tym, e /reyr jest bliej w
porwnaniu z !wiazdami, jak i o tym, e to my w rzeczywisto&ci poruszamy si, a nie stranicy.
<aynil 6ayan wpatrywa si w monety.
$ " ty twierdzisz, e te dwa drobne pieniki poruszaj si wok picioroonwki;
$ Jak wiesz, dzielimy !rzeszny sekret. .hodzi o spraw twoje!o poprzednika, ktry
samowolnie przekaza 5hay 4al in,ormacje z waszej ksi!i cechowej... chronolo!ii krla
>ennissa dowiadujemy si, e ten rok nazwaby krl rokiem PPQ. Jest to liczba lat po niejakim...
0adirze...
$ Ja miaem do!odniejsz ni ty sposobno&) do odcy,rowania tej chronolo!ii, moja anio, i
inne daty do porwna+. >ata ero to rok najwiksze!o zimna i ciemno&ci wedu! kalendarza
>ennissa.
$ 4ak wa&nie przypuszczaam. >zi& mija PPQ lat od roku najwikszej sabo&ci /reyra.
'ataliksa ni!dy nie zmienia mocy swe!o &wiata. /reyr, z jakie!o& powodu, zmienia. Kiedy&
sdziam, e to, czy si rozja&nia, czy przy!asa, jest spraw przypadku. "le teraz uwaam, e
wszech&wiat nie jest bardziej przypadkowy ni strumie+. <zeczy maj swoje przyczyny,
wszech&wiat jest jak maszyna, jak ten ze!ar !wiazdowy, ktry ma !o na&ladowa). /reyr &wieci
coraz ja&niej, poniewa zblia si... nie, na odwrt... my si zbliamy do /reyra. .iko uwolni) si
od starych sposobw my&lenia, skoro tkwi one w mowie. % nowym jzyku proonwka z
roonem zbliaj si do picioroonwki...
'awi si wsteczkami w brodzie. 9ry nie spuszczaa z nie!o oka, raz jeszcze rozwaajc
swoje twierdzenie.
$ >lacze!o teoria zblienia jest lepsza od teorii ciemno$jasno;
Klasna w donie.
$ 'ardzo mdre pytanie. 5koro 'ataliksa nie podle!a zmianom. od ciemnej do jasnej,
dlacze!o miaby im ule!a) /reyr; (roonwka stale zblia si do roona, chocia roon stale jej
umyka. 5dz zatem, e roon zblia si do picioroonwki w ten sam sposb... zabierajc ze sob
p roona. 4u wracamy do za)mie+. $ (onownie pu&cia w koo obie drobniejsze monety. $ .zy
widzisz, jak kade!o roku proonwka osi!a punkt, w ktrym przebywajcy na niej
obserwatorzy $ ty i ja $ nie zobacz pitki, bo roon j zasoni; 4o jest za)mienie.
$ 4o dlacze!o nie mamy za)mienia kade!o roku; .aa twoja teoria ley, je&li jedna jej
cz&) jest bdna, tak jak musan! nie pobie!nie na trzech no!ach.
5prytny jeste& $ my&laa $ o wiele sprytniejszy ni >athka czy 6aintal "y... a ja lubi
mdrych mczyzn, nawet je&li nie maj adnych skrupuw.
$ 1ch, istnieje ku temu przyczyna, ktrej nie mo! odpowiednio zademonstrowa). %a&nie
w tym celu usiuj zbudowa) ten mj model. %krtce ci wszystko poka.
u&miechem uj ponownie jej smuk do+. ady!otaa na caym ciele, jak nie!dy& na dnie
brassimipy.
$ 1d jutra siedzi tu mj ze!armistrz i obrabia wedu! twoich wskaza+ czyste zoto, je&li
tylko z!odzisz si by) moj i pozwolisz mi o!osi) to publicznie. .hc ci mie) przy sobie $ w
moim ku.
$ 1ch, nie tak prdko... prosz... prosz...
>rca osuna mu si w ramiona, !dy j przy!arn do siebie. Je!o donie wdroway po
jej ciele odkrywajc smuke ksztaty. (ra!nie mnie $ koatao w !owie dziewczyny $ pra!nie mnie
tak, jak >athka nie ma odwa!i mnie pra!n). Jest dojrzalszy, o wiele inteli!entniejszy. "ni w
poowie taki zy, za jakie!o uchodzi. 5hay 4al mylia si co do nie!o. :ylia si co do wielu spraw.
(oza tym obyczaje s dzi& inne w 1ldorando i skoro on mnie pra!nie, to niech mnie bierze...
$ 0a ko $ wydyszaa rwc na nim ubranie. $ 5zybko, zanim si opamitam. 5ama nie
wiem, co robi... 5zybko, jestem !otowa. .hod3.
$ "ch, moje spodnie, uwaaj... $ "le ten jej po&piech by mu miy. (oczua, zobaczya, jak
ro&nie je!o podniecenie, kiedy opada na ni caym ciarem. <oze&mia si, !dy jkna.
(rzywidziao jej si, e widzi ich oboje, jedno ciao, wirujce po&rd !wiazd w mocy
wszechpotnej siy, bezosobowej, wiekuistej...
>om zdrowia by cakiem nowy, nawet niezupenie wyko+czony. 5ta przy ro!atce,
rozbudowany z wiey za dawnych dni zwanej %ie (rasta. 4u tra,iali podrni, ktrzy
zachorowali w drodze. (o dru!iej stronie ulicy mie&cia si lecznica, !dzie weterynarz przyjmowa
chore zwierzta. arwno dom zdrowia jak i lecznica cieszyy si z saw $ mwiono, e maj
jedne instrumenty do spki, cho) rne pro,esje- niemniej dom zdrowia sprawnie prowadzia
pierwsza kobieta w szere!ach cechu aptekarzy, poona i bakalarka akademii, przez wszystkich
zwana :am 'ikink, od kwiatw, jakimi przykazywaa stroi) sale pod swoim zarzdem.
>o niej zawid niewolnik 6aintala "ya. (owitaa !o krzepka niewiasta w &rednim wieku, z
ob,itym biustem i o a!odnym spojrzeniu. Jedn z jej ciotek bya ona 0ahkrie!o. 6aintala "ya od
wielu lat czyy z :am 'ikink przyjazne stosunki,
$ .hc ci pokaza) dwch chorych w izolatkach $ rzeka dobie rajc klucze z pku u paska.
rezy!nowaa z musan!w na rzecz ,artucha $ du!iej pomara+czowej sukni, prawie si!ajcej
podo!i.
:ama 'ikinka otworzya masywne drzwi na tyach izby zarzdczyni. (rzeszli do starej
wiey, dalej schodami na sam szczyt. *dzie&, z dou dolatyway d3wiki chordonu, na ktrym
przy!rywa jaki& ozdrowieniec. 6aintal "y rozpozna melodi# B5tj, rzeko, stj, 9oraluC. 1
szybkim rytmie, jednak pena smtku, jake stosowne!o dla nadaremnej pro&by &piewaczej. <zeka
toczy ,ale i nie stanie, o nie, ani za cen mio&ci, ani same!o ycia...
(itra wiey podzielono na mae salki czy te cele, z okratowanymi judaszami we
wszystkich drzwiach. :ama 'ikinka w milczeniu odsuna pokryw judasza i przyzwaa 6aintala
"ya !estem. % celi na dwch kach spoczywali dwaj mczy3ni. 1baj prawie nadzy. 6eeli
wypreni, niemal sztywni, co nie znaczy, e cho) przez chwil nieruchomo. 'liej drzwi
mczyzna z !st !rzyw czarnych wosw lea wy!ity w pak, spltszy donie nad !ow.
5zorowa kamienn &cian $ kykciami, z ktrych struki krwi spyway naC sine, ylaste ramiona.
4oczy !ow na sztywnym karku, przekrzywiajc j pod nienaturalnym ktem. >ostrze!a 6aintala
"ya w judaszu i usiowa zatrzyma) na nim spojrzenie, lecz !owa lataa mu na wszystkie strony w
powolnych kurczach. 4tnice nabrzmiay mu na szyi niczym powrozy.
>ru!i chory, pod oknem, przyciska rce do piersi. 0a przemian to zwija si$w kbek to
prostowa jak du!i, poruszajc jednocze&nie stopami tam i z powrotem, a trzeszczao mu w
kostkach. 0iewidzcym okiem omiata raz podo!, raz su,it. 6aintal "y pozna w nim je3d3ca
zabrane!o z ulicy. 1baj &miertelnie bladzi, obaj l&nicy od potu, ktre!o ostry zapach wydobywa
si z celi. >alej zma!ali si z niewidzialnymi napastnikami, !dy 6aintal "y zasuwa pokryw
judasza.
$ *orczka ko&ci $ rzek.
% !bokim cieniu przysun si blisko :amy 'ikinki, szukajc potwierdzenia w jej
twarzy. Kiwna tylko !ow. (ody za ni w d schodni. .hordon nadal wy!rywa rzewne tony.
Lok$d za :al$ 0iegnie
Tsknota moja
8eze mnie!!!
$ (ierwszy $ powiedziaa :ama 'ikinka przez rami $ przyby do nas dwa dni temu,
winnam bya wezwa) ci ju wczoraj. :orz si !odem, ledwo przekn troch wody. 4o jest jak
du!otrway skurcz mi&ni. >ostaj od te!o pomieszania zmysw.
$ 8mr;
$ chorych na !orczk ko&ci poowa tylko pozostaje przy yciu. .zasami, utraciwszy
jedn trzeci wa!i ciaa, po prostu zdrowiej. %racaj wtedy do normy przy nowej wadze. @nni
dostaj obdu i umieraj, jak !dyby !orczka zabijaa wdarszy si w szleje.
6aintal "y przekn &lin, czujc na! sucho&) w !ardle. % izbie na dole pen piersi
wdycha wo+ bukietw bikinek i manneczki na parapecie okiennym, aby zapomnie) o wszelkich
smrodach. @zba bya wymalowana na biao.
$ .o to za jedni; Kupcy;
$ 1baj przybyli ze wschodu, z rnymi !rupami :adisw. Jeden jest kupcem, dru!i to
&piewak. 1baj maj ,a!orzych niewolnikw, ktrzy przebywaj obecnie w lecznicy weterynaryjnej.
apewne wiesz, e !orczka ko&ci moe si szybko roznie&) i przerodzi) w pla!. .hc tych
chorych usun) z me!o domu zdrowia. (otrzebujemy jakie!o& miejsca z dala od miasta, eby ich
odizolowa). 0a tych dwch przypadkach si nie sko+czy.
$ :wia& o tym z /aralinem /erdem; 0achmurzya si.
$ 5zkoda !ada). 0ajpierw on i 4anth Fin orzekli, e chorych nie wolno std przenosi).
(otem radzili zabi) ich i wrzuci) ciaa do 9oralu.
$ 5prbuj co& znale3). nam star wie o jakie& pi) mil std. :oe si nada.
$ %iedziaam, e mo! liczy) na ciebie. $ u&miechem pooya mu do+ na rkawie. $ .o&
t chorob wywouje. % sprzyjajcych warunkach zaraza szerzy si jak poar. :o!aby zabi)
poow ludno&ci $ nie znamy przecie na !orczk ko&ci lekarstwa. Jestem przekonana, e te
plu!awe ,a!ory j roznosz. :oe przez zapach sier&ci. 4ej nocy s dwie !odziny ciemno&ci
/reyra- w tym czasie ka zabi) i zakopa) oba ,a!ory z lecznicy. .hciaam zwrci) si do ko!o& z
wadz, wic zwracam si do ciebie. 'yam pewna, e staniesz po mojej stronie.
$ 5dzisz, e one roznios !orczk dalej;
$ 0ie wiem. (o prostu nie chc ryzykowa). (rzyczyna moe by) zupenie inna $ moe to
&lepota przynosi mr. :oe zsya !o %utra. (rzy!ryza doln war!. % jej miej twarzy wyczyta
trosk.
$ akopcie zwoki !boko, eby psy nie wy!rzebay ich z powrotem. 5podziewasz si
wkrtce... $ urwa niepewnie $ .. nowych przypadkw;
$ 1czywi&cie $ odpara, nie zmieniajc wyrazu twarzy. 1dchodzc sysza coraz cichsze
d3wiki chordonu, ktry !dzie& w !bi budynku wci wy!rywa sw tskn melodi.
6aintal "y ani my&la uskara) si :amie 'ikince, chocia na owe dwie !odziny
/reyrowych ciemno&ci zaplanowa sobie ju co inne!o. 5owa >athki rankiem, kiedy 1yre wrcia
z pauk po rozmowie z ojcami, !boko !o poruszyy. (rzyznawa racj ar!umentom, e on i 1yre
reprezentuj bezspornych pretendentw do rzdzenia w 1ldorando. .hyba tak jak kady pra!n
te!o, co mu si susznie naleao. " z pewno&ci pra!n 1yre. "le czy pra!n wada)
1ldorandem; %y!ldao na to, e sowa >athki nieuchwytnie zmieniy sytuacj. 'y) moe
zdobywajc teraz wadz tym samym zdobyby 1yre. 4o wa&nie zaprztao je!o my&li, kiedy zaj
si spraw :amy 'ikinki, bdc spraw wszystkich.
*orczk ko&ci znano wprawdzie z le!endy, jednak ,akt, e nikt si z ni w yciu nie
spotka, jeszcze bardziej po!ra j w &wiat ba&ni. 6udzie zawsze umierali. (omr stanowi jakby
zwariowane przy&pieszenie naturalne!o procesu. 'ez sprzeciwu przystpi zatem do roboty,
wci!ajc do pomocy *ojd =ina. >ozorca niewolnikw razem z 6aintalem "yem zabrali dwa
,a!ory nalece do o,iar !orczki ko&ci i wpu&cili je do izolatki. 4am ,a!ory musiay owin) w
ro!o i wynie&) chorych panw z domu zdrowia. 0iewinne dla oka rulony miay zapobiec
wybuchowi paniki. :a !rupk opu&cili miasto i ze swym adunkiem skierowali si ku znanej
6aintalowi "yowi zrujnowanej wiey. .zapa z nimi stare+ki ,a!or niewolnik, :yk, na zmiennika
do niesienia chorych. amierzano w ten sposb przy&pieszy) marsz, lecz :yk tak si zestarza, e
op3nia cay pochd. *ojda =in, rwnie przy!ity wiekiem, z wosami du!imi do ramion i tak
sztywnymi, e przypomina jedne!o ze swych nieszczsnych podopiecznych, sma!a :yka
bezlito&nie. "ni bat, ani wyzwiska nie zmusiy stare+kie!o, objuczone!o niewolnika do
przy&pieszenia kroku. >repta bez sowa skar!i, chocia ydki mia pocite biczem do ywe!o
misa.
Kopot ze mn, e nie chc ani wada) biczem, ani nim obrywa) $ powiedzia sobie w duchu
6aintal "y. 0owe my&li snuy mu si po !owie jak tumany m!y o bezwietrznym poranku. 1dkry,
e ma liczne uomno&ci. 0iewiele chcia od ycia. 'y zadowolony z te!o, co niesie kady dzie+.
.hyba nazbyt zadowolony $ my&la. %ystarczaa mi &wiadomo&), e 1yre mnie kocha i e le w
jej ramionach. %ystarczao, e "oz <oon by mi kiedy& niemal jak ojciec. %ystarczao, e klimat
si zmieni, wystarczao, e %utra nakazywa swoim stranikom trwa) na posterunku w niebiosach.
4eraz %utra zostawi swych stranikw samopas. "oz <oon odszed. " co miay znaczy) te
k&liwe sowa wcze&niej rzucone przez 1yre $ e >athkajest dorosy, z cze!o wynikaoby, e ja
nie; 1ch, ty mj druhu milczcy, czy by) dorosym to mie) !ow nabit mnstwem chytrych
planw; .zy zadowolenie z ycia dorosemu mczy3nie nie przystoi; byt wiele mia w sobie z
dziadka. :ae!o Julie!o, zbyt mao z Julie!o Kapana. @ po raz pierwszy od dusze!o czasu
wspomnia subtelne oczarowanie swe!o dziadka 6oila 'ry i ich wsplnie spdzane szcz&liwe
chwile w komnacie z porcelanowym oknem. 4o bya inna epoka. %szystko byo wtedy prostsze.
4ak niewiele wystarczao im do wielkie!o szcz&cia.
4eraz wcale nie by zadowolony, e moe umrze). 0ie by zadowolony, e mo! !o zabi)
namiestnicy, je&li uznaj w nim wsplnika knowa+ >athki. "ni nie by zadowolony, e moe
umrze) na !orczk ko&ci, zaraziwszy si od tych dwch nieszcz&nikw, ktrych wynosz z
miasta. :ieli jeszcze trzy mile do starej wiey.
atrzyma si. /a!ory i *ojda =in bezwiednie maszerowali dalej ze swymi upiornymi
toboami. @ oto znw, raz jeszcze, pokornie robi to, co mu przykazano. 'ez adne!o powodu. :usi
przeama) ten idiotyczny nawyk posusze+stwa. Krzykn na ,a!ory. (rzystany. 4kwiy w miejscu
bez najmniejsze!o poruszenia. Jedynie toboy skrzypiay im z cicha na ramionach. 1ddziaek
utkn na wskiej &cieynie, zaro&nitej po obu stronach psiajuch. *dzie& tutaj kilka dni temu
zostao poarte dziecko-
&lady wskazyway, e ludojadem by szablozor $ po przerzedzeniu musan!owych tabunw
drapieniki podchodziy teraz pod osiedla. 4ote mao ludzi wczyo si w tej okolicy.
6aintal "y skrci w krzaki. /a!orom kaza wnie&) tam chorych panw i zoy) w
zaro&lach. 5tworzenia wykonay to obojtnie i po chwili chorzy wili si w kurczach na ziemi. %ar!i
sine, wywinite, odsaniay tawe zby po dzisa. % powykrcanych czonkach trzeszczay
ko&ci. % pewnym stopniu &wiadomi swoje!o pooenia, nie mo!li jednak powstrzyma) skurczw
tejcych mi&ni, od ktrych wywracay si !aki oczne i napinaa skra na twarzach.
$ %iesz, co tym ludziom dole!a; $ zapyta 6aintal "y.
*ojda =in kiwn !ow, zo&liwym u&miechem podkre&lajc swoj znajomo&) wiedzy
ludzkiej.
$ 5 chorzy $ rzek.
6aintal "y te nie zapomnia !orczki, jak kiedy& zarazi si od ,a!ora.
$ abij ich. Ka ,a!orom wy!rzeba) apami !roby. Jak najszybciej.
$ 4ak jest.
>ozorca niewolnikw ruszy cikim krokiem. 6aintal "y nie czujc nawet, e !a3 rnie
!o w plecy, sta i patrzy, jak starzec robi to, co mu kazano. Jak *ojda =in zawsze robi. 0a
kadym etapie tych poczyna+ 6aintal "y wydawa polecenie, ktre zostao wykonane. .zu si w
peni wspuczestnikiem te!o wszystkie!o i nie pozwoli sobie na odwrcenie wzroku. *ojda =in
doby krtkie!o miecza i dwakro) pchn, przeszywajc serca chorych ludzi. /a!ory wy!rzebay
!roby ro!owatymi do+mi dwa biae ,a!ory i :yk, otyy jak je!o pan, z czarnym ze staro&ci,
zjeonym wosem, powolny w ruchach. /a!ory miay kajdany na no!ach. 0o!ami wtoczyy zwoki
do dow i no!ami przysypay je ziemi, po czym swoim zwyczajem stany nieruchomo, w
oczekiwaniu na dalsze rozkazy. (olecono im wy!rzeba) jeszcze trzy doy pod krzakami. 8czyniy
to jak nieme zwierzta. *ojda =in wrazi miecz midzy ebra dwch obcych ,a!orw, p3niej
otar klin! rozmazujc t posok na ich ,utrach. :ykowi kazano zepchn) je do dow i
przysypa) ziemi. 5ko+czywszy :yk wyprostowa si przed 6aintalem "yem, wsuwajc biaawy
mlecz w prawe nozdrze.
$ 0ie zabija) teraz :yk, panie. 1drba) mu a+cuchy i pozwoli) odej&) i umrze).
$ .o, pu&ci) ci wolno, stary zasra+cu, po tylu latach; $ *ojda =in ze zo&ci wznis
miecz.
(owstrzymawszy *ojd, 6aintal "y utkwi wzrok w starym ,a!orze. 5tworzenie wozio !o
na barana, kiedy by dzieckiem. (oczu si wzruszony, e :yk nie prbuje mu o tym przypomina).
2adne!o odwoywania si do sentymentw. :yk sta jak pos!, czekajc na to, co nastpi.
$ @le masz lat, :yk;
5entymenty, moje sentymenty. .zyby nie starczao mi odwa!i do wydania konieczne!o
wyroku &mierci;
$ Ja za wi3nia, nie rozlicza) z lat. $ BetyC bzykay, mu z !arda jak pszczoy. $ <az my
ancipici rzdzi) Fmbruddock, a wy 5yny /reyra by) za naszych wi3niw. apytaj matk 5hay 4al
$ ona zna).
$ :wia mi. @ wy zabijali&cie nas, jak my was zabijamy. 5zkaratne oczy mru!ny jeden
jedyny raz.
$ :y zachowa) was przy yciu $ warkno stworzenie $ przez stulecia, kiedy /reyr
zachorowa). 'ardzo !upio. 4eraz wy, 5yny /reyra, umrze) wszyscy. %y rozci) mi a+cuchy,
pozwoli) mi pj&) zemrze) w uwizi.
6aintal "y wskaza otwarty !rb.
$ abij !o $ rozkaza *ojdi =inowi.
*ojda =in stoczy wielkie cielsko no! do dou i butem na!arn na nie piachu. 0astpnie
wypry si po&rd chaszczy, twarz w twarz z 6aintalem "yem, oblizujc war!i, nadrabiajc
min.
$ naem ci od mae!o, ja&nie panie. 'yem dobry dla ciebie. awsze mwiem, e to ty
powiniene& by) lordem Fmbruddocku... zapytaj mych kumpli, czy nie mwiem.
0ie prbowa si broni). %ypu&ci miecz z doni i osunwszy si na kolana, zacz becze)
ze zwieszon siw !ow.
$ :yk pewnie mia racj $ powiedzia 6aintal "y. $ (ewnie mamy zaraz w sobie. (ewnie
ju jest poniewczasie.
0ie obejrzawszy si zostawi klczce!o *ojd =ina i wielkimi krokami zawrci do
tumne!o miasta, w&cieky na siebie, e nie zada &miertelne!o ciosu.
(3no byo, !dy wszed do swej izby. <ozejrza si wokoo, nie rozchmurzywszy ponurej
twarzy. (oziome promienie /reyra, jasne jak o!ie+, o&wietlay przeciwle!y kt, reszt pokoju
po!rajc w niesamowitym cieniu. aczerpn w donie zimnej wody z misy, obmy twarz i rce, i
pozwoli wodzie spywa) po czole, powiekach, policzkach i &cieka) po brodzie. (owtrzy to wiele
razy, oddychajc !boko, czujc, jak uchodzi ze+ w&cieko&), a pozostaje zo&) na same!o siebie.
:asujc twarz zauway z zadowoleniem, e przestay mu si trz&) rce.
'lask soneczny z kta przesun si na &cian i zmtnia w dymnej pozocie, tworzc
prostokt nie wikszy od szkatuy, w ktrej marniao zoto te!o &wiata. 6aintal "y chodzi po izbie,
!romadzc jakie& drobiaz!i na dro!, prawie bez zastanowienia. Kto& zapuka do drzwi. ajrzaa
1yre. (rzystana w pro!u, jakby od razu wyczua napicie w izbie.
$ 6aintalu "yu... !dzie bye&; .zekaam na ciebie.
$ :usiaem co& zrobi).
%estchna z doni na klamce nie spuszczajc z nie!o oczu. (od &wiato nie mo!a
od!adn) je!o miny poprzez !stniejcy w izbie zmierzch, ale zowia oscho&) w !osie.
$ .zy co& si stao, 6aintalu "yu;
%cisn swj stary owiecki koc do sakwy, upchn pi&ci.
$ 1dchodz z 1ldorando.
$ 1dchodzisz...; >okd si wybierasz;
$ 1ch... powiedzmy, e wybieram si na poszukiwanie "oza <oona. $ % tonie bya !orycz. $
0ic mnie ju tutaj... nie trzyma.
$ 0ie wy!upiaj si. $ (ostpia krok naprzd, aby !o lepiej widzie), my&lc o tym, jak
wielki wydaje si w tej niskiej izbie. $ Jak chcesz ko!o& szuka) po !rach i lasach;
arzuciwszy sakw na rami, obrci si do niej twarz.
$ 5dzisz, e !upiej szuka) w prawdziwym &wiecie, ni zapada) w pauk midzy mamiki,
jak ty zrobia&; awsze mi powtarzaa&, e musz zrobi) co& wielkie!o. 0ic ci nie zadowalao..,,
0o wic teraz id, po &mier) lub zwycistwo. .zy to nie jest co& wielkie!o;
8&miechna si z przymusem.
$ 0ie chc, aby& odchodzi. .hc...
$ Ja wiem, cze!o chcesz. 8waasz, e >athka jest dorosy, a ja nie.
., do diaba, z tym. :am do&). 1dchodz, co zawsze byo moim pra!nieniem. 5prbuj
szcz&cia z >athk. z
$ Kocham ciebie, 6aintalu "yu. 4eraz wy!upiasz si, jak "oz <oon.
5chwyci j mocno.
$ (rzesta+ bez przerwy porwnywa) mnie do innych ludzi. .hyba nie jeste& taka mdra, $
jak my&laem, bo wiedziaaby&, kiedy mnie ranisz. Ja te ci kocham, lecz odchodz...
(odniosa krzyk.
$ >lacze!o jeste& taki okrutny;
$ >ostatecznie du!o yem w&rd okrutnikw. (rzesta+ zadawa) !upie pytania.
(rzy!arn j do siebie i mocno pocaowa w usta, a war!i jej si rozstpiy i zby
przejechay po zbach.
$ :am nadziej, e wrc.
(arskn &miechem z !upoty wasnej wypowiedzi. <zuci ostatnie spojrzenie i wyszed
trzasnwszy drzwiami. ostaa sama w pustej izbie. oto rozsypao si w popi. 'ya ju prawie
noc, chocia nie po!asy jeszcze o!niste skry na dworze.
$ " niech to licho $ zakla. $ 'odaj ci szla! tra,i... i mnie te. 1przytomniawszy na!le
podbie!a do drzwi, pchna je na o&cie i zawoaa. 6aintal "y zbie!a po schodach, nie
odpowiadajc. >o!onia !o, zapaa za rkaw.
$ 6aintalu "yu, ty idioto, dokd idziesz;
$ 1sioda) ot.
(owiedzia to z tak zo&ci, otarszy usta wierzchem doni, e stana jak wryta. %wczas
za&witaa jej my&l, e musi natychmiast odszuka) >athk. Ju on bdzie wiedzia, jak poradzi)
sobie z obdem przyjaciela.
% ostatnich dniach >athk sta si nieuchwytny. .zasami nocowa w nie uko+czonym
budynku na dru!im brze!u 9oralu, niekiedy w jednej z wie, za kadym razem innej, to znw w
ktrej& z podejrzanych spelunek, wyrastajcych jak !rzyby po deszczu. Jedyne, co jej w tym
momencie przychodzio do !owy, to pdzi) do wiey 5hay 4al i zobaczy), czy nie ma !o u 9ry.
'y, na szcz&cie. % samym &rodku awantury z 9ry, ktra z paajcymi policzkami kulia si tak,
jakby j uderzy. >athk mia twarz bia z w&cieko&ci, ale 1yre wmieszaa si bez cere!ieli,
wyrzucajc z siebie nowin. >athk omal si nie zadawi.
$ 0ie moemy pozwoli) mu odej&) teraz, kiedy wszystko si wali.
<zuciwszy 9ry mordercze spojrzenie wybie! z izby. 'ie! ca dro! do stajni i zdy
zapa) 6aintala "ya, !dy wyprowadza ot. astpi mu dro!.
$ wariowae& do reszty, przyjacielu7 (rzesta+ si wy!upia). 1pamitaj si i pilnuj swoich
interesw.
$ 'okiem wyazi mi suchanie kade!o, kto chce, abym co& zrobi. .hcesz, abym tu zosta,
bo jestem ci potrzebny do twoich intry!.
$ (otrzebujemy ciebie do trzymania w szachu 4antha Fina z je!o kumplem i tej o&lizej
ropuchy <aynila 6ayana, eby nie zabrali nam wszystkie!o, co mamy.
4warz mia zawzit.
$ 0ie macie szansy. @d odszuka) "oza <oona. >athka u&miechn si szyderczo.
$ wariowae&. 0ikt nie wie, !dzie on jest.
$ (rzypuszczam, e z 5hay 4al w 5ibornalu.
$ *upcze7 (lu+ na "oza <oona, je!o !wiazda zasza, jest stary. 4u chodzi o nasz skr.
0awiewasz z 1ldorando, bo masz pietra, moe nie; 4ak si skada, e zostao mi jeszcze paru
wiernych przyjaci, w tym jeden w domu zdrowia.
$ 1 czym ty mwisz;
$ 1 tym, o czym wiemy i ty, i ja. 0awiewasz, bo si boisz pla!i. (3niej, do uprzykrzenia
powtarzajc w my&li te sowa wymwione w !niewie, 6aintal "y zda sobie spraw, e >athka nie
by wwczas w peni sob, tym >athka, ktre!o mao co wyprowadzao z rwnowa!i. 6ecz i on
sam wwczas zarea!owa odruchowo. 8derzy >athk otwart prawic z caej siy, zadajc
przyjacielowi cios kantem doni od dou, pod nasad nosa. 8sysza chrupnicie ko&ci. >athka
zatoczy si do tyu i zapa za twarz. Krew chlusna mu po palcach. 6aintal "y wskoczy na siodo
i &piwszy ot roztrci !stniejcy tumek !apiw. (odekscytowani otoczyli ranne!o, ktry na
chwiejnych no!ach i z!ity w p kl z blu.
6aintal "y wyjeda z miasta w&cieky jak !radowa chmura. 0iewiele wzi z rzeczy, ktre
zamierza zabra) ze sob w dro!. % obecnym nastroju odczuwa satys,akcj, e odchodzi
zabrawszy jedynie swj miecz i derk. Jadc wyci!n niewielki przedmiot, ktry uwiera !o
przez kiesze+. % pmroku ledwo rozpozna znajome od dziecka ksztaty. (ies otwiera i zamyka
pysk, kiedy poruszao si je!o o!onem do !ry i na d. 6aintal "y mia !o od dnia &mierci
dziadka. .isn psa w przydrone krzaki.
,I#. PRZEZ CHO I%IELNE
<odzaj ludzki boi si !ryzu ,a!ora, atoli !ryz ,a!orze!o kleszcza winien budzi) wiksz
trwo!. 8kszenie ,a!orze!o kleszcza nie jest dokuczliwe dla ,a!ora i niewiele dokuczliwsze dla
istoty ludzkiej. % ci!u tysicleci narzdy !bowe kleszcza przystosoway si do takie!o
przekuwania tkanki skrnej, eby jak najmniej j uszkodzi) i bezbole&nie ssa) odywcze pyny
potrzebne do utrzymania wasne!o, zoone!o cyklu reprodukcji. Kleszcz w ma wspaniale
rozwinite narzdy rodne, za to nie ma !owy. Je!o narzdy !bowe skadaj si z dwch par
przeksztaconych odny. Jedna to przeobraone szczypce, ktre wnikaj do ciaa i wstrzykuj
mieszank &rodka znieczulajce!o z przeciwkrzepliwym, dru!a skada si z narzdw czuciowych,
zaopatrzonych w brzeszczot ze skierowanymi do tyu zbkami, ktre przyczepiaj kleszcza w
do!odnej pozycji na ywicielu. Kleszcz przyczepia si i nie odczepi za nic, dopki si nie obere $
chyba e sondujcy dzib kraka wytropi !o i poknie ten kraczy przysmak.
Komrki kleszcza to jakby wiele Fmbruddockw helikoidalne!o wirusa. %irus bytuje w
nich zamary w oczekiwaniu na pewn tonacj, ktra wczy !o do orkiestry ycia, aczkolwiek ruja
,a!orzej samicy take wskrzesza wirusy do paraaktywno&ci. Jedynie dwakro) w okresie wielkie!o
roku heliko+skie!o owa tonacja wyzwala ,az wirusowej aktywno&ci. <usza natenczas lawina
wydarze+, ktre w ostateczno&ci zadecyduj o losie caych narodw. %utra $ powiedziaby kto&
,ilozo,icznie nastrojony $ to wirus helikoidalny.
1dpowiadajc na sy!na z zewntrz wirusy ruszaj lawin z komrek kleszcza, przez je!o
narzdy !bowe do ciaa ludzkie!o, !dzie rozchodz si z prdem krwi. Jak !dyby podajc
szlakami wasnych oktaw &rdpowietrznych, armia naje3d3cw sunie przez ciao, docierajc
wreszcie do mz!owe!o pnia ywiciela, wpywa do podwz!rza i powoduje !ro3ne zapalenie
mz!u, a czsto z!on. ajwszy podwz!rze, w pradawny re!ion &wiadomo&ci, siedzib !niewu i
dzy, wirus mnoy si z reprodukcyjn !watowno&ci, ktr mona przyrwna) do hura!anw
0ktryhku.
%tar!nicie do komrki ludzkiej oznacza przekroczenie przez jeden system !enetyczny
!ranic dru!ie!o- zaatakowana komrka kapituluje, stajc si w samej rzeczy now jednostk
biolo!iczn o wasnym rozwoju naturalnym, podobnie jak miasto podczas du!otrwaej wojny
moe przechodzi) z rk do rk, nalec to do jednej, to do dru!iej strony.
@nwazja, potem !watowna reprodukcja, wreszcie zewntrzne objawy tych wydarze+. 8
chore!o wystpuj maniakalne naprenia i skurcze &ci!ien, jakie w domu zdrowia na wasne
oczy o!lda 6aintal "y $ a przed nim wielu je!o pobratymcw. 0a o! ci, ktrzy to widzieli na
wasne oczy, z oczywistych powodw nie zostawiali adnych pamitnikw.
2akty powysze zostay #stalone w drodze m#dnych o0serwacji i ded#kcji! Qczone rody
,,(>ern#sa= 0yy 0iege w takich sprawach i dysponoway wspania$ aparat#r$! %rzeto pokonano
w jakim stopni# 0arier #niemoliwiaj$c$ im postawienie stopy na powierzchni planety! /ednak
#wizienie w <(>ern#sie= miao dla nich inne #jemne strony, poza oczywistym aspektem
psychologicznym! "ery:ikacja hipotez # 5rda 0ya niemoliwa! Teori epidemii tak zwanej
gor$czki koci ostatnio zm$ciy dodatkowe in:ormacje! %onownie rzecz staa si dysk#syjna! +d
%inw zwrci 0owiem #wag, e to wanie w okresie dw#dziest# za1mie? i o:ensywy wir#sa
nast$pia & przynajmniej w )ldorando & zasadnicza zmiana w jadospisie czowieka! 8etel wyszed
z mody! " nieask popady 0rassimipy, ywi$ce spoeczno1 przez st#lecia zimy! ,zy to & rz#cili
myl 2inowie & nie zmiana jadospis# osa0ia odporno1 l#dzi na #k$szenie kleszcza, a cilej na
pasoyt#j$cego w kleszczach wir#sa? Toczyy si dysk#sje nad t$ kwesti$, czsto gor$ce! 6nw
pojawiy si zapalone gowy, ktre w pogardzie maj$c nie0ezpiecze?stwa, gosoway za nielegaln$
wypraw$ na powierzchni ;elikonii!
0ie wszyscy zaraeni umierali. >ao si zauway), e !orczka kosia ludzi na rne
sposoby. Jedni mieli &wiadomo&) postpw choroby i czas na przeycie strachu lub pojednanie si
z %utr, jak kto wola- inni padali w wirze zaj), bez ostrzeenia $ w trakcie rozmowy z
przyjacimi, w drodze przez pola, nawet w u&ciskach miosnych. "ni stopniowy, ani !watowny
przebie! choroby nie stanowi rkojmi przeycia. 4ak czy inaczej, tylko poowa chorych wracaa
do zdrowia. .o do reszty, to szcz&liwe byy trupy $ jak obu podopiecznych z domu zdrowia :amy
'ikinki $ je&li znalazy sobie cho)by pytki !rb- na o! leay jak padlina, podczas !dy
o!arnita i poraona powszechn panik ludno&) uciekaa z domostw prosto w objcia zarazy, ktra
obstawia wszelkie dro!i. 4ak byo zawsze, od kiedy na =elikonii yy istoty ludzkie.
1zdrowie+cy wychodzili z pandemii ze strat jednej trzeciej swej normalnej wa!i ciaa,
aczkolwiek ,,normalna wa!aC jest tutaj okre&leniem wz!ldnym. 0i!dy nie odzyskiwali utraconej
wa!i, ani oni, ani ich dzieci, ani dzieci ich dzieci. % ko+cu nadchodzia wiosna, lato byo za pasem
i przystosowanie sprowadzao si do ektomor,ii. 5muklejsza sylwetka zapanowaa na wiele
!eneracji, tracc co prawda z czasem na smuko&ci i porastajc z wolna w sado, sama za& choroba
trwaa utajona w komrkach ozdrowie+cw. 4en status Zuo utrzymywa si do p3ne!o lata
%ielkie!o <oku. (o czym uderzaa tusta &mier).
Jakby dla zrwnowaenia dwch tak kra+cowo rnych sezonw, =eliko+czycy pci oboj!a
byli zblieni pod wz!ldem wzrostu, postury i wa!i mz!u. 1sobnik w wieku dorosym bez
wz!ldu na pe) przecitnie way okoo dwunastu oldorandzkich tuzw, z ktrych po !orczce
ko&ci zostawao marne osiem. :ode pokolenie wchodzio w now, ko&cist ,i!ur, nastpne j
stopniowo po!rubiay, a do nadej&cia znacznie plu!awszej tustej &mierci, w wyniku ktrej
zachodzia inna, drastyczniejsza przemiana.
"oz <oon przey pierwszy atak tej cyklicznej pandemii. (o nim wielu setkom tysicy
pisana bya choroba i &mier) lub powrt do ycia. 0iektrzy mo!li uj&) pladze, zaszyci w
zapomnianych zaktkach &wiata. "le ich potomkowie mieli nik szans przetrwania, upo&ledzeni
w nowym &wiecie, traktowani jak potwory. 4e dwie wielkie choroby, ktrych po&rednim nosicielem
by ,a!orzy kleszcz, w rzeczywisto&ci stanowiy jedn chorob, i ta jedna choroba, ten 5iwa w&rd
chorb, ten zabjca i zbawiciel, na skrwawionym mieczu przynosi rodzajowi ludzkiemu zbawienie
w osobliwych warunkach planety. >wa razy w ci!u dwch tysicy piciuset ziemskich lat
=eliko+czycy musieli przechodzi) przez ucho i!ielne ,a!orze!o kleszcza. 4aka bya cena ich
istnienia, ci!o&ci ich rozwoju. po!romu, z pozornej dysharmonii wyaniay si zrby harmonii,
jak !dyby po&rd krzykw konania dochodzi z naj!bszych zdrojw jestestwa szept mwicy, e
wszystko jest w cudownym porzdku. 8wierzy) w takie zapewnienie mo!li tylko ci, ktrzy w
o!le mo!li jeszcze wierzy).
Kiedy ucicha kako,onia trzeszczcych mi&ni, napyna przedziwnie wodna muzyka.
ajwszy ustronia blu ywio pynno&ci objawia si przede wszystkim uszom "oza <oona.
%zrok powraca mu wielkim mtlikiem plamek, ciapek i prkw jednej matowej barwy. 0ie
miay adne!o sensu, ale on nie doszukiwa si w nich sensu. (o prostu trwa w swoim trwaniu, z
plecami wy!itymi w uk, z otwartymi ustami czekajc, a !aki oczne przestan skaka) i pozwol
mu skupi) spojrzenie. %odne harmonie poma!ay odzyska) przytomno&). :imo i niezdolny
poskada) w cao&) wasne ciao, zdawa sobie spraw, e je!o ramiona wizi jaka& sia. (ojawiay
si strzpy my&li. 1brazy bie!nce!o jelenia, on sam w bie!u, w skoku, rozdajcy ciosy, &miech
dosiadanej kobiety, wizki promieni sonecznych w koronach drzew wysokich na wzrost
czowieka. %spczulne skurcze przebie!ay mu mi&nie, jak staremu psu, ktry &ni o czym& przy
o!nisku. Kr!e plamki przeistoczyy si w kr!e kamienie. 'y pomidzy nie wci&nity jak
jeszcze jeden kamie+. :ode drzewko, wyrwane !dzie& w !rze rzeki i odarte z kory, leao
sczepione w jedno z kamieniami i wirem, on na tym wszystkim podobnie uwikany, ramiona
za!ubiwszy !dzie& ponad !ow. 4roskliwie i z mozoem pozbiera swoje czonki do kupy. (o
chwili usiad, donie wsparszy na kolanach, i du!o wpatrywa si w rozlan rzek. 5iedzia i
sucha jej muzyki i rado&) wypeniaa !o bez reszty. 0a czworakach, plczc si w za lu3nym
,utrze, doszed do wziutkie!o jak do+ pasemka play. naiwn wdziczno&ci utopi wzrok w
niestrudzonej bystrzynie. 0adesza noc. oy twarz na kamykach. @ nadszed &wit. >wa so+ca
obudziy !o promieniami. 1!rzay. %sta, czepiajc si wyci!nitej ku !rze !azi. 1brci
zaro&nit !ow, zachwycony atwo&ci, z jak wykona ten niewielki ruch. 1 par jardw, za
wsk, spienion bystrzyn sta ,a!or, nie spuszczajc ze+ oczu.
$ nw zobie oye3 $ rzek.
(rzez cae lata i okresy hen w odle!ej staroytno&ci, w wielu re!ionach =elikonii, a na
kontynencie Kampannlat na!minnie, panowa w&rd plemion zwyczaj zabijania krla, ktry
wykazywa objawy wieku starcze!o. arwno kryteria jak i sposoby e!zekucji rne byy u
rnych plemion. % przecinaniu nici krlewskich ywotw nie przeszkadzaa wiara w boskie
pochodzenie wadcw, czy to od "khy, czy od %utry.
Kiedy krl posiwia bd3 nie potra,i ju jednym ciosem topora strci) czowiekowi !owy z
karku, kiedy nie udao mu si zaspokoi) seksualnych apetytw tumu maonek lub nie zdoa
przeskoczy) okre&lone!o strumienia, przepa&ci, czy jaki tam by w plemienny probierz, wwczas
krla duszono, wrczano mu puchar trucizny albo innymi sposobami wyprawiano na tamten &wiat.
(odobnie wyprawiano na tamten &wiat wspplemie+cw, u ktrych wystpiy objawy
&miertelnych chorb, kiedy zaczynali wi) si i jcze). % dawniejszych czasach nie znano lito&ci.
.zsto losem chore!o bya &mier) w pomieniach, poniewa wierzono w uzdrowicielsk moc
o!nia, a z chorym na stos wdrowaa caa rodzina, wszyscy domownicy. 4en okrutny rytua o,iarny
rzadko odwraca wybuch epidemii, tote krzyki palonych zwykle wpaday do uszu, w ktrych
dzwoniy ju pierwsze. sy!nay choroby.
(o&rd wszelkich przeciwno&ci losu rodzaj ludzki stawa si coraz bardziej ucywilizowany.
'yo to wyra3ne, je&li wzi) pod uwa!, e pierwsz oznak cywilizacji jest wspczucie dla
bli3nich, twrcza yczliwo&) dla ich sabo&ci, bez ktrych ludzie nie mo! y) razem i panuje
beznadziejna anarchia. (ojawiay si szpitale i lekarze, piel!niarki i kapani $ wszystko po to, aby
nie&) ul! w cierpieniu, a nie brutalnie ka&) mu kres.
"oz <oon wyzdrowia bez takiej pomocy. 'y) moe pom! mu w tym wasny silny
or!anizm. 0ie zwracajc uwa!i na ,a!ora chwiejnie zbliy si do brze!u toni, pochyli z wolna i
zaczerpn wody w zoone donie, eby u!asi) pra!nienie.
9tr#ka wody przecieka m# midzy palcami, #mykaj$c od warg na 0rod, sk$d podm#ch
zwia j$ w 0ok i sk$d z pl#skiem spada do rzeki, w macierzyst$ to?! )0serwowano lot tych
#ronionych przez niego kropli! *iliony ocz# dojrzay dro0ny rozprysk! *iliony ocz# ledziy kady
r#ch (oza +oona na skrawk# wyspy, jak si prost#je i jak dyszy mokrymi #stami! 9zeregi
monitorw 6iemskiej 9tacji )0serwacyjnej miay wiele rzeczy pod staym nadzorem, $cznie z
lordem Am0r#ddock#! Lo o0owi$zkw ,,(>ern#sa= naleaa retransmisja do nstyt#t#
;elikonijskiego wszystkich sygnaw otrzymywanych z powierzchni ;elikonii! )d0iornik instyt#t#
mieci si na ,haronie, ksiyc# %l#tona, # samych kra?cw system# sonecznego! "ikszo1
:#nd#szy na ten cel dostarcza 4ana 4inoed#kacyjny, transmit#j$cy nieprzerwanie sag
heliko?skich wydarze? dla widowni na 6iemi i pozostaych planetach w #kadzie sonecznym!
+ozlege a#dytoria sterczay niczym postawione na sztorc konchy w piaskach kadej prowincji,
mog$c pomieci1 dziesi1 tysicy widzw kada! ch spiczaste kop#y wznosiy si do nie0a, sk$d
nadawa 4ana 4inoed#kacyjny! 8ywao, e a#dytoria przez d#gie lata wieciy p#stkami! %o czym
znw napywali widzowie, zwa0ieni jakim nowym wydarzeniem na odlegej planecie! -#dzie
pielgrzymowali jak do miejsc, witych! ;elikonia stanowia ostatni$ :orm wielkiej szt#ki 6iemi!
4ady mieszkaniec 6iemi, od pana po pariasa, ppzna 0laski i cienie heliko?skiego ycia! miona
(oza +oona, 9hay Tal, Bry i -aintala (ya 0yy na #stach wszystkich! %o mierci ziemskich 0ogw
op#stoszay panteon zapeni si nowymi twarzami! "idownie od0ieray (oza +oona jako
wspczesnego im czowieka, przeniesionego jedynie na inny glo0, niczym idea plato?ski,
rz#caj$cy cie? na rozleg$ jaskini a#dytori#m! -#dzie znw wypeniali a#dytoria po 0rzegi!
"chodzili w sandaach okrytych pyem drogi! %ogoski o nadci$gaj$cej zarazie, o za1mieni#
rozchodziy si po 6iemi niemal tak samo, jak po )ldorando, przyci$gaj$c tysi$ce tych, ktrych
ycie odmienia ciekawo1 i troska o ;elikoni! 3iewiel# owych widzw pielgrzymw zastanawiao
si nad paradoksem, jakim #dziy ich rozmiary wszechwiata! )siem #czonych rodw na
<(>ern#sie= yo w tym samym czasie, co ;eliko?czycy! ch ywoty wspistniay pod kadym
wzgldem, chocia helikoidalny wir#s #stanowi na czas nieokrelony rozdzia pomidzy nimi a
0adan$ przez nich siostrzan$ planet$ 6iemi! /ednak o ile wikszy 0y rozdzia pomidzy omioma
rodami a jake odleg$ 6iemi$, ich macierzyst$ planet$! %rzekazywali sygnay hen na 6iemi, gdzie
ani jedno a#dytori#m nie zostao z0#dowane, gdzie nawet projektanci tych a#dytoriw jeszcze si
nie narodzili! Lziesi1 tysicy lat potrze0owa sygna na pokonanie przestrzeni dziel$cych o0a
systemy! " czasie owych tysi$cleci zmieniaa si nie tylko sama ;elikonia! ( ci, ktrzy z zapartym
tchem zasiedli teraz w a#dytoriach i patrzyli na wyol0rzymion$ w holoekranach posta1 (oza
+oona, patrzyli, jak on pije wod, jak wiatr porywa m# krople wody od warg i te krople $cz$ si z
toni$ # jego stp, tak jak to 0yo dziesi1 tysicy lat tem# w odlegoci tysicy lat wietlnych!
Qwizione wiato, jakie widzieli, nawet ycie, ktre przeywali, 0yo c#dem techniki, :izyczn$
konstr#kcj$! jedynie jaki meta:izyk w swej wszecho0ecnej wiadomoci mg0y stwierdzi1, kto y
w chwili powrot# kropli wody do rzeki7 (oz +oon czy jego p#0liczno1!
6a to adnej wielkiej so:istyki nie wymagao stwierdzenie, e pomimo dw#znacznoci
pyn$cej z ogranicze? widzenia, makrokosmos i mikrokosmos s$ wspzalene, zwi$zane ze so0$
takim zjawiskiem, jak wir#s helikoidalny, ktrego sk#tki ostatecznie 0yy #niwersalne, cho1
postrzegane jedynie przez zjawisko wiadomoci, syszane tylko przez #cho igielne, ktrym
makrokosmos i mikrokosmos przeciskay si k# rzeczywistej jednoci! Rwiadomo1 na skal 0osk$
moga0y zlikwidowa1 rozdziay pomidzy niesko?czonymi rzdami istot, podo0nie jak l#dzka
wiadomo1 wanie doprowadzia przeszo1 i tera5niejszo1 do miaego z0ratania! "yo0ra5nia
:#nkcjonowaa, wir#s 0y zaledwie :#nkcj$!
%yci!nwszy szyje dwa jajaki poday ra3nym kusem. .hrapy miay rozdte, poniewa
kusoway ju kawa dro!i. 'oki l&niy im od potu. 0iosy dwch je3d3cw w wysokich butach z
wywinitymi cholewami r w du!ich paszczach z szarej tkaniny. 1stre, blade twarze je3d3cw
zdobiy spiczaste brdki. 0ie mona byo nie rozpozna) 5ibornalczykw. Jechali wirow &ciek
w cieniu !rskie!o zbocza. <ytmiczne klap$klap$klap kopyt jajakw nioso si szeroko po okolicy
penej drzew i strumieni.
Je3d3cy byli zwiadowcami si zbrojnych kapana$wojownika /estibariaytida.
przyjemno&ci wdychali rze&kie powietrze, z rzadka zamieniajc sowa podczas jazdy, nieustannie
za to wypatrujc wro!a. a nimi piesi 5ibornalczycy pdzili dro! !romadk pojmanych
pra!nostykw. Krty szlak schodzi do rzeki, za ktr wznosi si skalny przyldek. Je!o spadziste
zbocza, u,ormowane z warstw skalnych, porozrywanych i poprzestawianych niemal pionowo,
poro&nite byy karowatymi drzewami. 4u leaa osada, nad ktr wadz sprawowa
/estibariaytid.
wiadowcy przebyli w brd pycizn rzeki. (okonujc zbocza, jajaki ostronie wybieray
dro! w&rd stromych ska- te zwierzta pnocnych rwnin nie czuy si najlepiej w !rzystym
terenie. coroczn ,al kolonistw jajaki przybyway z pnocy do .halce i prowincji
po!ranicznych (annowalu, co tumaczyo ich obecno&) tak daleko na poudniu.
>o rzeki zbliya si reszta oddziau. .zterech pikinierw eskortowao !romadk
pechowych pra!nostykw, z!arnitych przez patrol do niewoli. %&rd pojmanych dreptali
Kathkaarnit z Kathkaarnitk, wci drapic si mimo wielu ty!odni marszu w !rupie niewolnikw.
achceni !rotem piki przebrnli pycizn, po czym po!nano ich pod !r strom &ciek, ktrej
trzyma si jeszcze odr jajakw i ktr, minwszy posterunki, wkroczyli do osady zwanej 0owy
"shitosh.
>o te!o brodu, w to niebezpieczne miejsce, wiele ty!odni p3niej przyby 6aintal "y.
0iewielu z bliskich mu nawet znajomych rozpoznaoby w nim dzisiaj dawne!o 6aintala "ya.
6ejszy o jedn trzeci wa!i, szczupy, wrcz chudy jak patyk, bledszej karnacji, inne!o spojrzenia.
" przede wszystkim porusza si inaczej, co odmienio !o najbardziej, bo najbardziej rzucao si w
oczy. (rzey !orczk ko&ci.
1pu&ciwszy 1ldorando jecha na pnocny wschd przez tereny znane p3niej jako <ojsty
<oona, dro! wybran przez 5hay 4al i jej orszak. abdzi i tua si po bezdroach. 1kolica
znana mu we wczesnej modo&ci, spowita wwczas w biel, otwarta szczerymi polami do nieba,
znikna w !szczu zieleni. >awna samotnia staa si siedliskiem niebezpiecze+stwa. %yczuwa
nieustann krztanin, nie tylko sposzonych zwierzt, lecz take istot ludzkich, pludzkich i
ancipitalnych, wszystkich stworze+ poruszonych ,al wiosny. *dzie si obrci, z zaro&li wyzieray
male+kie wro!ie oblicza. Kady krzak mia oprcz li&ci jeszcze oczy i uszy. ota denerwowaa si
w lesie. :ustan!i byy stworzeniami szerokich otwartych przestrzeni. 0arowia si coraz bardziej,
a wreszcie 6aintal "y zsiad sarkajc i poprowadzi zwierzaka za kantar. (rzez, zdawao si,
niesko+czony las brzz i paproci dotar w ko+cu pod wie z kamienia. (rzywizawszy ot do
drzewa ruszy zorientowa) si w terenie. %okoo panowaa cisza. %szed do bezpa+skiej wiey i
odpocz, nie czujc si dobrze. (otem ze szczytu ju rozpozna okolic- to. bya wiea, z ktrej
podczas swe!o azikowania o!lda kiedy& puste horyzonty. 5troskany i saby opu&ci wie.
wyczerpania przysiad na ziemi, przeci!n si i stwierdzi, e nie moe opu&ci) ramion. 4ar!ny
nim kurcze, !orczka uderzya jak obuchem i w delirium prze!i si do tyu, jakby chcia zama)
sobie kr!osup. :ale+cy, ciemnoskrzy mczy3ni i kobiety wychynli z ukrycia i podkradali si
coraz bliej, nie spuszczajc z nie!o oczu.
Kosmate stworzenia, wzrostem si!ajce 6aintalowi "yowi najwyej do pasa, byy
pra!nostykami z plemienia 0ondadw. :ieli o&miopalce donie, prawie ukryte w !stych,
rudawoblond ,rdzlach wosw, porastajcych im na ksztat mankietw nad!arstki. 5terczce jak u
asokinw mordki nadaway ich twarzom wyraz jakby tsknoty, takiej samej, jak obnosz po
&wiecie :adisi. @ch mow tworzya mieszanina prychni), !wizdw i mlaskw w niczym nie
przypominajca olonetu, cho) tra,iay si nieliczne zapoyczenia ze stare!o jzyka. % ko+cu po
naradzie postanowili zabra) /reyriana do siebie, poniewa mia dobr oktaw osobowo&ci.
0a !rani za wie rosy szpalerem dumne radababy w kpach brzzek. 8 podna jednej z
radabab 0ondadowie zeszli w !b tunelu, wci!nwszy ze sob 6aintala "ya w&rd prychania i
chichotw z takie!o mozou. (rno ota parskaa i szarpaa lejce $ jej pan znikn.
% korzeniach wielkie!o drzewa mieli 0ondadowie swoje zaciszne krlestwo. 5woje
1siemdziesit :rokw. 5woje posania z orlicy, na ktrej sypiali dla odstraszenia$!ryzoni
dzielcych z nimi siedzib. @ swoje obyczaje wedle ktrych yli. !odnie z obyczajem przeznaczali
wybrane noworodki na krlw i wojownikw, majcych panowa) i walczy) w ich obronie. 1wych
panw od male+ko&ci sposobiono do okrucie+stwa- w 1siemdziesiciu :rokach toczyy si
midzy nimi krwawe walki na &mier) i ycie. Krlowie jako przedstawiciele plemienia
wyadowywali za swoich wspplemie+cw wrodzon 0ondadom a!resj, dziki czemu wszyscy
szarzy obywatele 1siemdziesiciu :rokw byli a!odni i czuli, i trzymali si jak najbliej siebie
bez wiksze!o poczucia indywidualnej tosamo&ci. @dc za !osem instynktu zawsze piel!nowali
ycie- piel!nowali ycie 6aintala "ya, aczkolwiek je&liby zmar, zjedliby !o do ostatniej
kosteczki. 4aki mieli obyczaj.
Jedna z kobiet zostaa snoktruiks 6aintala "ya, okrywajc !o wasnym ciaem, pieszczc
!o i !aszczc, spijajc !orczk. :ajaki zaczy mu si wypenia) zwierztami, i drobnymi jak
myszy, i wielkimi jak !ry. 'udzc si w mroku odkrywa, e jest przy nim obca towarzyszka,
bliska jak ycie, ktra czyni wszystko, aby !o ocali) i przywrci) mu zdrowieC. :ia wraenie, e
ju zosta mamikiem, i skwapliwie przyj nowy rodzaj istnienia, w ktrym niebo i pieko s jak
dwa ramiona jedne!o u&cisku. 1 ile o!le zrozumia to sowo, snoktruiksa oznaczaa jakby
zbawicielk, a take uzdrowicielk, koicielk, ywicielk i nade wszystko tulicielk. 6ea w
ciemno&ciach, w konwulsjach, z powykrcanymi czonkami, w sidmych potach. %irus szala jak
poar, przepychajc !o przez straszliwe ucho i!ielne 5iwy. "rmie blu toczyy bj o ld &ci!ien i
mi&ni zwany 6aintalem "yem. Jednak tajemnicza snoktruiksa trwaa przy nim, dajc mu sw
obecno&), eby nie zosta cakiem samotny. bawiaa !o darem siebie.
"rmie blu ustpiy o czasie. 5topniowo zacz rozumie) !osy w 1siemdziesiciu
:rokach i pojmowa), co si dzieje z nim samym. % osobliwej mowie 0ondadw nie istniay
sowa oznaczajce jedzenie, picie, mio&), !d, zimno, ciepo, nienawi&), nadziej, rozpacz, bl,
chocia zdawao si, e znali je krlowie i wojownicy, toczcy !dzie& w ciemno&ciach swoje bitwy.
(ozostali 0ondadowie po&wicali swj wolny czas, ktre!o mieli mnstwo, na przewlek
dyskusj o 8ltimach. (otrzeby ycia pozostay bez sw, jako nie!odne uwa!i. 6iczyy si tylko
8ltimy.
(rzyduszony przez swe!o sukkuba 6aintal "y ni!dy nie opanowa ich jzyka na tyle, aby
poj) 8ltim. 1dnosi wraenie, e w !wnym wtku debaty $ ktra rwnie bya obyczajem
utrzymywanym od pokole+ $ chodzio o rozstrzy!nicie kwestii, czy wszyscy powinni poczy)
swoje tosamo&ci stanem istnienia w onie wielkie!o bo!a mroku %iszramy, czy winni zachowa)
byt odrbny. >u!a bya dysputa o tym odrbnym bycie, nie przerywana przez 0ondadw nawet
wwczas, !dy zasiadali do jedzenia. 2e jedli ot, nie przyszo nawet 6aintalowi "yowi do !owy.
5am straci apetyt. :edytacje na temat odrbne!o bytu spyway po nim jak woda po !si. Tw
odrbny byt odpowiada jako& caemu mnstwu rzeczy, take wyjtkowo nieprzyjemnych, jak
&wiato i walka- by to byt narzucony krlom i wojownikom,, dajcy si z !rubsza przeoy) na
osobowo&). 1sobowo&) przeciwstawiaa si woli %iszramy. Jednake w jaki& sposb, tak
przynajmniej to wy!ldao w ar!umentacji rwnie popltanej jak korzenie, w&rd ktrych j
rozwinito, przeciwstawianie si woli %iszramy oznaczao rwnie jej spenienie.
4rudno byo poapa) si w tym wszystkim, zwaszcza z ma wochat snoktruiksa w
ramionach. 1na nie umara pierwsza. %szyscy oni umierali cichute+ko, zaszywajc si w
1siemdziesiciu :rokach. (ocztkowo u&wiadamia sobie jedynie, e dyskusja ma coraz mniej
!osw w chrze. (otem zesztywniaa te snoktruiksa. (rzyciska j mocno do siebie, z bole&ci, o
jak si nawet nie podejrzewa. "le 0ondadowie nie mieli odporno&ci na chorob, ktr 6aintal "y
przywlk do ich &wiata- choroba i ozdrowienie nie byy ich obyczajem.
% krtkim czasie umara i snoktruiksa. 6aintal "y siedzia i paka. 0i!dy nie widzia jej
twarzy, chocia jej male+kie drobne ksztaty, ktre kryy w sobie tyle sodyczy, znajome byy
opuszkom je!o palcw. >ysputa o 8ltimach dobie!a kresu. 1statni mlask, prychnicie, !wizd
zamar w 1siemdziesiciu :rokach. 0icze!o nie rozstrzy!nito. % ko+cu i sama &mier) wykazaa
w tej kwestii pewne niezdecydowanie# bya i odrbna, i wsplna.
1!arnity !roz 6aintal "y stara si nie oszale). 0a czworakach peza po trupach swoich
wybawcw, szukajc wyj&cia. (rzytacza !o cay potworny majestat 1siemdziesiciu :rokw.
Ja mam osobowo&) $ mwi do siebie, usiujc podtrzyma) dysput $ bez wz!ldu na
problemy dro!ich memu sercu przyjaci 0ondadw. Ja wiem, e jestem sob, ja nie mo! unikn)
bycia sob. >late!o musz y) w z!odzie sam ze sob. 0ie musz prowadzi) tej wiecznej dysputy,
jak oni prowadzili. %szystko jest rozstrzy!nite, je&li o mnie chodzi. .okolwiek si ze mn stanie,
to przynajmniej wiem. Jestem wolnym czowiekiem, czy przeyj, czy umr, tak wa&nie mam
postpowa). 0ie ma sensu szuka) "oza <oona. 1n nie jest moim panem, ja sam jestem panem
siebie. 1yre te nie ma a tak wielkiej wadzy nade mn, ebym musia zosta) wy!na+com.
1bowizek nie jest niewol...
@ tak dalej, bez ko+ca, a sowa przestay cokolwiek znaczy) nawet dla nie!o same!o.
6abirynt w&rd korzeni nie wid do adne!o wyj&cia. %iele razy, !dy wski tunel skrca ku
!rze, 6aintal "y z nadziej czo!a si naprzd, eby natkn) si jedynie na &lep odno!, w ktrej
leay skulone zwoki po&rd szczurw, prowadzcych na swj sposb dysput nad wntrzem
czowieka. (okonujc szersz komor, napotka krla. % mroku rozmiary mniej znaczyy ni w
&wietle. Krl wydawa si olbrzymem, kiedy rykn i skoczy z pazurami. 6aintal "y tarza si,
wierz!ajc i wrzeszczc, usiujc doby) sztyletu, podczas !dy co& straszne!o i bezksztatne!o
rwao mu si z zbami i pazurami do !arda. (rzywali to ciaem prbujc zadusi) bez skutku.
?okie) wsadzony w oko odebra na chwil zapa napastnikowi. @ chwil tylko mia 6aintal "y
sztylet w !ar&ci, kopniakiem wytrcony w nastpnym starciu. (alcami zamiast sztyletu zmaca
korze+. (rzypar i przy!wo3dzi do korzenia rami krla i tuk w pen ostrych kw !b.
<ozjuszony krl uwolni si niespodziewanie i natar na 6aintala "ya z jeszcze wiksz ,uri.
czeni nienawi&ci w jedno ciao rozrzucali na wszystkie strony piach, odchody i smyr!ajce
!ryzonie. %ycie+czony !orczk ko&ci i du!im postem 6aintal "y czu, e sabnie. (azury
rozoray mu bok. 0a!le co& !ruchno w ich splecione ciaa. Komor wypeniy dzikie ryki i
mlaski. 5traci !ow i dopiero po chwili zorientowa si, e w ciemno&ciach jest jeszcze jeden
napastnik $ ktry& z nondadzkich wojownikw, ca prawie zajado&) skupiajcy na krlu. >la
6aintala "ya byo to tak, jakby wpad pomidzy dwa jeozwierze. 4urlajc si i kopic na prawo i
lewo uszed z bijatyki, zapa swj sztylet i broczc krwi wpezn do ciemne!o kta. (odkurczy
no!i, !oleniami osoniwszy brzuch i twarz przed czoowym atakiem, i po omacku wyszuka wski
wylot za !ow. .hykiem w&lizn si w tunel niewiele szerszy od tuowia. (rzed !orczk za nic
by si tam nie wcisn, teraz dokona te!o wijc si jak w, ldujc na koniec w maej, okr!ej,
ziemnej norze. (od do+mi poczu zeschnite li&cie. 6e! na nich zziajany, z trwo! nasuchujc
pobliskich od!osw walki.
$ Awiato, na wszystkich stranikw7 $ wysapa.
0ika jak m!listo&) szarwka rozja&niaa nor. (rzedar si na skraj 1siemdziesiciu
:rokw. 5trach pcha !o ku &wiatu. %yczo!a si z ziemi i dy!occ stan pod na!im,
zapadnitym brzuchem radababy. =en z jeziora nieba pyny kaskady &wiata. (rzez du!i czas
oddycha !boko, ocierajc krew i piach z twarzy. erkn pod no!i. >zika, ruchliwa twarz
wyjrzaa za nim i znikna. 1pu&ci krlestwo 0ondadw, z ktrych po je!o wizycie pozostay
prawie same trupy. :y&l o snoktruiksie napeniaa !o blem. @ alem, i zdumieniem, i
wdziczno&ci. Jeden z pary stranikw sta wysoko na niebie. 5traniczka 'ataliksa nisko znad
horyzontu kada swoje promienie niemal poziomo na olbrzymi, nieruchomy las, dobywajc
zowieszcze pikno z morza li&ci.
5kry ubrania mia w strzpach. .iao w krwawych pr!ach, rozorane krlewskimi
pazurami. <ozejrza si wprawdzie i nawet raz zawoa na ot, ale bez przekonania. 0ie udzi
si, e ponownie ujrzy swe!o musan!a. ?owieckie instynkty ostrze!ay przed pozostaniem w
jednym miejscu- je&li si nie ruszy, padnie czyj& o,iar, a by zbyt osabiony, eby stan) do
jeszcze jednej walki. (rzysucha si radababie. .o& w niej dudnio. 0ondadowie przywizywali
wielk wa! do drzew, pod ktrych korzeniami mieli siedziby, twierdzc, e %iszrama zamieszkuje
koron bbna radababy i od czasu do czasu wypada z ,uri na &wiat, jake niesprawiedliwy dla
pra!nostykw. @ co te pocznie %iszrama $ zastanawia si 6aintal "y $ skoro wszyscy 0ondadowie
mu pomarli; 0awet on bdzie zmuszony do zmiany osobowo&ci.
$ 1bud3 si $ rzek, uprzytomniwszy sobie, e my&lami buja w obokach. 0i!dzie nie
dostrze! &ladu ruin wiey, jedyne!o dro!owskazu w tym terenie. atem pokazawszy plecy
'ataliksie, zapu&ci si midzy ctkowane pnie drzew. % ciele i w czonkach czu przyjemn
lekko&).
:ijay dni. 8nika band ,a!orw i innych wro!w. 0ie odczuwa !odu- choroba zostawia
po sobie brak apetytu i jasno&) w !owie. 5twierdzi, e umys zaprztaj mu sprawy, o ktrych
opowiaday 9ry i 5hay 4al, matka i babka, i snoktruiksa... $ jake wiele zawdzicza si kobietom $
sprawy zwizane ze &wiatem, ktry naley pojmowa) jako jeden z wielu &wiatw i jako miejsce, w
ktrym ma si nadzwyczajne szcz&cie y), miejsce pene nadzwyczajnych niespodzianek i
powietrza wypeniajce!o puca ,al oddechu. (oczucie szcz&cia przenikao !o do szpiku ko&ci.
Awiaty nieprzebrane otwieray si jeden po dru!im.
@ tak lekkim krokiem doszed do brodu pod sibornalsk osad zwan 0owym "shkitosh.
0owy "shkitosh y w poczuciu stae!o za!roenia. Kolonistom to odpowiadao. 1sada
rozoya si na znacznym obszarze. :iaa ksztat na tyle kolisty, na ile pozwala teren. .haty,
stranice i palisady zamykay kr!iem pola uprawne, poprzecinane dro!ami rozchodzcymi si
promieni&cie od &rodka, jak szprychy koa. % &rodku mniejszy kr! manu,aktur, ma!azynw i
za!rd dla je+cw otacza centraln o& osady, ktr stanowi okr!y ko&ci. Ko&ci Krwawe!o
(okoju.
:czy3ni i kobiety krztali si pilnie jak mrwki. bijanie bkw byo zabronione. %r! $
5ibornalczycy zawsze mieli wro!w $ nie spa# ani zewntrzny, ani wewntrzny. %ro!iem
zewntrznym by ktokolwiek Dlub cokolwiekE spoza 5ibornalu. 0ie eby 5ibornalczycy byli
szowinistami, ale reli!ia nakazywaa im ostrono&) wobec wszystkie!o, co pannowalskie lub
,a!orze. % terenie kryy na jajakach patrole zwiadowcw. wiadowcy bez przerwy przynosili
wie&ci o zblianiu si do osady lu3nych band ,a!orzych, a za nimi istnej armii ancipitw,
schodzcej z !r. %ie&) wzbudzia umiarkowany niepokj. Kady by podminowany. 0ikt nie ule!
panice. :imo e sibornalscy koloni&ci mieli nieprzyjazny stosunek, do dwuro!ich naje3d3cw i
Lice Lersa, weszli z nimi w krpujcy sojusz, o!raniczajc wro!o&) do minimum. %
przeciwie+stwie do mieszka+cw Fmbruddocku, aden 5ibornalczyk ni!dy z wasnej
nieprzymuszonej woli nie walczy z ,a!orem. %ola handlowa). 1sadnicy byli &wiadomi, e
odwrt do 5ibornalu maj odcity, o ile w o!le by tam mile przyjto buntownikw i heretykw.
(rzedmiotem handlu by ywy towar $ ludzki bd3 pludzki.
1sadnicy yli na pro!u &mierci !odowej, nawet za najlepszych dni. 1sada bya
we!etaria+ska, wszyscy doskonale znali si na uprawie roli. (lony mieli bo!ate. Jednak
przewaajca cz&) zbiorw sza na wykarmienie ich wasnych wierzchowcw. :usieli ywi)
o!romne stado jajakw, musan!w, koni i kaidaww Dte ostatnie to kurtuazyjne podarunki od
,a!orwE, aby osada w o!le mo!a przey). "lbowiem zwiadowcy nieustannie patrolujcy okolice
nie tylko na bieco in,ormowali osad o tym, co si dzieje poza ni, ale take brali w jasyr
wszystko, co im wpado w rce. Arodkowe za!rody trzeszczay w szwach od czeredy coraz to
nowych je+cw. 4ymi je+cami pacono haracz ,a!orom. % zamian ,a!ory zostawiay osad w
spokoju. .zemu nie; Kapan$wojownik /estibariaytid chytrze zaoy osad na ,aszywej oktawie,
aden ,a!or nie mia ochoty tam wazi).
"le nie pozbyto si z obozu wro!a wewntrzne!o. (ara pra!nostykw, ktrzy podali, e
nazywaj si Kathkaarnit i Kathkaarnitka, zaniemo!a w dniu przybycia i wkrtce zmara. <zdca
za!rd wezwa kapana$medyka, ten za& rozpozna !orczk ko&ci. *orczka szerzya si z
ty!odnia na tydzie+. 4e!o ranka w szaasie znaleziono zwiadowc ze staymi w skurczu
czonkami, z oczyma w sup, zlane!o potem.
0ieszcz&cie dotkno osadnikw w nieodpowiedniej chwili, kiedy usiowali z!romadzi)
stado je+cw w dani dla nadci!ajcej ,a!orzej krucjaty. >owiedzieli si ju imienia ancipitalne!o
kapana$wojownika, ktrym by nie kto inny, jak sam Kzahhn =rr$'rahl Rprt. >ua liczba z!onw
mo!a zmarnowa) okup. rozkazu Je!o Awitobliwo&ci /estibariaytida dodatkowo od&piewywano
hymny ba!alne nad kadym przypadkiem.
6aintal "y sysza te mody wkraczajc do osady i brzmiay mu mio. zaciekawieniem
przy!lda si wszystkiemu wokoo, nie zawracajc uwa!i jedynie na dwch zbrojnych
wartownikw, eskortujcych !o do !wnej korde!ardy, przed ktr je+cy z!rabiali ajna na kup.
>owdca warty nie bardzo wiedzia, co pocz) z nie$5ibornalczykiem dobrowolnie
przybywajcym do obozu. Krtko przesucha 6aintala "ya, prbujc !o zastraszy), po czym
pchn podwadne!o po onierza ko&cioa. (rzez ten czas 6aintal "y oswaja si z ,aktem, e
kady, kto nie przeszed zarazy, jest okropnie !ruby w je!o nowych oczach. 2onierz ko&cioa by
okropnie !ruby. (otraktowa 6aintala "ya z !ry, zadajc mu w swoim mniemaniu podchwytliwe
pytania.
$ :iaem troch kopotw $ powiedzia 6aintal "y. $ (rzychodz tu w poszukiwaniu
schronienia. (otrzebuj odziey. % lasach zrobio si nazbyt toczno, jak na mj !ust. (rosz o
jakie!o& wierzchowca, najchtniej mustan!a, i !otw jestem wszystko to odpracowa). (otem
odjedam do domu.
$ jakich ludzi pochodzisz; .zy przybywasz z dalekie!o =espa!oratu; >lacze!o jeste& taki
chudy;
$ :iaem !orczk ko&ci.
2onierz ko&cioa skubn war!.
$ Jeste& wojownikiem;
$ 1statnio wybiem do no!i cae plemi @nnych, 0ondadw...
$ %ic nie boisz si pra!nostykw;
$ 0ic a nic.
5kierowano !o do pilnowania i karmienia nieszczsnych lokatorw za!rd. % zamian
otrzyma ubranie z szarej weny. amys onierza ko&cielne!o by prosty. 4en, kto przeszed
!orczk ko&ci, m! do!lda) je+cw nie sprawiajc kopotu ani sw &mierci, ani roznoszeniem
pandemii. .oraz wicej osadnikw i je+cw padao jednak o,iar zarazy. 6aintal "y zauway, e
mody w Ko&ciele Krwawe!o (okoju stay si arliwsze. Jednocze&nie ludzie, zaczli stroni) od
siebie. .hodzi, !dzie chcia, nie zatrzymywany przez niko!o. :ia uczucie, e jaki& czar strzee
je!o ycia. Kady dzie+ jakby otrzymywa w darze.
wiadowcy trzymali wierzchowce na o!rodzonym wybie!u. 0adzorowa !romadk je+cw,
ktrzy dostarczali zwierztom siano i obrok. 5td bra si wielki problem ywno&ci w osadzie. "kr
ki m! wyywi) dziesi) sztuk dziennie. 1sada miaa pi)dziesit wierzchowcw
wykorzystywanych do przeczesywania coraz wiksze!o obszaru- zjaday one ekwiwalent dwch
tysicy czterystu akrw rocznie, a nawet wicej, !dy cz&) pasa si poza osad. 4en waki
problem sprawia, e Ko&ci Krwawe!o (okoju by zwykle peen na p za!odzonych rolnikw $
zjawisko rzadkie nawet na =elikonii.
6aintal "y nie wydziera si na je+cw- pracowali cakiem dobrze, zwaywszy ich marny
los. %artownicy trzymali si z daleka. *owy mieli pospuszczane z powodu mawki. 4ylko 6aintal
"y zwraca uwa! na cisnce si ze wszystkich stron rumaki, ktre wyci!ay mikkie chrapy,
owiewajc !o delikatnym oddechem w oczekiwaniu na poczstunek. <ychy by moment, kiedy
wybierze sobie ktre!o& i ucieknie, !dy rozprzenie wart bdzie ju dostateczne, za dzie+, za dwa,
sdzc po tym, co si dziao. (onownie spojrza na jedn z klaczy mustan!a. bliy si do niej z
kawakiem placka w doni. (omara+czowe i na przemian bkitne pasy bie!y od nosa do o!ona
zwierzcia.
$ %ierna7
Klacz podesza, wzia placek, po czym wsuna mu pysk pod rami. %ytar!a j
pieszczotliwie za uszy.
$ % takim razie !dzie jest 5hay 4al;
1dpowied3 bya oczywista. 5ibornalczycy zapali j i przehandlowali ,a!orom. 5hay 4al ju
ni!dy nie dotrze do swe!o 5ibornalu. 'ya ju mamikiem. 1na i jej male+ki orszak utonli w rzece
czasu.
>owdca warty zwa si 5kitosherill. :idzy nim a 6aintalem "yem zawizaa si krucha
ni) przyja3ni. 6aintal "y widzia, e 5kitosherillem zawadn strach- nie dotyka niko!o, a w
klapie nosi bukiecik manneczki i bikinek, w ktrym czsto nurza swj du!i nos, majc nadziej,
e uchroni wa&ciciela nosa od pla!i.
$ .zy wy, oldorandczycy, modlicie si do bo!a; $ zapyta.
$ 0ie. 5ami umiemy sobie radzi). .hwalimy %utr, to prawda, ale wszystkich je!o
kapanw wykurzyli&my z Fmbruddocku kilka pokole+ temu. 4rzeba wam byo zrobi) to samo w
0owym "shkitosh $ mieliby&cie lejsze ycie.
$ 'arbarzy+ski czyn7 4o za to zapae& mr, roz!niewawszy bo!a.
$ %czoraj zmaro dziewiciu je+cw i sze&cioro twoich ziomkw. .o& te wasze mody nie
wychodz wam na zdrowie.
5kitosherill roze3li si. 5tali na dworze, lekki podmuch marszczy im paszcze. ko&cioa
dolatywaa ich modlitewna muzyka.
$ 0ie podziwiasz naszej &wityni; Jeste&my jedynie skromn rolnicz !min, a przecie
ko&ci mamy pikny. ao si, e w 1ldorando nie ma nic takie!o.
$ 4o jest wizienie.
"le mwic to 6aintal "y sucha uroczystej melodii, ktra dobie!aa [z ko&cioa i wabia !o
tajemnic. >o instrumentw doczyy !osy w podniosym hymnie.
$ 0ie !adaj tak... bo ci przyo. % ko&ciele jest 2ycie. 1kr!e %ielkie Koo Kharnabharu,
&wita kolebka naszej wiary. *dyby nie %ielkie Koo, nadal tkwiliby&my w okowach &nie!u i lodu.
%skazujcym palcem uczyni znak koa na swym czole.
$ Jak to;
$ 4o wa&nie Koo stale zblia nas do /reyra. 0ie wiedziae& o tym; Jako dziecko byem
zabrany na piel!rzymk do Kharnabharu w !rach 5hiLeniuk. 0ie jeste& prawdziwym
5ibornalczykiem, dopki nie odbdziesz takiej piel!rzymki.
0astpny dzie+ przynis siedem nastpnych z!onw. 5kitosherill kierowa oddziaem
!rabarzy zoonym z madiskich niewolnikw, ktrzy mieli dwie lewe rce nawet do kopania
!robw.
$ :oj blisk przyjacik $ odezwa si 6aintal "y $ schwytali twoi ludzie. (ra!na odby)
piel!rzymk do 5ibornalu, by zasi!n) rady kapanw wasze!o %ielkie!o Koa. 8waaa, e oni
mo! by) 3rdem wszelkiej mdro&ci. " twoi ziomkowie uwizili j i sprzedali &mierdzcym
,a!orom. .zy tak u was traktuje si ludzi;
5kitosherill wzruszy ramionami.
$ 0ie zwalaj winy na mnie. (ewnie wzili j za pannowalskie!o szpie!a.
$ Jakim cudem wzili j za pannowalk; Jechaa na mustan!u, tak jak i jej towarzyszki. .zy
kto& widzia pannowalczyka na musan!u; Ja ni!dy. 4o bya wspaniaa kobieta, a wy, zbje,
oddali&cie j ,u!asom.
$ 0ie jeste&my zbjami. (ra!niemy jedynie posiedzie) tu w pokoju i przenie&) si dalej,
kiedy ju wyeksploatujemy ziemi.
$ .hcesz powiedzie), kiedy wyeksploatujecie miejscow ludno&). 0ie wstyd wam kupczy)
kobietami za cen wasne!o bezpiecze+stwa;
5ibornalczyk u&miechn si z zakopotaniem.
$ %y, barbarzy+cy z Kampannlat, nie cenicie swoich kobiet.
$ .enimy je bardzo wysoko.
$ .zy one rzdz;
$ Kobiety nie rzdz.
$ % niektrych krainach 5ibornalu rzdz. 5am widzisz, jak w naszej osadzie houbimy
swoje kobiety. :amy kobiety kapanki.
$ 0ie widziaem ani jednej.
$ %a&nie dlate!o, e je houbimy. $ 0achyli si. $ (osuchaj, 6aintalu "yu, o!lnie biorc
niezy z ciebie chop, to wida). .hc ci zau,a). Ja wiem, jak sprawy stoj. %iem, jak wielu
zwiadowcw wyszo i nie powrcio. marli od pla!i w jakich& ndznych krzakach, bez po!rzebu,
ciaa ich poary pewnie ptaki albo @nni. Jestem czowiekiem reli!ijnym i wierz % modlitw, ale
!orczka ko&ci jest tak silna, e nawet modlitwa przeciwko niej nic nie wskra. :am on, ktr
kocham nad ycie. @ mam dla ciebie propozycj.
6aintal "y sucha 5kitosherilla na niewielkim pa!rku, z ktre!o spo!lda w d na jaowy
stok opadajcy ku brze!om strumienia, poro&nity rachitycznymi cierniami. 5pomidzy rozsianych
po stoku !azw je+cy odrzucali piach, za& siedem trupw $ owinite w ptna zwoki siedmiu
5ibornalczykw $ leao pod !oym niebem czekajc na pochwek. 0ie dziwi si $ my&la $ e ten
!rubas pra!nie da) no!, lecz co on mnie obchodzi; 0ie wicej ni je!o obchodzia 5hay 4al, "min
6im i caa reszta.
$ .o to za propozycja;
$ .ztery jajaki, dobrze wypasione. Ja, moja ona, jej suebna, ty. %yjedamy razem $
mnie warty przepuszcz bez kopotu. Jedziemy z tob do 1ldorando. 4y prowadzisz, ja ci
osaniam, a moja !owa, eby& mia dobre!o rumaka. @naczej ni!dy ci nie pozwol wyrwa) si std,
jeste& zbyt cenny, zwaszcza e robi si coraz !orzej. 8mowa stoi;
$ Kiedy zamierzasz wyjecha);
%etknwszy nos w bukiecik 5kitosherill zerkn badawczo na 6aintala "ya.
$ 5wko o tym komukolwiek, a zabij ci. 5uchaj, wedu! naszych zwiadowcw, przed
zachodem /reyra ma tdy rozpocz) przemarsz krucjata ,a!orze!o kzahhna =rr$'rahla Rprta.
0asza czwrka wyruszy w &lad za nimi $ ,a!ory nie zaatakuj nas, je&li poci!niemy w o!onie ich
pochodu. Krucjata niech sobie idzie na zamanie karku, my podymy do 1ldorando.
$ .zyby& chcia zamieszka) w takim barbarzy+skim mie&cie; $ spyta 6aintal "y.
$ 'dziemy musieli wpierw zobaczy), jak tam jest z tym barbarzy+stwem, zanim ci
odpowiem. 0ie prbuj nabija) si ze swe!o zwierzchnika. 8mowa stoi;
$ %ol mustan!a od jajaka i sam !o sobie wybior. 0i!dy nie dosiadaem jajaka. @ chc
miecz z biae!o metalu, nie z brzu.
$ % porzdku. 0o wic umowa stoi;
$ :amy u&cisn) sobie prawice na z!od;
$ 0ie dotykam cudzych doni. %ystarczy ustna z!oda. % porzdku. Jestem bo!obojnym
czowiekiem, nie zdradz ci- uwaaj, eby& ty mnie nie zdradzi. (o!rzeb te zwoki, ja za& pjd
przy!otowa) on do dro!i.
araz po odej&ciu wysokie!o 5ibornalczyka 6aintal "y kaza je+com przerwa) robot.
$ 0ie jestem waszym panem. 4aki sam ze mnie jeniec, jak wy. 0ienawidz 5ibornalczykw.
%rzu)cie te trupy do wody i przywalcie kamieniami, mniej si naharujecie. (otem umyjecie rce.
:iast podzikowa) zmierzyli !o podejrzliwymi spojrzeniami $ t wynios posta) w szarym
odzieniu z weny stojc ponad nimi na skarpie, czowieka, ktry !awdzi z sibornalskim
wartownikiem jak rwny z rwnym. %yczuwa ich nienawi&), mao si ni przejmujc. 2ycie jest
tanie, skoro tanie byo ycie 5hay 4al.
Krztajc si przy trupach odchylili z jedne!o skraj ptna i 6aintal "y ujrza na m!nienie
oka poszarza twarz, zasty! w mczarniach. a chwil unie&li trupa za rce i no!i i cisnli do
strumienia, !dzie bystra woda chciwie dopada caunu oklejajc nim zwoki, ktre bez cere!ieli
potoczy nurt. Koryto strumienia wyznaczao !ranic 0owe!o "shkitosh- na dru!im brze!u, za
lichym parkanem, rozpoczynaa si ziemia niczyja. 8ko+czywszy robot :adisi zadumali si nad
ucieczk, nad przej&ciem w brd strumienia i daniem no!i. .z&) zachcaa do takie!o kroku stajc
na skraju wody i machajc na wsptowarzyszy. 'oja3liwi oci!ali si, odmachujc w stron
nieznanych niebezpiecze+stw. %szyscy co i rusz zerkali na 6aintala "ya, ktry sta z zaoonymi
rkami niczym pos!. 0ie mo!li si nijak zdecydowa), czy dziaa) w pojedynk, czy w !romadzie,
i w ko+cu nie robili nic, tylko bie!ali tam i z powrotem, pod !r i nad wod, zawsze wracajc
jednak w zaklty kr! niezdecydowania. %ahali si nie bez powodu. (o dru!iej stronie strumienia
kto yw ci!n ziemi niczyj na zachd. (rzed nimi poszone ci!ym zamieszaniem ptaki
podryway si i kryy na niebie nie mo!c ponownie wyldowa). 4eren podnosi si a!odnie na
sporej przestrzeni, po czym opada !watownie, odsaniajc wiekowe radababy, szere! bbnw i
buchajce par korony. a oparami krajobraz nabiera rozmachu, ukazujc kopce wz!rz, dalekich
i u&pionych w przym!lonym blasku. 1sobliwie ciosane kamienne me!ality sterczce to tu, to tam
znaczyy szlaki &rdziemnych i &rdpowietrznych oktaw. mierzajcy na zachd uciekinierzy
odwracali twarze od 0owe!o "shkitosh, jakby z lkiem przed miejscem o zej sawie. 0iekiedy szli
samotni, cz&ciej jednak w kompanii, nierzadko w wielkich !romadach. 0iektrzy !nali przodem
swoje trzody albo swoje ,a!ory. .zasami ,a!ory byy panami. darzay si te przerwy w
pochodzie. Jaka& dua !rupa urzdzia sobie postj na stoku w sporej odle!o&ci od 6aintala "ya.
'ystrym okiem wypatrzy oznaki lamentw, sylwetki na przemian bijce czoem o ziemi i
wznoszce ramiona do niebios w rozpaczy. @nne bandy nadci!ay lub odchodziy, a ludzie
przebie!ali z jednej do dru!iej. (la!a wdrowaa w&rd nich.
(rzyapa si na tym, e poszukuje w oddali cze!o&, przed czym uciekinierzy uchodzili.
:ia wraenie, e w siodle midzy dwoma wz!rzami widzi o&nieony szczyt w nieustannie
zmieniajcym si o&wietleniu, jak !dyby jakie& zwiewne istoty harcoway tam po pooninach.
abobonne lki opady je!o dusz i rozproszyy si dopiero wwczas, !dy uzmysowi sobie, na co
patrzy# nie na szczyt !rski, lecz na co&,, co jest i znacznie blisze, i znacznie mniej trwae $ przelot
nad przecz i zbijanie si krakw w stado. 4o !o wreszcie sprowadzio na ziemi. ostawiwszy
nad strumieniem pra!nostykw z nadal nie rozstrzy!nitym sporem, uda si pod wartowni. 0ie
mia wtpliwo&ci, e hordy uciekinierw, zaraonych ju w wikszo&ci pla!, zwal si na
1ldorando. :usi wrci) jak najszybciej, aby 1strzec >athk i namiestnikw, inaczej 1ldorando
zalej ,ale zapowietrzonych, czowieczych i nieczowieczych istot. 4ar!a nim niepokj o 1yre. a
mao o niej my&la od dni spdzonych ze snoktruiks. (romienie so+c !rzay !o w plecy. .iya
mu samotno&), lecz na to nie byo teraz lekarstwa.
(odpierajc &ciany wartowni nadstawia ucha na muzyk z ko&cioa, ale dochodzia stamtd
jedynie cisza. 0ie mia pojcia, w ktrym miejscu szerokie!o obwodu mieszkali 5kitosherill z
on, wic pozostao mu tylko czeka) na przybycie tej pary. %yczekiwanie napeniao !o zym
przeczuciem.
>o osady wkroczyli trzej spieszeni zwiadowcy, prowadzc dwch je+cw, z ktrych jeden
od razu zwali si jak koda przed wartowni. wiadowcy !onili resztkami si. %czapali do
wartowni, nie rzuciwszy nawet okiem na 6aintala "ya. 4en obojtnie spojrza na dru!ie!o z
je+cw- je+cy ju !o nie obchodzili. (o czym spojrza po raz dru!i.
Jeniec sta na rozstawionych no!ach, hardo, mimo !owy zwieszonej ze znuenia. 'y
suszne!o wzrostu. 5zczupa sylwetka &wiadczya o przebytej rwnie !orczce ko&ci. :ia na
sobie cikie czarne ,utro, wiszce na nim w lu3nych ,adach. 6aintal "y wsadzi !ow w drzwi
wartowni, !dzie nowo przybyli zwiadowcy, rozparci okciami na stole, pokrzepiali si korzennym
piwem.
$ abieram niewolnika na pole do roboty, jest pilnie potrzebny.
nikn, nim zdyli mu cokolwiek odpowiedzie). 'ez zbdnych sw 6aintal "y kaza
je+cowi maszerowa) do Ko&cioa Krwawe!o (okoju. %ewntrz przy !wnym otarzu zasta
kapanw, lecz skrci w pmrok do awki pod &cian. :czyzna siad z wdziczno&ci,
osunwszy si jak worek ko&ci. 'y to "oz <oon. 4warz chuda i pobrudona, skra na szyi
obwisa, broda posiwiaa, jednak z tymi zmarszczonymi brwiami i !rymasem &ci!nitych ust nie
mona byo wzi) lorda Fmbruddocku za ko!o& inne!o. "oz <oon zrazu nie dopatrzy si 6aintala
"ya w chudym czowieku, okrytym sibornalsk szat. Kiedy rozpozna chopaka, z kaniem
przycisn !o do rozdy!otanej piersi. 1panowujc si po chwili opowiedzia 6aintalowi "yowi o
swoich przypadkach i jak zosta wyrzucony na male+k wysepk po&rd wezbranych wd.
*dy d3wi!n si z !orczki, zda sobie spraw, e dzielcy z nim los ,a!or umiera z !odu.
4en ,a!or to nie by aden wojownik, jeno biedny !rzybiarz imieniem Rhamm$%hrrmar, ktry
panicznie ba si wody i w zwizku z tym nie m! czy te nie chcia je&) ryb. 0atomiast "oz <oon
w o!le prawie nie musia je&), odczuwajc brak aknienia typowy u tych, ktrzy wywinli si
!orczce. <ozmawiali ze sob przez dzielc ich wod, a wreszcie "oz <oon przeszed na
wiksz z dwch wysp, zawierajc przymierze ze swoim one!dajszym wro!iem. 1d czasu do
czasu widywali ludzi i ,a!ory na brze!ach rzeki i woali do nich o pomoc, ale nikt nie kwapi si do
przeprawy przez rwce bystrzyny nurtu. %splnie podjli budow odzi, tracc na to wiele
mudnych ty!odni. (ierwsze prby poszy na marne. 5platajc !azie i uszczelniajc je suszonym
muem zbudowali w ko+cu czno, ktre utrzymao si na wodzie. (o du!ich namowach Rhamm$
%hrrmar wlaz do &rodka, lecz z przeraenia wyskoczy z powrotem. :imo zaartej dysputy "oz
<oon odbi sam. 0a &rodku rzeki cay mu pu&ci i d3 posza pod wod. "ozowi <oonowi udao
si dopyn) do brze!u w dole rzeki. :ia zamiar zdoby) lin i wrci) na ratunek Rhammowi$
%hrrmarowi, ale wszystkie napotkane po drodze istoty albo byy mu wro!ie, albo uciekay przed
nim. 4ua si tak du!o, a schwytali !o sibornalscy zwiadowcy i zawlekli do 0owe!o "shkitosh.
$ %rcimy razem do Fmbruddocku $ powiedzia 6aintal "y. $ 1yre bdzie zachwycona.
"oz <oon zrazu nie odpowiedzia.
$ Ja... nie mo! wraca)... 0ie mo!... 0ie mo! opu&ci) Rhamma$%hrrmara... 4y te!o nie
zrozumiesz...
$ 4y wci jeste& lordem Fmbruddocku.
"oz <oon z westchnieniem zwiesi !ow. (onosi klsk po klsce. (ra!n teraz tylko
spokojne!o schronienia. nw je!o donie poruszyy si niepewnie na kolanach, mnc
wy&wiechtane ,utro nied3wiedzie.
$ 0ie ma spokojnych schronie+ $ rzek 6aintal "y. $ %szystko wywraca si do !ry no!ami.
%racamy razem do Fmbruddocku. Jak najprdzej.
5koro "oza <oona opu&cia wola, musi podejmowa) decyzje za nie!o. dobdzie strj
sibornalski z wartowni- w takim przebraniu "oz <oon doczy do druyny 5kitosherilla.
<ozczarowany wsta z awki. 0ie te!o si spodziewa.
(o wyj&ciu z ko&cioa spotkaa !o dru!a niespodzianka. 0a zewntrz kr!u drewnianych
budynkw wok ko&cioa !romadzili si osadnicy. 1brceni tyem do budynkw, w anonimowej
szaro&ci ubraniowej weny, patrzyli ponad o!rodzonymi polami w stron ziemi niczyjej. .zekali na
rychy przemarsz krucjaty mode!o kzahhna ,a!orw.
0adal sza ,ala uciekinierw 0iekiedy w&rd ludzi, pra!nostykw i @nnych pomyka rczo
przy!odny jele+. 0iekiedy uciekinierzy ci!nli obok band ,a!orw z przedniej stray armii =rr$
'rahla Rprta. Jaki& mtlik kry si w jej pochodzie, jakie& !onienie w pitk. 'ardziej imponowaa
liczebno&ci ni ordynkiem. 0a pozr chaotycznie, w rzeczywisto&ci podporzdkowane oktawom
&rdpowietrznym, ,a!orze kohorty tratoway mno!ie akry dziewiczej ziemi powolnym,
nieuba!anym pochodem, powolnym, nienaturalnym krokiem. (o&piech nie pon w wyblakych
szlejach ,a!orw,
>ro!a przez !ry i doliny, z niemal stratos,erycznych wyyn 0ktryhk do nizin 1ldorando
mierzya trzy i p tysica mil. % trudnym terenie piesza w wikszo&ci armia rzadko przekraczaa
dzienn norm marszow jedenastu mil, niczym si w tym nie rnic od armii czowieczych.
%ikszo&) czasu pochaniay jej zwyczajowe !ry i zabawy wielkich armii# pldrowanie okolicy i
popasy. "by zdoby) prowiant, ,a!ory oble!ay wiele biednych osad !rskich przy szlakach
przemarszu, zale!ajc w&rd ska i turni i czekajc, a 5ynowie /reyra otworz od &rodka bramy
miasta i zo bro+. >la ksa strawy, dla paru sztuk wychudzonych aran!w tropiono i &ci!ano po
niebezpiecznych perciach nomadw, ktrzy zatrzymali si w przedsionku czowiecze+stwa, wci
nie&wiadomi mocy nasion i za t nie&wiadomo&) skazani na tuacze ycie.
% pocztkach dro!i op3niay pochd &nieyce, a u jej kresu znacznie !ro3niejsze,
olbrzymie ,ale powodziowe, ktre z co,ajce!o si czoa =hry!!t waliy na niziny. Krucjat nkay
rwnie choroby, wypadki, dezercje i napa&ci plemion, przez ktrych terytoria przechodzia. :ieli
teraz kanon &rdpowietrzny PPQ wedle nowoytne!o kalendarza. % prawiecznych umysach
ancipitalnej rasy by to rwnie rok OQU wedu! :aej "poteozy %ielkie!o <oku SQOPHHH od
Katastro,y. 4rzyna&cie kanonw &rdpowietrznych mino od dnia, w ktrym po raz pierwsza od
lodowych &cian ojczyste!o lodowca odbi si !os koatkowej trombity. 4u koo siebie 'ataliksa i
wray /reyr wisiay nisko nad zachodnim horyzontem, !dy krucjata dobijaa wreszcie do kresu
wdrwki.
4eren by mikki jak kobiece ono w porwnaniu z przebytymi ju wyynami :ordriatu i
mniej brutalnie zdradza obecno&) okrutnych zastpw. :imo wszystko przypomina skopany i
z!rabiony o!rd. .o prawda wiosna wstawia aty drzew, strojnych w jadowicie zielone li&cie
pasko rozcapierzajce swoje blaszki, jakby pod naciskiem niewidzialnej prasy oktaw
&rdpowietrznych, jednak listowie nie mo!o przykry) o!romu !eolo!icznej anatomii i nazbyt
&wieych blizn po korozji w niedawnych stuleciach mrozu. 'ya to ziemia !otowa wiecznie ywi)
niespokojne!o ducha ycia, obojtne, w jakim ciele by na ni zstpi. 4worzya manuskrypt
wielkiej nie opublikowanej opowie&ci %utry. <ozproszone oddziay ,a!orzej armii byy sol tej
ziemi. % porwnaniu z nimi szaro odziani ludzie jawili si jako widmowe istoty, zwiewniejsze od
tych, ktre przepyway obok siedzib osadnikw.
6aintal "y z sibornalskim przebraniem dla "oza <oona wraca kolist uliczk, majc z
jednej strony ko&ci, z dru!iej kr! urzdw, wartowni i skadw. % przerwach midzy
budynkami otwiera si przed nim widok po kra+ce osady. :ieszka+cy 0owe!o "shkitosh jak
jeden m wyle!li o!lda) przemarsz krucjaty. astanawia si, czy nie wyszli tam ze strachu, aby
sprawdzi), czy danina ludzkiej krwi, jak zoyli ancipitalnej nawale, rzeczywi&cie zapewnia im
bezpiecze+stwo.
0ieme biae stworzenia mijay osad z obu stron. 5zy rwnym krokiem, wpatrzone tpo
przed siebie. %yliniae ,utra, wychude szkielety, !oe !owy, ktre wydaway si za due dla nich
samych. *r ,runy kraki, wzniecajc o!romn wrzaw. (taki, amic szyki, pikoway na sterty
!noju rozrzucone po polach, !dzie biy si o er po&rd wrzaskw i opotu skrzyde. Jakby dla
przeciwstawienia si osadnicy odpowiedzieli wasnym !osem. 6aintal "y wychodzi ju z
ko&cioa, !dy ze zwartych szere!w buchna pie&+. 5owa nie byy oloneckie. @ch chropawe, a
przy tym liryczne brzmienia wsp!ray z pot! pie&ni. hymnu przebija wspaniay, nieuchwytna
ton, ni to wyzwania, ni pokory. *osy kobiece czysto wznosiy si ponad basy, ktre przeszy w
powolny, jakby marszowy za&piew.
% chmarze wyndzniaych stworw nadci!ali je3d3cy na kaidawach, nie tylu co na
pocztku, ale do&) wielu, aby rzucali si w oczy. % &rodku idcej w wikszym ordynku ,alan!i,
nisko zwiesiwszy rudy eb, stpa <ukk$*!rl, nioscy mode!o kzahhna we wasnej osobie. a
kzahhnem jechali je!o wodzowie, dalej je!o osobiste ,ildy, z ktrych dwie tylko przeyy, ju jako
dumne !ildy. %zici do niewoli ludzie brnli w cibie, objuczeni adunkami.
=rr$'rahl Rprt trzyma !ow wysoko, a metalowa osona je!o twarzy l&nia w mdym
&wietle. zhrrk trzepota nad nim jak proporzec. Kzahhn nie raczy obdarzy) spojrzeniem siedliska
ludzi, ktrzy pacili mu haracz. Jednake !ardowa pie&+ pynca mu na powitanie ponad ziemi
trcia jak& strun w je!o oni, bowiem zrwnawszy si mniej wicej z Ko&cioem Krwawe!o
(okoju wznis w swej prawicy miecz ponad !ow, ale czy salutujc, czy !roc, pozostao to na
zawsze tajemnic. 0ie zwalniajc pody swoj dro!.
%obec te!o, e "oz <oon nie odstpowa !o na krok, 6aintal "y poszed z nim pod
wartowni. 4am czekali, dopki nie zjawi si 5kitosherill z on i obadowan ba!aami suc.
$ " to kto; $ zapyta 5kitosherill, wskazujc palcem na "oza <oona. $ .zyby& ju ama
swoj cz&) naszej umowy, barbarzy+co;
$ 0iech ci wystarczy, e to mj przyjaciel. >okd id wasi przyjaciele ,a!ory;
5ibornalczyk wzruszy jednym ramieniem, jakby przeczenie niewarte byo ruszenia
obydwoma.
$ 5kd mam wiedzie); atrzymaj ich i zapytaj, skoro& taki ciekawy.
$ @d na 1ldorando. %y te!o nie wiecie;... %y zbje, tak zaprzyja3nieni z bestiami,
wy&piewujcy pie&ni na cze&) ich przywdcy, nie wiecie te!o;
$ *dybym wiedzia, !dzie w !uszy ley kada barbarzy+ska wioska, nie musiabym bra)
ciebie na przewodnika.
*otowych skoczy) sobie do oczu rozdzielia ona 5kitosherilla.
$ (o co si kcisz, 'arboe; <bmy, jak zamierzali&my. 5koro ten czowiek mwi, e potra,i
wskaza) nam dro! do 1ldorando, nie odwod3 !o od te!o.
$ 1czywi&cie, kochanie $ 5kitosherill posa jej u&miech samych war!. (opatrzy spode ba
na 6aintala "ya i oddali si, by niebawem wrci) ze zwiadowc, ktry wid kilka jajakw.
:aonka mierzya 6aintala "ya i "oza <oona wyniosym spojrzeniem i milczaa rwnie wynio&le.
<osa kobieta, prawie tak wysoka jak m, krya niewie&cie ksztaty pod szarym strojem.
0iezwyke jasne proste wosy i jasnoniebieskie oczy czyniy j powabn mimo nieprzystpnej
miny. 6aintal "y przemwi do niej serdecznie#
$ >oprowadz was do 1ldorando caych i zdrowych. 0asze miasto jest pikne i porywajce,
i synie z !ejzerw i wie z kamienia. adziwi ci Awistek .zasu. %szystko, co tam ujrzysz, musi
ci zachwyci).
$ :nie nic nie musi zachwyci) $ ucia ostro. Jakby aujc tej odpowiedzi, cieplejszym
tonem spytaa !o o imi.
$ % dro! $ rzek dziarsko 5kitosherill $ zachd so+ca za pasem. %y dwaj barbarzy+cy
pojedziecie na jajakach, nie ma wolnych mustan!w. " ten zwiadowca bdzie nam towarzyszy.
:a nas ustrzec od kopotw.
$ 4ak jest, od wszelkich kopotw $ rzuci zwiadowca spod kaptura. /reyr dotyka
horyzontu, !dy wyjechali w sze&) osb i siedem jajakw, jeden juczny. 'ez przy!d minli warty u
zachodniej bramy osady. %artownicy sterczeli jak cienie w zanikajcym &wietle, markotni,
zapatrzeni w !stniejcy mrok. Kawalkada podya bezdroami, &ladem kudatej armii kzahhna.
*runt by stratowany i splu!awiony po przej&ciu licznych stp. 6aintal "y jecha na czele. 0ie
zwraca uwa!i na niewy!odne siodo jajaka. >awicy ciar kad mu si na sercu i oni, !dy
my&la o bezlitosnej armii !dzie& przed nimi i nabiera coraz wikszej pewno&ci, e po drodze
,a!ory zalej 1ldorando, bez wz!ldu na ostateczny cel wyprawy. :usia popdza) jak najszybciej,
obej&) krucjat od skrzyda i ostrzec miasto. 8derzy jajaka pitami po ebrach, przyna!lajc !o
si woli. 1yre z roze&mianymi oczyma uosabiaa wszystko, co ukocha w rodzinnym mie&cie. 0ie
aowa swojej du!iej nieobecno&ci, !dy dziki niej zyska nowe zrozumienie same!o siebie i
nowy szacunek dla intuicji dziewczyny- widzc je!o niedojrzao&), je!o zaleno&) od innych
yczya mu cze!o& lepsze!o, nie potra,ic, by) moe, ubra) te!o w sowa. %rciwszy, przyniesie
jej przynajmniej czstk tych niezbdnych zalet. (od warunkiem, e przybdzie na czas.
anurzyli si w mroczny las, osnuty zot pajczyn blasku zachodzcej 'ataliksy. :ode
jeszcze drzewa rosy jak trawy, koronami niewiele przewyszajc !owy je3d3cw. 0ie opodal
przemykay zjawy. .ieniutki potok pra!nostykw pyn na wschd, korytem wasnej, tajemniczej
oktawy, jako& unikajc kzahhna i znajdujc sobie woln dro! przez je!o szere!i. %ymizerowane
twarze suny jak blade widma w cieniu modych drzew. 1bejrza si, chylc szczupe ciao w
siodle. amykali pochd, zwiadowca z "ozem <oonem, trudni do rozrnienia w pmroku. "oz
<oon spu&ci !ow zaamany, bez ycia. (rzed nim jechaa suca z jucznym jajakiem. 4u za
sob mia 5kitosherilla z on, w szarych kapturach ocieniajcych im twarze. 8tkwi spojrzenie w
bielejcej twarzy kobiety. al&niy jej niebieskie oczy, ale w rysach zasty!o co&, co wzbudzio w
nim strach. .zyby &mier) ju podkradaa si do nich; (onownie trci pitami nieruchawe!o
jajaka, popdzajc zwierz na spotkanie niebezpiecze+stwa.
,#. SW-D SPALENIZNY
.isza panowaa w 1ldorando. :ao ludzi chodzia ulicami. %ikszo&) owych
przechodniw trzymaa przy twarzy jakie& panacea, czasami ukryte pod mask na nos i usta,
chronic od moru, much i swdu wielkich o!nisk. %ysoko nad dachami para stranikw, o wos
ledwie od siebie, pona jak !orejce &lepia. :ieszka+cy wyczekiwali pod dachami. Jako
spoeczno&) zrobili wszystko, co w ich mocy. 4eraz pozostao tylko czeka).
%irus przerzuca si w mie&cie z dzielnicy do dzielnicy. % jednym ty!odniu wikszo&)
z!onw o!raniczaa si do dzielnicy poudniowej zwanej (auk, podczas !dy reszta miasta
oddychaa swobodniej. (o czym ci!i zbiera rejon na dru!im brze!u 9oralu, ku uldze pozostaych.
6ecz po kilku dniach zaraza mo!a nawiedzi) byskawicznie swoje poprzednie rewiry i znw ten
sam lament wzbija si z tych samych ulic, nawet z domostw tych samych, co przedtem.
4anth Fin i /aralin /erd, namiestnicy Fmbruddocku, <aynil 6ayan, mistrz menniczy, oraz
>athka, lord achodnie!o 5tepu, utworzyli Komitet *orczki, w ktrym te i zasiadali z !arstk
przydatnych mieszka+cw, jak :ama 'ikinka z domu zdrowia. %spieray ich pomocnicze siy
piel!rzymujcych pannowalskich poborcw, ktrzy zatrzymali si w 1ldorando z kazaniami
przeciwko nie&miertelno&ci miasta, komitet uchwali re!uy zwalczania skutkw !orczki. 0ad
przestrze!aniem tych re!u czuwa specjalny kontyn!ent milicji. 0a kadej ulicy, w kadym zauku
rozlepiono obwieszczenia zapowiadajce jedn i t sam kar za ukrywanie zwok i za !rabie#
!ryz ,a!ora, prymitywny sposb e!zekucji, ktry przyprawia bo!atych kupcw o perwersyjny
dreszczyk. 1bwieszczenia na ro!atkach ostrze!ay wszystkich przybywajcych, e w mie&cie
panuje zaraza. 0iewielu uciekinierw ze wschodu &pieszyo si tak bardzo, by zlekceway)
ostrzeenie $ kre&lc znak koa na czole obchodzili miasto. udna byaby nadzieja, e
obwieszczenia zatrzymaj tych, ktrzy wobec miasta maj ze zamiary.
(ierwsze w 1ldorando wozy, toporne dwukki zaprzone w mustan!i, bez przerwy
turkotay na ulicach. woono nimi dzienne pokosie- zarazy, tych zoonych w caunie na
chodniku, i tych bezceremonialnie wyrzuconych na!o za drzwi lub z !rnych okien. :, matka
czy dziecko, obojtnie jak bardzo kochani za ycia, konajc budzili tylko wstrt i mdo&ci, po
z!onie tym wiksze.
%prawdzie nie znano przyczyn !orczki, ale istniao wiele teorii. 0ikt nie wtpi, e
choroba jest zara3liwa. 0iektrzy posuwali si jeszcze dalej, uwaajc, e wystarczy widok trupa,
by samemu pj&) w je!o &lady. 5uchacze ewan!elii "khy 0aaba, ktra na!le tra,ia na podatny
!runt, wierzyli, e !orczk apie si od spkowania. 1bojtne, w co tam kto wierzy, wszyscy
z!adzali si, e o!ie+ jest jedynym &rodkiem na trupy. %ywoono je dwukkami za miasto i tam
ciskano w pomienie. 5tos by podsycany na okr!o. >ym ze stosu, swd, czarna tusta sadza snuy
si po ulicach przypominajc mieszka+com, e nie znaj dnia ani !odziny. % rezultacie ci, co
jeszcze yli, popadali w ktr& z dwch skrajno&ci $ czasami z jednej w dru! $ umartwiajc si lub
nurzajc w rozpu&cie. 0ikt jak dotd nie uwierzy, e !orczka osi!na ju swoje szczyty, ani e
nie bdzie ju !orzej. 5trach szed o lepsze z nadziej. 'owiem rosy szere!i ludzi, przewanie
modych, ktrzy przeszli pieko helikoidalne!o wirusa i &miao obnosili swoje smuko&ci po
mie&cie. >o nich naleaa 1yre.
1yre &cio z n! na ulicy. >ol 5akil wzia chor pod swoje opieku+cze skrzyda, ju
zesztywnia w bolesnym skurczu. (iel!nowaa przyjacik bez cienia lku o siebie, z ow
apatyczn obojtno&ci, jaka zdya wej&) jej w krew. 0a przekr przepowiedniom sama nie
zaniemo!a i caa i zdrowa powitaa 1yre, szczup, a nawet ko&cist, po dru!iej stronie i!ielne!o
ucha. Jedynym &rodkiem ostrono&ci zastosowanym przez >ol byo odesanie dziecka, <astila
<oona, do ma i synka "min 6im.
.hopiec ju wrci. 1bie przyjaciki spdzay czas przy nim, nie wychodzc z domu.
0astrj wyczekiwania na koniec &wiata nie by pozbawiony przyjemno&ci. (aac nudy ma wiele
komnat balowych. 'awiy si z dzieckiem w pro&ciutkie zabawy, przypominajc sobie wasne
dzieci+stwo. Kilka razy odwiedzaa je 9ry, lecz w tych dniach nieobecna duchem. :wia tylko o
swej pracy i o wszystkich swoich ambitnych zamierzeniach. Kiedy& ponioso j i w jakim& porywie
wyznaa swoj zayo&) z <aynilem 6ayanem, dla ktre!o poprzednio nie miaa dobre!o sowa.
5tosunki z nim wyprowadzay j z rwnowa!i, czsto budziy wstrt- nienawidzia mczyzn po
je!o odej&ciu, jednak rzucaa si na nie!o, !dy przychodzi.
$ %szystkie&my to robiy, 9ry $ zauwaya >ol. $ 4yle, e ty jeste& nieco sp3niona, wic
bardziej wszystko przeywasz.
$ 0ie wszystkie&my si narobiy do syta $ cicho powiedziaa 1yre. $ 0ie ma ju we mnie
podania. 8szo ze mnie... :oe by wrcio, !dyby wrci 6aintal "y.
apatrzya si w bkitne niebo za oknem.
$ Jestem caa roztrzsiona $ 9ry pozostaa my&lami przy wasnych kopotach. $ :j dawny
spokj diabli wzili. 5ama siebie nie poznaj.
% swoim wybuchu 9ry ani sowem nie wspomniaa >athki, podobnie jak obie jej
przyjaciki. :io&) sprawiaaby jej wicej rado&ci, !dyby 9ry nie !ryza si >athk- ciy jej na
sumieniu, a poza tym zacz azi) za ni krok w krok. 1bawiajc si jakie!o& !upstwa z je!o
strony, bez trudu namwia podszyte!o tchrzem <aynila 6ayana, eby przenie&) schadzki z
mieszka+ do zakonspirowane!o pokoiku. % owym zakonspirowanym pokoiku 9ry i jej widobrody
kochanek codziennie oddawali si mio&ci, podczas !dy miasto oddawao si zarazie, a przez
otwarte okno dolatywao czapanie zwierzt poci!owych. <aynil 6ayan chcia zamkn) to okno,
ale mu nie daa.
$ wierzta mo! roznosi) chorob $ oponowa.. $ %yjed3my, moja anio, wyjed3my z
miasta, jak najdalej od moru i wszystkich naszych zmartwie+.
$ @ jak by&my yli; 4u jest nasze miejsce. 4u w tym mie&cie i jedno w ramionach dru!ie!o.
8&miechn si markotnie.
$ " przypu&)my, e jedno dru!ie zarazi morem; <zucia si w posanie na wznak, a jej
piersi zata+czyy mu przed oczami.
$ 4o umrzemy jedno na dru!im, w trakcie kochania, zespoleni7 <ozpal w sobie krew,
<aynilu 6ayanie, rozpal od mojej. 5pal si we mnie jeszcze i jeszcze7
>oni przejechaa mu po owosionym podbrzuszu, obapiajc no!ami plecy kochanka.
$ 4y nienasycona locho $ powiedzia z uwielbieniem i zwaliwszy si przy niej za!arn
dziewczyn pod siebie.
>athk siedzia na brze!u ka, wsparszy !ow w doniach. :ilcza, wic i dziewczyna
na ku w milczeniu odwrcia twarz do &ciany i podci!na kolana do piersi. >opiero !dy wsta
i zacz si ubiera) z po&piechem typowym dla ko!o&, kto na!le podj decyzja, dopiero wtedy
powiedziaa#
$ 0ie mam moru, wiesz przecie.
?ypn na ni pospnym okiem, ale po&piesznie, bez sowa ko+czy si ubiera). 1brcia
!ow, z!arniajc z twarzy du!ie wosy.
$ %ic co ci jest. >athka;
$ 0ic.
$ 5aby z ciebie chop.
%ci!n buty. na pozr bardziej zajty nimi ni dziewczyn.
$ (ies z tob ta+cowa, babo. @nnej podam... nie ciebie. %bij to sobie do !owy i zmiataj
std.
e &ciennej sza,ki wyj piknej roboty pu!ina o zakrzywionej !owni. 'lask je!o a razi
przy stoczonych przez robaki drzwiczkach sza,ki. %sun pu!ina za pas. >ziewczyna zawoJ a,
pytajc, dokd si wybiera. 0ie zwrciwszy na ni uwa!i trzasn drzwiami i !o&no zbie! po
schodach.
0ie zmarnowa tych paru ostatnich ty!odni po odej&ciu 6aintala "ya i po wykryciu te!o. co
uwaa za zdrad 9ry. %iele czasu po&wici na umacnianie swojej pozycji, pozyskujc stronnikw
w&rd oldorandzkiej modziey, do!adujc si z cudzoziemcami, ktrych !niewao o!raniczenie im
przywilejw miejskich, bratajc si z tymi $ a byo takich wielu $ ktrych bicie rodzime!o
pienidza zmusio do zmiany dotychczasowe!o trybu ycia na prac w pocie czoa. :istrz
menniczy <aynil 6ayan stanowi czsty obiekt je!o krytyki.
5pokojnie byo wok, !dy wszed w boczny zauek, wyludniony, je&li pomin) czowieka,
ktre!o opaci do pilnowania bramy. 0a rynku ludzie krcili si z konieczno&ci, dokonujc
codziennych zakupw. :ale+ki kram apteczny, zastawiony imponujcymi rzdami ampuek, nie
narzeka na brak ruchu w interesie. 0adal byo wida) kupcw w przebo!atych kramach B4 w
przebo!atych szatach na !rzbiecie. %ida) byo te ludzi z toboami na !rzbiecie, opuszczajcych
zapowietrzone miasto w obawie przed po!orszeniem sytuacji.
>athka nic z te!o nie widzia. 5zed jak poci!ana sznurkami marionetka, z oczami
utkwionymi przed siebie. 0apicie w mie&cie zlao si z napiciem w je!o duszy. 1si!no punkt,
w ktrym nie m! ju te!o wytrzyma). abije <aynila 6ayana, a je&li trzeba, to i 9ry, i sko+czy z
tym wszystkim. %ar!i mu si uniosy i wyszczerzy zby, przepowiadajc sobie w my&lach ten
&miertelny cios, raz, i jeszcze, i od nowa. 6udzie uskakiwali przed nim w strachu, przekonani, e ta
zasty!a twarz zwiastuje atak !orczki.
%iedzia, !dzie 9ry ma swj sekretny pokoik, szpiedzy in,ormowali !o na bieco.
*dybym tu rzdzi $ pomy&la sobie $ zamknbym akademi raz na zawsze. 0ikt ni!dy nie mia
odwa!i te!o zrobi). Ja miabym. 4eraz jest dobra pora, pod pretekstem, e zajcia w akademii
szerz zaraz. 4o bdzie dla niej dotkliwy cios.
$ 1pamitaj si, bracie, opamitaj7 :dl si z poborcami o zbawienie, wysuchaj &witej
prawdy wielkie!o "khy 0aaba...
1tar si o uliczne!o kaznodziej. 4ych durniw te by przepdzi z ulicy, !dyby to od
nie!o zaleao. (od stajni musan!w w "lei Julie!o przystpi do nie!o znany mu mczyzna,
handlarz zwierzt i najemnik.
$ @ Jak;
$ Jest tam na !rze, kapitanie.
:czyzna ruchem brwi wskaza okienko poddasza jedne!o z drewnianych budynkw
naprzeciwko stajni. 'yy to przewanie zajazdy, domy nocle!owe lub winiarnie, ktre suyy za
niby szacowniejszy ,ronton tancbudom burdelom na tyach. >athka niedostrze!alnie kiwn !ow.
<oztrciwszy kurtyn z paciorkw, z wiszc na niej wizk &wieych orliczek i bikinek,
wkroczy do winiarni. % ciasnej mrocznej izbie nie byo klientw. wierzce czaszki szczerzyy ze
&cian zby w zasuszonych u&miechach. %a&ciciel z zaoonymi rkami sta za szynkwasem,
!apic si na &cian. 8przednio wtajemniczony, pochyli tylko !ow, rozpaszczajc oba swoje
podbrdki na piersi $ znak dla >athki, e ma woln dro! i woln rk. >athka min karczmarza i
wspi si po schodach. (owita !o stchy zapach kapusty i !orszych paskudztw. 5zed przy
&cianie, jednak deski podo!i mimo to trzeszczay. owi !osy, przystanwszy pod ostatnimi
drzwiami. 0erwowy z usposobienia <aynil 6ayan z pewno&ci nie omieszka ich zaprze). >athka
zastuka w spkane drewno.
$ %iadomo&) dla ja&nie pana $ powiedzia stumionym !osem. $ (ilna, z mennicy.
upiornym u&miechem sta pod drzwiami suchajc z!rzytania ry!li po dru!iej stronie. *dy
tylko drzwi uchyliy si na szpark, wtar!n do &rodka, pchnwszy je !watownie na o&cie.
<aynil 6ayan co,n si z okrzykiem przeraenia. oczywszy pu!ina podbie! do okna i raz jeden
zawoa pomocy. >athka &cisn !o za !ardo i rzuci nim na ko.
$ >athka7 $ 9ry siedziaa na posaniu !oa, zasaniajc si prze&cieradem. $ %yno& si std,
ty pomiocie szczurzej oni7
% odpowiedzi >athka zatrzasn kopniakiem drzwi za sob, nie obejrzawszy si nawet.
(odszed do <aynila 6ayana, ktry pojkujc d3wi!a si na no!i.
$ (rzyszede& mnie zabi), widz to i czuj $ powiedzia mistrz mennicza, osaniajc si
wyci!nit, drc rk. $ 1ka miosierdzie, nie jestem ci wro!iem. :o! by) sprzymierze+cem.
$ abij ci rwnie miosiernie, jak ty zabie& stare!o mistrza >atnila. <aynil 6ayan wsta
powolutku, osaniajc na!o&), nie spuszczajc oczu z przeciwnika.
$ Ja te!o nie zrobiem. 0ie sam jeden. "oz <oon skaza !o na &mier). % majestacie prawa,
rzecz jasna, ktre zostao naruszone. abicie mnie jest bezprawiem. (owiedz mu. 9ry. 5uchaj,
>athka... :istrz >atnil zdradzi tajemnice cechowe, pokaza 5hay 4al tajemn ksi! cechu. 0ie
ca. 0ie to, co naj!orsze. (owiniene& to pozna).
>athka zawaha si.
$ 4amten &wiat umar, a z nim cae to szambo cechowe. >o mamunw z przeszo&ci. Jest
martwa, jak ty za chwil.
9ry natychmiast wyczua je!o wahanie. 1dzyskaa zimn krew.
$ (osuchaj, >athka, daj mi wyja&ni) sytuacj. :oemy ci pomc, oboje. % tej ksidze
cechowej s sprawy, jakich mistrz >atnil nie &mia zdradzi) samej 5hay 4al. %ydarzyy si dawno
temu, ale przeszo&) jest wci z nami. cho)by&my pra!nli inaczej.
$ *dyby tak byo, toby& mnie nie odtrcia. Ja ju od tak dawna ci podam.
<aynil 6ayan owin si szla,rokiem i nieco ochonwszy, rzek#
$ e mn masz na pie+ku, nie z 9ry. % rnych ksi!ach cechowych istniej wzmianki o
przeszo&ci Fmbruddocku. Awiadcz o tym, e miasto naleao on!i& do ,a!orw. 'y) moe ,a!ory
je zbudoway $ nie wiem, bo w zapisie s luki. 0a pewno byo ich wasno&ci, razem z cechami i
lud3mi.
>athka sta i przy!lda im si. :y wszyscy jeste&my niewolnikami $ to jedyne, co
powiedzia sobie w duchu, wiedzc, e mwi !upstwa.
$ Je&li Fmbruddock nalea do ,a!orw, to kto je wybi; Kto odebra im miasto; Krl
>enniss;
$ >enniss panowa przed tymi wszystkimi wydarzeniami. 4ajemna ksi!a podaje niewiele,
histori notuje tylko na mar!inesie. (rzypuszczamy, e ,a!ory po prostu wyniosy si z wasnej
woli.
$ 0ie zostay pokonane; 1dpowiedziaa mu 9ry.
$ %iesz, jak mao znamy te bestie. :oe pozmieniay si ich oktawy &rdpowietrzne, i
wszystkie odeszy. "le musiao ich tu by) moc. *dyby& cho) rzuci okiem na malowido %utry w
starej &wityni, wiedziaby& o tym. %utra jest podobizn jakie!o& ,a!orze!o krla.
>athka przyoy wierzch doni do czoa.
$ %utra ,a!orem; 0iemoliwe. 4e!o ju za wiele. .holerna wiedza. potra,i z biae!o zrobi)
czarne. %szystkie te brednie rodz si w akademii. 5ko+czybym z ni. *dybym mia wadz,
sko+czybym z akademi.
$ Je&li chcesz wadzy, ja stan po twojej stronie $ rzek <aynil 6ayan.
$ 0ie chc ciebie po mojej stronie.
$ 0o tak, oczywi&cie... $ *estem zawodu szarpa oba ko+ce brody. $ 'o widzisz, musimy
rozwiza) pewn za!adk. %y!lda bowiem na to, e ,a!ory wracaj. echc, czy nie zechc
upomnie) si o swoje dawne miasto; Ja z!aduj, e zechc.
$ 1 co ci chodzi;
$ 4o proste. :usiae& sysze) po!oski. 1ldorando trzsie si od nich. 0adci!a wielka
armia ,a!orw. %yjd3 za miasto i po!adaj z lud3mi na !o&ci+cu. 5k w tym, e 4anth Fin i /aralin
/erd nie my&l o obronie miasta, tylko o wasnych interesach. %a&ciwie to oni s wro!ami, nie ja.
*dyby jaki& silny czowiek zabi namiestnikw i zawadn miastem, m!by je ocali). 4ak mi to
jako& chodzi po !owie.
0ie spuszcza oka z >athki, &ledzc !r uczu) na je!o twarzy. (ozwoli sobie na kusicielski
u&miech widzc, e wy!a si od &mierci.
$ (om!bym ci $ rzek. $ Jestem po twojej stronie.
$ Ja te jestem po twojej stronie, >athko $ powiedziaa 9ry. (rzeszy j tym swoim pospnie
poncym wzrokiem.
$ 4y ni!dy nie bdziesz po mojej stronie. 0awet !dybym cay Fmbruddock rzuci ci do stp.
/aralin /erd i 4anth Fin popijali razem w ,,otym Ku,luC. %raz z nimi wesoo spdzay
wieczr kobiety, przyjaciele i pochlebcy. ,,oty Ku,elC by jednym z nielicznych miejsc, !dzie w
tych dniach d3wicza &miech. 4awerna zajmowaa cz&) nowe!o budynku ratusza, w ktrym
mie&cia si rwnie nowa mennica. %ikszo&) pienidzy na budow wyoyli bo!aci kupcy, a
kilku bawio tu teraz z maonkami. 5ala miaa sprzty, jakich jeszcze niedawno nikt nie widzia w
1ldorando# owalne stoy, kanapy, kredensy, kunsztownie tkane makaty na &cianach. (yn
strumieniem importowany trunek, a jasnowosy modzian z dalekich stron przy!rywa na har,ie.
0iewolnica zamykaa okiennice przed nocnym chodem i swdem dymu z uliczek. 0a !wnym
stole pona olejna lampa. 5terty jedzenia pozostay nietknite. Jeden z kupcw snu du!
opowie&) o morderstwie, zdradzie i podry.
/aralin /erd siedzia w rozpitej zamszowej kurtce, pod ktr mia wenian koszul.
<ozpar si okciami na stole, na p suchajc opowie&ci, podczas !dy je!o spojrzenie wdrowao
po sali.
2ona 4antha Fina, /arayl :usk, bezszelestnie obchodzia sal, niby do!ldajc zamykania
okiennic. /arayl :usk przez rodzin lorda %alia Fin >ena bya lu3no spokrewniona i z 4anthem
Finem, i z /aralinem /erdem. :niej moe miaa urody, za to wicej dowcipu i charakteru, czym
zjednywaa sobie jednych, a zraaa dru!ich. Awiec w trzymanym lichtarzu osaniaa doni od
przeci!u. (omie+ i rozja&nia blaskiem jej twarz, i rzuca na ni dziwne cienie, przydajc rysom
tajemniczo&ci. .zua utkwiony w sobie wzrok /aralina /erda, lecz znajc poytki z udawanej
obojtno&ci pow&ci!aa ochot, eby odwzajemni) je!o spojrzenie.
/aralin /erd nie pierwszy ju raz dochodzi do wniosku, e bardziej zasu!uje na /arayl
:usk ni na wasn on, ktra mu si znudzia. :imo zwizane!o z tym ryzyka kocha si z
/arayl :usk wiele razy. 4eraz czas na!li. a par dni wszyscy mo! nie y) $ tej &wiadomo&ci nie
dao si utopi) w kielichu. nowu wzia !o chtka na /arayl :usk. (odnisszy si na!le
wymaszerowa z sali, rzucajc kobiecie wymowne spojrzenie. >ru!a opowie&) dochodzia akurat
do kolejne!o ju momentu kulminacyjne!o, kiedy to pewien wielmoa zosta zaduszony &cierwem
jednej ze swoich wasnych owiec. %ok stou !ruchny &miechy. :imo to czujne oczy widziay,
jak znika namiestnik $ i jak za nim znika maonka dru!ie!o namiestnika, odczekawszy chwil dla
niepoznaki.
$ :y&laem, e bdziesz si baa wyj&) za mn.
$ .iekawo&) jest silniejsza od strachu. :amy tylko chwilk.
$ >aj mi tutaj, pod schodami. % tym kcie, spjrz.
$ 0a stojco, /aralinie /erdzie;
$ (omacaj, panno $ stoi, czy nie;
(rzyl!na do nie!o z westchnieniem, apic za to, co jej oburcz podsun. Jej sodki
oddech przypomnia mu wszystkie spdzone z ni chwile.
$ 0o to zajrzyjmy pod te schody.
(ostawia &wiec na pododze. <ozpia stanik sukni, obnaajc przed nim wspaniae piersi.
1bjwszy j ramieniem i caujc namitnie, zaci!n kobiet do kta.
4am ich zaskoczyo dwunastu ludzi pod wodz >athki, ktrzy wtar!nli z ulicy niosc
zapalone pochodnie i !oe miecze. :imo oporu wywleczono /arayl :usk i /aralina /erda spod
schodw. 6edwo zdyli podopina) na sobie ubrania, !dy wepchnito ich z powrotem do sali
biesiadnej, !dzie reszcie namiestnictwa za!lday ju w oczy !ownie mieczy.
$ 4o nie adne bezprawie $ powiedzia >athka, popatrujc na nich tak, jak wilk popatruje na
ko3l aran!a. $ 'ior w swoje rce rzdy w Fmbruddocku do czasu powrotu prawowite!o lorda,
"oza <oona. Jestem odsunitym od wadzy, lecz sub najstarszym namiestnikiem. amierzam
dopilnowa) eby miasto miao wa&ciw obron przed naje3d3cami.
<aynil 6ayan sta tu za nim, miecz mia w pochwie.
$ " ja popieram >athk >ena $ odezwa si !o&no, $ 0iech yje lord >athka >en.
%zrok >athki pad na siedzce!o w cieniu 4antha Fina. 5tarszy z pary namiestnikw nie
powsta z ca reszt. 5redzia spokojnie na swym miejscu u szczytu stou, zoywszy rce na
porczach ,otela.
$ Amiesz mi ur!a)7 $ krzykn >athka i wznisszy miecz doskoczy do siedzce!o. $
%stawaj, !nojku7
4anth Fin ani si poruszy, je&li pomin) skurcz blu, jaki przebie! mu po twarzy, i
odrzucenie !owy do tyu. acz wywraca) oczyma. >athka kopn ,otel, a wwczas 4anth Fin
osun si sztywny na podo!, nie prbujc nawet powstrzyma) upadku.
$ *orczka ko&ci7 $ zawoa kto&. $ >opada nas7
/arayl :usk podniosa krzyk.
>o rana &mier) skosia kolejne dwie o,iary i nad 1ldorandem znw powiao spalenizn.
4anth Fin lea w domu zdrowia pod opiek nieustraszonej :amy 'ikinki. :imo lku przed zaraz
na ulicy 0adbrzenej zebra si duy tum, aby wysucha), jak >athka publicznie proklamuje swoje
panowanie. 0ie!dy& te!o rodzaju z!romadzenia odbyway si pod wielk wie. 1we dni
przeminy bezpowrotnie. 8lica 0adbrzena bya przestronniejsza i wytworniejsza. (o Jednej
stronie kilka jatek znaczyo brze! rzeki. $ 4am $ jak dawniej $ dumnie stpay !si, &wiadome
swoich staroytnych przywilejw. >ru! stron ulicy zajmowa rzd nowych budynkw, za
ktrymi sterczay pradawne wiee. 4u staa publiczna trybuna.
0a trybunie sta <aynil 6ayan, przestpujc z no!i na no!, obok nie!o /aralin /erd ze
skrpowanymi z tyu rkami i sze&ciu modych wojownikw ze stray przybocznej >athki,
zbrojnych w schowane do pochew miecze i wcznie i mierzcych tum ponurymi spojrzeniami. %
cibie kryli sprzedawcy zioowych amuletw. (iel!rzymi poborcy te tu byli, odziani w
charakterystyczne czarno$biae szaty, rwnie zbrojni, tyle e w transparenty nawoujce do
pokuty. >zieciaki harcoway na obrzeach tumu, na&miewajc si z poczyna+ dorosych.
!wizdniciem Awistka .zasu na trybun wszed >athka i z miejsca przemwi do
zebranych.
$ 'ior na siebie brzemi wadzy dla dobra miasta $ rzek.
Jakby opada z nie!o dawna maska milczka. :wi ze swad. " jednak sta niemale bez
ruchu, bez !estw, nie korzystajc z pomocy ciaa w przekazywaniu tre&ci sw, jak !dyby nawyk
milczenia opu&ci tylko je!o jzyk.
$ 0ie pra!n zastpi) prawdziwe!o wadcy Fmbruddocku, "oza <oona. Kiedy on wrci $
je&li wrci $ to, co prawnie jest lorda, zostanie lordowi prawnie zwrcone. Ja jestem je!o le!alnym
namiestnikiem. .i, ktrych postawi u wadzy, podeptali je!o dar, cisnli do rynsztoka. 0ie mo!em
patrze) na to z zaoonymi rkami. 4rzeba nam prawo&ci w tych cikich czasach. . z
$ 4o co tam robi <aynil 6ayan koo ciebie, >athka; $ zawoa !os z tumu, a po nim rnne
!osy, ktre >athka usiowa przekrzycze).
$ %iem, e macie mnstwo skar!. %ysucham ich p3niej $ teraz wy mnie wysuchajcie.
1sd3my samozwa+czych namiestnikw "oza <oona. Flin 4al mia odwa! pj&) za swoim
lordem w dzikie ostpy. >wa szczury pozostay w domu. 4anth Fin ma !orczk w na!rod. 4u stoi
trzeci z nich, naj!orszy, /aralin /erd. (opatrzcie, jak trzsie portkami. .zy on w o!le zwraca na
was uwa!; 'y zbyt zajty swoimi lubienymi uciechami po ktach. Jestem owc, jak wam
wiadomo. 6aintalem "yem, ujarzmili&my zachodnie stepy. /aralin /erd umrze od moru, tak jak
je!o kompan. .hcecie, aby rzdziy wami trupy; Ja moru nie zapi. araamy si przy
spkowaniu, ja za& trzymam si od tych rzeczy z daleka. >ziaalno&) rozpoczn od przywrcenia
wart wok Fmbruddocku i szkolenia naleytej armii. 2yjc tak, jak yjemy, a si prosimy, eby
wpa&) w apy pierwszych lepszych napastnikw $ ludzi czy nieludzi. 6epiej z!in) w boju ni w
ku.
4a ostatnia uwa!a wzbudzia ,al zaniepokojenia. >athka przerwa, mierc tum
spojrzeniem. 1yre i >ol stay w cibie. >ol z <astilem <oonem na rku. Korzystajc z przerwy
1yre !o&no zawoaa#
$ 5amozwaniec7 " w czym ty jeste& lepszy od 4antha Fina albo <aynila 6ayana;
>athka podszed do brze!u trybuny-
$ 0icze!o nie kradn. (odniosem to, co wyrzucono. $ (alcem wskaza 1yre. $ 4y po&rd
wszystkich ludzi, jako naturalna crka "oza <oona, powinna& wiedzie), e oddam twemu ojcu, co
je!o, !dy powrci. 1n chciaby, ebym tak postpi.
$ 0ie moesz mwi) za "oza <oona, kiedy !o nie ma.
$ :o! i mwi.
$ 0o to 3le mwisz.
@nni, ktrym ta sprzeczka wW o!le niewiele mwia i ktrych niewiele obchodzi "oz
<oon, te zaczli !romkimi !osy wykrzykiwa) swoje . pretensje. Kto& cisn jakim& z!nikiem.
5tra wdaa si w nieskuteczn przepychank z tumem. twarzy >athki odpyna krew. %znis
nad !ow pi&), nie panujc nad sob.
$ >obrze, hooto, to ja teraz powiem publicznie co& o czym zawsze milczaem. 0ie boj si.
4ak bardzo szanujecie "oza <oona, taki on dla was wspaniay, a ja wam powiem, co to za
czowiek. 'y morderc. *orzej $ by dwukrotnym morderc.
amilkli, obracajc ku niemu morze !w. >y!ota teraz, &wiadom, na co si porwa.
$ Jak wam si wydaje, e "oz <oon doszed do wadzy; (rzez mord, krwawy mord ciemn
noc. 5 w&rd was tacy, ktrzy przypomn sobie 0ahkrie!o i Klilsa, synw stare!o >resyla z
minionych dni. 0ahkri z Klilsem panowali, kiedy Fmbruddock by zaledwie wiejskim
podwrkiem. (ewnej ciemnej nocy "oz <oon $ mody natenczas $ zrzuci obu braci ze szczytu
%ielkiej %iey, kiedy sobie podchmielili. (odwjna zbrodnia. " kto by te!o &wiadkiem, kto to
wszystko widzia; Ja widziaem... i ona $ je!o nie&lubna crka.
1skarycielskim !estem wskaza smuk posta) 1yre, z przeraeniem tulc si teraz do
>ol.
$ wariowa $ krzykn jaki& dzieciak z ko+ca tumu. $ >athka zwariowa7
Jedni z !apiw uchodzili, inni nadbie!ali. (owstay tumult przerodzi si w bjk na stronie.
<aynil 6ayan usiowa zapanowa) nad tumem, potnym $ jak na swoj wt posta) $ !osem
wykrzykujc#
$ (omcie nam, to my wam pomoemy7 1bronimy 1ldorando7
(rzez cay ten czas /aralin /erd ze zwizanymi rkoma sta w milczeniu pod stra na
tyach trybuny. %yczu sw szans.
$ (recz z >athka7 $ zawoa. $ 0i!dy nie mia poparcia "oza <oona i nie bdzie mia
nasze!o7
>athka obrci si ze zwinno&ci owcy, w tyme samym m!nieniu oka wyci!ajc
zakrzywiony pu!ina. 5koczy na namiestnika. *dzie& z tumu rozle! si przera3liwy pisk /arayl
:usk, a jednocze&nie wiele !osw podjo okrzyk#
$ (recz z >athka7
(rawie natychmiast umilky, uciszone niespodziewanym atakiem >athki. % ciszy szybowa
nad wszystkim dym. 0ikt si nie poruszy. >athka sta jak skamieniay, plecami do widzw. 0a
chwil rwnie, /aralin /erd skamienia. 0a!le zadar !ow i wyda !uchy jk. Krew chlusna
mu z ust. 1bwis, wypad z rk stray i run do stp >athki. ahuczao od krzykw. Krew
przywrcia !os caej cibie.
$ 4y durniu, oni nas zamorduj7 $ wrzasn <aynil 6ayan. (obie! na ty trybuny i
zeskoczy. 0im ktokolwiek zdy !o zatrzyma), ju znika w bocznym zauku. 5tra krcia si w
kko, nie suchajc rozkazw >athkl, podczas !dy tum napiera na trybun. /arayl :usk !o&no
doma!aa si uwizienia >athki. %idzc, e wszystko przepado, on rwnie zeskoczy trybuny i
da no!. 0a tyach zbie!owiska, pod jatkami, podskakiway wyrostki klaszczc w donie z
podniecenia. 4um wszcz zamieszki, uwaajc je za lepsz zabaw od zabijania. >athce nie
pozostao nic inne!o, jak tylko sromotnie umyka).
>yszc, sapic, mamroczc bez adu i skadu, bie! wyludnionymi uliczkami, a je!o trzy
cienie $ pcie+$cie+$pcie+ $ zmieniay topolo!i u je!o stp. <ozpdzone my&li podobnie to
puchy, to kurczyy si, !dy usiowa nie przyjmowa) poraki do wiadomo&ci, wyrzy!a) klsk z
duszy. :in jakich& ludzi, ich archaiczne sanie zaadowane dobytkiem. 5tarzec prowadzcy $
dziecko za rk krzykn do+#
$ /u!asy id7
a sob usysza tupot bie!ncej !romady $ !romady m&cicieli. 'yo tylko jedno miejsce,
!dzie m! znale3) schronienie, jedna osoba, jedna nadzieja. (rzeklinajc 9ry, bie! do niej.
(owrcia do swojej wiey. 5iedziaa jak w transie, &wiadoma $ i wystraszona t
&wiadomo&ci $ e Fmbruddock zmierza do jakie!o& punktu krytyczne!o. Kiedy zaomota do
drzwi, wpu&cia !o niemal z ul!. "ni litujc si, ani szydzc, staa i patrzya, jak >athka z kaniem
pad na jej ko.
$ (oroniona historia $ rzeka. $ *dzie <aynil 6ayan;
?ka, walc pi&ci w materac.
$ (rzesta+ $ powiedziaa a!odniej.
.hodzia po izbie, zapatrzona w plamy na powale.
$ 2yjemy poronionym yciem. .hciaabym by) wolna od uczu). 6udzie to poronione istoty.
6epiej nam si wiodo otulonym w &nie!i, przemarznitym, bez adnej... nadziei. .hciaabym eby
istniaa tylko wiedza, czysta wiedza bez adnych uczu).
(odnis !ow.
$ 9ry...
$ 0ie mw do mnie. 0ie masz mi nic do powiedzenia i ni!dy nie miae&, musisz si z tym
po!odzi). 0ie chc sysze) te!o, co chcesz powiedzie). 0ie chc wiedzie), co zrobie&.
*si na dworze podniosy o!romny raban. rozdziawionymi ustami siad na ku.
$ Jeste& tylko na p kobiet. Jeste& zimna. awsze to wiedziaem, jednak nie mo!em
wyzby) si uczucia do ciebie...
$ i m n a;... 4y bawanie, Bwe mnie !otuje si jak w radababie. =aas na dworze sta si
!o&niejszy, na tyle !o&niejszy, e rozrniali poszcze!lne !osy. >athka pobie! do okna. 6udzie
napywajcy z pobliskich uliczek byli mu obcy. 0ie dostrze!a ani jednej bliskiej twarzy, ani
swoich przyjaci, ani <aynila 6ayana $ co !o akurat nie zaskoczyo $ ani jedne!o czowieka,
ktre!o znaby chocia z widzenia. >awnymi czasy zna kad twarz w mie&cie. 4eraz obcy dali
je!o krwi. 5trach &cisn mu serce, jak !dyby jedynym pra!nieniem >athki bya &mier) z rki
przyjaciela. nienawidzony przez obcych... to byo ponad je!o siy. %ychyli si z okna i ur!liwie
po!rozi pi&ci, ciskajc wyzwiska na ich !owy. 4warze podniosy si ku !rze, rozwary usta
niemale unisono, jak awica ryb. <ozwary si i zajaz!otay. 1pu&ci pi&) i co,n si przed
wrzaskiem, ani my&lc ustpi), a jednak ustpujc. 1par si o &cian i obejrza swoje szorstkie
donie, pod ktrych paznokciami nie obescha jeszcze krew. >opiero !dy z dou usysza !os 9ry,
uprzytomni sobie, e wysza z izby. 1tworzya drzwi wiey i teraz z cokou przemawiaa do ludzi.
4um napiera ,al, ci z tyu dociskali, aby sysze). 0iektrzy wznie&li szydercze okrzyki, lecz
ssiedzi szybko uciszyli krzykaczy. 1stry i d3wiczny !os 9ry szybowa ponad
roz!orczkowanymi !owami.
$ :oe by&cie tak przystanli i zastanowili si, co robicie7 0ie jeste&cie zwierztami.
5prbujcie by) lud3mi. Je&li mamy umrze), umrzyjmy z ludzk !odno&ci, a nie skaczc sobie
nawzajem do !arde. Jeste&cie &wiadomi cierpienia. arwno cierpienie jak i &wiadomo&) to oznaki
wasze!o czowiecze+stwa. 'odaj was $ bd3cie dumni i tacy umierajcie7 (amitajmy o czekajcym
w dole &wiecie mamikw, !dzie jest tylko pacz i z!rzytanie zbw, poniewa umarli czuj wstrt
do wasne!o ycia. .zy to nie straszne; .zy nie wydaje wam si, e to straszne czu) wstrt $ wstrt
i odraz $ do swoje!o wasne!o ycia; 1dmie+cie swoje wasne ycie od wewntrz. 0ie patrzcie na
zewntrzn po!od, nie patrzcie, czy sypie &nie!, czy leje deszcz, czy &wieci so+ce $ to przyjmijcie
jako ,akt, a dokonajcie przemiany w swoich duszach. 8czy+cie w nich po!od. astanwcie si.
.zy >athka albo je!o &mier) wadna jest uwolni) was od osobistych kopotw; 4ylko wy moecie
te!o dokona). %aszym zdaniem 3le si dzieje. :usz was ostrzec, e czeka nas jeszcze niejedna
cika prba. 1&wiadczam to majc za sob cay autorytet akademii. Jutro, jutro w samo poudnie,
nastpi trzecia i naj!orsza z dwudziestu &lepot. 0ic jej nie powstrzyma. .zowiek nie ma wadzy
nad niebiosami. @ co wtedy zrobicie; .zy bdziecie !ania) jak obkani po ulicach, podrzynajc
sobie wzajemnie !arda, rozbijajc co si da, palc to, co lepsi od was zbudowali $ jakby&cie byli
!orsi od ,a!orw;7 decydujcie si dzi&, jak plu!awi, jak podli bdziecie jutro7
(atrzyli po sobie, szemrali. 0ikt nie krzykn. 1dczekawszy, instynktownie uchwycia
odpowiedni moment, uderzajc w inny ton.
$ %iele lat temu czarodziejka 5hay 4al wystpia z ordziem do mieszka+cw 1ldorando.
>obrze pamitam jej sowa, albowiem wierz we wszystko, co mwia. 1,iarowaa nam skarb
wiedzy. 4en skarb moe nalee) do was, je&li tylko starczy wam pokory i &miao&ci, eby
wyci!n) po nie!o donie. (ostarajcie si zrozumie) to, co mwi. Jutrzejsza &lepota nie jest
zjawiskiem nadprzyrodzonym. " czym jest; (o prostu mijaniem si dwoj!a stranikw, owych
dwu so+c, znanych wam od urodzenia. 0asz wasny &wiat jest okr!y, tak jak okr!e s one.
%yobra3my sobie, jak wielk kul musi by) nasz !lob, skoro z nie!o nie spadamy $ a jednak jest
on may w porwnaniu ze stranikami. 1ni wydaj si bardzo mali po prostu dlate!o, e s bardzo
daleko. 5hay 4al powiedziaa te wtedy, e w przeszo&ci nastpia jaka& katastro,a. :y&l, e nie w
tym rzecz. (o!bili&my jej wiedz. %utra tak urzdzi ten swj wszech&wiat, e wszystko dziaa w
nim na zasadzie nieustanne!o ruchu kadej cz&ci. %osy wyrastaj nam na !owach i ciaach tak
samo, jak so+ca wschodz i zachodz. 4e zjawiska w oczach %utry s nierozdzieine, albowiem
ruch jest jeden. 0asz !lob obie!a w koo 'ataliks, a s jeszcze inne !loby podobne naszemu i
krce podobnie. Jednocze&nie 'ataliksa obie!a wikszym koem /reyra. :usimy po!odzi) si z
tym, e nasze podwrko nie jest &rodkiem wszech&wiata.
(odniosy si !o&niejsze pomruki niezadowolenia. 9ry zapanowaa nad nimi, podnoszc
!os.
$ <ozumiecie to; rozumie) jest trudniej ni podrzyna) !arda, prawda; "by w peni
zrozumie), o czym mwi, trzeba najpierw u&wiadomi) to sobie, a potem o!arn) sw &wiadomo&)
wasn wyobra3ni, oywi) ni ,akty. <ok ma czterysta osiemdziesit dni, rzecz wszystkim znana.
4yle czasu zajmuje naszemu =rl$@chor jedno okrenie 'ataliksy. 6ecz 'ataliksa i nasz !lob maj
do zrobienia jeszcze jedno okrenie, wok /reyra. :am wam powiedzie), ile ono trwa; 4ysic
osiemset dwadzie&cia pi) maych lat... %yobraacie sobie tak wielki rok;7
.isi byli teraz, zapatrzeni w ni, w swoj now czarodziejk.
$ >o naszych dni niewielu potra,io to sobie wyobrazi)7 'owiem kademu z nas pisane jest,
co najwyej czterdzie&ci lat ycia. .zterdzie&ci sze&) du!o&ci nasze!o ycia skada si na jeden
peny obie! nasze!o !lobu wok /reyra. %iele naszych ywotw przemija bez echa, s jednak
czstk owej wikszej cao&ci. 1to dlacze!o tak wiedz trudno jest o!arn) rozumem, a atwo
utraci) w !odzinie nieszcz&cia.
(orwaa j wasna moc, upoio wasne krasomwstwo.
$ " skd to nieszcz&cie, skd ta katastro,a, o ktrej prawia nam 5hay 4al, katastro,a a tak
wielka, e z jej powodu utracili&my tak wak wiedz; 1t std, e jasno&) /reyra waha si w
zaleno&ci od pory wielkie!o roku. (rzeyli&my wiele pokole+ sabe!o &wiata, zimy, kiedy ziemia
leaa martwa pod &nie!iem. Jutro winni&my si weseli) w chwili za)mienia, owej &lepoty, kiedy
odle!y /reyr zajdzie za 'ataliks, albowiem jest to znak, e przyblia si &wiato /reyra... Jutro
rozpoczyna si wiosna wielkie!o roku. %eselcie si7 5tarczy wam rozumu i wiedzy, aby si
weseli). 1drzu)my poronione za spraw niewiedzy ycie i weselmy si7 @d lepsze czasy dla nas
wszystkich7
%strzymaa ich prosinka. jedali w d napotykajc kpy tej drzewiastej trawy. Kpy
przeszy w zaro&la. 0iebawem musieli przedziera) si przez zbity !szcz. Aciana zieleni wyrosa
ponad ich !owy. %yej si!ay tylko drumliny, na ktre od czasu do czasu mona byo wej&), aby
zorientowa) si w kierunku. (rosink oploty cienkie ody!i jeyn, przez co pochd by i trudny,
i bolesny. @dca przodem armia ,a!orw przeci!na inn dro!. @m przyszo poda) bardziej
krtymi &ciekami zwierzt, a nie by to szlak dla jajakw. (oszya je ta dziwna trawa czy moe jej
ostra wo+- rozoyste ro!i wizy w pustych wewntrz ody!ach, a ciernie na ziemi raniy wraliwe
miejsca przy kopytach. 4ote ludzie zsiedli i maszerowali, ci!nc kade!o jak zdechlaka.
$ >aleko jeszcze, barbarzy+co; $ zapyta 5kitosherill.
$ 0iedaleko $ odpar 6aintal "y. 'ya to je!o staa odpowied3 na stae pytanie.
(o nocy przespanej w lesie, wstali skoro &wit w oszronionej odziey. 6aintal "y czu si
wypoczty, wci rozradowany swym lejszym ciaem, ale spostrze!, e inni opadaj z si. "oz
<oon by cieniem swej dawnej postaci- noc krzycza przez sen w jakim& obcym narzeczu.
%yszli na podmoky !runt, !dzie prosinka przerzedzia si ku o!lnej uldze.
(rzystanwszy na chwil i nabrawszy przekonania, e wszdzie panuje spokj, ruszyli dalej,
poszc stadka drobnych ptakw. (rzed nimi zamajaczya dolina w&rd a!odnych wz!rz. amiast
pi) si !r, wybrali dolin, !wnie z powodu zmczenia, lecz ju u same!o wylotu uderzy w
nich mro3ny wicher, wyjc jak dziki zwierz i ksajc do ko&ci. %krtce opu&ciwszy !owy borykali
si ju rozpaczliwie z kadym krokiem. %iatr nis m!. 5powia ich kbami, tylko !owy im
sterczay ponad tumanem. 6aintal "y rozumia ten wiatr- wiedzia, e warstwa mro3ne!o powietrza
spywa jak woda z dalekich !r po lewej stronie i ze wz!rz do doliny, jak najniej. 'y to
miejscowy wiatr- im szybciej wyjd z je!o$paraliujce!o u&cisku, tym lepiej.
2ona 5kitosherilla stana z cichym okrzykiem i oparszy si o jajaka osonia twarz rkami.
5kitosherill zawrci i troskliwie obj j obleczonym w szar tkanin ramieniem. 6odowaty
podmuch bi mu po paszcza o no!. 0iespokojnie zerkn na 6aintala "ya.
$ 1na nie moe dalej i&) $ rzek.
$ 8mrzemy, je&li si tu zatrzymamy.
(rzetarszy zazawione oczy spojrza na wprost. da sobie spraw, e za par !odzin dolina
bdzie ciepa i przytulna. 1becnie stanowia &mierteln puapk. najdowali si w cieniu. 1ba
so+ca o&wietlay z ukosa lewy stok doliny ponad ich !owami- szerokie pionowe pasma blasku
kady si pomidzy cienie rzucane przez olbrzymie radababy stojce na prawej krawdzi.
<adababy !otoway si ju w porannych promieniach sonecznych, para buchaa pod niebo, &lc
rozta+czone cienie. na t okolic. (ozna bardzo dobrze to uksztatowanie terenu, kiedy wszystko
okrywa &nie!. wykle byo to mie miejsce $ ostatnia przecz na drodze owcy do nizin, na
ktrych skraju stao 1ldorando. byt przemarz, aby dy!ota), ciepo z ciaa wywiewa wiatr. 0ie
mo!li i&) dalej. 2ona 5kitosherilla nadal wspieraa si bezsilnie na boku zwierzcia, a teraz ju i
suca, zachcona przykadem pani, uznawszy, e jej rwnie wolno da) upust swojej niedoli,
odwrcona tyem do wichrzyska piszczaa, jakby j obdzierano ze skry.
$ >otrzemy na !r pod radababy $ wykrzycza 5kitosherillowi do ucha.
5kitosherill kiwn !ow, nie odstpujc ony, ktr usiowa podsadzi) na jajaka.
$ %szyscy na sioda7 $ zawoa 6aintal "y.
%oajc owi ju okiem byski jak patki bieli w powietrzu. 0ad stokami wz!rz po lewej
stronie, walczc z mro3nym podmuchem od !rskich szczytw, szybujce kraki to zapalay si w
so+cu biel pir, to znw !asy w szaro&ci cieni radabab z dru!iej strony doliny. (od ptakami
sun w ,a!orw. %ojownicy trzymali wcznie w !otowo&ci. 0a skraju doliny ,a!ory stany
nieruchomo jak !azy. (atrzyy w d, na ludzi spowitych w kotujc si m!.
$ 5zybko na dru!i stok, szybko, zanim na nas rusz7 obaczy, e "oz <oon wpatruje si
obojtnie w bestie, nie czynic adne!o ruchu. (odbie! i !rzmotn !o w plecy.
$ 0a !r7 :usimy std nawiewa).
"oz <oon wypowiedzia jakie& !ardowe sowa.
$ Jeste& zaczarowany, chopie, lizne& troch ich przekltej mowy i to ci rozoyo.
5i wsadzi przyjaciela na siodo. wiadowca uczyni to samo ze suc, ktra kaa z
przeraenia.
$ 0a !r do radabab7 $ krzykn 6aintal "y.
awracajc bie!iem do swe!o wierzchowca, przyla jeszcze klaczy "oza <oona po
kosmatym zadzie. wierzaki ociale ruszyy pod !r.. :niej zwinne i wolniejsze od mustan!w,
mao rea!oway na bicie obcasami po ebrach.
$ 0ie napadn nas $ powiedzia 5kitosherill. $ % razie cze!o damy im suc.
$ :amy wierzchowce. abij nas dla naszych wierzchowcw. >o jazdy albo na arcie.
osta+ i tar!uj si, je&li chcesz.
e zrezy!nowan min 5kitosherill pokrci !ow i wskoczy na siodo. (ierwszy wjecha
na zbocze, wiodc za sob jajaka ony. wiadowca ze suc podali tu za nimi. 1dstawa "oz
<oon, ktry pu&ciwszy wodze swoje!o jajaka pozwoli mu odbi) od kompanii mimo nawoywa+
6aintala "ya, eby trzyma) si razem. 6aintal "y jecha w o!onie razem z jucznym jajakiem co
chwila o!ldajc si na przeciwle!y stok doliny. /a!ory stay w miejscu. 0ie wiadomo, co je
wstrzymywao, ale na pewno nie mro3ny wiatr- zimno byo ich ywioem. 4en bezruch
niekoniecznie wyraa intencje. amysy bestii zawsze stanowiy nieod!adnion za!adk.
4ymczasem zbliali si do szczytu, !orczkowo szarpic lejcami. ostawili wiatr za sob i
wstpi w nich nowy duch. %jedajcym na szczyt promienie so+c za&wieciy prosto w oczy. 1ba
so+ca bliziutko siebie, niemal sczepione w o&lepiajcym o!niu, przebyskiway midzy pniami
olbrzymich drzew. (rzez jedn krtk chwil widzieli w zocistym kr!u rozta+czone lekkostope
cienie @nnych, &witujcych swoje tajemnice- znikny na!le, jakby stopiy si w tej zotej poodze.
%ci ledwo zipic z zimna dotarli do !adkich kolumn. (od baldachimem oparw nad
!owami mieli wraenie, e wkraczaj do paacu bo!w. (otnych drzew byo ze trzydzie&ci.
>alej rozpo&cieraa si otwarta rwnina i dro!a do 1ldorando.
'anda ,a!orw ruszya. asty!e nieruchomo bestie oyy nie wiadomo kiedy. !odnie
maszeroway od !rani, na ktrej jeszcze przed chwil tkwiy jak martwe. 4ylko jeden ,a!or
dosiada kaidawa. 1n prowadzi. Kraki zamilky.
6aintal "y rozpaczliwie rozejrza si za jak& kryjwk. 'yy tu tylko radababy. ich
wntrz dochodzio dudnienie. obnaonym mieczem podbie! do miejsca, !dzie 5ibornalczyk
zdejmowa on z wierzchowca.
$ :usimy stan) do walki. Jeste& !otowy; >opadn nas za par minut.
5kitosherill podnis na nie!o wzrok peen bole&ci, ktra naznaczya wszystkie rysy je!o
twarzy. 8sta mia otwarte w !rymasie blu.
$ 1na ma !orczk ko&ci, ona umrze $ rzek.
1czy kobiety byy szkliste, ciao wykrcone skurczem. :achnwszy na nie!o rk 6aintal
"y zawoa do zwiadowcy#
$ 'dzie nas dwch. *otuj si, nadchodz.
wiadowca wyszczerzy do+ zby w otrowskim u&miechu i przeci!n palcem po !ardle,
jakby przecina tchawic. Je!o zawzito&) udzielia si 6aintalowi "yowi. <zuci w&cieke
spojrzenie na podna drzew, wypatrujc nor, w ktrych !bi zniknli @nni, my&lc, e !dzie& tutaj
w zasi!u rki moe by) schronienie $ schronienie i snoktruiksa, cho) na pewno nie je!o
snoktruiksa, ju nie je!o. :imo na!ej ucieczki @nni nie zostawili po sobie adnych &ladw. " wic
pozostaa tylko walka. 0iewtpliwie musz z!in). "le wyzionie ducha dopiero wwczas, !dy z
ran od wczni ancipitw wycieknie mu ostatnia kropla krwi. e zwiadowc u boku wrci na
krawd3 doliny, by stawi) czoo wro!om, !dy tylko si poka. a je!o plecami narastao
dudnienie w radababach. (otne drzewa huczay jak !rzmoty, mimo e przestaa z nich bucha)
para. (rzed nim pierwsze uko&ne promienie sczepionych so+c si!ny prawie dna doliny,
o&wietlajc ,a!ory w trakcie przeprawy przez katabatyczny wiatr $ ich krzepkie ciaa spowite w
zwoje m!y, ich sztywn sier&) rozwiewan zimnym podmuchem. adary !owy i na widok dwch
istot ludzkich wyday chrapliwy okrzyk. aczy pi) si na !r.
aj&cie to o!ldali na wasne oczy i ci z iemskiej 5tacji 1bserwacyjnej, i ci, ktrzy tysice
lat p3niej w sandaach na stopach przybyli do wielkich audytoriw na iemi. "udytoria byway
teraz przepenione jak ni!dy w ostatnim stuleciu. 6udzie przybywajcy popatrze) na olbrzymi
elektroniczn kreacj rzeczywisto&ci nie bdcej rzeczywisto&ci przez wiele stuleci, pra!nli w
!bi serc, aby istoty ludzkie, ktrych losy &ledzili, uszy cao $ a pra!nli te!o zawsze w czasie
przyszym, co dla homo sapiens jestC rzecz naturaln, nawet !dy chodzi o takie jak to zaj&cie z
jake zamierzchej przeszo&ci.
e swe!o do!odniejsze!o punktu obserwacyjne!o widzieli wicej ni zaj&cie w
radababowym !aju $ widzieli ca ,alist rwnin z <ybim Jeziorem, nie!dysiejsz &wityni
straszne!o otarza, a po samo 1ldorando. @ cay ten krajobraz roi si od postaci. :ody kzahhn
!otowi si wreszcie do uderzenia na miasto, ktre wydaro i ycie, i uwi3 je!o sawetnemu
prabykunowi. .zeka tylko na znak. :imo e szyk marszowy je!o oddziaw przypomina szyk
puszczonych samopas !romad byda, nie zawsze zwrconych w kierunku czoowym, sama ich
liczebno&) bya straszna. "rmia ,a!orw miaa przetoczy) si przez staroytny Fmbruddock, a
potem nieuba!anie toczy) dalej, ku poudniowozachodnim wybrzeom kontynentu Kampannlat,
po same wschodnie kli,y 1ceanu 1statnie!o, przeprawi) si, o ile moliwe, do =espa!oratu, a
stamtd do (a!owinu, skalistej ojczyzny przodkw.
>ziki rozczonkowaniu ,a!orzej krucjaty podrni $ !wnie uciekinierzy $ mo!li nadal
bez przeszkd wdrowa) w&rd rozmaitych hord i komponentw, &pieszc pod prd pochodu. 0a
o! owe wylknione !rupki prowadzili :adisi, wraliwi na oktawy &rdpowietrzne, omijane przez
niezdarne bestie spod sztandaru =rr$'rahla Rprta. % jednej z takich !rupek widobrody <aynil
6ayan popycha przed sob zastraszone!o :adisa. (rzeszli tu obok same!o kzahhna, lecz ten,
zasty!y w bezruchu, nawet nie mru!n okiem.
:ody kzahhn, oparty o wyndzniay bok <ukka$*!rla, odbywa seans z przebywajcymi
w uwizi ojcem i praprabykunem, raz jeszcze. w swych bladych szlejach wysuchujc ich rad i
polece+. a kzahhnem stali !eneraowie, dalej je!o dwie ocalae !ildy. <zadko korzysta z !ild, a
wa&nie zbliaa si pora, oby tylko los mu sprzyja. 0ajpierw niech si wyklaruj obie przysze
oktawy zwycistwa lub &mierci- je&li pody oktaw zwycistwa, za!ra muzyka rozpodowa.
.zeka bez ruchu, od czasu do czasu zapuszczajc mlecz w szczeliny nozdrzy pod czarn sier&ci
na pysku. nak pojawi si na niebie- oktawy &rdpowietrzne skrc si w wze, on za& i ci, ktrzy
!o suchaj, rusz spali) doszcztnie to staroytne przeklte miasto, nie!dysiejszy =rrm$'hhrd
Rdohk.
0a dru!im kra+cu te!o staroytne!o pola bitwy, !dzie czowiek potyka si z ,a!orem
cz&ciej, ni wiedziay o tym obie strony, 6aintal "y i sibornalski zwiadowca czekali w !otowo&ci,
aby mieczami powita) pierwsze ,a!ory na skraju doliny. tyu narasta !rzmot w radababach. "oz
<oon ze suc przycupnli u podna jednej z nich, biernie oczekujc te!o, co bdzie.
5kitosherill, delikatnie zoywszy sztywne ciao ony na ziemi, osoni jej twarz od o&lepiajcych
promieni podwjne!o so+ca, ktre zbliao si ju do zenitu. (o czym dobywajc w bie!u miecza
popdzi doczy) do swych obu towarzyszy.
%spinaczka rozerwaa szere! ,a!orw, sprawniejsze dotary na szczyt pierwsze. (onad
!rani 6aintal "y ujrza !ow i barki przywdcy i popdzi mu na spotkanie. 5woj szans
upatrywa w potykaniu si z wro!iem jeden na jedne!o, ale naliczywszy co najmniej trzydziestu
piciu nieprzyjaci, nawet nie prbowa w ni uwierzy). 8kazao si rami ,a!ora z wczni. %
zamachu do rzutu wy!io si pod nieprawdopodobnym dla czowieka ktem, jednak, 6aintal "y
zanurkowa pod !rotem pozbawiajc wczni celu i z wypadem zada pchnicie na ca du!o&)
ramienia. 8sztywni okie), !dy sztych z!rzytn na ebrach. 2ta krew chlusna z rany,
przypominajc mu star !adk owcw, e jelita ancipity le ponad pucami, o czym sam si
kiedy& przekona zdzierajc z jedne!o skr, aby podej&) w niej kaidawa. /a!or odrzuci do tyu
podun, ko&cist !ow, war!i ponad tymi zbami odwiny mu si w &miertelnym !rymasie.
<unwszy stoczy si ze zbocza i znieruchomia na dole, w rzedniejcej m!le. (ozostae bestie byy
ju jednak na szczycie, otaczajc ich ze wszystkich stron. 5ibornalski zwiadowca walczy mnie,
co jaki& czas wysapujc przekle+stwo w ojczystym jzyku. 6aintal "y z okrzykiem rzuci si w wir
walki.
Awiat eksplodowa.
=uk by tak przera3liwy, tak bliski, e walczcy stanli jak wryci. 0astpi dru!i wybuch.
.zarne kamienie &wisny w powietrzu, w wikszo&ci ldujc na przeciwle!ym zboczu doliny.
<ozptao si pieko. <eakcj kadej ze stron kierowa wrodzony jej instynkt# ,a!ory
znieruchomiay, dwaj ludzie padli plackiem na ziemi. % sam por. a!rzmiay jednoczesne
eksplozje. .zarne kamienie strzeliy we wszystkie strony, zmiatajc z !rani kilkana&cie ,a!orw i
rozrzucajc konajce ciaa po stoku. (ozostae, wykonawszy w ty zwrot, po!nay w d na eb na
szyj, staczajc si, ze&liz!ujc i zjedajc, byle jak najprdzej wyldowa) w bezpiecznej dolinie.
Kraki z wrzaskiem przemkny po niebie.
(rzycisnwszy donie do uszu 6aintal "y lea brzuchem w ziemi, z przeraeniem zerkajc
do !ry. <adababy pkay w wierzchokach, trzaskay i rozszczepiay si jak eksplodujce beczki,
sypice klepkami. eszej jesieni wielkie!o roku =elikonii powci!ay swoje o!romne, pene
owocw konary do wntrza pni, ywiczn czap zamykajc wierzchoki do czasu wiosenne!o
zrwnania. (rzez zimowe stulecia wewntrzne pompy ciepa, zasysajce war z !binowej skay za
po&rednictwem systemu korzeniowe!o, sposobiy !runt pod ten potny wybuch. >rzewo nad
6aintalem "yem rozpko si z w&ciekym trzaskiem. 1!lda wysiew nasion. 0iektre wzlatyway
pionowo w !r, wikszo&) &mi!aa we wszystkich kierunkach. 5ia wyrzutu niosa czarne pociski
na p mili. %szdzie kotowaa, si para. Kiedy zapada cisza, z wierzchokw jedenastu radabab
pozostay drzaz!i. 5czerniaa otulina odpada patami, a ze &rodka wychyny smuklejsze biaawe
korony, zwie+czone zielonymi kapeluszami. 1we zielone kapelusze miay si rozrasta), a zoony
z samych !adkich pni za!ajnik rozepnie nad sob poyskliwy baldachim listowia dla osony
korzeni przed bardziej bezlitosnymi so+cami, jakie bd pray) w nie nadeszych jeszcze dniach,
!dy =elikonia przysunie si blisko /reyra, za blisko, jak na wyma!ania czowieka, zwierzcia czy
ro&liny. 1bojtne wobec wszystkie!o, co yo bd3 umierao w ich cieniu, radababy strze!y
swojej wasnej ,ormy ycia. 5tanowiy cz&) szaty ro&linnej nowe!o &wiata, te!o, ktry narodzi si
z wpyniciem /reyra na chmurne niebiosa =elikonii. (ospou z nowymi zwierztami radababy
staway w szranki ekolo!icznej rywalizacji z !atunkami stare!o &wiata, kiedy to samotnie
krlowaa 'ataliksa. *wiazda podwjna rodzia podwjn przyrod.
.tkowane nasiona czarnej barwy do zudzenia przypominay z ksztatu kamienie wielko&ci
!owy ludzkiej. 0iektre przeyj i w ci!u najbliszych sze&ciuset tysicy dni stan si dorosymi
drzewami. 6aintal "y kopn jedno niedbale i poszed zobaczy), jak si ma zwiadowca. 'y ranny,
przeszyty ostrym !rotem ,a!orzej wczni. 5kitosherill z 6aintalem "yem pomo!li mu dowlec si
do miejsca, !dzie siedzieli "oz <oon ze suc. e zwiadowc byo 3le, krwawi ob,icie. Kucnli
przy nim bezradnie, patrzc, jak ycie wycieka z je!o oni. 5kitosherill rozpocz skomplikowany
obrzdek reli!ijny, na co 6aintal "y poderwa si ze zo&ci.
$ :usimy jak najszybciej dotrze) do Fmbruddocku, nie rozumiesz; ostaw tu zwoki.
ostaw kobiet przy onie. Apiesz ze mn i "ozem <oonem. .zas ucieka.
5kitosherill wskaza martwe!o zwiadowc.
$ Jestem mu to winien. 5trac troch czasu, ale musz postpowa) z!odnie z nakazami
wiary.
$ /u!asy mo! wrci). 0ie tak atwo si strachaj, a nie bardzo moemy liczy) na, podobny
u&miech losu po raz dru!i.
$ >obrze si spisae&, barbarzy+co. <uszaj, i oby&my si jeszcze spotkali.
6aintal "y przystan i obejrza si na odchodne.
$ 'ardzo mi przykro z powodu twojej ony. "oz <oon przytomnie nie wypu&ci cu!li dwch
jajakw, kiedy wybuchy radababy. (ozostae zwierzta ucieky w panicznym !alopie.
$ 8siedzisz w siodle;
$ 4ak, usiedz. (om mi, 6aintalu "yu. >ojd do siebie. (ozna) mow rodzaju ,a!orze!o
to inaczej widzie) &wiat. >ojd do siebie.
$ %siadaj i w dro!. 'oj si, e nie zdymy ostrzec Fmbruddocku na czas.
<uszywszy z kopyta zostawili za sob za!ajnik, w ktre!o cieniu szary 5ibornalczyk
klcza po!rony w modlitwie.
>wa jajaki szy wytrwale ze zwieszonymi nisko bami, patrzc obojtnie przed siebie. >o
!ubione!o przez nie ajna zaziy si spod ziemi uki i wtaczay owe skarby do swoich piwnic,
mimowolnie siejc przysze knieje. %idoczno&) o!raniczay wzniesienia nastpujce jedno po
dru!im,
Jak ,ale. 4utaj, w tym pejzau, sterczao wicej kamiennych kolumn sprzed stuleci, ze
znakiem koa zatartym przez erozj lub wil!otne porosty. 6aintal "y po&piesza przodem czujnie
przepatrujc dro!, co i rusz pona!lajc "oza <oona. 0izina roia si od band wdrowcw
zmierzajcych we wszystkich kierunkach, lecz trzyma si od nich jak najdalej. :ijali te obrane z
misa trupy, niektre jeszcze w strzpach odziey- spasione ptaszyska poobsiaday te pomniki
ycia, a raz wypatrzyli przemykajce!o szablozora. imny ,ront do!ania ich chmurami od pnocy
i wschodu. 0a pozostaym kawaku czyste!o nieba /reyr z 'ataliks wisiay sklejone ze sob
tarczami. Jajaki przeszy teren <ybie!o Jeziora, !dzie dla upamitnienia cudu 5hay 4al wiele zim
temu wzniesiono kopiec w nieistniejcej toni- pokonyway jedno z uciliwych wzniesie+, !dy
zerwa si wiatr. Awiat mrocznia coraz bardziej. 6aintal "y zsiad i stan przy jajaku, !adzc
zwierz po chrapach. "oz <oon przy!nbiony tkwi w siodle. aczynao si za)mienie. <az
jeszcze, dokadnie tak, jak przepowiedziaa 9ry, wycinaa 'ataliks !ryz ,a!orzy ze &wieccej
obrczy /reyra. (owolny i nieuba!any proces mia doprowadzi) do cakowite!o zniknicia /reyra
na pi) i p!odziny. (ar mil od nich mody kzahhn odbiera swj upra!niony znak.
5o+ca poeray wasn &wiato&). (rzera3liwy strach o!arn 6aintala "ya, zmrozi mu on.
0a dziennym niebie zapaliy si !wiazdy. 6aintal "y zamkn oczy i przyl!n dojajaka, kryjc
twarz w rdzawej sier&ci. 1pado !o dwadzie&cia &lepot i z dusz na ramieniu da od %utry
zwycistwa w niebiosach. 6ecz "oz <oon podnis oczy na niebo i ze z!roz a!odzc je!o ostre
rysy, zawoa#
$ 4eraz umrze =rrm$'hhrd Rdohk7
dao si, e czas stan. wolna ja&niejsze &wiato !aso za sabszym. >zie+ nabra trupiej
szaro&ci. 6aintal "y otrzsn si z przeraenia i chwyciwszy "oza <oona za ko&ciste ramiona
utkwi spojrzenie w tym znanym sobie, cho) odmienionym obliczu.
$ .o& powiedzia do mnie przed chwil;
"oz <oon wybekota nieprzytomnie#
$ >ojd do siebie, znw bd sob.
$ (ytaem, co& powiedzia.
$ 4ak... %iesz, e ich smrd, w mleczny odr przesyca wszystko. ich mow jest tak
samo. %szystko odmienia. 5pdziem z Rhammem$%hrrmarem p &rdpowietrzne!o kanonu na
rozmowach. 1 wielu sprawach. 5prawach niepojtych dla mej olonetojzycznej &wiadomo&ci.
$ :niejsza o to. .o& ty powiedzia o Fmbruddocku;
$ .o&, o czym Rhamm$%hrrmar wiedzia, e nastpi tak nieuchronnie, jakby to bya
przeszo&), nie przyszo&)# e ,a!ory zetr Fmbruddock z powierzchni ziemi...
$ :usz jecha). Jed3 ze mn, je&li chcesz. :usz wrci) i ostrzec wszystkich... 1yre...
>athk...
"oz <oon zapa !o za rami z nadspodziewan si.
$ aczekaj, 6aintalu "yu. .hwila, a dojd do siebie. :iaem !orczk ko&ci. 5traciem
przytomno&). :rz przeszy moje serce.
$ 0i!dy nie znajdowae& usprawiedliwienia dla innych. 4eraz szukasz usprawiedliwienia dla
siebie.
.ie+ dawne!o "oza <oona pojawi si w twarzy starsze!o mczyzny, kiedy mierzy
wzrokiem 6aintala "ya.
$ %yrose& na porzdne!o czowieka, spod mojej rki, byem twoim lordem. (osuchaj. 1
tym, co teraz mwi... o tym wszystkim ni!dy nie my&laem, dopiero podczas pobytu na wyspie
przez p &rdpowietrzne!o kanonu. (okolenia rodz si i ,run wasn dro!, po czym lduj w
&wiecie dolnym. 4ylko po to, eby zostawi) po sobie dobre wspomnienia.
$ Ja bd ciebie dobrze wspomina, ale jeszcze nie umare&, chopie.
$ <asa ancipitalna wie, e czas jej przemin. @d lepsze dni dla mczyzn i kobiet. 5o+ce,
kwiaty, rzeczy pikne. Kiedy &lad po nas za!inie. >opty zrb =rl$@chor Rhar nie opustoszeje.
6aintal "y wyrwa si klnc i nie rozumiejc, o czym on !ada.
$ :niejsza o jutro i co tam jeszcze. Awiat to dzie+ dzisiejszy. Ja jad do Fmbruddocku.
>osiad ponownie jajaka i popdzi !o pitami. (oruszajc si ospale, jak !dyby wyrwany
ze snu, "oz <oon poszed za je!o przykadem.
5zaro&) mtniaa, jakby zachodzia w niej ,ermentacja. (o !odzinie /reyr by w poowie
zearty i cisza a kua w uszy. >waj je3d3cy mijali zasty!e w pomroce !rupki. % dalszej drodze
zauwayli zbliajce!o si pieszo mczyzn. 'ie! wolno, lecz miarowo, pracujc no!ami i
rkami. (rzystan na szczycie wzniesienia i wlepi w nich oczy, w kadej chwili !otw do
ucieczki. 6aintal "y pooy prawic na rkoje&ci miecza. 0awet w tej szarwce nie mona byo si
pomyli) co do tej korpulentnej postaci, !rzywy wosw i widlastej brody sowicie upstrzonej
siwizn. 6aintal "y zawoa !o po imieniu i spi wierzchowca.
<aynil 6ayan potrzebowa duszej chwili na przekonanie si o tosamo&ci 6aintala "ya,
jeszcze duszej, eby rozpozna) ko&ciste!o "oza <oona z martwym spojrzeniem. %ielkim ukiem
ominwszy ro!i jajaka zapa 6aintala "ya lepk doni za nad!arstek.
$ Jeszcze jeden krok, a docz do moich przodkw. %y dwaj przeszli&cie !orczk ko&ci i
yjecie. Ja mo! nie mie) tyle szcz&cia. :wi, e wysiek ,izyczny wszystko po!arsza... wysiek
z kobiet albo przy czym& innym. $ apa si za zdyszan pier&. $ 1ldorando przeara zaraza. 0ie
uciekem w por, taki ze mnie dure+. 4o wa&nie !osz te okropne znaki na niebie. *rzeszyem...
chocia bynajmniej nie a tak, jak ty, "ozie <oonie. .i naboni piel!rzymi mwili prawd.
(rzyzywaj mnie mamiki.
5iad na ziemi sapic i &ciskajc !ow z rozpaczy. ?okie) wspar na sakwie.
$ :w, co sycha) w mie&cie $ niecierpliwie rzek 6aintal "y.
$ 0ie pytaj o nic, daj mi spokj... >aj mi umrze).
6aintal "y zsun si z sioda i kopn lorda mennicy w tyek.
$ .o w mie&cie... poza zaraz; [ <aynil 6ayan podnis zaczerwienion twarz.
$ %ojna domowa. Jakby nie do&) byo pla!i moru, twj szanowny przyjaciel, dru!i lord
achodnie!o 5tepu, prbuje zaj) miejsce "oza <oona. 'olej nad natur ludzk. $ anurzywszy
!ar&) w mieszku zawieszonym u pasa, wydoby kilka byszczcych monet, &wieo wybitych
roonw z wasnej mennicy. $ (ozwl, e odkupi twoje!o jajaka, 6aintalu "yu. .hyba nie jest ci
potrzebny o !odzin dro!i od domu. " mnie jest...
$ 1powiedz mi wicej, z!niku. .o z >athk, nie yje;
$ Kto wie; (ewnie i nie yje do tej pory... %yjechaem zeszej nocy.
$ " ,a!orze komponenty przed nami7 Jak je przeszede& $ opacajc dro!;
<aynil 6ayan machn jedn rk, dru! chowajc swoje pienidze.
$ :nstwo ich pomidzy nami a miastem. :iaem przewodnika :adisa, ktry je wymija.
Kto moe wiedzie), co knuj te &mierdziele. $ Jakby co& sobie na!le przypomniawszy, doda# $
%iedz, e wyjechaem nie ze wz!ldu na siebie, rzecz jasna, ale dla dobra tych, ktrych miaem
obowizek chroni). @nni z mej !rupy zostali w tyle. 1!rabiono nas z mustan!w, ledwo wczoraj
wyjechali&my z miasta, wic nasz pochd...
%arczc jak dziki zwierz 6aintal "y zapa !o za klapy i postawi na no!i.
$ @nni; @nni; Kto jest z tob; Ko!o& zostawi i da no!, ty dty pcherzu; ostawie& 9ry;
<aynil 6ayan skrzywi si.
$ (u&) mnie. 1na woli swoj astronomi. (rzykre, ale prawdziwe. ostaa w mie&cie. 'd3
mi wdziczny, 6aintalu "yu, ja uratowaem twoich przyjaci, a wa&ciwie rodzin twoj i "oza
<oona. %ic oddaj w moje rce swe!o okropne!o jajaka...
$ (3niej si z tob porachuj.
(yr!nwszy <aynilem 6ayanem wskoczy na !rzbiet wierzchowca. 1stro popdzajc
pokona wzniesienie i nawoujc ruszy ku nastpnemu. % synklinie pod szczytem znalaz ukrytych
troje ludzi z maym chopcem. :adiski przewodnik lea z twarz wci&nit w stok, wci
strwoony sty!matami nieba. >ol, kurczowo tulca <astila <oona, i 1yre byy przy nim. .hopiec
paka. 1bie kobiety z przeraeniem wlepiay oczy w 6aintala "ya, ktry zsiad z wierzchowca i
zblia si do nich. (oznay !o dopiero, !dy przy!arn je do siebie, woajc po imieniu.
1yre take przesza przez i!ielne ucho !orczki. 1boje stali nie mo!c si sobie napatrzy),
&miechem i okrzykami witajc swe skry i ko&ci. %tem 1yre wybuchna paczem i &miechem
jednocze&nie i wtulia si w je!o ramiona. 4ak splecionych twarz przy twarzy zasta "oz <oon,
ktry uj pulchn rczk syna i ramieniem .opasa >ol. ?zy pyny mu po wymizerowanych
policzkach.
Kobiety pokrtce opowiedziay o ostatnich, tra!icznych wydarzeniach w 1ldorarido, a 1yre
opisaa 6aintalowi "yowi zako+czon niepowodzeniem prb przejcia wadzy przez >athk.
>athka nadal przebywa w mie&cie, podobnie jak wielu innych. Kiedy <aynil 6ayan przyszed do
1yre i >ol z propozycj zabrania ich w bezpieczne miejsce, przystay na to. .o prawda
podejrzeway, e pra!nie wynie&) cao wasn skr z miasta, ale z obawy, e <astii <oon moe
zapa) pla!, z!odziy si bez wahania i wyruszyy z nim w wielkim po&piechu. powodu
niedo&wiadczenia <aynil 6ayana ju na samym pocztku rabusie borlie+scy okradli ich z dobytku
i wierzchowcw.
$ " ,a!ory; aatakuj miasto;
Kobiety nie umiay powiedzie) nic ponad to, e miasto wci trwa, pomimo chaosu w
obrbie murw. 6ecz kiedy si wymykay, pod murami rzeczywi&cie stany nieprzeliczone hordy
strasznych ,u!asw.
$ 'd musia wrci).
$ 4o ja wracam z tob... nie opuszcz ci wicej, mj $ dro!i $ powiedziaa 1yre. $ <aynil
6ayan moe robi), co mu si podoba. >ol i chopiec zostaj z ojcem.
Kiedy tak !awdzili w&rd u&ciskw, dym rozsnu si od zachodu ponad nizin. byt zajci,
zbyt szcz&liwi, nic nie spostrze!li.
$ %idok syna przywraca mi ycie $ rzek \oz <oon, przy!arnwszy dziecko i otarszy
rkawem oczy. $ >ol, je&li moesz pu&ci) w niepami) to, co byo, od dzi& znajdziesz we mnie
lepsze!o $ ma.
$ %yraasz skruch, ojcze $ powiedziaa 1yre. $ Ja pierwsza winnam to uczyni). 4eraz
wiem, jak samowolnie zachowywaam si wobec 6aintala "ya i w rezultacie omal !o nie utraciam.
%idzc zy w jej oczach 6aintal "y bezwiednie wspomnia swoj snoktruiks z krlestwa
pod radababami i przyszo mu na my&l, e tylko dziki temu, e 1yre omal !o nie utracia, mo!li
si teraz nawzajem odnale3). 8tuli j, lecz wyrwaa si z je!o obj).
$ %ybacz mi, a bd twoja... i ni!dy ju taka samowolna, przysi!am.
u&miechem przyci!n j znw do siebie.
$ achowaj odrobin woli. Jest potrzebna. :usimy si jeszcze wiele nauczy) i musimy si
zmieni), tak jak zmieniaj si czasy. %dziczny ci jestem za tw mdro&), za to e zmusia& mnie
do dziaania.
(rzyl!nli do siebie czule, kurczowo czepiajc si swych wychudzonych cia, caujc
kruche war!i.
:adis przewodnik wraca do przytomno&ci. (owsta przyzywajc <aynila 6ayana, lecz
mistrz menniczy da no!. >ymy !stniay, mieszajc swoje popioy z popielat barw nieba. "oz
<oon zacz opowiada) >ol o swych przej&ciach na wyspie, ale 6aintal "y mu przerwa.
$ Jeste&my znw razem, co zakrawa na cud. Jednak 1yre i ja musimy wraca) do
Fmbruddocku. pewno&ci tam nas potrzebuj.
(ara stranikw znikna za chmurami. > wiatr, niepokojc porywami nizin. 4o wa&nie
ten wiatr, wiejcy od Fmbruddocku, rozsnuwa wici poaru. >ym by ju !stszy ni chmury. Jak
caun osnu wszystkie ywe istoty $ przyjaci i wro!w $ rozproszone po nizinie. 5powi wszystko.
dymem napywa swd spalenizny. =en w !rze leciay na wschd stada !si.
/i!urki ludzkie, skupione wok pary ro!atych zwierzt, reprezentoway trzy pokolenia.
aczy si przesuwa) w nikncym z oczu pejzau. :iay przey), chocia wszyscy inni z!inli,
chocia kzahhn trium,owa, albowiem to si wa&nie wydarzyo.
% pomieniach trawicych Fmbruddock rodzio si nowe. 0a =elikonii pod ancipitaln
mask %utry szala 5iwa $ b! &mierci i odrodzenia.
a)mienie byo teraz cakowite.
KONIEC CZ)!CI PIERWSZEJ
/eli wierzysz, e dawniej wszystko j# 0yo, ale
-#dzie wszyscy zginli w strasznym so?ca #pale
(l0o r#ny miasta w nagym trzsieni# ziemi,
(l0o woda, wez0rana deszczami przeci$gymi,
*iasta i wsie zalaa, granice skradszy 0rzegom &
*#sisz swj #mys skoni1 do potwierdzenia tego,
e i ziemia, i nie0o zg#0y swej nie #niknie
8o jeli wiat przenosi tak liczne, tak niezwyke
"strz$sy i choro0y, to j# 0y ze szcztem zgin$,
Gdy0y si zetkn$ z jeszcze 0ardziej zg#0n$ przyczyn$!
-#krecj#sz ) nat#rze "szechrzeczy! .. p! n! e!

Anda mungkin juga menyukai